Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
SENS TRWANIA -TYLKO W CZYM????
Autor Wiadomość
DHL1
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-03, 14:46   

Leno znasz mnie (przynajmniej na tyle)
Skoro pytam o problem na forum -to znaczy że cały czas myślę.

Gdybym nie pytał-to znaczy że robię co chce i jak chcę.
Alem nie ten gatunek-i myśle że włąsnie z czasem to poznałaś we mnie Leno
że mimo błędów jakie zreszta znałaś i o nich wiedziałaś (jakowe popełniałem).
To przyszła chwila gdy Norbert jawił ci się jako facet odpowiedzialny za wsio:
za błędy,za to co było,za rodzine ,za związek.
I co tu napisać????
Odkrycie tego przez słonko skreśliło cie z listy przyjaciółek żony.
W historii było powiedzenie
Et tu Brute contra me
..............I ty ,Brutusie przeciw mnie...............

Mare co gadac to gadać....
ale trafiłeś w sama 10-tke z tym co napisałeś :mrgreen: :mrgreen:
 
 
twardy
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-04, 00:00   

DHL1 napisał/a:

twardy napisał/a:
Żeby to było takie proste

Widzisz twardy -a zony sobie z tym poradziły...


A ja do końca nie jestem pewny czy żony sobie z tym poradziły. Czy nie jest to trochę jednak zakładanie masek?
 
 
złamana
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-04, 02:04   

Twardy, jak nawet maski uwierają to nie każdy potrafi wziąć na siebie wyłączną odpowiedzialność za to, że ją założył...
DHL, niewyobrażalne dla mnie takie trwanie tyle lat, w sumie z obu stron. Ale skoro tyle to już trwa.... Na pytanie "sens trwania - tylko w czym?" odpowiedź znasz. Pytanie po co? Albo dla kogo? Jaki przekaz z np. Twojej wyprowadzki odbiorą synowie? Słowa, słowami ale te kwestie pozawerbalne. Dzieci rodziców obserwują, naśladują i "chłoną", nawet jak na zewnątrz okazują inne postawy, tzw. luz.
W zeszłym tygodniu szłam na spacer z moimi młodszymi dziećmi i chrześniakiem. Chłopiec z domu rozwiedzionych od kilku lat rodziców. Wszystko dziecku wyjaśnione, rozumie, akceptuje (nie ma wyjścia). Mama w nowym związku z nowym dzieckiem. Tata szykuje się do własnego nowego związku. I ten chłopiec nagle mówi: chciałbym tu mieszkać, żeby wszyscy z rodziny tu mieszkali i chciałbym, żeby moi rodzice byli razem. Można wyjaśniać, rozmawiać, tłumaczyć...
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-04, 09:34   

Złamana
Wiele zależy od wieku dzieci i stanu "rozkładu" małżeństwa.
Jeśli dzieci małe, a rodzice "jakoś" mimo wszystko się dogadują, choć czułości czy miłości miedzy nimi nie ma to to trwanie "dla dzieci" ma jakiś sens. Wybór mniejszego zła.
Gorzej, gdy w domu przemoc, alkohol i zazwyczaj matka mówi wtedy, że trwa "dla dzieci" (czy rzeczywiście dla dzieci?). Po latach dzieci wychodzą z domu i pytają taką matkę "dlaczego byłaś z ojcem i skazałaś nas na takie dzieciństwo" (znam takie przypadki nie z książki tylko z życia). Norbert to akurat żaden z tych skrajnych przypadków.
 
 
ja_tez
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-04, 10:43   

grzegorz_ napisał/a:
Po latach dzieci wychodzą z domu i pytają taką matkę "dlaczego byłaś z ojcem i skazałaś nas na takie dzieciństwo" (znam takie przypadki nie z książki tylko z życia)

Niektóre nie pytają, lecz wprost oskarżają matkę i nie mogą jej tego wybaczyć. Dorosłe już dzieci.
Też z życia.
 
 
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-05, 00:21   

Norbert....tak....znam na tyle ,znam błędy ,ale widze też ogromną Twoja zmianę...zresztą przez żonę potwierdzoną.
Lata trwało zanim uwierzyłam.....sam rozumiesz.
Inni mowili....już...Norbert sie zmienił,naprawił...ja mówiłam ....nie.
Kłóciliśmy się i na forum i na priv.....cieżko było....z tego powodu nawet z forum odeszłam....za bardzo zaangażowałam się w Waszą sprawę zapominając o Nas.
Każdy czegoś ode mnie oczekiwał,a ja nie miałam już siły....wycofałam się.
Dzis wiem,ze to dobra decyzja była.
Moje małżeństwo odżyło,Wasze ...niestety nie....przykro mi.
Zrobiłeś co mogłeś,czego żona od Ciebie wymagała/oczekiwała....
Dalej......zwyczajnie nie wiem.....
Myślę,że teraz powinieneś skupić się całkowicie na sobie....co dla Ciebie najlepsze.
 
 
DHL1
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-05, 13:11   

Leno no cóż??
to proste poprzez kryzys miałem szanse dojrzeć.
co jest ważniejsze dla zony
związek-czy własne potrzeby.

I dlatego wy z J...... to zupełnie inna sprawa.

Chcieliście być razem-a trzeba było tylko to właściwie poukładać.
A u nas??

Tak naprawdę to A....... nie chciała (chyba ) być razem
Zresztą ile razy już mówiła :
"Nie obiecywałam ci że cos będziemy budować-naprawiać"

Zatem :
dla jednych związek (małżeństwo ) to coś ważnego- na tyle ważnego
że warto jeżeli ku temu są możliwości ratować i naprawiać związek.
Inni traktują to jako dodatek do życia i gdy im się znudzi ten dodatek- po prostu spychają go na margines.


pozdrawiam
 
 
złamana
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-06, 03:22   

Nie chodziło mi o sytuacje skrajne, ani o takie, gdzie pod płaszczykiem "dobra dzieci" czy "trwałości sakramentu" tuszuje się własne lęki przed zmianami i inne problemy.
Nie jestem pewna czy wiek dzieci jest jakimś wyznacznikiem. Te starsze, nawet pełnoletnie mogą mieć więcej problemów z rozstaniem rodziców niż młodsze. I to nawet mimo tego, że deklarują akceptację decyzji rodziców.
I wiem, że w takich sytuacjach nie wybiera się dobra tylko mniejsze zło. Chodzi mi zupełnie o coś innego. O położenie na szali własnych emocji związanych z porażką w związku i odpowiedzialności za dom dla dzieci.
Też nie z książek a z życia znam sytuacje gdzie dziadek z babcią żyją byle jak, nie rozmawiają ze sobą, każde sobie a wspólny dom trwa i dzieci z wnukami zjeżdżają się na święta, rocznice. Dziadek w swoim pokoju układa znaczki w klaserach, babcia haftuje serwetki, nie ma awantur, złośliwości, dzieci dorosłe już mają jedno, wspólne miejsce, gdzie "walą jak w dym".
Znam też sytuacje, gdzie dzieci mają, jak pisaliście żal do matki, że nie odeszła, ale dotyczy to naprawdę skrajnej patologii.
Nie odnoszę tego konkretnie do sytuacji autora wątku, ale przy okazji tego co tu napisano tylko o trudnej relacji między małżonkami i stanu rezygnacji DHL, zastanawia mnie, czy to jest największą wartością. Czy ważniejsze jest pytanie "w czym?" czy "po co?" albo "dla kogo?"
Tak w ogóle, to szkoda, że żony DHL tu nie ma.
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-06, 11:58   

Cytat:
O położenie na szali własnych emocji związanych z porażką w związku i odpowiedzialności za dom dla dzieci.


Związki chyba zwykle nie są doskonałe .
Jeżeli jedną ze stron kieruje egoizm , "interes własny"
to zawsze usprawiedliwi sobie odejście .
Egoista nie bierze na siebie odpowiedzialności za inne osoby .

Przykład "dziadka z babcią " jest przykładem
na odpowiedzialność ( jakąś tam ) obojga .
Po cześci przyzwoitość , wygoda .
Warto zauważyć , że ono nie zawsze byli "dziadkiem i babcią "


My tutaj zasadniczo
nie pełnimy jeszcze roli "dziadków" i "babć" .
Tu chodzi o bycie lub nie mentalne .
Mężowie czy żony odchodzą BY ŻYĆ
a nie by oglądać znaczki cz haftować . :mrgreen:
Ale owszem , można być lub nie odpowiedzialnym
w każdym wieku .
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-06, 13:01   

znaczki fajna sprawa...
ale chyba wole sklejanie modeli samolotów:)
 
 
DHL1
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-06, 15:44   

złamana napisał/a:
ważniejsze jest pytanie "w czym?" czy "po co?" albo "dla kogo?"

Widzisz załamana a dla mnie jest ważne pytanie
w czym???
odpowiedz jest z reguły prosta w MASKARADZIE....

natomiast pytania po co??
mają oznaczać podtrzymywanie maskarady???
opis dziadka i babci hmmm
znam cos podobnego,zreszta miałem szansę obserwować to w pewnym domu i w pewnym wydaniu.
Dwoje ludzi żyjących obok siebie-gdzie dla (sam nie wiem czego) utrzymana była sztuczność rodziny.
A skutki jakie to dało???

Nie trudno zgadnąć sztuczność przetwarzaną dalej we własnej rodzinie .
I co z tego że w tamtej rodzinie silnie sie kultywowało razem,razem czas ,razem święta,razem wiele spraw
Skoro we własnej zatracało się już to pojęcie razem.

Ale tak to jest....

Patologia raz zaszczepiona ,a przykryta tylko mistyfikacją -pójdzie błędami w świat i zycie,gdy się jej nie rozpozna i zweryfikuje.

I to zarazem jest także odpowiedzia na pytanie dla kogo??

dla bliskich?? dla dzieci???

przykro mi ale zdrowa rodzina -da zdrowie.
A choroby rodzinne przekazują infekcje dalej.

A jak to widać??
Nawet w prostych deklaracjach moich synów...
że małżeńswo i związek do kicha i bujda-
po co w to iść.
Skoro wcześniej czy póżniej i tak się rozwali.

pozdrawiam
 
 
złamana
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-07, 01:13   

Tylko DHL tu nie ma wyboru chora rodzina - zdrowa, tylko chora - brak. Opisani przeze mnie babcia z dziadkiem mieli trzy córki i pięcioro wnucząt. Dwie z córek mają udane, jedyne związki, trzecia się rozwiodła. Troje z wnucząt mają udane związki, dwoje - tych od trzeciej córki są już po rozwodach. Wzorce? Z tymi dzieciakami i ich opowieściami o podejściu do małżeństwa, to takie gadki, szmatki, młodzi pytają, szukają, ulegają modom, życie zweryfikuje. Maskarada to chyba udawanie, na zewnątrz się kiziamy - miziamy ale jak wracamy do domu... Skoro wszystko jasne, mama ma swoje życie, taty w nim nie chce, to gdzie tu maskarada. Mogłabym zaryzykować twierdzenie, że lepiej rokuje jako mąż chłopak z domu, gdzie ojciec wiernie trwał, niż z domu, gdzie się uznawało, że zawsze można się rozstać.
Piszę, bo sama szukam odpowiedzi. I nie przekonują mnie argumenty, że odchodzi się "by żyć". Taki dysonans, właśnie w zakresie, czy mając odpowiedzialność za własne dzieci można wybrać to "by żyć", czyli siebie. Jedyny argument jaki uznaję, to taki, że odchodzi się "by przeżyć", bo związek ma w sobie taką ilość toksyn, że po prostu zabija, a dzieci potrzebują chociaż jednego, zdrowego rodzica.
A prospos znaczków, samolotów czy haftowania. Dzisiaj byłam na swoistym koncercie małżeństwa 70 - latków, którzy od pół roku uczą się grać na gitarach. On i ona grali i śpiewali na głosy, pięknie (Bułat Okudżawa, Obozowe Tango, Gdybym miał gitarę), układają teksty do piosenek i śpiewają na imprezach rodzinnych i towarzyskich, bawią się przy tym świetnie. Coś pięknego. A nie było to małżeństwo do naśladowania. Relacje w związkach są takie nieprzewidywalne.
 
 
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-07, 01:46   

Cytat:
Tak w ogóle, to szkoda, że żony DHL tu nie ma.

Kiedyś była...
Dzis jej obecność niczego by nie zmieniła...niestety.
DHL...na sobie i synach skupić się powinien.
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2014-07-07, 10:55   

Złamana
"By żyć" to słowa tych którzy odchodzą w nowe związki ,
a nie moje . :mrgreen:
Bo oni widzą stare małżeństwo jako martwe , wręcz padlinę .

Cytat:
Jedyny argument jaki uznaję, to taki, że odchodzi się "by przeżyć", bo związek ma w sobie taką ilość toksyn, że po prostu zabija, a dzieci potrzebują chociaż jednego, zdrowego rodzica.


Jedyny argument jaki uznaję, to taki, że odchodzi się "by przeżyć" - z tym się zgadzam .
Tylko skrajne przypadki , a nie np. "bo się nie dogadujemy , nie rozumiemy itd. "
bo wtedy można by zawsze odejść i od każdego , każdej . :mrgreen:
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 8