Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Dzieci w rozbitym związku a dzieci w rodzinie bez miłości
Autor Wiadomość
moc nadziei
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 18:40   Dzieci w rozbitym związku a dzieci w rodzinie bez miłości

Zawarte w tytule porównanie jest tematem moich dyskusji z mężem.

Mąż wrócił do mnie po zdradzie i półrocznym pomieszkiwaniu z kochanką. Próbujemy odbudowywać relację od zera.
Temat dzieci jest u nas najboleśniejszy.

Mąż co jakiś czas wysuwa wątpliwości, czy dzieciom lepiej nie byłoby w rozwiedzionej rodzinie, niż w rodzinie gdzie mama i tata "się kłócą".

Podsuwam mu różne opracowania typu www.rozwodprzemyslto.pl i inne dotyczące ogromnego negatywnego wpływu rozwodu na dzieci.

On po pierwsze oskarża mnie o manipulowanie dziećmi a po drugie wciąż wysuwa wątpliwość, że może lepiej cisza (=brak jednego rodzica) niż oboje rodziców i kłótnie.
I że owszem są opracowania o szkodliwości rozwodów, ale nie ma opracowań pokazujących w jaki sposób niezgoda, kłótnie i brak miłości rodziców wpływa na dzieci - w domyśle, że zły wpływ rozwodów jest przesadzony, lub należy go widzieć jako mniejsze zło.

Przyznaję, że podczas najgorszych dni, gdy ja po odkryciu zdrady ledwo funkcjonowałam z przerażenia i rozpaczy, zdarzało mi się kontynuować ostre rozmowy mimo, iż np. dziecko budziło się i przychodziło do nas i słyszało część rozmów. Były emocje, był płacz przy dziecku.
To był duży błąd. Lecz wtedy byłam na dnie czarnego dołu i skoncentrowana na własnym bólu.
Błąd, który został mi wytknięty i więcej będę go starała się nie popełniać.
Obecnie rozmowy prowadzimy często w napiętej atmosferze, ale po pierwsze nie zawsze, a po drugie "nie przy dzieciach".
Dzieci mamy małe, 4 i 6 lat.
Mąż je uwielbia (co nie przeszkodziło mu w rozpatrywaniu rozejścia się z ich matką czyli mną..) a one za nim przepadają. Jest super ojcem (poza tym jednym drobiazgiem..)

Obecnie stoję na stanowisku, że nie ma zdrowego związku bez konfliktów i trzeba uczyć się kłótnie czy dyskusje przeprowadzać w taki sposób, aby dzieci uczyły się że da się dojść do porozumienia.
Oczywiście wymaga to pracy, łatwiej jest wyjść ze związku...

Nie wiem jak poprzeć moją tezę, ale czuję że jest ona właściwa.
Gdyby komuś przyszło coś do głowy, albo jeśli ktoś ma doświadczenia, to bardzo chętnie poczytam.
 
 
Aga6025
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 18:52   

Wydaje mi się, że odpowiedź na Twoje pytanie jest bardzo skomplikowana. Ja uważam, że rozejście się jest mniejszym złem dla dzieci jeżeli rodzice ranią się na wzajem, nie szanują, poniżają, co nie koniecznie musi się przenosić na kłótnie w obecności dzieci. Wstrętne uczucie wzajemniej niechęci, kompletny brak uczucia i beznadziejne “zimno” w domu to bardzo złe wzorce dla dzieci. Czy taka sytuacji, czy rozwod - to przykłady chorych rodzin – a która jest lepszym wyborem zalezy bardzo od kazdej indiwidualnej sytuacji. Jezeli pracujecie nad tym aby sobie wybaczyc i aby uleczyc wasza rodzine to na pewno warto. Nawet jezeli to tylko poczatek i dluga droga przed wami. Liczy sie fakt, ze rozmawiacie i probujecie.
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 19:32   

Cytat:
Mąż co jakiś czas wysuwa wątpliwości, czy dzieciom lepiej nie byłoby w rozwiedzionej rodzinie, niż w rodzinie gdzie mama i tata "się kłócą".


Mie strasznie wkurza określenie "kłócą się" .
Rodzice się kłócą , w Sejmie się kłócą ,
więc lepiej żeby się rozwiedli
a na wybory nie idę - bo "się kłócą" .
To dwie różne sprawy , ale podejście do tematu takie samo .

To bardzo wygodne stanowisko - rozwodzimy się dla dobra dzieci .
Będą miały "spokojny dom " .
Wydaje mi się , że dzieci jednak wolą kłócących się rodziców ,
ale jednak razem - to daje mimo wszystko poczucie bezpieczeństwa .
W przeciwnym razie , może i cicho będzie ,
ale to będzie tłumione w nich , zaczną się kłopoty
niewiadomego pochodzenia , pretensje .

Jak się kłócą , znaczy "rozmawiają" , kontakt przynajmniej utrzymują .
Teraz tylko trzeba się nauczyć naprawdę rozmawiać , słuchać .
Większość ludzi nie potrafi ani słuchać , usłyszeć , rozmawiać .
Stąd problemy .

Inną jeszcze bardziej skrajną filozofią jest takie podejście .
Tylko szczęśliwy związek zapewni dzieciom szczęście ,
więc po co "oszukiwać" dzieci i siebie .
Coś nie pasi - rozchodzimy się .
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 19:42   

Mare

Niektórzy się kłócą, że talerze fruwają, a za chwilę się pogodzą, bo sie kcohają,
a inni nigdy nie podniosą głosu, tylko "syczą" przez zęby , bo się nienawidzą.
Dzieci nie są głupie i w 1 przypadku mogą wyrosnąć na normalnych ludzi,
a w drugim przypadku wyjdą z domu z "garbem"
 
 
mare1966
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 20:14   

Cytat:
Niektórzy się kłócą, że talerze fruwają, a za chwilę się pogodzą, bo sie kcohają,

Zatem są niezrównoważeni psychicznie , nie panują nad sobą .
Ta miłość też jakaś mało dojrzała .


a inni nigdy nie podniosą głosu, tylko "syczą" przez zęby , bo się nienawidzą.
Dzieci nie są głupie i w 1 przypadku mogą wyrosnąć na normalnych ludzi,
a w drugim przypadku wyjdą z domu z "garbem"

.............. zatem ???
rozwód



Grzegorz , idąc tym tokiem rozumowania , dajmy sobie spokój
z jakimikolwiek związkami .
Tylko wolne zwiazki .
Majatek oddzielny .
Jest dobrze - jesteśmy razem .
Nie - rozchodzimy się jutro
i pozostajemy dobrymi przyjaciółmi .
Tak dobrymi , że możemy i sypiać od czasu do czasu .
No i wiadomo , co kilka lat
trzeba odnowić miłość
przy nowej partnerce , nowym facecie .Wszyscy jesteśmy jedną wspólną rodziną .
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 20:31   

KrawędźN pisze:
Cytat:
Przyznaję, że podczas najgorszych dni, gdy ja po odkryciu zdrady ledwo funkcjonowałam z przerażenia i rozpaczy, zdarzało mi się kontynuować ostre rozmowy mimo, iż np. dziecko budziło się i przychodziło do nas i słyszało część rozmów. Były emocje, był płacz przy dziecku.


Musiałabyś być jakimś cyborgiem chyba, żeby w tamtej godzinie zero umieć myśleć i działać racjonalnie, tak więc nie obwiniaj się o to i w żadnym wypadku nie bierz sobie do serca jeśli mąż chciałby Cię za tamto zachowanie obwinić. Wszak podczas "trzęsienia ziemii" nikt nie jest w stanie zachować spokoju.

Teraz gdy emocje już zmalały cokolwiek a pył opadł, nie ma sensu wzniecać ognia i przywoływać negtywnych emocji.
Jesteś fundamentem związku, gotowa do wybaczenia, gotowa by zbudować od nowa, także dla dzieci - te przecież są małe.
W jakim celu te kłótnie obecnie?
Jeśli mąż nie jest gotów by budować od nowa, na nic kłótnie i argumenty jakkolwiek uzasadnione by one były.
Jeśli zechce - odejdzie, dorabiając do tego ideolgię. Jeśli zrozumiał naprawdę zostanie i bez tłumaczenia.
Przegoń strach, zanim nie stanie się lękiem na stałe Ci towarzyszącym. Nie drąż, nie tłumacz, nie uzasadniaj - on wie co zrobił aż nadto.
Zamiast tego ufaj, miej nadzieję, popatrz na wasze dzieci, one potrzebują widzieć Was spokojnymi, przecież po każdej burzy musi przyjść spokój. Zawsze jednak bierz pod uwagę, że NIC na tym świecie nie jest nam dane na zawsze i na wyłączność . Wszystkim absolutnie rządzi prawo nietrwałości rzeczy.
Jeśli godzimy się z tą prawdą oczywistą - znacznie łatwiej cieszyć się życiem, które jest tylko TERAZ.
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 20:39   

Mare, dlaczego taki wniosek?
Par w których ludzie się nienawidzą jest naprawde niewiele.
Zdecydowana większość życje zgodnie.
To forum przecież nie jest reprezentatywne, bo tu szczeóglne przypadki
 
 
bywalec
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 21:52   

Zastanawiam sie po co wplatujesz temat dzieci w wasz kryzys?
Relacje oboje jak mowisz macie fajne z osobna kazde z was. Ojca dzieci kochaja on jest fajnym ojcem dla nich.
Problem macie wy miedzy soba w swojej relacji i podpieranie sie tezami szkodliwosci na dzieci takich czy innych przyczyn ma za zadanie jakie?
Zastanow sie bo w tym problem i doszukiwanie sie meza w tym manipulacji... Z boku patrzac mam takie same odczucie
Zastanowic sie tez trzeba by bylo z jakich powodow maz wrocil a raczej co wplynelo na jego powrot.
Jesli chec pojednania... To jest fajny punkt zaczepienia i skorzystania z tego by nauczyc sie na nowo zbudowac ciepla relacje.
Macie duzo czasu by ja tworzyc. Nic na sile. Powoli bez leku otwierac sie na siebie i zaczac darzyc zaufaniem.
Wplatywanie dzieci w to to tylko strach i wpajanie drugiej osobie poczucia odpowiedzialnosci.
Ta zas takim sposobem latwo stracic i latwo wtedy zobaczyc pierwotna intencje toczenia takich rozmow.
A chyba wiesz juz jaka jest twoja intencja pod przykryciem problemu pt dla dzieci powinnismy sie starac, byc razem...
Przede wszystkim dla siebie bo tego oboje pragniemy. By tak sie stalo teraz jest wasz czas by tego dokonac..
 
 
moc nadziei
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-21, 23:31   

Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedzi. Każda dla mnie coś wnosi.

Aga6025, istotnie to zależy od wielu czynników, trudno porównywać.

Na pewno mąż boi się tego, że powtórzę błędy moich rodziców. Bo ja właśnie wychowałam się w rodzinie, w której matka i ojciec zdecydowali się mieszkać pod jednym dachem, lecz osobno. Chyba po zdradzie. Nie znam szczegółów, ale coś bardzo ciężkiego wisi od lat. (nasza decyzja o pomocy terapeuty, doradcy była przez każde z nich przyjęta z nieufnością..)
I zawsze w domu było właśnie cicho. Zero rozmów, bo nigdy nie byli razem w jednym pomieszczeniu... Nie mówiąc o bliskości, czułości (to dla mnie nie do pomyślenia, że ojciec jest czuły dla matki! Straszne, nie?)
Gdy się jakieś dyskusje zdarzały, to po prostu mój ojciec wychodził bez słowa w połowie zdania mówionego przez matkę. Cicho zamykał za sobą drzwi, i po prostu go nie było.
Od zawsze mieszkali w innych pokojach, potem ojciec wykończył mieszkanie obok, drzwi w drzwi, i tak sobie żyją do dziś, osobne kuchnie, łazienki, konta. Łączy ich coś. Co - nie umiem określić. Na pewno nie jest to nic. Ale na pewno nie jest to wzór zdrowego związku.
To antywzór. Może i dobrze, bo wiem do czego to może doprowadzić...
Mój mąż bał się że skończy jak mój ojciec - odtrącony. I przy pierwszych objawach się "podratował" zdradą.

On wychowany w rodzinie, gdzie ojciec wracał podpity i w progu zbierał od matki jeden wielki wrzask i pretensje. Niestety tata jego zmarł wcześnie osierociwszy mojego męża jako młodszego syna.
Potem wielu wujków.
Więc też brak wzorca. Brak ojca.

Jednak oboje jesteśmy już gdzieś zupełnie indziej niż nasi rodzice. Wytyczamy własną ścieżkę. Wierzę że lepszą.
Bo próbujemy, choć ciężko jest.
I słuchamy się i to są raczej dyskusje, nie kłótnie... I dzieci widują bliskość między nami. Jeszcze za mało, ale jest bardzo wcześnie.

Czy umielibyśmy te ręce do siebie (choć nieporadnie) wyciągać, gdyby nasi rodzice się porozwodzili, zamiast tworzyć te niedoskonałe i w zasadzie jakoś tam szkodliwe związki??????
Pytanie na które nie ma odpowiedzi.

mare, zgadzam się - to właśnie chciałam wyrazić: że nie ma związku bez kłótni. Tylko w reklamie margaryny. Albo w niedojrzałych wyobrażeniach. Życie jest inne.

grzegorz, no tak. A najgorsze, że to ciche syczenie czasem właśnie jest po to, by zaoszczędzić czegoś dzieciom. Duszone emocje to chyba coś gorszego niż wykrzyczane.. U mnie było cicho, i obojętnie, i pokerowa twarz. I bardzo łatwo mi teraz stworzyć coś takiego u siebie, bez wysiłku mi to przychodzi, wystarczy że się zapomnę.

kenya, dzięki za to co napisałaś. masz rację że musiałabym być cyborgiem, a mąż tego po prostu nie widzi (kilka osób mu tłumaczyło, łącznie ze mną, co przeżywam, ale jednak zdradzający ma jakąś blokadę na empatię - zresztą gdyby nie miał to by nie zdradzał)

Cytat:
Jeśli zechce - odejdzie, dorabiając do tego ideolgię. Jeśli zrozumiał naprawdę zostanie i bez tłumaczenia.
Powinnam to sobie nad łóżkiem powiesić..naprawdę..
To o nietrwałości też zapamiętam. Zbyt często człowiek staje się zachłanny.

bywalec, może i masz rację.
Wiesz, ja po prostu nie byłam i nie jestem gotowa na rozwód z punktu widzenia dzieci. Pewnie bym sobie poradziła sama ze sobą - jako kobieta, jako porzucona żona, ale jako matka? Moment gdy musiałabym odpowiedzieć córce na nieuniknione w razie rozstania pytanie "mamo a dlaczego tata z nami już nie mieszka" - no rozklejam się, nie umiem sobie wyobrazić, że muszę na to pytanie odpowiedzieć.
Jednocześnie wiem przecież, że ludzi to spotyka, dają radę odpowiedzieć, i od tego się nie umiera.
A dzieci wplatam (może niesłusznie, może czasem bezwiednie) dlatego, że wiem, że gdybyśmy byli bezdzietni, to mąż by nie dał rady wrócić. Przynajmniej nie w taki sposób i nie tak jak wrócił. Dzieci są dla niego ogromnym magnesem.

Jeszcze raz dzięki wszystkim
Pomogliście mi pójść kroczek do przodu.

[ Dodano: 2013-11-23, 02:54 ]
kenya napisał/a:
Zawsze jednak bierz pod uwagę, że NIC na tym świecie nie jest nam dane na zawsze i na wyłączność . Wszystkim absolutnie rządzi prawo nietrwałości rzeczy.
Jeśli godzimy się z tą prawdą oczywistą - znacznie łatwiej cieszyć się życiem, które jest tylko TERAZ.



kenya jak wyraźnie mi teraz dźwięczą te słowa.
Godzinę temu mąż wpadł do rowu, autem z przyczepą, 80/h, mgła, między dwie topole.... zabrakło dwudziestu metrów. Urwał lusterko, podrapał auto i więcej nic. NIC.
A ja się obudziłam 3 minuty przed jego telefonem.

Chwała Panu. Za kolejne dni nam darowane. Na kolana padnijmy i dziękujmy. Życie to dar.
Może Dobry Bóg wysłuchał mego błogosławieństwa, które dałam mężowi gdy wyjeżdżał (robię tak dzięki spowiednikowi..)
 
 
twardy
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-23, 17:38   

krawędź nadziei napisał/a:
kenya napisał/a:
Zawsze jednak bierz pod uwagę, że NIC na tym świecie nie jest nam dane na zawsze i na wyłączność . Wszystkim absolutnie rządzi prawo nietrwałości rzeczy.
Jeśli godzimy się z tą prawdą oczywistą - znacznie łatwiej cieszyć się życiem, które jest tylko TERAZ.



kenya jak wyraźnie mi teraz dźwięczą te słowa.
Godzinę temu mąż wpadł do rowu, autem z przyczepą, 80/h, mgła, między dwie topole.... zabrakło dwudziestu metrów. Urwał lusterko, podrapał auto i więcej nic. NIC.
A ja się obudziłam 3 minuty przed jego telefonem.

Chwała Panu. Za kolejne dni nam darowane. Na kolana padnijmy i dziękujmy. Życie to dar.
Może Dobry Bóg wysłuchał mego błogosławieństwa, które dałam mężowi gdy wyjeżdżał (robię tak dzięki spowiednikowi..)


Chwała Panu!
 
 
moc nadziei
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-23, 18:20   

Bóg działa. Bóg jest wielki i miłosierny.
Mój mąż to poczuł. I upiera się, że to ja uratowałam mu życie. Nieco przecenia moje możliwości ;)

I tym bardziej nienawidzi siebie za to, że nie chce (nie "nie umie", tylko właśnie "nie chce") zrezygnować z namiętności do tamtej kobiety. A ja uratowałam mu życie, takiemu "śmieciowi", jak się o sobie wyraża. Nienawidzi siebie.
Z tej nienawiści chciał umrzeć. Takie sobie wyjście umyślił.
Jest rozdarty, nieszczęśliwy, uszkodzony i niedojrzały. Z nią uważa że będzie szczęśliwszy.
Jeśli chodzi o mnie, to teraz życie z nim - jeśli czegoś ze sobą nie zmieni - jest krzywdzeniem siebie.

Czyli chyba dochodzę do znanej tu wszystkim dobrze ściany.

Mąż przyznał się na fali wynurzeń, że nie dał rady i nawiązuje z ex-niedokońca-ex relacje za moimi plecami. Namiętność wzywa i biedak nie umie jej odsunąć jako pokusy zagrażającej całej rodzinie, przyszłości dzieci. Jeśli to go nie powstrzyma, to nic go nie powstrzyma.
"o czym zatem z nią rozmawiałeś?"
"o wszystkim.."
No to fajnie. Czyli pęka iluzja nr 357343.
Jestem bliska przyzwyczajenia się do tego uczucia...

Ale tak na serio, to ogromnie to przeżyłam i dalej przeżywam, ale po rozmowie z księdzem, oraz z panią teolog jest mi lepiej.

Co do dzieci: dużo pracy przede mną.
Żeby przejść przez odejście męża jako dobra matka.
Chyba po to Bóg mnie wzmacnia od dwóch miesięcy.

Wszystko jest po coś.


Aha i jeszcze oczywiście zaczynam dowiadywać się, że ex-nie-ex mogła jednak kłamać we wrześniu z negatywnym testem. Czyli dziecko w drodze być może. Być może przyrodnie rodzeństwo moich dzieci. Chociaż biorąc pod uwagę tryb życia wspomnianej, to dopiero test krwi dałby pewność. Czyli pełny wachlarz totalnej rozwałki i raczej słabe rokowania (w ludzkim wymiarze, bo co Bóg zamierza to któż wie..)

Ale na razie nie zadręczam się. "Dość ma dzień swojej biedy", jak mówi Pismo.
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-24, 14:28   

KrawędźN, - wiem, że Ci ciężko i b. współczuję.
Zaczynam jednak widzieć niepokojące symptomy u Ciebie. Najpierw niemal całkowicie przyjęłaś na siebie ciężar i odpowiedzialność za ratowanie małżeństwa - to był błąd nr.1
Teraz popełniasz błąd nr.2, nie patrzysz na męża jak na mężczyznę, który musi wziąć odpowiedzialność za swoje postępowanie, zaczynasz zachowywać się jak mama niedorośniętego, biednego chłopca, która zamiast postawić go do pionu wymagając by dorósł, usprawiedliwia.
f/ex:
Cytat:
Jest rozdarty, nieszczęśliwy, uszkodzony i niedojrzały. Z nią uważa że będzie szczęśliwszy.

Jeśli on jest rozdarty i nieszczęśliwy, to jak nazwać Twoje uczucia? Dlaczego KN aż tak bardzo skupiasz się na jego odczuciach, zapominając o sobie? On Cię skrzywdził i wciąż to robi.
Skoro ON uważa że z nią będzie szczęśliwszy, pozwól by mógł podjąć decyzję - SAMODZIELNIE. Niech w końcu stanie się mężczyzną i zrozumie, że każda decyzja ma swoje konsekwencje.
Teraz jest zawieszony, stoi w rozkroku, obie panie, żona i kochanka go chcą, - a on bidulek, jak ten puchar przechodni oczekuje aż wyłoni się zwyciężczyni.
Danie komuś szansy po zdradzie to wielka szlachetność, czasami nawet heroizm, zatem nie docenianie danej szansy jest przejawem ignorancji i egoizmu.
Nie da się KN odegrać dwóch ról jednocześnie, nie możesz być tą która szansę daje i tylko sama z niej korzysta.
Przemyśl to.
Przytulam Cię mocno.
 
 
moc nadziei
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-24, 16:36   

Dzięki Ci kenya. przeczytałam i nieraz jeszcze to przeczytam co mi napisałać.

Najgorsze,że on nie umie wybrać.
Wszystko robi, ale nic do końca. Obiecuje, zaczyna...... i skręca...

- wrócił do nas, ale mówi "nie wiem jak Cię pokochać i to mnie zabija"
- mówi "rozumiem jaką krzywdę ci robię ale nie wiem co robić"
- zrywa z nią ale zostawia ostatnie niteczki i odwleka ich przecięcie
- jedną z niteczek wykorzystuje do pojechania i omówienia czegoś w 4 oczy i informuje mnie dopiero wieczorem
- przyznaje się, że jak ją zobaczył to wszystko wróciło i teraz mówi wprost "jestem śmieciem, ale nie chcę tego skończyć"
Po tym jak pokazałam zachowaniem wszystkie wartości które w sobie i Bogu udało mi się odnaleźć, jak przyjęłam go i próbowałam przebaczyć.
To on teraz (teraz! po trzech miesiącach takiego życia) nie chce kończyć tamtego związku.
Ponoszę spore koszty swojego zaangażowania. Wszystko co położyłam na stół, zostało obwąchane, liźnięte tu i tam, pochwalone, ale wybór pada jednak na surowy podgniły połeć spod stołu - że taką metaforę pseudokulinarną dam. I ja się czuję jakby cała moja wartość została podsumowana, oszacowana i.... e tam, jednak tamto jest dla mnie więcej warte, niż cała Ty, Twoje modlitwy, przebaczenia, i dzieci na dokładkę.

Aha, czy to nie "syndrom madonny i ladacznicy" ? W połączeniu z meganiedojrzałością.

Jakby ktoś chciał scenariusz do filmu "Dręczyciel" to dysponuję...


Ja nie chcę wybierac za męża.
A on ni cholery nie wybiera, tylko tak się ślizga i czeka na pomoc, aż mi już niedobrze robi, jak na to patrzę.
Ale w końcu będę musiała to zrobić, czyli podjąć decyzję ostateczną - i poinformować go, że dalej tak nie będę żyć i składam najpierw wniosek o rodzielność majątkową a potem pozew o separację.

Odwlekam tę decyzję oczywiście ale zaczynam widzieć swoje własne granice, sama widzę gdzie one przebiegają - po raz pierwszy od początku tej sytuacji...
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-24, 19:38   

Cytat:
Najgorsze,że on nie umie wybrać.
Wszystko robi, ale nic do końca. Obiecuje, zaczyna...... i skręca...


Nie umie wybrać, bo nie musi.
Wciąż nie chce brać odpowiedzialności, TY przejęłaś odpowiedzialność za Was.
Nie zna kierunku w jakim podąża, tak więc nawet nawigacji nie włącza.

Nie wiem KN na ile starczy Ci jeszcze samozaparcia by funkcjonować w miarę normalnie, codziennie niemal posiłkując się takim koktailem emocjonalnym - który preparuje i serwuje Ci mąż.
Oczywiście tu znów decyzja należy do Ciebie - pijesz go czy mówisz mam dość, zawsze jest to Twój wybór.

Dając przyzwolenie na:
Cytat:
Wszystko robi, ale nic do końca. Obiecuje, zaczyna...... i skręca...
dajesz prosty sygnał - nie wyznaczyłam Ci granic, cokolwiek zrobisz - ja to przełknę w imię idei która mi przyświeca.

Odnoszę wrażenie, że gdybyś KN aż tak desperacko nie trzymała się wizji naprawy małżeństwa za wszelką cenę, postawiła jasne warunki, ustawiła się w pozycji, że po tym co zrobiłeś, na mnie MUSISZ ZASŁUŻYĆ, on miałaby szansę zrozumieć, że ma coś ważnego do stracenia. Nie ma potrzeby starać się o kogoś jeśli nie istnieje żadna obawa utraty tego kogoś.
Póki co, zdradzacz wciąż jest podgrzewany w inkubatorze i ma się dobrze.
KN- nie wierz w te obwinianie samego siebie, - gdyby tak było nie byłby w stanie mówić o namiętności do tej drugiej i niemożliwości ogarnięcia tej namiętności.
Nie można jednocześnie czuć się wspaniale i zarazem źle - to niewykonalne.

Cytat:
I ja się czuję jakby cała moja wartość została podsumowana, oszacowana i.... e tam, jednak tamto jest dla mnie więcej warte, niż cała Ty, Twoje modlitwy, przebaczenia, i dzieci na dokładkę.

NIepotrzebnie się tak czujesz KN.
Kiedy podświadomie zakłada się, że starania są konkurencją w którą stajemy z kochanką a mąż jest arbitrem - może takie odczucie się pojawić.
Zatem trzeba zmienić postrzeganie, czyli: to nie ja wchodzę w konkurencję by zdobyć Twoją uwagę ale to TY mężu powinieneś się starać by na mnie zasłużyć. Jeśli się nie starasz - przekaz jest prosty- nie zależy Ci.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,04 sekundy. Zapytań do SQL: 10