Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Znajdź sobie kogoś !
Autor Wiadomość
silverado
[Usunięty]

Wysłany: 2014-01-14, 09:20   

miodzio63 napisał/a:
krawędź nadziei napisał/a:
Wiesz, że dokładnie to samo powiedział kilka dni temu ksiądz Paweł Dubowik na rekolekcjach ogniska opolskiego?

Zapewne cos w tym jest-biorąc pod uwagę że z Opola do Otwocka w mazowieckim jest kawalek :-D :-D :-D
Przeczytałem to co npisałaś powyżej o męzu i pomyslałem czy nie warto podzielic się swoim.
No cóz małzeństwo nasze trwa 21 lat(z górami i dołami)
mysle że w naszym małzeństwie od początku coś żonę uwierało,choć sam poczatek gdzies tam był romantyczny i chyba była miłość.

Z czasem coraz głośniej słyszałem że się dusi w domu,brak swobody,brak wolności,brak tempa.
Gdzies tam pobładziły nasze postawy do zycia..
moja -ze człowiek winien wyszumiec sie za młodu ,by potem poświęcic się rodzinie.
żony-myślę że włąsnie było brak tego szumienia.
Nie ukrywam że majac atrakcyjną zonę-pojawiała się nuta zazdrości,jaką wydaje mi sie że zona znosiła dośc cięzko.
Tu znów nie potrafilismy sie zrozumiec w naszych postawach
moja-skoro kocham kogoś nikt inny mnie nie interesuje i tak kieruję własnym życiem by nie krzywdzic partnera i stwarzac pola do podejrzeń
żony-wydaje mi się że najzwyczajniej nie czuła w tym nic złego że jest adorowana.
Dobrze że pszyszedł czas w mojej karierze tu forumowaj i nie tylko że sparwdziłem w sobie poprzez psychologów jaka to zazdrośc :
zdrowa czy chora.
I wyszło że zdrowa -skoro kogos kocham i jest dla mnie atrakcyjny to normalnym jest ze jest zawsze nutka zazdrości,a gdy w rzeczywistości faktycznie sa potencjalni rywale
a nie jest to wynik chorej wyobrazni to wszystko gra.

Myślę że tak powoli rozchodziły się nasze drogi i nasze -każdego z osobna potrzeby.
Przełomem była choroba zony i tu zapewne po niej nastapiło poszukiwanie sensu zycia.
Nie ukrywam że gdzies tam siadła, rozpisała za i przeciw i pod wpływem wyniku podjela decyzję.
Decyzje były dla mnie trudne-zresztą kto nie był z nas w sytuacji gdy nagle cały swiat sie wali,gdy w nasze miejsce wkracza przyjaciel,gdy nasze miejsce zajmuja komunikatory,gdy z nami sie mało rozmawia a inni maja coraz więcej,gdy wypadamy złoża bo nagle jestesmy be.
Nie ma sensu się ani wybielac ani usprawiedliwiac ale walkę o nas (patrz małzeństwo)rozpoczynałem nieczysto,nie była ona rozwazna,spokojna,nie zawsze miała sens poszanowania.
To doprowadziło mnie do przykrych wniosków zony na mój temat.
Od tamtej pory stałem się osoba używajaca przemoc psychiczną.
Cóz ???
Nie dziwię się skoro ktoś się tak zachowuje-mozna to tak widziec,mimo ze wielokrotnie chciałem inaczej roztargane emocje nie pozwalały mi na nic innego.
Coraz wiecej za było w rekach żony..coraz mniej w moich.
Droga moja rozpoczynała się od 12 kroków...pirwszy spokój,pierwsze zrozumienia,dalej skrupulatne notwoania problemów jakie widzi lub widziała żona.
i psychologowie kolejno od problemów..przemocy,zazdrości i wszelkich innych problemów jakie widziała żona.
Robiłem to głównie krawędz nadziei dla siebie
wiesz czemu???
Od samego poczatku nie czułem sie tym ..czymś ochydnym(katem) wiedziałem że popełniłem wiele błedów jakie mogły byc tak a nie inaczej odczytane,chciałem to za wszelka cene zmienić.
I zrobiłem to:
ale jak to bywa w życiu żone mało to interesowało czy interesuje.
Weszła w swój świat,nauczyła się życ bez męża,nauczyła się życ tak jak chce
i dlatego wciąz w rozmowach tkwimy w miejscu w jakim ja ją zostawiłem.
Czyli przeszłości, czyli wciąz wytykania mi jaki byłem,czyli wciąz obarczania mnie że nie może nic w sobie zmienic -bo przeciez ja taki byłem.
Ma swój swiat,ma swoją wolnośc-czy radośc(nie wiem jak to nazwać)
jest jej w tym dobrze
zatem
-ktos zmieni cos jak jest mu dobrze???
raczej nie.
tkwię na tej mecie i czekam aż...
chyba wiesz co mam na myśli.???...
bo kiedy człowiek cos zmienia???
-zmienia wówczas jak.....

Mam pojęcie że nie jest to zbyt chwalebne dla człeka -czekac az sie komus noga.......
ale z drugiej wiem że przeciez tylko to moze byc jedyna alternatywa.
No i najwazniejsze !
zaczynam się uczyc zycia na tej mecie,bo wiesz takie oczekiwanie i wypatrywanie czy ktos tu juz nadbiega-wykańczało i wprowadzało niepotrzebne nerwy


Widzę Miodzio, że dokladnie opisałeś moją sytuację.... i tego się właśnie obawiam, że to będzie trwało i trwało.... aż do usr...ej śmierci.....

... słowa jakie piszesz o żonie to jest to, co ja słyszę- "nauczyłam się tak żyć" więc jedyne czego od ciebie chcę to spokój"
 
 
jasmina44
[Usunięty]

Wysłany: 2014-01-14, 09:35   

tak sobie teraz mysle... z własnej perspektywy, ze jak sie przejdzie cos złego, jak człowiek musi zadowolić sie czymś co nei do końca spełnia jego oczekiwania, albo został przez partnera/partnerke bardzo skrzywdzony to w któryms momencie tak bardzo sie okopuje, tak wysokie mury wznosi by nigdy wiecej nei zostac skrzywdzonym. wiem teraz ze tak zrobił mój mąz, zrozumiałam to jak sama zaczęłam to robic.. ja teraz tez wzniosłam taki mur... a do tego doprawadza brak zaufania tej drugiej stronie bark poczucia bzpieczeństwa niezrozumienie...
mozliwe ze czasem sa to subiektywne odczucia..
ale wiem ze bardzo trudno jest taki mur zburzyc, i własciwie zarówno dla tego kto go zbudował jak i dla tego kto jest po tej drugiej stronie... czasem jest to niewykonalne..
wszytsko zalezy chyba od tego jak daleko odeszła juz emocjonalnie ta osoba która ten mur zbudowała... i czym zrekompensowała sobie wsyztskie te braki które odczuwała w małżenstwie i na jak długo ta rekompensata wystarczy...
nie znam zadnej recepty, zadnego złotego środka.. gdybym znała sama bym go wczesniej zastosowała by to małżeństwo uratować...
dla mnie pozostaje zycie w pojedynke, znaczy cieszenie sie tym co sie ma samemu bez myslenia wogole o tej drugiej osobie zostawienia jej całkowicie samej sobie i nie oglądania sie wstecz... ja wybrałam takie całkowite odciecie.. chociaz nie wiem czy wybrałam, to tak ewoluowało i chyba tak musiało byc zebym sie nie zadręczyła do końca...
nikog sie nie zmusi do niczego...
nie przemówi do rozsądku nie przekona na siłe
a czas pokaze co z tego wsyztskiego dalej wyniknie...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 8