Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
co o tym myślicie?
Autor Wiadomość
jasmina44
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-16, 13:19   

pieknie to napisałaś KN, dokładnie o to chodzi..
to ja chce chyba zamrozic tę line maksymalnie jak sie tylko da...
 
 
macko
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-16, 14:42   

Zamroź, jeśli musisz, ale powiedz mężowi jasno dlaczego.
Wy chyba macie problem z komunikacją. Choćby ta sprawa z miejscem zamieszkania męża.
Ja wierzę w ludzi, wierzę, że wiele da się naprawić, ale na pewno bez rozmowy, szczerości nie da się tego zrobić.
 
 
AJA
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-16, 14:46   

krawędź nadziei napisał/a:
to jest takie trudne wszystko

i z jednej strony Sakrament i łaski z niego płynące działają w kierunku takim aby tej nici nie przecinać
z drugiej strony - życie z tą nicią gdy mąż mieszka u nowej kobiety i ma z nią nowe dzieciątko - to jest coś, co po prostu jest po ludzku nie do przejścia, nie do życia, nie do opisania, to jest jakiś masochizm, chore życie.


ja nie czuję żadnej nici, która nas jeszcze łączy... został tylko nasz syn..., który ostatnio mówi, mamo dam Ci jednego buziaczka od taty, a ja mu na to, ze tata nie ma dla mnie buziaczkow, ze wszystkie sa dla Ciebie, a synek, ale ja się z tobą i tak podzielę... dziś rano spytał, kiedy jest weekend z tatą... i ja już się nawet nie zastanawiam, czy kiedyś mu ta tęsknota minie... zaciskam zęby i pozwalam mu zabrać synka na całą majówkę...

może nitką jest jeszcze nasze mieszkanie... ale jak mam o nim myśleć nasz, skoro mieszka tam z nową partnerką (a może już żoną) i nowym dzieckiem... co z tego, że ja jestem w akcie notarialnym... mamy dwa wspólne mieszkania... ale po rozwodzie mam nadzieję, że z tym zrobimy porządek, żebym nie była związana kredytem za mieszkanie, w którym nie mieszkam...

nie wiem, co się ze mną dzieje, ale po fazie, gdy jakoś sobie poukładałam i zaakceptowałam sytuację, znów wracam do tego potwornego bólu, żalu, poczucia winy...

[ Dodano: 2014-04-16, 14:50 ]
macko napisał/a:
Wy chyba macie problem z komunikacją.


moim zdaniem wszyscy kryzysowi mają, to jest właśnie to, co pogłębia kryzysy a nie pozwala je przezwyciężyć...
i to jest to, co jest najtrudniejsze w relacjach, także z dziećmi i rodzicami
 
 
jasmina44
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-16, 15:00   

tak zgadzam sie, jets problem.. przez dłuzszy czas nie byłam gotowa na taka rozmowe bo sie bałam bólu jaki mi ona sprawi i stad o nic nie pytałam...
teraz gdy jestem duzo silniejsza i poukładana moge sobie juz na taka rozmowe pozwolić bo wiem ze mnie nie rozwali totalnie...
to tez chyba taki mechanizm ochronny w tej sytuacji
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-17, 02:14   

AJA napisał/a:
macko napisał/a:
Wy chyba macie problem z komunikacją.


moim zdaniem wszyscy kryzysowi mają, to jest właśnie to, co pogłębia kryzysy a nie pozwala je przezwyciężyć...
i to jest to, co jest najtrudniejsze w relacjach, także z dziećmi i rodzicami


Witam,
a ja mam wrażenie, że wiekszość współczesnych ludzi ma ten kłopot z komunikacją. Przeraża mnie na swój sposób to, że młode pokolenie będzie miało jeszcze trudniej, ja w młodosci pytlowałam z kumpelami i kumplami, była konwersacja. Wtórny analfabetyzm dopadł mnie dopiero w małzeństwie, co samo w sobie jest zjawiskiem dziwnym, bo wiekszość życia byłam komunikatywna :lol: :lol:
Co jednak z młodzieżą, rzadko się widzi rozmawiajace osoby , przeważnie zatopieni w laptopach, telefonach czy ze słuchawkami na uszach, jak oni sobie poradzą ? Wszak brak skutecznej wymiany informacji niechybnie doprowadzi ich do kryzysów w wielu relacjach nie tylko małżeńskich i rodzinnych.
Jeśli my jako rodzice mamy kłopoty w relacjach jak nauczyć ich własne dzieci? Ja bym odwróciła myslenie. To nie kryzysowcy maja kłopot z komunikacja tylko ogólny trend jest taki , ze wiekszość mając kłopot z poprawna komunikacją doprowadza do kryzysów w róznych relacjach, najboleśniejsze są te w rodzinach i małżeństwach.
Ja tego już w szkole nie miałam, ale mama mi mówiła, że gdy chodziła do szkoły to tam uczono dzieci rozmowy, zachowania jakie uważano za poprawne, skutecznego komunikowania swoich potrzeb i efektywnego słuchania ze zrozumieniem, było też czytanie ze zrozumieniem tekstu. Z perspektywy czasu żałuję, że w moim procesie nauczania wyrzucono już ze szkoły te wykłady, może moje zycie potoczyłoby sie inaczej?
Już samo pisanie na forum często pokazuje mi jak ważna jest umiejetność poprawnego przekazania toku myslowego i jak drugi człowiek może z napisanego tekstu wyczytać zupełnie inną treść niż chciałam zawżeć w swojej wypowiedzi. I to co piszę widzę i moge skorygować. Jak jednak poprawnie mówić i słuchać tam trudno wyłapac błedy i nanieśc poprawki, a jak na to jeszcze nałożyć emocje to robi sie niezły kipisz.
Może warto by pomyśleć o jakichś warsztatach cyklicznych z komunikacji dla Sycharków? To by chyba wielu z nas pomogło rozwiazywac problemy w małzeństwach.
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-17, 06:46   

kinga2 napisał/a:
Może warto by pomyśleć o jakichś warsztatach cyklicznych z komunikacji dla Sycharków? To by chyba wielu z nas pomogło rozwiazywac problemy w małzeństwach


To Kingo jest dobry pomysł :-)
Każdy z nas na własną rękę jakoś próbuje się tego nauczyć, z różnym skukiem niestety... Bo emocje w nas ogromne...
Niestey te nasze zachowania i nieumiejętnosci przekazujemy naszym dzieciom... Sami nie posiadając tej umiejętności, nie potrafimy ich tego nauczyć :-( ...
 
 
Samboja
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-17, 21:21   

AJU,
Moja terapeutka twierdzi, że jeśli coś boli znaczy, że nie zostało wyrażone, bo ból znika z czasem oraz wtedy, gdy mamy możliwość go wyrazić...najlepiej w oczy winnemu cierpienia...poukładanie zatem może być pozorne swego rodzaju "tak powinnam się czuć".

Odnośnie komunikacji, uważam, że kluczowa jest szczerość. Ile z nas nie potrafi powiedzieć co czuje? Ile nas potrafi powiedzieć czego potrzebuje? Jak mało wśród nas jest szczerych ludzi, tych co mówią co myślą. Wszyscy mamy maski.

W wątku Jaśminy nasuwają mi się takie oto przemyślenia: niezależnie od tego, czy jest to śmierć bliskiej osoby, zdrada małżonka, czy odejścia małżonka mamy do czynienia ze stratą. Stratą czegoś ważnego. I wszystko jest ciężkie, ból, smutek, żal, cierpienie, przeszłość. I wtedy przypominają mi sie słowa mnicha budyjskiego, mądrego człowieka. idąć ścieżką do świątyni kazał swojemu uczniowi podnieść patyk i powiedział. Wszystko jest ciężkie tak długo, jak to nosimy ze sobą, wyrzuć ten patyk a nie poczujesz juz jego ciężaru. I tak osobie umarłej trzeba kiedyś pozwolić odejść na dobre, pogodzić się ze zdradą, a mężowi pozwolić odjeść, skoro tego chce...
 
 
bosa
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-17, 21:46   

Co do tych warsztatów z komunikacji ,to ja już się zapisuję :-D . Rozmowa to jedna z najważniejszych rzeczy na świecie, ja ciągle czuje głód takiej prawdziwej rozmowy...
 
 
jasmina44
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-17, 22:04   

Samboja zgadzam sie ze wszystkim co napisałaś
 
 
renta11
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-18, 10:33   

Jaśmina

Pogodzenie się ze stratą... trudna rzecz. Szczególnie w sytuacji, gdy druga strona to utrudnia.
Wbrew pozorom zachowanie tzw. bezwzględnego człowieka, który zrywa kontakty calkowicie, jest lepsze dla osoby porzucanej. Bo nie pozostawia złudzeń i nadziei, że jeszcze się może zejdziemy, że on może zrozumie. Kiedy mąż ma kochankę, a szczególnie ma z nią dziecko, nowe ułożone już życia, nie zostawia porzuconej nadziei. I zmusza niejako do pogodzenia się z faktami.

Mój mąż również nie ma kochanki, co więcej się jeszcze nie wyprowadził. Dzieciom powiedział straszne rzeczy, a nadal jest w domu. Teraz zaczyna mówić, że nie wie, co zrobić. Daje do zrozumienia, że mu zależy. Taki niezdecydowany typ.
Widzę toksyczny taniec. Im bardziej go gonię i trzymam, tym bardziej ucieka. Kiedy otwieram mu drzwi ... nie chce przez nie wyjść. I pewnie sam nie wie dlaczego.

Ja się chyba powoli zaczynam odkochiwać. I pewnie będzie mi z tym lepiej. Teraz to chyba ja potrzebuję czasu. Na podjęcie decyzji, czy ja w ogóle chcę być z takim człowiekiem, jakim jest dzisiaj.

Wiesz, co mi chyba pomogło? Takie dziwne ćwiczenie, które zrobiła mi koleżanka. Zapytała mnie, jaki jest mój problem? Moja toksyczność, sposób radzenia sobie z odrzuceniem przez męża itd. Kazała mi w myślach zatoczyć okrąg, z uzmysłowieniem sobie obszaru dookoła mnie, z tym problemem. Potem powiedziała, żebym spróbowała wyjść z tego okręgu. No ... bardzo trudne to było, trochę trwało. Przywiązanie moje do tego było ogromne. Gdy wyszłam w końcu zapytała, jak się czuję patrząc na to miejsce, w którym byłam? No, patrzyłam i czułam się lżejsza, dużo lżejsza. Kazała mi zapamiętać to uczucie.

Teraz, gdy z przyzwyczajenia wpadam w rolę ofiary, przypominam sobie, gdzie jestem, w którym miejscu, w okręgu czy poza nim? I w myślach wychodzę z okręgu, i wierz mi, czuję się od razu lepiej.

Wydaje mi się, że i Ty i ja, całą decyzyjność oddałyśmy mężom. Z różnych powodów. I czekamy, jak te głupie, na co, po co i dla kogo? Wczoraj powiedziałam mężowi, że nikomu łaski nie robi, ani mnie, ani dzieciom. I że to on doprowadził do tej całej sytuacji. I że mnie interesuje prawdziwy, odpowiedzialny mąż do końca życia i ojciec dla dzieci, ojciec rodziny. I że teraz to on ma się starać, jeżeli oczywiście chce. Bo ja po tym, co powiedział dzieciom już nie wiem, czy jest wart moich starań i zabiegań, już nie zamierzam nic robić. I dobrze mi z tym. Ja zamierzam żyć tylko moim życiem, z nim czy bez niego. I pewnie to ja podejmę tą decyzję, choć bardzo tego nie chciałam. W odpowiednim, dla mnie, czasie.

Po roku od odejścia Twojego męża - to myślę, że należy Ci się taka rozmowa wyjaśniająca i podsumowująca. On już powinien wiedzieć, dlaczego odszedł i czy wróci. I szczerze wyjaśnić właśnie Tobie, co nim kierowało.

Wtedy Ty, jeśli jesteś gotowa na zniesienie i udżwignięcie pewnie trudnej prawdy, będziesz mogła mentalnie ... zamknąć ten rozdział i pójść do przodu.
Z własnego doświadczenia wiem, że fajnie jest, kiedy klepka w głowie sama się przesuwa i odblokowuje coś. Ale nie zawsze tak jest, czasami trzeba jej pomóc.
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i przytulam.
 
 
jasmina44
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-22, 08:53   

dziekuje wszytskim za mądre słowa :)
u mnie wszystko sie powoli uspokoiło.. te swieta były waznym momentem dla mnie bo sobie uświadomiłam ze nie chce mojego meza..
w sobote zadzwonił do mnie bo jechał w trase do wilna i zapytał czy bym z nim nie pojechała... nie pojechałam.
kiedys bym sie chwili nie zastanawiała rzuciąłbym wszystko by z nim byc.. zbierałabym każdy ochłap który by mi rzucił..
a teraz siedziałam myślałam próbowałam znalezc w secu ochotę jakas ale jej nie było...
nie mogłam rzucic wszystkiego dla tego człowieka.. wybrałam spędzenie świąt z rodzicami.
I nie załuje.
 
 
AJA
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-22, 09:40   

Samboja napisał/a:
jeśli coś boli znaczy, że nie zostało wyrażone


moja też... tzn. szukamy powodu, dla którego ciągle go trzymam..., dlaczego nie pozwolę mu odejść... on się właśnie szykuje do nowego ślubu w plenerze... ich córka urodziła się w grudniu, kilka dni po uprawomocnieniu się wyroku o rozwód...
nie wiem dlaczego w obliczu takich faktów, nie potrafię puścić... wiem, że muszę... bo inaczej zwariuję... myślałam, że mam to za sobą... poukładałam sobie życie bez niego a mimo wszystko nie potrafię (mam nadzieję, że tylko na razie) zmienić optyki...
na pewno za mało się modlę...

dziś kolejny sen... sen, że wraca, a potem końcówka jak ich widzę siedzących na obiedzie w restauracji, razem, ona jeszcze w ciąży... że chcę podejść i coś im, jej powiedzieć... chcę jej powiedzieć, że będzie strasznie grubą panną młodą... nie doszłam, zadzwonił budzik...

czuję się jak chomik w kołeczku, biegnę co sił a i tak jestem w tym samym miejscu - jak się okazuje...
 
 
jasmina44
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-22, 09:43   

AJA powiem ci dlaczego ja nie chciałam..
nie chciąłam puścic, bo nie chciałam pozbyc sie tej resztki nadziei ze bedzimey razem, w mojej głowie równało sie to z tym ze to sie rozpadnie jak ja to puszcze..
a wydaje mis ie ze dopiero wtedy moze sie cos zacząc dobrego w naszym zyciu...

bardzo sie bałam puścić.. bardzo...
strach ma wielkie oczy..
nie ma sie czego bac :-)
 
 
AJA
[Usunięty]

Wysłany: 2014-04-22, 09:49   

jasmina44 napisał/a:
a wydaje mis ie ze dopiero wtedy moze sie cos zacząc dobrego w naszym zyciu

pewnie tak... dziękuję za to, co napisałaś... sama pisałam, że strach przed cierpieniem jest gorszy niż samo cierpienie...

jasmina44 napisał/a:
nie chciąłam puścic, bo nie chciałam pozbyc sie tej resztki nadziei ze bedzimey razem, w mojej głowie równało sie to z tym ze to sie rozpadnie jak ja to puszcze..

no właśnie, wczoraj tak sobie pomyślałam, że to ciągel w nas sycharkach jest... spychane i odkładane, ale jednak... i chociaż obiektywnie nie chciałabym byc z TAKIM człowiekiem, to subiektywnie i samodestrukcyjnie się trzymam... już nawet nie mam czego, ale jednak... i to cholerne poczucie winy... "to ja nie potrafiłam utrzymać przy sobie mężą nawet dla dziecka"... równia pochyła... może jeszcze nie byłam na dnie, że ciagle po niej sunę...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 5