Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Pierwsze Święta bez Żony/ męża....
Autor Wiadomość
P.
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-28, 11:46   

Kinga11 napisał/a:
Jeżeli chcesz winę męża to musisz ją udowodnić.


To nie tak. Winę w rozpadzie małżeństwa Sąd ustala z urzędu, chyba że obie strony zgodzą się na zaniechanie orzekania o winie. Innymi słowy, jeżeli nie zgodzisz się na orzekanie bez winy Sąd będzie musiał sam zadecydować kto jest winny (możliwe, że: wyłączna wina męża, wyłączna Twoja wina, z winy obu stron). Oczywiście strony są uprawnione do składania wniosków dowodowych, w praktyce głównie świadków.

Napiszę Ci jak było u mnie: żona wniosła o rozwód bez orzekania o winie, ewentualnie z mojej wyłącznej winy. Uzasadnienie - że to ja jestem winny bo ..., ale dla "świętego spokoju" wnosi o orzekanie bez winy.

Moją "taktykę" procesową oparłem na... prawdzie i z pełnym przekonaniem, że jest to naiwne i naraża mnie na "przegranie" procesu (bałem się nawet "ośmieszyć" w oczach Sądu z powodów zawodowych, więc sytuacja podwójnie niekomfortowa, prawie nikt nie wróżył mi "sukcesu" w sądzie). Mianowicie, oświadczyłem, że nie zgadzam się na rozwód, uważam, że małżeństwo można uratować, nie rozumiem postępowania żony ani jej motywów, wniosłem o mediację (z uwagi na stanowczy sprzeciw żony mediacje nie doszły do skutku), zaprzeczyłem nieprawdziwym okolicznościom z pozwu, nie zgodziłem się na orzekanie bez winy. Na pytanie Sądu dlaczego nie zgadzam się na szybki i bezbolesny rozwód odparłem, że w ogóle nie zgadzam się na rozwód, nie zamierzam tego ułatwiać i ręki do rozwodu przykładać. Takie moje prawo i obowiązek jako małżonka. Brak zgody na orzekanie bez winy traktowałem jako środek do celu. Mimo wyraźnej niechęci Sąd nie miał wyboru - musiał orzekać o winie. Świadków powołałem na okoliczność, że podawane przez żonę powody rozpadu małżeństwa nie są prawdziwe. Nie udowadniałem winy żony, nie wynająłem detektywa, żeby poszukał Kowalskiego etc. Sąd przesłuchał strony i świadków na kilku rozprawach. I ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, mimo początkowej niechęci do mnie, uznał za wyłącznie winną moją żonę i to mimo bardzo niekorzystnych zeznań teściów i "przyjaciółki". Te zeznania sąd uznał za niewiarygodne.

Jak się czułem na procesie? Cóż, nie był to mój pierwszy raz w sądzie, ale mimo to czułem przed rozprawami mnóstwo złych emocji. Mocno się modliłem do Ducha Świętego o siłę i spokój, by był przy mnie, abym mógł zachować się przyzwoicie, bym nie kłamał. Przed rozprawami Msza Święta i Komunia. Gdzieś na tym forum wyczytałem, że to nie osoba opuszczona ma powód do wstydu i powinna iść do Sądu z podniesioną głową. Zapadło mi w pamięć. Skutek? Przez wszystkie rozprawy czułem w sobie SPOKÓJ (i niekłamaną radość, że widzę żonę, że jest cała i zdrowa, że się dobrze trzyma) choć oczywiście spotykanie się w takich okolicznościach nie do końca było przyjemne, a pustka po rozprawie ogromna. Wyrok przyjąłem bez zbędnej satysfakcji, a zdziwienie żony było niekłamane. Liczyłem nawet, że może będzie to dla Niej przyczynek do zajrzenia w głąb siebie.

Czy warto było podjąć trud przechodzenia przez rozwód i po ludzku z góry skazanych na porażkę starań o uratowanie małżeństwa? Moim zdaniem - TAK

Dlaczego?
1) czuję, że tym razem w życiu postąpiłem "jak należy" - jak obiecałem żonie i Panu Bogu składając przysięgę małżeńską,
2) czas procesu mogłem z "czystym sumieniem" przeznaczyć na próbę poznawania Pana Boga i próbę codziennego nawracnia - w czym bardzo pomagała mi Komunia Święta,
2) wiem na pewno, że moja postawa mimo, że początkowo budziła niezrozumienie w oczach Przyjaciela i Jego żony stała się przyczynkiem do głębokiego zastanowienia na sensem małżeństwa - na szczęście jeszcze przed jego zawarciem (może trochę dobra z tego zła?), ich przysięga małżeńska była "bogatsza" o moje doświadczenie, bardziej świadoma,
3) Proces się nie skończył, Ona umarła jako żona, jeżeli po śmierci zachowujemy tożsamość (tak Nocne Światła - Życie po życiu Andrzej Duffek) to chcę wierzyć, że Jej to pomogło, że w ostatniej chwili wiedziała, że małżeństwo, że Sakrament jest silniejszy od ludzkich ułomności i może w tej ostatniej chwili zwróciła swoją myśl ku Bogu?
4) zastanawiałem się które rozwiązanie- zgoda na bezbolesny rozwód czy upieranie się przy małżeństwie zwiększa szanse na uratowanie małżeństwa? Ostatecznie, choć w faktycznej separacji i w głębokim kryzysie, małżeństwo nie zostało rozwiązane nawet na niwie cywilnoprawnej,

Przepraszam, że w Twoim wątku piszę o sobie (i to taaaakie ilości), ale pamiętam kiedy byłem na tym samym etapie zagubienia i miałem podobne wątpliwości. Nie mam monopolu na rację, każda sytuacja jest inna, każdy z nas jest inny. Chciałem tylko podzielić się swoim doświadczeniem, zanim podejmiesz decyzję co do procesu i dalszego postępowania.

Ja też się bałem. Ale Pan Bóg pomógł mi przejść przez ten cały "bałagan" w sądzie i to jak! Gdybym wiedział to wcześniej - wcale bym się nie bał.

Odwagi i rozwagi z serca życzę!
 
 
Tusia1987
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-28, 11:50   

Jolu.... Staram się, ale to chyba jeszcze etap wypierania rzeczywistości... :cry:
 
 
JolantaElżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-28, 12:13   

Tusia1987 napisał/a:
Jolu.... Staram się, ale to chyba jeszcze etap wypierania rzeczywistości... :cry:


Wiem Tusiu, to jest bardzo trudne, ja sama wciąż mam z tym problemy, ale pracuję. Nie wyparłam rzeczywistości, ale przyjęlam ją do wiadomości i staram się stawiać jej czoła. Każdy poranek jest dla mnie trudny, zaczynam dzień modlitwą i tak go kończę. Ale już teraz modlę się o siebie. I proszę Pana Boga, aby dał mi siły pogodzić się z tym, czego ne mogę zmienic, a resztę zostawiam Jemu :-)


P.S. O męża też się modlę, żeby przyjął Jezusa do swojego serca. Tylko tyle.
 
 
Tusia1987
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-28, 12:21   

P. powiem Ci, że czytałam Twój ostatni wątek... Ogromnie Ci współczuje...

Twoja historia pokazuje jakie życie jest kruche...
I czasami jest tak, że umiera osoba, która próbowała uratować małżeństwo. Mój znajomy, który służy powiedział mi, że był na nie jednym pogrzebie gdzie wiarołomny małżonek aż krzyczał z rozpaczy nad trumną swojego współmałżonka...

Myślę, że ból którego nie idzie wygasić w żaden sposób to ból kiedy nie można przeprosić kogoś za swoje czyny, bo tej osoby już nie ma... Ja znam to z własnego doświadczenia. :-( Owszem, można iść na cmentarz, pomodlić się, zapalić znicz... Ale ta niepewność czy moje uczynki wobec tej osoby nie sprawiły, że odeszła z tego świata z żalem i bez przebaczenia mi? Bo kto na te pytanie odpowie?

Ta cholerna cisza...
Dlatego Ty P. dziękuj Bogu, że zrobiłeś wszystko by mieć czyste sumienie....
Ja staram się każdego dnia błogosławić i mojego męża w myślach, a nawet Kowalską...
Przebaczyłam jej. I powierzyłam ją Sercu Maryi.
 
 
Kinga11
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-28, 16:16   

P., jednak niestety musiałeś udowodnić tą winę, na swój sposób, negujący argumenty do rozwodu żony ale jednak. Jest to ciężkie, ale nie ma wyjścia, jak się milczy albo tylko nie zgadza to chyba nie masz szans na winę wyłączną współmałżonka.
 
 
Tusia1987
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 09:25   

Ja uważam, że to nic złego dochodzić winy rozpadu małżeństwa u małżonka, który odszedł z powodu własnych "widzimisie". Oczywiście nie mówię tutaj o kobietach, które uciekają przed mężem alkoholikiem i wtedy separacja to naprawdę jedyne wyjście.

Uważam, że winę za kryzys ponoszą obie strony. U mnie było tak, że długi czas mój mąż twierdził, że jest szczęśliwy itd. Jeszcze rok temu na imprezie u moich znajomych powiedział, że się boi, że mnie straci, a potem jeszcze patrząc mi w oczy mówił, że się Go tak łatwo nie pozbędę...

Bęc! NIESPODZIANKA! Skoro teraz twierdzi, że był ze mną taki nieszczęśliwy i coś Mu nie pasowało można było przyjść, pogadać. I nawet jakby skończyło się to awanturą wiedzielibyśmy o tym co nas w małżeństwie boli...

A tutaj? Ewakuacja bocznym wyjściem, kiedy właśnie trzeba popracować nad związkiem...
Kiedy trzeba troszkę bardziej się wysilić. Rozglądanie się na boki ( w tej kwestii mój mąż był mistrzem).

Się zastanawiam czy mój mąż rzeczywiście dorósł do tej roli?
Ja wyniosłam przykład z domu moich dziadków, że małżeństwo to nie same cukierki...
To właśnie moi dziadkowie mi sprawili najlepsze nauki przedślubne.
Małżeństwo na całe życie. Choć miałam różowe okularki w dniu ślubu, no bo kto ich nie miał wiedziałam, że przyjdą kryzysy, dziecko... Ale chyba nie chodzi o to by się ładnie ewakuować....

Pan Jacek Pulikowski powiedział mądre słowa, że z małżeństwa do kolejnego związku wnosimy wszystkie zranienia i błędy... Zamiast pracować nad małżeństwem kaleczymy kolejne osoby...

Dlatego twierdzę, że za kryzys winne są obie strony, a za rozpad w małżeństwie ponosi odpowiedzialność ta osoba, która stchórzyła i uciekła. :roll: A jak dochodzi do tego zdrada....

Tu nie chodzi o to by czerpać jakieś korzyści... bardziej w celu uświadomienia, że "zobacz zrobiłeś/ aś swojej żonie/ swojemu mężowi krzywdę." Choć wiem, że nie wiele to daje... :-/
 
 
utka2
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 10:16   

JolantaElżbieta napisał/a:
Jak dojdzie co do czego, daj tu znać - będę się modlić na Różańcu, chocby cały dzień - emeryci mają dużo czasu 0 albo tak im się wydaje :mrgreen:


zrobie prywatę - Jolu - uwielbiam Twoje wpisy :)
 
 
P.
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 11:44   

Kinga11 napisał/a:
jak się milczy albo tylko nie zgadza to chyba nie masz szans na winę wyłączną współmałżonka.


Niestety masz rację, samo milczenie w praktyce nie wystarczy. Całkowitej bierności bym nie polecał.

Tusia1987 napisał/a:
Ja uważam, że to nic złego dochodzić winy rozpadu małżeństwa u małżonka, który odszedł z powodu własnych "widzimisie".


Ale jest pewna różnica czy sformułujesz swój wniosek w procesie: "Wnoszę o orzeczenie rozwodu z wyłącznej winy współmałżonka" czy "wnoszę o uznanie za wyłącznie winnego powoda i na tej podstawie oddalenie powództwa o rozwód". Bo wiesz, liczy się intencja... W opcji 1 to jednak chęć rozwodu. A przecież:

Tusia1987 napisał/a:
To właśnie moi dziadkowie mi sprawili najlepsze nauki przedślubne.
Małżeństwo na całe życie.


Tusia1987 napisał/a:
wiedziałam, że przyjdą kryzysy


Tusia1987 napisał/a:
Ale chyba nie chodzi o to by się ładnie ewakuować....


czy to nie dotyczy Was obojga?

no i
Tusia1987 napisał/a:
Oczywiście nie mówię tutaj o kobietach, które uciekają przed mężem alkoholikiem i wtedy separacja to naprawdę jedyne wyjście.

a w pozostałych przypadkach rozwód????

Tusia1987, ja to widzę tak: nadszedł kryzys, który jest dla Was czasem próby "mocy" Waszej przysięgi małżeńskiej. Twój mąż (póki co) nie podołał. Teraz kolej na Twoją decyzję.

"że Cię nie opuszczę aż do śmierci" - tam nie ma żadnej gwiazdki (chyba, że...) ;-)

Wspieram modlitwą!
 
 
Tusia1987
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 12:33   

no ja też nie widzę żadnych gwiazdek w umowie... My katolicy możemy się zgodzić w ostateczności na separację, tak? Mój mąż ode mnie odszedł i ja na to w tamtym momencie nie mogłam nic poradzić.
Teraz przed złożeniem pozwu nie potrafię Go powstrzymać. Nie mam takiej możliwości....

Separacja jest dla mnie dopuszczalna w momencie kiedy dzieje się ewidentna krzywda- alkoholizm, przemoc. Niestety tylko w ten sposób czasem można uratować człowieka. Nie w momencie kiedy problemy można załatwić podczas jednej konkretnej rozmowy, tak jak mogło być u nas.

U mnie problem jest też takiego typu, że mój mąż najpierw twierdził, że za mało czasu mu poświęcam, a potem nagle, że jestem zbyt nachalna i nie mam życia poza nim... :-/

I naprawdę wzięłam sobie rady męża do serca. To, że On na wszelki sposób próbował mi utrudniać zmiany w małżeństwie to już nie moja wina.... :-?
 
 
P.
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 15:34   

Tusia1987 napisał/a:
My katolicy możemy się zgodzić w ostateczności na separację, tak?


chyba sama znasz odpowiedź :-) ostatecznie to akt wolnej woli i kwestia sumienia.
Tusia1987 napisał/a:
Mój
mąż ode mnie odszedł i ja na to w tamtym momencie nie mogłam nic poradzić.
Teraz przed złożeniem pozwu nie potrafię Go powstrzymać. Nie mam takiej możliwości....


To rób to na co masz wpływ. Masz wpływ na to jak Ty się w tej kryzysowej sytuacji zachowasz.

Tusia1987 napisał/a:

Separacja jest dla mnie dopuszczalna w momencie kiedy dzieje się ewidentna krzywda- alkoholizm, przemoc. Niestety tylko w ten sposób czasem można uratować człowieka. Nie w momencie kiedy problemy można załatwić podczas jednej konkretnej rozmowy, tak jak mogło być u nas.


Skoro Wasz kryzys to "za mało" na separację, to na rozwód chyba tym bardziej?

Tusia1987 napisał/a:
Tu nie chodzi o to by czerpać jakieś korzyści... bardziej w celu uświadomienia, że "zobacz zrobiłeś/ aś swojej żonie/ swojemu mężowi krzywdę." Choć wiem, że nie wiele to daje... :-/


A może wystarczy mężowi powiedzieć, że Cię skrzywdził? Choć myślę, że On to wie i bez tego.
Chcesz go tylko uświadomić, czy żeby cierpiał z powodu tej świadomości, żeby mu lepiej w życiu i za łatwo nie było? (pytam bo sam pod płaszczykiem uświadamiania chciałem żonie w procesie udowodnić jaka to ona jest be. Chyba lepiej ten czas wykorzystać na pracę nad sobą i poznanie swojego prawdziwego ja, bez płaszczyków...)
Jeśli myślisz o uświadamianiu, to pomyśl jak Twoja postawa w czasie tego kryzysu i ewentualnego procesu rozwodowego może uświadomić Twojego męża.

Czas dla Ciebie bardzo trudny i wybory niełatwe. Ale ponoć... Moc w słabości się doskonali...? :mrgreen:
 
 
Tusia1987
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 17:24   

P. Ja nie chcę rozwodu. Napisałam w poprzednich postach, że dopuszczalna jest separacja i to w ostateczności np. W wypadku alkoholizmu czy przemocy domowej.


U nas nie było ani alkoholizmu ani przemocy. Domyślam się, że tak jak w większości przypadków tutaj na forum wystarczyła rozmowa lub terapia...

Ale Bóg mnie tu uczy pokory... :mrgreen:
Poprostu miałam nadzieję, że to coś uświadomi mężowi...
 
 
Kinga11
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-29, 20:57   

Tusiu jestem w podobnej sytuacji, wystarczyłby dialog i dwustronna chęć naprawy i wyjścia z tego kryzysu, niestety rozwód to rzecz powszechna w dzisiejszych czasach😔

http://adonai.pl/malzenstwo/?id=153
 
 
JolantaElżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-30, 15:25   

utka2 napisał/a:
JolantaElżbieta napisał/a:
Jak dojdzie co do czego, daj tu znać - będę się modlić na Różańcu, chocby cały dzień - emeryci mają dużo czasu 0 albo tak im się wydaje :mrgreen:


zrobie prywatę - Jolu - uwielbiam Twoje wpisy :)


Jak jeszcze coś fajnego przyjdzie mi do głowy, to też napiszę :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-01, 23:06   

P. napisał/a:



Czy warto było podjąć trud przechodzenia przez rozwód i po ludzku z góry skazanych na porażkę starań o uratowanie małżeństwa? Moim zdaniem - TAK

Dlaczego?
1) czuję, że tym razem w życiu postąpiłem "jak należy" - jak obiecałem żonie i Panu Bogu składając przysięgę małżeńską,
2) czas procesu mogłem z "czystym sumieniem" przeznaczyć na próbę poznawania Pana Boga i próbę codziennego nawracnia - w czym bardzo pomagała mi Komunia Święta,
2) wiem na pewno, że moja postawa mimo, że początkowo budziła niezrozumienie w oczach Przyjaciela i Jego żony stała się przyczynkiem do głębokiego zastanowienia na sensem małżeństwa - na szczęście jeszcze przed jego zawarciem (może trochę dobra z tego zła?), ich przysięga małżeńska była "bogatsza" o moje doświadczenie, bardziej świadoma,
3) Proces się nie skończył, Ona umarła jako żona, jeżeli po śmierci zachowujemy tożsamość (tak Nocne Światła - Życie po życiu Andrzej Duffek) to chcę wierzyć, że Jej to pomogło, że w ostatniej chwili wiedziała, że małżeństwo, że Sakrament jest silniejszy od ludzkich ułomności i może w tej ostatniej chwili zwróciła swoją myśl ku Bogu?
4) zastanawiałem się które rozwiązanie- zgoda na bezbolesny rozwód czy upieranie się przy małżeństwie zwiększa szanse na uratowanie małżeństwa? Ostatecznie, choć w faktycznej separacji i w głębokim kryzysie, małżeństwo nie zostało rozwiązane nawet na niwie cywilnoprawnej,

Przepraszam, że w Twoim wątku piszę o sobie (i to taaaakie ilości), ale pamiętam kiedy byłem na tym samym etapie zagubienia i miałem podobne wątpliwości. Nie mam monopolu na rację, każda sytuacja jest inna, każdy z nas jest inny. Chciałem tylko podzielić się swoim doświadczeniem, zanim podejmiesz decyzję co do procesu i dalszego postępowania.

Ja też się bałem. Ale Pan Bóg pomógł mi przejść przez ten cały "bałagan" w sądzie i to jak! Gdybym wiedział to wcześniej - wcale bym się nie bał.

Odwagi i rozwagi z serca życzę!



Ważne słowa


taka postawa w sądzie

czyli ratować nie walczyć -

to najlepsze co można zrobić

w naszym ognisku mamy 2 takie przykłady z zeszłego roku .

Ratowania w sądzie swojego małżeństwa z godnością i pokojem Bożym


Chwała Panu
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 8