Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
brak zaufania
Autor Wiadomość
Pearl82
[Usunięty]

  Wysłany: 2015-02-10, 15:40   brak zaufania

Witam,

Jestem tu po raz pierwszy, chociaż kryzys w moim małżeństwie trwa już od lat, w zasadzie od początku naszego małżeństwa, kiedy to po ok. dwóch tygodniach po ślubie zauważyłam na komputerze w historii strony pornograficzne, z których korzystał mój mąż. Jeszcze w narzeczeństwie natknęłam się na tego typu materiały, magazyny (bo jak twierdził były tam też ciekawe artykuły), a potem strony internetowe. Oczywiście po przedstawieniu mu dowodów, przyznał się z oporami (ale próbował długo wszystkiemu zaprzeczać i oczywiście zarzucać mi że go śledzę, itp.)

Wtedy jeszcze nie wiedziałam (ani przed ani kilka lat po ślubie) że mój mąż był uzależniony od pornografii (ciężkiej) i masturbacji. Po prawie 10 latach się do tego przyznał, po czym jak twierdzi od dłuższego czasu już nie ogląda, i zdarzało mu się ostatnio tylko włączać jakiś "obrazek" jakichś Pań, ale, jak twierdzi, tylko na parę sekund, bo wiedział że robi źle.

W naszym życiu dochodziło do przemocy i agresji słownej i fizycznej, i pierwszy raz dostałam w twarz, kiedy pojawiło się pierwsze dziecko i nie chciałam mieć kontaktu fizycznego po dwóch tygodniach, a mój mąż dawał mi wciąż w uciążliwy sposób do zrozumienia, że już nie może się doczekać, przy tym nie szczędząc sobie właśnie oglądania innych Pań i masturbacji.

W pracy potrafił również flirtować z koleżankami, i szukać wszelkiego potwierdzenia swojej męskości w oczach innych kobiet, prawić im komplementy zabawiając, przy czym jak mówił był zbyt zmęczony i nie maił okazji żeby mnie czymś zaskoczyć tak po prostu bez okazji.

Przemoc fizyczna stała się nie do zniesienia kiedy pojawiło się drugie dziecko. Jak miało 2 miesiące, musiałam dzwonić po pomoc, przyjechała policja, zabrali go. Zrobiła się z tego jeszcze większa burza, mój mąż zaczął się w domu stawiać, dochodzić, kto z rodziny jest przeciwko niemu, a kto go popiera, jakie kto słowa wypowiedział itp. I tak miesiącami i latami się to ciągnęło. Kłamał i kręcił, nie przyznając się nawet w połowie do tego do czego był zdolny. Nawet mną manipulował tak, że po każdej kłótni to ja go przepraszałam po kilka godzin, czasem cały dzień i noc, a on robił co chciał, ubliżał mi, wyżywał się emocjonalnie, groził, że zabierze dzieci i gdzieś wyjedzie.

Ja zajmowałam się dziećmi przez ich pierwsze 3 lata, potem wróciłam do pracy, w międzyczasie skończyłam jedne warsztaty psychologiczne, potem drugie dla ofiar przemocy i .... nie było mi lżej. Mój mąż zaczął warsztaty ale ich nie ukończył i nigdy więcej potem nie szukał możliwości wspólnej czy osobnej terapii (byliśmy na rekolekcjach małżeńskich). Na warsztacie poznałam pewnego pana, który najpierw po koleżeńsku się zainteresował całą sytuacją, a potem się zakochał, i ja w nim też, bardzo mocno. Ale po 3 miesiącach, kiedy mój mąż zauważył jakieś moje oddalenie, uczciwie mu przyznałam, że się zakochałam. Chciał żebym jak najszybciej zakończyła tą znajomość, więc od razu chwyciłam za telefon i tak zrobiłam. Ale tak naprawdę moje serce tego nie chciało, i oczywiście jeszcze utrzymywałam sporadyczny kontakt. Zwłaszcza że wciąż bałam się swojego męża. Pomimo, że chciał ratować nasze małżeństwo, wciąż czułam się obciążona winą za wszystko, co było nie tak. I oczywiście za wszystkie kłótnie, w których mąż tylko przez chwilę panował nad sobą, a potem wszystko zaczęło z powrotem wracać do utartych schematów.

Potem był czas gdzie pochłonęła go praca i nic już innego go nie interesowało. I żadne moje prośby, rozmowy i sugestie że coś jest nie tak nic nie wskórały. Siedział całe dnie, wieczory, czasem i do 4 rano, żeby kończyć projekty tylko dlatego, że jego szef w pracy źle zarządzał zasobami ludzkimi, i wykorzystywał pracowników bezpodstawnie, przy czym mój mąż w odróżnieniu od reszty miał rodzinę, a reszta towarzystwa to albo tzw. single, albo już z dziećmi poza gniazdem rodzinnym. I tylko były awantury, że się czepiam, natomiast nadal nie było nic wspólnego, nic co by nas łączyło, poza łóżkiem - to zawsze był drażliwy temat, bo mąż uważał, że ta sfera to po prostu idziemy spać, a przed spaniem może być dobry czas na chwilę intymności i tyle. Próbowałam go nieco zaskakiwać w tym temacie, mówiłam też co lubię, a czego nie, kiedy mogliśmy spokojnie czasem rozmawiać, ale zaraz potem nic się nie zmieniało.

Do dzieci mój mąż też nie miał cierpliwości. Odkąd były malutkie pamiętam wyraz złości na jego twarzy, kiedy dziecko płakało, było marudne, albo nie robiło tak jak on chciał. Też posługiwał się przemocą wobec nich, obrażaniem ich, szarpaniem, potrząsaniem, itp.
Tu stawałam w ich obronie, i to czasem co dzień, bo jak tylko miał coś z nimi zrobić, zaraz był płacz i jego agresja, nie było nawet jak od tego odpocząć. I wtedy napadał na mnie, że używam dzieci przeciwko niemu, że kłócę się przy nich, bo zakazywałam mu np. szarpać dziecko. Byłam wściekła, nie ukrywam, puszczały mi też już niejednokrotnie emocje, nie miałam chwil na odpoczynek, bo jak tylko chciałam odpocząć, zaraz dzieci skarżyły się na tatę, i to nie bez powodu niestety.

Po szale w pracy, który wyssał z nas ostatnie resztki małżeńskich relacji, naprawdę już nie było nawet zdania, które byśmy mogli do siebie powiedzieć bez kłótni. A w kłótni mąż znowu zaczynał rękoczyny, ubliżanie itp. Powiedziałam mu żebyśmy się czym prędzej zaczęli leczyć, bo sytuacja przypomina mi dokładnie tą sprzed kilku lat. Ale mąż się stawiał i zarzekał że nigdzie nie będzie chodził, że to ja mam skrzywioną psychikę i mogę sobie iść. Jak mu powiedziałam że w takim razie ja pójdę, to zaczął mnie atakował, że na pewno tylko po to żeby z kimś się umawiać. I już nie wiedziałam, co miałam zrobić, czułam się zupełnie samotna, bezsilna, zastraszona.

Znowu tak się złożyło że po jakimś czasie poznałam innego człowieka, któremu nie chciałam wcale opowiadać o tym co u mnie w związku się dzieje. Traktowałam tę znajomość powierzchownie, zwłaszcza, że wiedziałam że ma partnerkę i dzieci. Ale czas spędzany wspólnie zrodził poczucie zaufania, bliskości, zakochania, zrozumienia, zwłaszcza że tkwił w związku, w którym to kobieta była stroną agresywną. Miał podejście pokojowe i starał się zwykle załagadzać konflikty i szukać pomysłów. I to mi bardzo zaimponowało. ze są mężczyźni, którzy nie starają się wyżywać na całego, że potrafią okazać że im zależy nawet w kłótniach, którzy nawet pierwsi powiedzą przepraszam. Potoczyło się dość szybko, i zdradziłam męża, i prawdę mówiąc nie widziałam już wcześniej sensu dalszego budowania z nim naszego małżeństwa, już wcześniej chciałam odejść, odseparować się. Ten pan był również bardzo poraniony w swoim związku i chciał też odejść. (tylko myślałam o tym że on nie ma sakramentu, a ja tak, i ostatecznie jakoś mnie to chyba powstrzymało).

Mój mąż zareagował szybko, chcąc nagle ratować, naprawiać, znalazł Sychar, i się zapisał na kroki, chodzimy na spotkania.

Dowiedziałam się niedawno o tym, że był właśnie uzależniony, o wielu rzeczach z przeszłości, które zataił przed ślubem, a które też miały wpływ na jego zachowanie wobec mnie i dzieci. Poczułam się dziwnie, oszukana, i oczyszczona, bo wiedziałam podskórnie, że jest coś czego mi chyba nie powiedział.

Ale teraz ja mam duży problem z zaufaniem mu w czymkolwiek, w październiku zerwałam związek z tym panem, dając szansę na uratowanie naszego małżeństwa. Ciężko przychodzi mi się modlić, ale nie odrzucam wiary. Natomiast jak słyszę że mój mąż w kłótniach i awanturach dzwoni do znajomych i opowiada, jak ja się zachowuję, bo potrafię być teraz agresywna do niego (odkąd postanowiłam się spakować w lato przestałam się go bać i poczułam że już dość krzywd w moim i dzieci życiu - dzieci same prosiły już o to żeby się wyprowadzić), to aż mi się słabo robi. Bo on to wykorzystuje, żeby wszystkim dookoła pokazywać, że bez powodu ja się tak zachowuję, i że tylko ja się tak zachowuję, a to nie jest cała prawda. Potrafi nadal używać do mnie języka, w którym porównuje mnie z kobietami lekkich obyczajów i wmawiać mi że moja nieufność wobec niego to jest tylko mój problem, i moja wyobraźnia, odcinając się od tego co robił przez te wszystkie lata. A niestety nieraz jeszcze zdarza się, że potrafi robić rzeczy koszmarne, które po prostu gdyby nie łaska boska chyba, to skończyłyby się tragicznie.
nie potrafię znieść jego zakłamania, i ciągłej próby manipulacji mną i otoczeniem. Przecież jak ktoś już jest w sycharze, to znaczy, że jest wiarygodny z tym co powie i napisze, tak? Chciałabym z dziećmi gdzieś wyjechać, ale on tworzy atmosferę, że cokolwiek chcę zrobić to na pewno tylko po to żeby się "puszczać", natomiast to on miał problem z czystością całe życie. I pomija ten fakt, używania takich zwrotów kiedy relacjonuje kłótnie między nami. Opisuje tylko, że dostał w twarz, że mi coś odbija itp.
Nie potrafię żyć z tym człowiekiem. Nie potrafię ufać w to co mówi, ani robi.
 
 
gogol
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 16:01   

Pearl82 napisał/a:
Nie potrafię ufać w to co mówi, ani robi.
- a co ty potrafisz zrobic aby uratować wasze małżeństwo-dużo tu o mężu a może teraz dla odmiany więcej wiadomości o tobie,nic nie dzieje się bez przyczyny. jeżeli jesteście w syharze o o tym już wiecie ,za każdy w kryzysie ma swoje 100% i każdy powinien pracować nad sobą -nie oglądać sie na współmałżonka-jeżeli ponaprawiacie wasze kręgosłupy moralne i wpuścicie Boga do waszej rodziny wszystko może się zmienić .dopóki będziecie zdawali się na wasz rozum i plany tylko będziecie rozśmieszali Pana Boga-nic nie jesteśmy w stanie zrobić bez niego,tej świadomości i umocnienia wam potrzeba.wzajemne oskarżanie nic nie zmieni na lepsze ,każde z was ma swoja historie ,która się zdarzyła -teraz trzeba pracy aby zmienić bieg w przyszłości i teraz, :!:
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 17:20   

Bóg, modlitwa ok,
ale przemocy w rodzinie trzeba się zdecydowanie przeciwstawiać.
Nie ważne czy mąż jest Sycharkiem czy nie, jeśli uderzy kobietę to jest
po prostu ostatnim ....

Ps. Autorko, nie ma sensu mieszać porno (wiekszość facetów ogląda i nie jest to jakaś straszna patologia) z przemocą, biciem kobiety
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 18:18   

Pearl82 napisał/a:
Ale teraz ja mam duży problem z zaufaniem mu w czymkolwiek, w październiku zerwałam związek z tym panem, dając szansę na uratowanie naszego małżeństwa.


Pearl, Ty masz problem z zaufaniem jemu?
A przecież to "dzięki Tobie" Twój mąż porożem zahacza sufity, wszak to JUŻ twój drugi raz.
Kto komu powinen zaufać i kto ma większe podstawy by nie ufać?
W mojej opinii zdecydowanie zbyt LEKKO traktujesz swoje skoki w bok, niemal bagatelizujsz je.


Pearl, masz mnóstwo zarzutów wobec męża, nie twierdzę że nieuzasadnionych.
Jeśli jedank jest tak jak opisujesz to oboje powinniście nad sobą pracować.
Tylko jak zacząć tą pracę, skoro każde z Was widzi tylko błędy drugiego?
Pomyślcie o Waszych dzieciach, w czym muszą uczestniczyć....to naprawdę smutne.
 
 
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 18:24   

Czy chodzicie razem na 12 kroków do jednej grupy ?W Sycharze jest zasada, że małżonkowie nie są w jednej grupie.
Bo to nie pozwala szczerze pracować i może rodzić problemy w relacji małżeńskiej. Przemiana zewnętrzna zaczyna się od przemiany wewnątrz nas. Szukaj pokoju, i dąż do niego.

Grzegorzu , pornografia jest grzechem, i jak każdy grzech osłabia naszą więź z Bogiem, zamyka na łaskę od Niego. Jeżeli ktoś chce z Bogiem budować, nie będzie wchodził w pornografię.
 
 
Dabo
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 18:26   

Pearl82 napisał/a:
Przecież jak ktoś już jest w sycharze, to znaczy, że jest wiarygodny z tym co powie i napisze, tak?

Niekoniecznie .
Znaczy jednak że dostrzega swoje winy , nałogi, ułomności, że jest szansa widząc, słysząc i wypowiadając, się dotrze do źrodła swoich problemów, a to w konsekwencji pomoże odbudować latami niszczone relacje.
Myslę że bycie sycharem znaczy tyle i niewiele więcej.
Poza mile spędzonym czasem w "odpowiednim towarzystwie"
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 18:53   

czy ktokolwiek z was proponowalby
prace nad soba, suvharkowe mitingi itp
gdy wasz zięć bił wasza córkę?
ja takiego zięcia Z kuzynami obilbym a potem zabralbym
corke aby z gadem nie musiala mieszkać
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 19:04   

grzegorz_ napisał/a:
czy ktokolwiek z was proponowalby
prace nad soba, suvharkowe mitingi itp
gdy wasz zięć bił wasza córkę?
ja takiego zięcia Z kuzynami obilbym a potem zabralbym
corke aby z gadem nie musiala mieszkać

Nie obijałabym bo nie zwalcza się dżumy cholerą; najpierw zabrałabym córkę, potem wysłała zięcia na ostrą pracę nad sobą. Taką kolejność bym przyjęła.
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 20:45   

grzegorz_ napisał/a:
ja takiego zięcia Z kuzynami obilbym a potem zabralbym
corke aby z gadem nie musiala mieszkać

Rozumiem męski punkt widzenia, ale do jednej patologii dołożyłbyś druga wciągając na dodatek w nią osoby trzecie i cały pasztet mógłby sie dla wszystkich skończyć przymusowym odosobnieniem, co z pewnościa ostudziłoby emocje. :roll:
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 21:26   

Grzegorz,
to wszystko nie takie oczywiste, choc oczywistym jest że przemocowiec rujnuje życie rodziny i należałoby go od rodziny odizolować....ale pozostaje wciąż "ofiara", która z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu podświadomie chce tkwić w tym emocjonalnym rollercoasterze. Nie zmieni się to dopóki przynajmniej jedno z dwojga nie zechce na stale i CAŁKIEM ŚWIADOMIE wyjść z tego chorego cyklu i być może pociągnie za sobą drugą osobę w kierunku pozytywnych zmian.
Do tego jednak potrzebna jest PEŁNA świadomość dotycząca tego w czym i dlaczego się tkwi.

Wczytaj się w ten post dokładnie proszę.
Mnie zastanowiło dlaczego mimo takiej eskalacji przemocy ze strony męża Pearl, autorka nie postawiła granic, np. nie zdecydowała np. o separacji dla dobra rodziny by przemocowca "okiełznać", miast tego są autorki romanse, które dają okresowe ukojenie lecz wciąż głównego problemu nie rozwiązują.

Dlaczego to piszę. Otóż w całkiem bliskiej rodzinie mam przypadek gdy rodzice chcieli zrobić mniej więcej tak jak ty sugerujesz i skończyło się tym, że ofiara przemocy (ich córka) odwróciła się od rodziców na wiele lat traktując ich z tak wielką nienawiścią że aż trudno w to uwierzyć a tylko dlatego że chcieli podjąć dość radykalne kroki w celu ratowania ich córki i wnuka. Ona sobie tego nie życzyła i uznała tą pomoc za napaść na ich związek.

To się nie mieści nieraz w glówie ale jest oczywiste, że zależność i "więź" między uczestnikami układu przemocowego jest tak wielka (a jego siła wynika z patologii tego układu), że próba rozerwania tego układu z zewnątrz wiąże się często z eskalowaniem nienawiści na zewnątrz przez sprawcę przemocy i bardzo często także przez ofiarę, która bywa że czasem nawet inicjuje przemocowe zachowania partnera. To bardzo skomplikowane zależności.
 
 
Pearl82
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 22:07   

Pearl, Ty masz problem z zaufaniem jemu?
A przecież to "dzięki Tobie" Twój mąż porożem zahacza sufity, wszak to JUŻ twój drugi raz.

Doprecyzuję nieco. Za pierwszym razem nie doszło do zdrady fizycznej, to btła znajomość z grupy wsparcia, gdzie ten człowiek dowiedział się co przeżywam w moim życiu, cały koszmar przemocy i braku miłości, wtedy zaczęłam pracować też nad sobą na warsztatach dla ofiar przemocy - skierowała mnie tam moja terapeutka. Na początku więcej pisaliśmy do siebie maili, po raz pierwszy kogoś obchodziło co czuję jako młoda mama z dwójką malutkich dzieci, po raz pierwszy ktoś zaproponował mi wyjście na kawę. Mój mąż traktował moje warsztaty jako rozrywkę, poza tym prawie nie wychodziłam sama z domu, tylko spacerek z dziećmi. I nie dbał o to żebyśmy gdziekolwiek razem wychodzili, a kiedy chciałam wieczorami poczytać, także książki dot. Chrzu św. Przed chrztem córki, wyrywał mi je z rąk, wkurzając się że pozwalam sobie na czas da siebie i czytanie bzdur. Jednak to do czego doszło kilka lat temu w tamtej znajomości, skończyło się na pocałunku i przytuleniu, a potem przyznałam się mężowi, bo ciężko mi było go okłamywać i naprawdę chciałam żyć uczciwie i dalej nad sobą pracować.
Było mi ciężko czując, że i tak cały czas obwinia mnie w większości o całą sytuację w małżeństwie. zaczął też wywierać na mnie presję na trzecie dziecko, na które ani ja fizycznie i psychicznie nie byłam gotowa,ani on ze dwoimi agresywnymi zachowaniami. w kłótniach padały wyzwiska najgorsze jakie w życiu słyszałam. Nawet kiedy nigdy mojemu mężowi nie odmawiałam bez naprawdę ważnego powodu seksu,potrafił być przykry w tym temacie, wymyślając mi że "handluję tym towarem".
I po moich warsztatach, modleniu się o łaski, próbie podejmowania kolejnych rozmów w efekcie mój mąż przy każdej kłótni porzucał mnie i dzieci, wychodząc na całe dnie i noce nie mówiąc dokąd ani na ile. Kiedy ja próbowałam wychodzić żeby ochłonąć, groził że zabierze gdzieś dzieci. A jak nawet ich nie zabrał, to stosował szantaż emocjonalny, i wychodził potem na noc.
W drugim przypadku zdrada była całkowita i wcale nie jest mi z tym lekko, bo okoliczności były dramatyczne, a moje dzieci, które poznały tego znajomego lgnęły do niego ku zaskoczeniu mojemu i jego też, zaczęły go nazywać tatą dla zabawy, byłam przerażona, bo one też były już tak poranione że odrzucały własnego ojca. Ciężki to dla mnie temat. W końcu, tworząc rodzinę, naprawdę miałam bardzo poważne podejście fo sakramentu i wiary. Czasem nawet klękałyśmy z dziećmi do modlitwy, kiedy mąż się wściekał. Teraz ciężko miz nim klękać wspólnie. Modlimy się przy stole wszyscy razem, ale nie potrafię sam na sam z mężem.
 
 
Pearl82
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-10, 22:49   Mnie zastanowiło dlaczego mimo takiej eskalacji przemocy ze

Rok temu próbowałam z mężem spokojnie porozmawiać na temat właśnie możliwości separacji.
Cytat:
Mnie zastanowiło dlaczego mimo takiej eskalacji przemocy ze strony męża Pearl, autorka nie postawiła granic, np. nie zdecydowała np. o separacji dla dobra rodziny by przemocowca "okiełznać", miast tego są autorki romanse, które dają okresowe ukojenie lecz wciąż głównego problemu nie rozwiązują.
.
Gdy tylko zaczynałam spokojnie, bez nerwów wyjaśniać że ani ja ani dzieci nie możemy tak dalej żyć w tym układzie, że może jest w tym dla nas szansa do uratowania naszego związku, od razu był atak że co ja sobie wymyśliłam, że on nie będzie harował na drugie mieszkanie, a poza tym na pewno chce z kim innym się spotykać. Nikogo wówczas nie poznałam,a byłam już na granicy załamania nerwowego, pracowałam, zajmowałam się domem i dziećmi i znosiłam (albo już przestawałam znosić) awantury męża i obrażanie się o wszystko. Chodziłam na paluszkach, ale powoli docierało do mnie żeby coś z tym szybko robić, miałam już lampki zapalone tylko nadal nie wiedziałam co. Czułam się tak zmęczona i zastraszona że nie wiedziałam w którą stronę o pomoc się obrócić. Potem powiedziałam dość tego, dość tego pibiżania, ale zarazem rozsypała się już cała moja wiara w budowanie tego związku. Mimo możliwości, że mogłam się wyprowadzić, i zacząć nowe życie w nowym związku,nie zdecydowałam się na to. Nie szukał tak naprawdę nowego związku, żeby mi było lepiej, szukałam bezpieczeństwa dla mnie i dzieci. Emocje wzięły górę, kiedy poczułam się kochana przez innego mężczyznę i kiedy mogłam też jakoś wyrazić dawno tłumione emocje. Ale starałam się też przestać myśleć tylko kategoriami emocji, myślałam o dzieciach i o tym, że nie chcę, aby widziały jednak jakby nie wiem jak lubiły, ale obcego pana w naszym życiu. Wolałam być już tak naprawdę sama.
A co do rodziny i znajomych to zabrało mi to wiele lat żeby przyznać się że potrzebuję pomocy, i nawet skorzystałam wielokrotnie, potem znów ciężko było się przyznać, że mimo terapii, wiary znów nie jest dobrze. Czułam drwiny w rodzinie i u znajomych z tego że jesteśmy jeszcze razem, a z drugiej strony pomagali bo widzieli że nie daję już sobie czasem z tym wszystkim rady.

Edit: poprawiłam w zakresie technicznym post autorki, wydzielając cytowany przez nią fragment tekstu tak, by nie zlewał się z jej własną wypowiedzią.
Pearl, idzie PW z opisem jak cytować na tym forum.
Ostatnio zmieniony przez 2015-02-11, 01:53, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pearl82
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-11, 10:10   

tereska napisał/a:
Czy chodzicie razem na 12 kroków do jednej grupy ?W Sycharze jest zasada, że małżonkowie nie są w jednej grupie.


Nie, nie chodzimy do jednej grupy. Mój mąż jest teraz na krokach, a spotykamy się razem ze znajomymi z sycharu. Ja procowałam na intensywnych warsztatach jakiś czas temu, kiedy mąż jeszcze cały czas próbował spychać winę na mnie.

Teraz brakuje mi do niego zaufania. Nie chcę go kontrolować, ani go krzywdzić raniącymi słowami, skoro chce zmieniać się na lepsze. I widzę, że rzeczywiście następuje zmiana, ale boję się czy mnie znów nie oszukuje, albo oszuka. Były takie okresy, gdzie starał się być dla mnie miły, doceniać to co robię, a jednocześnie okłamywał mnie i nigdy się sam nie przyznał, dopóki nie było dowodów. Nawet kiedy spokojnie z nim rozmawiałam, wiedząc już że mnie wcześniej oszukiwał, żeby wiedzieć, czy potrzebuje czegoś, jak się czuje w naszym związku i z sobą, czy nie potrzebuje z kimś pogadać, nie chciał nigdy powiedzieć, że nadal tkwi w tych samych problemach, które i tak z czasem rzutowały na nasz związek. Zwykle jak mi opowiadał o sobie, to twierdził że wszystko zawsze układało mu się świetnie, w pracy, z dziećmi, ze znajomymi, nie ma z niczym żadnych problemów i tylko ze mną nie może jakoś dojść do porozumienia (łagodnie to ujmując). I tak dałam się manipulować, chociaż właśnie nie pasowało mi to do tego co widziałam i słyszałam, ale jak nazywałam rzeczy po imieniu, była agresja, przemoc i moje przepraszanie.

Teraz kiedy zaczął pracę nad sobą, obawiam się ile jest naprawdę pracy i szczerości z jego strony, a ile pozorów, i często nie daje mi to spokoju, bo cały czas mówi mi że jest wszystko w porządku, że wszystko co robi, to robi dla nas i że robi to dobrze. A ja niestety pod tym słyszę ciągle.... pewnie Cię znów oszukuje. I nie mogę się tego pozbyć. Choć próbuję nie reagować na te myśli za każdym razem, i od razu, to czasem z rozmowie zdarza mi się go przez to bardzo zranić, a nawet to ja niestety przejawiam teraz agresywne zachowania, słowne i fizyczne, a co gorsza, czasem ku mojemu własnemu zdumieniu, używam w kłótniach zwrotów wulgarnych, które on używał do mnie latami, i jestem przerażona, bo ja takich słów nigdzie indziej nie słyszałam tylko od niego, a sama też ich nigdy nie używałam.

Pomimo tego, że nie jestem na razie w stanie mu zaufać, nie chcę go krzywdzić. Myślałam o tym, żeby odejść mimo wszystko wybrać separację, żeby nie przejawiać nienawiści, i żalu do niego za te wszystkie lata, ale mąż nie chce żebyśmy mieszkali osobno, nawet na miesiąc. Czasem wychodzenie w trakcie kłótni pomaga, a czasem nie.
Czuję, że poczucie oszukania w moim życiu i lęku, strachu, osiągnęło taki poziom, że teraz słowo zaufanie brzmi dla mnie jak fantazja. Tak jak pisałam wcześniej, nie chcę go kontrolować, i nawet nie jestem w stanie, to wiem. Mogę jedynie nauczyć się jakoś tego zaufania, ale tego nie wiem jak, i czy to jest możliwe po tym wszystkim. Wiem, że niektórzy tworzą powtórnie jeszcze szczęśliwsze związki, ale co jeśli on mnie na przykład rani, ale nadal nie przyznaje się czasem do tego, tylko zwraca mi uwagę, że to ja jego zraniłam? Jak mam się przed tym bronić? I jak ufać?
 
 
tiliana
[Usunięty]

Wysłany: 2015-02-11, 10:38   

Zaufanie to ciekawa sprawa...

Jakiś czas temu odkryłam, że to decyzja i że jest ona zawsze obarczona ryzykiem. Że zaufanie jest wtedy, kiedy nie mamy i nie wymagamy pełnych danych. Zaufanie jest dopiero wtedy, kiedy jesteś w stanie powiedzieć, ze ufasz mimo tego, ze nie wiesz wszystkiego. Kiedy NIE MUSISZ wiedzieć wszystkiego. W momencie, kiedy domagasz się pełnej wiedzy na jakiś temat, to nie jest zaufanie, tylko kontrola.

W waszym wypadku - zaufaniem byłoby, jakbyś dała mężowi czas na działanie, na tę zmianę i nie pytała, nie dociekała, nie naciskała. Zaufała, że on chce dobrze i idzie w dobrym kierunku.

Co prawda zawsze trzeba uważać, zeby w naszym zaufaniu nie było naiwności...



Ala tak trochę z boku tematu zaufania - jak myślisz, dlaczego mąż zawsze mówił, ze z nim jest wszystko w porządku? Kiedy kłamał? Czy nie wtedy, kiedy "szukałaś dziury w całym" i domagałaś sie niewygodnej prawdy? Kiedy wymagałas przyznania się do słabości? do tego, ze coś jest nie tak, jak powinno?
Weź pod uwagę, że on jest uzależniony. Uzależnieni mają bardzo silne mechanizmy wypierania uzależnienia i innych problemów i bardzo silne mechanizmy maskujące. Kłamią często dla zasady, ale też wtedy, kiedy czują sie zagrożeni (na przykład własnie pod naciskiem kogoś próbującego dociec, jaka jest prawda). Dużo lepiej zostawić ich w spokoju jeśli chodzi o te sfery, które są dla nich problematyczne, bo każdy nacisk, którego oni nie chcą, skutkuje tylko silniejszą obroną i silniejszym wyparciem, dodatkową porcją kłamstw. Tym bardziej, ze bardzo boją się odrzucenia, jakby ktoś się dowiedział jacy sa naprawdę....
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 9