Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Wielkie rzeczy mi Pan uczynił
Autor Wiadomość
Ania65
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-05, 13:52   Wielkie rzeczy mi Pan uczynił

„To jest moja historia i Pan Bóg miał taki konkretny plan dla mnie i mojego małżeństwa. Dla twojego małżeństwa Pan Bóg ma „inny – „konkretny” plan, ale to ty musisz Go pytać jaki?”

Mam na imię Ania, chciałam podzielić się z wami moją historią, „bo wielkie rzeczy mi Pan uczynił”.
Obecnie mam 33 lata, jestem żoną Sławka (33 l.), jesteśmy rodzicami pięciorga dzieci (Franek, Zosia i Filip są w niebie) Ignaś (3,5 l.) z nami i mały „Groszek”, który właśnie we mnie rośnie (ok. 10 tyg.).
Jesteśmy szczęśliwą rodziną, bo sercem naszej rodziny jest Pan Bóg. Nie jesteśmy idealną rodziną i daleko nam do tego, zresztą nie jest to naszym celem. Czasem kłócimy się o drobiazgi, ranimy się, bo brakuje nam cierpliwości, miłości, nasze finanse mogłyby być w lepszym stanie i w ogóle wiele rzeczy jest jeszcze do przepracowania. Ale jesteśmy szczęśliwi, bo Bóg jest w nas i między nami. To On jest źródłem miłości i radości, to od Niego czerpiemy, kiedy nasze ludzkie zasoby są już puste. To Bóg zajmuje się naszymi ranami, naszymi pragnieniami, oczekiwaniami, marzeniami, porażkami i sukcesami. To On nas uzdrawia, to On pomaga nam być sobą, to On prowadzi drogami prawdy. To On uczy przyjmować siebie i współmałżonka takimi jakimi jesteśmy, to On uczy nie osądzać, nie krytykować, nie niszczyć. To On prowadzi nas za rękę i pokazuje jak żyć w pełni. To On wprowadził nas na tą drogę i to On idzie przed nami, aby nas prowadzić. To On jest naszym Bogiem.
Ale nie zawsze tak było…
Pierwszy raz spotkałam Jezusa mając około 21 lat. Moje życie i dusza były wtedy w strasznym stanie, mogłabym utożsamić się z niejednym wielkim grzesznikiem z Biblii. Ale jak wiadomo Jezus właśnie do takich grzeszników przychodził i ich uzdrawiał. I tak było też ze mną, „wiele zostało mi odpuszczone, więc bardzo umiłowałam”. Przez kilka lat poznawałam Boga, rozwijałam swoją wiarę we wspólnocie, pracowałam też solidnie na terapii dla DDA i podjęłam studia na moim wymarzonym kierunku Pedagogika Resocjalizacyjna na UKSW w Warszawie. Pan błogosławił mi w każdej dziedzinie mojego życia, a ja byłam Mu wdzięczna. Po kilku latach, kiedy skończyłam terapię i wydawało mi się, że stanęłam na nogi, pomyślałam: teraz to ja już wszystko mogę, ja jestem silna, ja jestem zdrowa. Ja jestem… to był pierwszy krok do odejścia od Boga. Nie długo potem spotkałam mojego przyszłego męża. Po teorii, której przez wiele lat się uczyłam, w którą głęboko wierzyłam, nie zostało wiele. Nie odeszłam od Boga całkowicie, ale nie był On już dla mnie najważniejszy, nie słuchałam Go, uwierzyłam, że ja wiem lepiej co jest dla mnie dobre.
Podjęłam wiele decyzji, które miały dla mnie kiepskie konsekwencje, sama się unieszczęśliwiałam. Mój mąż, kiedy go spotkałam deklarował się jako niewierzący, więc uruchomił mi się syndrom zbawiciela, czyli chęć nawracania. Częsty schemat. A, że rokował świetnie, bo bardzo mu się podobał Kościół, jaki ze mną poznał, nawet zaczął się modlić i robić wiele rzeczy, które wskazywały na jego dobre chęci do nawrócenia, zakochałam się. Spotykaliśmy się 2 lata, w tym czasie przeprowadziłam się do niego na drugi koniec Polski. Wszystko dalej potoczyło się według typowego schematu grzech pychy popchnął mnie w kolejne grzechy.
Pobierając się mieliśmy po 25 lat i wierzyłam, że jesteśmy dojrzali, mieliśmy pracę nieźle płatną, studiowaliśmy, remontowaliśmy nasze mieszkanie, staraliśmy się o dziecko. Wydawało się, że jest ok. Ale nie było, bo Pan Bóg już od dawna nas nie prowadził. Byłam zagubiona, moja modlitwa była albo sucha, z obowiązku, albo pełna żali i niezrozumienia. Coraz bardziej byłam do siebie niepodobna, znów nie wiedziałam kim jestem? Nigdy nie przestałam rozmawiać z Bogiem, ale był czas, że przestałam zupełnie rozumieć co On chce mi powiedzieć, przestałam w końcu nawet czytać Biblię. Pycha mnie zgubiła, „ja jestem silna” wyorało głęboką przepaść między mną, a Bogiem i spowodowało, że przez wiele lat nie potrafiłam zawrócić z tej drogi. Mój mąż od dawna był już daleko ode mnie, ale ja uważałam się za najlepszą żonę i oczywiście uważałam, że wiem wszystko, znam receptę na problemy wszystkich dookoła. Radziłam, krytykowałam, osądzałam, „byłam sędzią sprawiedliwym”. Przestrzegałam prawa, ale nie miałam za grosz miłosierdzia, ani dla siebie, ani dla innych. Bóg jednak mnie nie odrzucił i nie odpuszczał, wciąż się o mnie upominał, wciąż posyłał do mnie proroków, posługiwał się każdym, nawet Świadkami Jehowy. Spowiadałam się co prawda regularnie, uczęszczałam na Mszę, przyjmowałam Jezusa do serca, słuchałam rekolekcji i nie mogłam wrócić. W końcu Pan dopuścił na mnie ostateczny środek, odrzucenie i upokorzenie. Ten dwupak zadziałał doskonale. Bałam się upokorzenia i odrzucenia przez całe moje życie, a okazało się to dla mnie najlepszym lekarstwem. I już się nie boję.
Kiedy w czerwcu 2013 roku nareszcie dotarło do mnie, że chyba jednak nie jesteśmy takim małżeństwem, jak mi się wydawało, oczywiście zareagowałam tak jak zawsze: miałam 1000 rozwiązań naszych problemów, zdanie mojego męża w ogóle się nie liczyło, bo przecież on się na tym nie zna. Poszliśmy do mojej znajomej p. Psycholog, która wspaniale poparła mnie we wszystkim, zrzucając na mojego męża odpowiedzialność za nasz kryzys. Po tym spotkaniu mój mąż kilka tygodni chodził jak w zegarku, robił wszystko doskonale, pomagał mi w domu, zajmował się Ignasiem, dla mnie też był dużo lepszy. Ale widziałam, że coś go dręczy. Zaczęłam się znów za niego modlić, bo niestety w pewnym momencie przestałam. (od kiedy on przestał chodzić do kościoła, byłam na niego zła i stwierdziłam, że nie chce być zbawiony, to jego wybór). Od tego momentu coś zaczęło się we mnie zmieniać i powoli znów zaczęłam odczuwać obecność Bożą i rozumieć, co On do mnie mówi. Tydzień przed naszą 5 rocznicą ślubu mąż poszedł znów do tej samej p. Psycholog, bo nie radził sobie ze sobą, przeżywał coś bardzo mocno. Po powrocie poprosił mnie o rozmowę i choć chciał powiedzieć prawdę, nie był w stanie. Wymyślił historię, choć po części była ona prawdziwa, o tym, jak od jakiegoś czasu mnie zdradzał na studiach, powiedział, że w ogóle przez prawie całe nasze małżeństwo mnie oszukiwał i że nie chce już być ze mną. Byłam w szoku, nie mogłam mówić i przez cały następny dzień czułam się jak ogłuszona. Nic do mnie nie docierało. Potem pojawiła się złość i agresja. Mój mąż był rozczarowany moją reakcją, miał nadzieję, że go wyrzucę z domu, a on będzie mógł być nareszcie wolny. To był koszmar, ból, niezrozumienie, gniew kłębiły się we mnie. A on myślał tylko o sobie. W tym wszystkim nasz malutki synek zupełnie zagubiony. To dla niego postanowiłam choć trochę opanować emocje. Po paru tygodniach wyjechałam z Ignasiem do koleżanki (siostry zakonnej) do Łodzi, gdzie spędziliśmy 40 dni. Był to czas mojego detoksu z uzależnienia od męża, czas moich rekolekcji tylko ja i Bóg, czas dojrzewania i stawania w prawdzie o sobie i o mojej relacji do Boga i męża. Zobaczyłam prawdę i byłam przerażona, że tak długo tkwiłam w kłamstwach, tak głęboko. Ale cieszyłam się, że Bóg mnie odnalazł, że mnie uwalnia, że uczy mnie miłości na nowo. Był to też czas, kiedy zrozumiałam, że nie mogę liczyć na męża i muszę zacząć bardziej liczyć na Boga i siebie. Miałam wsparcie w Siostrze Annie i mojej przyjaciółce Kasi. Mimo tego co przeżyłam w Łodzi nadal chciałam mieć kontrolę nad moim małżeństwem i myślałam, że skoro się nawracam, zobaczyłam wszystkie moje błędy i grzechy, przeprosiłam Boga, siebie, wybaczę mężowi i poproszę go o wybaczenie, to wystarczy. Ale nie wystarczyło. Mój mąż w tym czasie rozwijał swój romans, który, ukrywał przede mną i zaraz po moim powrocie oznajmił mi, że się wyprowadza. Mówił wprost, że mnie nie kocha i chce się wyprowadzić, a jednocześnie zachowywał się tak, jakby mnie kochał i chciał być z nami. Emocjonalnie byłam zagubiona, tak bardzo chciałam żeby zmienił zdanie, a on to wykorzystywał. „Miał ze mnie ubaw”, tak później powiedział. W styczniu wyprowadził się, a ja pomimo bólu poczułam jednak ulgę, bo nie mogłam już znieść tych jego manipulacji i kłamstw, tych chorych, niespójnych zachowań. Nie wiedziałam, jak mam się zachowywać? Zostawił mnie ze wszystkim samą, z dzieckiem, z domem, z rachunkami. Nic go nie obchodziło. A ja mu prałam, zapraszałam na obiady, myślałam że on to doceni. Na szczęście trafiłam do Sycharu i szybko przeczytałam książkę „Miłość potrzebuje stanowczości”, dowiedziałam się też o kochance. Tak naprawdę już dawno wiedziałam, miałam wystarczająco dużo sygnałów, żeby pokojarzyć fakty i osoby. Chciałam jednak wierzyć mężowi, jego zapewnieniom, o tym, że nikogo nie ma, bo bałam się prawdy.
Ale przyszedł w końcu czas, że przestałam się oszukiwać i przestałam pozwalać na to, żeby mąż mnie oszukiwał. Czytając książkę Miłość… czułam ogromny wstyd, bo zrozumiałam jak bardzo byłam naiwna i jak bardzo pomogłam tym mojemu mężowi tak długo mnie oszukiwać. I powoli zaczynało się moje zdrowienie, zaczęłam skupiać się na sobie i trosce o siebie. Przesłuchałam wiele różnych konferencji, pojechałam do Wrocławia do ogniska, pojechałam na rekolekcje do Nysy z Sycharem, codziennie byłam na modlitwie skypowej i na środowych mitingach. Dużo się modliłam i prosiłam o modlitwę wszystkich, którzy się modlą. I przylgnęłam do Boga. Pomogło mi to przyjąć odrzucenie i upokorzenie i już się przed nimi nie bronić. Pomogło mi zrozumieć mnie i moje zachowania, pomogło mi trochę zrozumieć co dzieje się z moim mężem. Czułam nadal ogromny ból, ale czułam też ogromną miłość Boga, ogromną Jego troskę i więź z Nim. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak głębokiego poczucia szczęścia i bycia kochaną. I zrozumiałam, że już zawsze tak będzie, bo to Bóg jest dawcą tego szczęścia i miłości, a nie mój mąż. Czasem nawet czułam, że nie chcę by mój mąż wrócił, bo to co sobą wtedy reprezentował było odrażające. Przebywanie w jego obecności sprawiało mi tylko ból. Z czasem zaczęłam też mu współczuć, a potem Pan dał mi do zrozumienia, że i jego bardzo kocha i za niego cierpiał i w nim złożył cząstkę siebie i w nim jest Jego dobro. Chciałam kochać męża, ale było to dla mnie niemożliwe. Dlatego prosiłam Boga by mnie tego nauczył, a On dawał mi ku temu okazję.
Na koniec czerwca mieliśmy wyznaczoną pierwszą rozprawę, bo mąż złożył pozew o rozwód. Około trzech tygodni przed rozprawą poczułam, że Pan proponuje mi, żebym podjęła Próbę Ogniową. Wiedziałam, że mam mało czasu i mało możliwości, bo nie mieszkaliśmy już razem, a mąż nawet odwiedziny u dziecka zaniedbywał. Ale pomyślałam, że spróbuję. Każdego dnia rano czytałam czytania z dnia i rozważałam je, a potem pytałam Boga co dzisiaj mam robić, jak dziś okazać miłość mojemu mężowi? A On mi podpowiadał. Zapisywał każdy dzień na kartkach papeterii i modliłam się by wypełnić to co postanowiłam. Szczerze mówiąc częściej mi się nie udawało niż udawało, ale próbowałam każdego dnia. Chciałam kochać, jak Jezus na 100%. Nie inaczej, nie wiem czy miałam wtedy świadomość, że nauka będzie trwała całe życie. I, że dla Boga nie liczą się efekty moich prób, ale to, że podejmuję te próby. I rzeczywiście to wystarczyło, mój mąż kilka dni przed rozwodem 19.06. 2014 r. w drugie urodziny naszego synka i w dniu Święta Bożego Ciała przyszedł do nas i powiedział, że chce wrócić. Nie wie jeszcze, jak i kiedy bo potrzebuje czasu, ale wie, że chce wrócić. Już parę tygodni wcześniej zaczęło się coś w nim dziać, jakby nareszcie zło, które go tak obezwładniło zaczynało tracić moc. Najpierw powiedział, że chce zawiesić pozew, bo źle się czuje. Okazało się, że załamał się psychicznie, zaczął mieć myśli samobójcze, zaczął brać leki. Wprowadził się do swoich rodziców. A potem powiedział, że chce wrócić, w rezultacie wycofał pozew na pierwszej sprawie. I zaczął powoli wracać. Było to dla mnie bardzo trudne. Cieszyłam się i dziękowałam Bogu, ale potrzebowałam jeszcze więcej łaski by trwać na drodze Próby Ogniowej. Mój mąż nie wrócił nawrócony, uzdrowiony, pełen tęsknoty i miłości, ale wrócił zraniony, „miał złamany kark”, czyli totalne dno, jako człowiek, bez wartości, bez pieniędzy, na dodatek z długami, nie przeprosił, nie mówił, że żałuje, ale sam użalał się nad sobą. I pytałam Pana czy takiego męża mam przyjąć do domu? Gdzie zadośćuczynienie? Gdzie przeprosiny? A Pan powiedział, tak, takiego męża masz dzisiaj kochać i takiego masz przyjąć. I zaufałam, że Bóg wie lepiej. I tak powoli, malutkimi kroczkami wszystko zaczęło się zmieniać. Miłość Boga zaczęła nas uzdrawiać. Były większe i mniejsze kryzysy, nie raz płakałam i mówiłam Mu, że nie wytrzymam, że nie mam siły, a Bóg powtarzał tylko: „wystarczy ci mojej łaski”. I rzeczywiście wystarcza. Dziś od 19.06.14 minęło ponad półtora roku, przeszliśmy wielką przemianę naszych serc i naszego życia.
Dzisiaj razem idziemy za Nim, każdy swoim rytmem, bo jesteśmy oddzielnymi osobami, ale razem, bo wiemy, że tylko na tej ścieżce jesteśmy sobą i jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy bezpieczni. Wiemy, że nie jest to koniec naszej historii i długa droga przed nami, wiele kryzysów i sukcesów, ale z Nim możemy wszystko. Już wiem, że to nie ja jestem silna, ale to On jest siłą, w której chcę pokładać nadzieję.
Nie wiem, czy Bóg uratuje każde małżeństwo, wierzę jednak że On chce uratować każde sakramentalne małżeństwo. Bóg wie, co dla nas najlepsze i zna najlepsze rozwiązania naszych problemów, ma swój czas i swoje sposoby. Pokazał mi bardzo konkretnie, że On wie lepiej co dla mnie, dla nas dobre. Pokazał mi, że aby mógł działać ja muszę Mu oddać swoje życie i zaufać, bo On nie może działać wbrew mojej woli, nie może działać kiedy Mu nie wierzę.
 
 
landis85
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-05, 15:44   

Piękne świadectwo ,Chwała Panu !!! :)
 
 
Gianna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-05, 21:42   

Chwałą Panu Jezusowi! Aniu, gratulacje z okazji powiększenia się rodzinki! :-D
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-05, 21:46   

Aniu niech ten groszek w Tobie rosnie Bogu na chwale i ludziom na pozytek i wszelkiego blogoslawienstwa dla wszystkich czlonkow Twojej rodzinki :-D
 
 
Samoa
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-05, 21:48   

Aniu niesamowite jest Twoje świadectwo.
Bardzo lubię czytać Twoje posty są mądre i głębokie dają dużo nadziei i wiary.
Gdy jednak przeczytałam Twoje świadectwo poczułam wielka radość i jednocześnie poczułam Boży pokój w sercu i nadzieje ze moj kryzys jest mi dany by uczyć się od Ciebie pokonywać trudy i moja ciemna dolina ma sens. Dziękuję Ci Kochana za to świadectwo Bóg dla każdego ma inny plan ważne żeby umieć go odczytać.
 
 
GosiaH
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-05, 22:52   

Ania, niech wam Pan Bóg błogosławi!
 
 
Metanoja1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-06, 14:05   

Aniu, cieszę się, podziwiam Cię, gratuluję Ci, życzę Wam błogosławieństwa Bożego. Dziękuję za Twoje świadectwo, niech Was Pan prowadzi. :-D
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-07, 21:43   

:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
 
 
STOPka
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-07, 22:33   

Aniu płakałam jak to czytałam.Dziękuję Ci za te świadectwo :-)
 
 
Bożena123
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-08, 09:35   

Aniu piękne! Wszystko mogę w TYM,który mnie umacnia! Pozdrawiam! :-)
 
 
BjD
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-08, 10:09   

Piękne świadectwo !!! Tak bardzo potrzebne nam - czekającym, trwającym .....
Życzę WAM wszystkiego najlepszego, niech Pan Bóg zawsze Wam błogosławi.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-08, 22:39   

Aniu :mrgreen:
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-09, 18:54   

Aniu, bardzo piękne świadectwo, na chwałę Panu i ludziom na pożytek! :-D
... ale ja i tak będę lepiej pamiętać to, jak mówiłaś świadectwo w Konstancinie :-D
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-09, 19:52   

Dziękuje Ci Aniu za to świadectwo. Właśnie podczas ostatniego wyjazdowego weekendu ( w niedziele dokładnie) pomyślałam sobie aby Cie o nie poprosić, o taką relacje z drogi, z trwania przy Bogu w zaufaniu i naprawiania małżeństwa. A tu taka niespodzianka.
Dziękuję :mrgreen:
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9