Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Rozstanie z drugiej strony - to ja chcę odejść
Autor Wiadomość
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 11:47   

Kari napisał/a:
Coś dorzucę:
Seks przed ślubem raz na miesiąc dla rozładowania napięcia - jak piszesz- to wg mnie używanie drugiej osoby jak rzeczy/przedmiotu do zaspokojenia własnych potrzeb. Kobiety (często) zupełnie inaczej odbierają taką sytuację, potrzebują bliskości, seks jest zapewnieniem o miłości, jest też jakąś "gwarancją", że nie zostaną porzucone ( co oczywiście nie jest prawdą). Dziewczyny przed ślubem często mówią,że boją się odmówić chłopakowi, bo je porzuci.
Sądzę, że gdyby Twoja obecna żona przed ślubem odmówiła Ci seksu całkowicie, to przestałaby być dla ciebie użytecznym przedmiotem i poszukałbyś innego modelu. Niestety dla niej tak się nie stało.


U nas "pierwszy raz" pojawił się ok 2 lat po tym jak zaczęliśmy się spotykać. Oczywiście inne formy kontaktu pojawiły się wcześniej, stopniowo ten zakres się poszerzał. Starałem się na nic nie naciskać. Do wielu rzeczy moja żona dochodziła sama stopniowo dopuszczając mnie bliżej do siebie. Nawet pierwszy raz nastąpił z jej inicjatywy i mimo iż wielkiej frajdy nie przyniósł żona nie odpuszczała. Właściwie całe nasze pożycie intymne jest sprawą wypracowaną i to że sprawia jej przyjemność to zasługa głównie ciężkiej pracy. U nas pojawiło się niedopasowanie, to co sprawiało przyjemność mi jej dawało tylko ból. Poradziliśmy sobie z tym po jakimś czasie. Żona jest (a raczej była) zadowolona z tych kontaktów - jakiś czas temu usłyszałem od niej że ona sobie nie wyobraża jak ludzie mogą bez "tego" żyć, że to chyba największa przyjemność jaką można na ziemi poczuć.
Nie raz rezygnowałem z własnej satysfakcji aby jej było dobrze (może to forma zadośćuczynienia za mój chłód uczuciowy). Mi frajdę sprawiało obserwowanie jej reakcji, jej zachowania i tego jak tą przyjemność odczuwa. Dla mnie kontakt intymny w całkowitych ciemnościach jest trudny do zaakceptowania - odbiera wiele bodźców i utrudnia cały akt. Jak w takiej sytuacji obserwować czy nie sprawiasz partnerowi bólu?
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 12:59   

Z mojej strony sapir88 to pisz pisz i jeszcze raz pisz. Chocby z takiego powodu, ze mozesz byc ratunkiem dla mojego malzenstwa, a przynajmniej szansa. Oczywiscie o ile zechcesz kontynuowac swoj watek i podzielisz sie odkryciami, do ktorych dojdziesz. Mysle, ze Twoj watek moglby byc pomoca dla wielu ludzi, bo nie wierze, ze to co czujesz, dotyczy tylko Ciebie i mojej zony. Ja Cie nie zamierzam krytykowac - to, co sie w Tobie dzieje, jest wg mnie od Ciebie niezalezne, przynajmniej do czasu az przy pomocy wlasciwego terapeuty nie zglebisz przyczyn tego wszystkiego. Wtedy, jesli uda Ci sie zrobic porzadek z soba samym, w mojej opinii zacznie sie liczyc Twoja wola. Bo milosc to wybor, nie uczucie, to trudna, ale oplacalna droga do szczescia. Pisze to, slyszac od zony to, co ty czujesz do swojej. Boli strasznie, ale o tyle mniej, ze wiem, ze zona nie ma za bardzo pojecia czym jest tak naprawde milosc. Widzisz sapi88 - to, co jest tak naprawde w zyciu najwazniejsze, nie bylo nam (przynajmniej wiekszosci z nas) przekazane ani przez rodzicow, ani przez szkoly.
Ty masz przynajmniej (co bardzo wazne i cenne) odwage aby sie z tym zmierzyc, chcesz przestac uciekac. Chcialbym, aby do tego doszla i moja zona. Widze oczywiscie juz na tym etapie roznice -np. u nas rowniez byl seks przed slubem, nie raz w miesiacu, a zdecydowanie czesciej niz po slubie. I powodem zblizen nie bylo rozladowanie napiecia.
Moja zona przestala sie starac jak nalezy, gdy zobaczyla, ze juz nie musi o mnie walczyc i zabiegac, bo oddalem sie jej caly. Wczesniej, gdy otaczala mnie chmara kolezanek, byla i zazdrosna, walczyla. Jak widac, potrzebne sa jej wg mnie szczeniece gierki, ktorych ja nie chce prowadzic. Bo wg mnie nie na tym polega malzenstwo. Moze rowniez czujesz cos podobnego?
Ja rowniez nie dostrzegalem tego co sie dzieje, wysylane przez zony sygnaly milosci (wprawdzie robila to zdecydowanie rzadziej niz chcialbym)czyli czulosc, seks etc. powodowaly, ze myslalem, ze wprawdzie moze i powinno byc lepiej, ale jest ok. Komunikacja u nas (poza sprawami codziennymi i rozmowach o tzw. D... Maryni) lezala (teraz lezy jeszcze bardziej - zona ma blokade na rozmowy ze mna). Powody - nigdy sie przede mna nie otworzyla (tak naprawde nie otworzyla sie jeszcze przed nikim - to jej slowa), nie potrafi rozmawiac zarowno o sobie jak na trudne tematy. Problemy zamiatala pod dywan.
Mysle rowniez, ze i Twoja zona potrzebuje terapii indywidualnej, wydaje mi sie nawet, ze dopiero po tych terapiach warto wybrac sie na malzenska. Chociaz moze sie myle i one sie nie beda ze soba klocic. To nie jest zdrowa sytuacja, gdy zonie wystarcza takie zycie, gdy tak naprawde Cie nie slucha, widzi to co chce widziec. Rozumiem, ze sie boi, ale abyscie mieli szanse, rowniez musi wlozyc ogrom pracy - poznac i zrozumiec siebie sama, Ciebie, doszkolic sie w zakresie zwiazkow. Bo o ile wszyscy wiemy, ze jako kobieta i mezczyzna jestesmy bardzo rozni, o tyle malo kto wie i rozumie, na czym te roznice tak naprawde polegaja. Poza tym, na przyszlosc juz, rowniez polece Wam "Piec jezykow milosci" Chapmana. Ta ksiazka moze sporo pomoc i zrozumiec, tak jak "Mezczyzni sa z Marsa a kobiety z Wenus" Greya. Ale na poczatek - zwlaszcza Ty - musisz zmierzyc sie sam ze soba, jestem niemal pewien, ze Twe uczucia i ich brak, maja swe zrodlo, to zrodlo to Twoje dziecinstwo i mlodosc.
Nie zrazaj sie rowniez, ze czytajac o DDA, nie widzisz tam siebie samego. Sprobuj wiec zglebic materialy o doroslych dzieciach rozwiedzionych rodzicow. Najlepiej przy pomocy specjalisty, po tym co pisales o swoich rodzicach, wydaje mi sie, ze w tym tkwi przynajmniej duza czesc problemu. Powod - chcemy czy nie, najczesciej bardziej lub mniej swiadomie powielamy wzorce z rodzinnego domu, nawet gdy zawsze sobie obiecywalismy, ze bedzie innaczej. Niestety rzadko znamy inne wzorce, inne sposoby reakcji na przerozne sytuacje, a przynajmniej tylko te sa nam naprawde bliskie.
I jeszcze jedno - Twoja terapia (o ile sie na nia zdecydujesz) powinna trwac tyle ile potrzeba, nie ma drogi na skroty, jesli chcesz ogarnac to wszystko. Ja w zeszlym tygodniu wreszcie zaczalem swoja, nie mam tego kalibru problemow (poza walacym sie malzenstwem), ale na pewno nie zaszkodzi, abym zmierzyl sie ze soba samym. Bede staral sie byc aktywny w tym watku, mam tez nadzieje, ze moze bedziesz jakos w stanie pomoc mi (i innym czytajacym to forum). Bo o ile kazda historia jest inna, o tyle sa punkty styczne, pewne wzorce sie powtarzaja, doslownie na zasadzie "kopiuj-wklej".
Zycze Ci sily, wytrwalosci i odnalezienia drogi do Boga, krok po kroku. Bo on jest najlepszym lekarzem od sytuacji po ludzku beznadziejnych. Nie bez powodu trafilem tu zarowno ja, jak i Ty.
 
 
Bety
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 13:26   

pozwól, że i ja dorzucę swoje zdanie:

z tego co piszesz, to ślub i małżeństwo jest z inicjatywy żony, seks, bo ona tak chciała, do kościoła chodzisz czasem, głównie za namową żony, przytulasz żonę, bo ona tego oczekuje

jak to możliwe, że tak poddałeś się i nadal poddajesz tym "zachciankom" żony?

a co ty sobie tym załatwiasz?

bądź teraz tak przedstawiasz sytuację, aby wyszło na to, że to ONA ONA ONA....

to tym bardziej "zgrzyta", że z Twoich tutaj wypowiedzi jawisz się jako osoba pewna siebie, wiedząca i świadoma czego chce. Trudno zatem uwierzyć, że tak biernie godzisz się na te działania żony, które rzekomo Tobie nie pasowały już od poczatku.
Z jakiegos jednak względu tkwiłeś w nich od 10 lat.

Ja Tobie nie wierzę.
Moim zdaniem fakt szukania pomocy na terapii to "pic na wodę fotomontaż".
Zadymianie sytuacji, aby sprytnie ukryć prawdziwy motyw.

Jak napisała Kenya: Ty decyzję już podjąłeś.
To co teraz robisz to "działania pozorowane", aby rozmyć prawdziwy powód, przerzucić odpowiedzialność na żonę, w razie łez i nacisków mieć alibii: przecież chciałem, próbowałem, no nie wyszło.

W moim odczuciu bardzo umiejętnie ukrywasz - po części nawet sam przed sobą- jakąś swoja słabość, z którą nie chcesz (bądź nie możesz) się zmierzyć i jako człowiek inteligentny szukasz usprawiedliwienia tego faktu.
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 14:03   

Zadziwia mnie myslenie wypowiadajacych sie Pań.
Mianowicie zdziwienie, ze zdrowy chlopak nie chce sie kochac z żoną ktorej nie kocha.
Jednocześnie calkiem dla Pań jest normalne ze zona gdy nie kocha męża nie chce sie seksu albo mowiac dosadniej czuje obrzydzenie do meza.
Malo panie wiecie o facetach. nie opierajcie sie tylko na stereotypowych wykladach katolickich małżeńskich doradcow.
 
 
balwanek1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 14:06   

Pavel napisał/a:
Powod - chcemy czy nie, najczesciej bardziej lub mniej swiadomie powielamy wzorce z rodzinnego domu, nawet gdy zawsze sobie obiecywalismy, ze bedzie innaczej. Niestety rzadko znamy inne wzorce, inne sposoby reakcji na przerozne sytuacje, a przynajmniej tylko te sa nam naprawde bliskie.

Niestety ale nie-to zazwyczaj tylko i wyłącznie forma naszego usprawiedliwiana się
Nie poszło mi bo Ja lub moja połowa to DDA lub cała reszta.
Dlaczego zatem zanim zostały wdrożone w nasze życie te nazewnictwa i stały się modne jak ciuchy w sezonie było mniej rozwodów?
Czy to oznacza że takich ludzi nie było??

Myślę że dziecko rodziców rozwiedzionych nie powiela tego co rodzice-a choćby dlatego że widzi to ,wie jak boli i dlatego postanawia że samo tak nie zrobi.

Mam znajomego (kolegę) gdzie on z rozwiedzionej rodziny gdzie jego żona była raz mężatką i niezbyt fortunnie wyszła za bandziora.
Rozwód potem razem się poznali i oto para dwóch ludzi jakby nie było ze skazą.
Skazą o jakiej by pisało się tu na forum:on dziecko z problemami,ona sakramentalna innego męża.
A tworzą do dziś super,szczęśliwe i kochające się małżeństwo.
I po latach (nastu ) po śmierci sakramentalnego męża dostali oficjalna zgodę z Watykanu na udzielenie im ślubu kościelnego.
Zatem można jak się chce prawda??

I na koniec napisze tak:
zona mego kolegi to imienniczka mej żony-
zawsze gdy widziałem R i A razem jako małżeństwo to sadziłem że moje(nasze) i zony będzie tak samo udane i rozsądne.
Tym bardziej że my mieliśmy w porównaniu do nich cudny start
bez obciążeń,bez problemów
i mimo że także oni jak każde małżeństwo przechodzili burze-i dali radę pokonać przeciwności.
A u nas kicha!!
Wiele razy rozmawiałem z kolega i jego żoną i oni znając dokładnie moją zone do dziś nie potrafią uwierzyć
CO W NIĄ WSTĄPIŁO

i rozwaliło się nie dlatego że ktoś DDA lub inna forma
tylko dlatego że komuś zwyczajnie się odechciało:
z prywatnych zazwyczaj egoistycznych pobudek.
Pewno że prościej jest przyznać no rozwaliło się bo...ktoś ma taki problem czy siaki.
Niż poznać i przyjąć brutalną prawdę.
To zresztą nie tyczy tylko tych jacy odchodzą -to czasem też tyczy tych co pozostali..bo czy
od naprawdę kochającego/kochającej męża/żony ktoś odchodzi??
Pomijam skrajności jakie bywają-ale w większości przypadków sami na to zapracowalismy
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 14:17   

grzegorz_ napisał/a:
Malo panie wiecie o facetach. nie opierajcie sie tylko na stereotypowych wykladach katolickich małżeńskich doradcow.

Grzegorzu, mało wiesz o katolikach i katolickich doradcach, zarzucając im stereotypy. Może w ramach walki ze stereotypami pojawisz się na jakiś rekolekcjach sycharowskich?
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 15:06   

balwanek1 napisał/a:
Niestety ale nie-to zazwyczaj tylko i wyłącznie forma naszego usprawiedliwiana się
Nie poszło mi bo Ja lub moja połowa to DDA lub cała reszta.
Dlaczego zatem zanim zostały wdrożone w nasze życie te nazewnictwa i stały się modne jak ciuchy w sezonie było mniej rozwodów?
Czy to oznacza że takich ludzi nie było??

Z prostej przyczyny - kiedys nie bylo tak luznego podejscia do rozwodow jak obecnie, ludzie innaczej na to patrzyli i innaczej oceniali. To mialo znaczenie. Teraz wiekszosc ma wszystko gdzies, co mozna zaobserwowac chocby po tym, ze panuje masowa znieczulica na zachowania, na ktore kiedys ludzie reagowali. Poza tym, zyjemy w bardziej konsumpcyjnym swiecie, w ktorym jesli cos zaczyna sie psuc, zamieniamy to na nowy model zamiast naprawiac. Nasi rodzice, dziadkowie etc. rowniez mieli takie problemy jak my. Ale byli bardziej moralni, sklonni do duzo wiekszych poswiecen, nie mieli tez tyle czasu na zastanawianie sie nad takimi problemami. Swiat sie mocno zmienil, niekoniecznie na lepsze w wielu dziedzinach. Oczywiscie pisze to w przeogromnym skrocie.

balwanek1 napisał/a:
i rozwaliło się nie dlatego że ktoś DDA lub inna forma
tylko dlatego że komuś zwyczajnie się odechciało:
z prywatnych zazwyczaj egoistycznych pobudek.
Pewno że prościej jest przyznać no rozwaliło się bo...ktoś ma taki problem czy siaki.
Niż poznać i przyjąć brutalną prawdę.
To zresztą nie tyczy tylko tych jacy odchodzą -to czasem też tyczy tych co pozostali..bo czy
od naprawdę kochającego/kochającej męża/żony ktoś odchodzi??
Pomijam skrajności jakie bywają-ale w większości przypadków sami na to zapracowalismy


Wyglada na to ze bagatelizujesz problem DDA i inne takie. Masz czesciowo racje, to sa egoistyczne pobudki, rowniez masz racje, ze sami sobie na to wszystko pracujemy. Tyle, ze to wszystko jest efektem CZEGOS, nie zrodlem problemu. Gdybym znal tylko przypadek mojej zony, pomyslalbym ze moze tu chodzi o mnie, moze tylko o to, ze faktycznie jej sie odechcialo. Ale myslalem rowniez o sobie, swoich rodzicach, rodzenstwie, znajomych. Ludzie chca byc szczesliwi, dlatego szukaja szczescia w innych ramionach w trakcie malzenstwa lub pozniej. I zazwyczaj (wyjatki potrwierdzaja regule) sa tak samo nieszczesliwi, bo nie szukaja zrodla problemu, albo szukaja nie tam, gdzie powinni. Lecza objawy choroby a nie jej zrodlo. Maja znikome szanse na szczescie z wielu powodow, np. proyblem nie tkwi w bylym partnerze, ale nas samych, bo nie da sie zbudowac szczescia w oparciu o zle fundamenty (np. klamstwo, zdrade), brak checi do pracy nad zwiazkiem, uciekanie gdy pojawiaja sie problemy, zamiast o nich mowic i nad nimi pracowac, bo brakuje otwarcia, szczerosci, wlasciwej komunikacji.
Piszesz, ze od dobrego meza/zony wspolmalzonek nie odchodzi. Moja zona wpisywala w google teksty typu "mam meza o jakim kazda marzy, ale go nie kocham". Chyba wiec nie bylem az taki tragiczny. A jakos mowi, ze mnie nie kocha, ze tak jak sapir88 juz przed slubem miala te watpliwosci, wracaly jak bumerang co jakis czas. Nie zmuszalem jej do bycia ze soba, do slubu, do seksu, dzieci co prawda byly "wpadka", ale planowalismy je (w obu przypadkach) POL ROKU pozniej niz "samo wyszlo". Na nic nie naciskalem. Mowi, ze brakowalo jej od poczatku "tego czegos".
Moja mama tak mowila, ze od dobrego wspolmalzonka sie nie odchodzi, dlatego na poczatek biczowalem tylko siebie i w sobie szukalem problemu. Tyle, ze to nie chodzi o mnie, a przynajmniej ja jestem tylko (i az) czescia tego problemu - moje wady i nieodpowiednie zachowania nie stworzyly go, a wywlokly na powierzchnie. Z jednej strony, bije sie w piersi i biore za to odpowiedzialnosc, z drugiej zas - to wszystko wczesniej czy pozniej i tak by wyszlo, zylbym tylko dluzej w nieswiadomosci i klamstwie.
 
 
lustro
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 15:07   

Moim zdaniem błąd tkwi u samego początku.
Sakramentu małżenstwa zawartego na kłamstwie i pod presją.
Reszta to już tylko pochodna tego pierwszego.

Wszyscy tu powtarzają jak jeden mąż, na wielu wielu wątkach, że trzeba wrócić do początku i naprawiac błędy od tego miejsca.
Więc moze tu też nalezy tak postapić?

Mozna każdego rozlożyć na czynniki pierwsze i dowieść mu, że ma tyle dysfunkcji i obciązeń, że koniecznie musi sie terapeutyzowac...przez resztę życia.
Tylko czy to dobra metoda?
Moim zdaniem nie.

Dla mnie sprawa wygląda w miare jasno - sakrament nieistnieje, gdyż ma tyle "wad prawnych i formalnych", że nie nastapił.
Czyli?
Wraca sie do tego miejsca, w którym jest błąd.
A kiedy już, po stwierdzeniu czy małżeństwo kościelne jest ważnie zawarte, bedzie jasny obraz sprawy, to nalezy się zastanowić, czy chce się takiego małżeństwa.
Rozważyć jako ludzie wolni, a po tym co się stało - rozważni i świadomi.

A tu na razie mamy etap łatania na siłę rozsypującej się materii udając, że jak uda nam sie znależć wystarczająco dużą i mocną łatę, to materia nagle zmieni sie w trwałą, dobrą i wartościową.

Powiedzcie mi forumowicze - bierzecie na siebie odpowiedzialność, macie tego świadomośc, za dalsze życie Sapira i jego zony, za los ich jako ludzi i to co sie dalej wydarzy?

A jak uda się przekonac Sapira, że załata sobie życie, a ta łata odpadnie za kilka, kilkanascie lat...to ktoś poczuje się do odpowiedzialności za konsekwencje łatania? (poza Sapirem i jego zoną, których te konsekwencje nie miną)
 
 
hubcia576
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 15:32   

lustro napisał/a:
Dla mnie sprawa wygląda w miare jasno - sakrament nieistnieje, gdyż ma tyle "wad prawnych i formalnych", że nie nastapił.

Czyli?


Lustro, z całym szacunkiem na jaki mnie stać proszę Cię, zanim taki wyrok wydasz - spytaj siebie i innych co najmniej 10 razy - czy jesteś do tego uprawniona? Bo moim zdaniem nie jesteś uprawniona, tak samo jak ja nie jestem i inni tutaj również, nie wyłączając sapira. Jeśli jest wątpliwość ważności to bada tą sprawę Sąd Biskupi.
 
 
lustro
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 15:39   

Z całym szacunkiem Hubcia, ale ja juz na tym wątku pisałam o zwrócieniu się do Sądu Biskupiego czyli właściwej instancji, o rozpatrzenie waźności.
Chyba nie muszę całego wywodu powtarzać po raz kolejny?

A tak sie zastanawiam czytając ten wątek, czy w przypadku nieważnie zawartego małżeństwa, a co za tym braku sakramentu, ma się sakramentalne wsparcie z Góry, o którym nie raz się tu wspomina?
Bo jeżeli oszukało się Boga ( chciało oszukac, bo przeciez Bóg wie o tym), to łaska samkramentu wspiera małzonków pomimo braku sakramentu?

To tak trochę jak z innymi sakramentami - spowiedź z zatajeniem jest nieważna i sakramentu nie ma...prawda?
 
 
Pavel
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 16:02   

Masz racje lustro, zadne laty nie rozwiaza problemu. To zamiatanie problemu pod dywan. Ja proponuje terapie (tak jak pisalem, nie malzenska na poczatek), aby pod okiem specjalisty odkryc samego siebie. Bo samemu latwo jest sie w tym pogubic, wiedza i doswiadczenie wlasciwego specjalisty moze duzo pomoc. Z tego co czytalem, po takiej terapii sapir88 czy ktokolwiek inny, nawet jesli zrobi porzadek z soba i swoja przeszloscia, bolem, lekami etc. wciaz moze chciec odejsc od zony. Ale wtedy taki wybor bedzie zdecydowanie bardziej swiadomy, jednoczesnie bedzie mial wieksze szanse na szczescie w przyszlosci, w tym malzenstwie albo innym zwiazku.
lustro napisał/a:
Mozna każdego rozlożyć na czynniki pierwsze i dowieść mu, że ma tyle dysfunkcji i obciązeń, że koniecznie musi sie terapeutyzowac...przez resztę życia.
Tylko czy to dobra metoda?
Moim zdaniem nie.

Mi sie zas wydaje (jako mezczyznie, to pewnie ma spore znaczenie), ze nie mierzac sie z przeszloscia i tym co w nas siedzi, nie mozemy byc tak naprawde szczesliwi, zwlaszcza jesli malo rzeczy nas w zyciu cieszy, niemal nic nie daje tak naprawde szczescia. Mozna te sprawy odsuwac od siebie i cale zycie, udawac, ze problemu nie ma. Ale to nie zalatwi sprawy, moze zostac jak jest, ale moze sie rowniez nagromadzic i wybuchnac w przyszlosci. I dlaczego od razu terapia przez reszte zycia? Kazdy, albo niemal kazdy ma dysfunkcje, watpie, ze nie maja wplywu na nasze zycie i szczescie. Nie robiac z tym nic, zyje sie trudniej i gorzej. Oczywiscie zdaje sobie sprawde, ze terapia to czas, praca i pieniadze. Ale to inwestycja, ktora sie przynajmniej moze zwrocic w codziennym zyciu. Inwestycja w siebie i swoje szczescie.
Wydaje sie mi tez, ze nawet decyzje o badaniu waznosci sakramentu malzenstwa powinno sie podejmowac bedac swiadomym samego siebie.
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 16:14   

Bety napisał/a:
pozwól, że i ja dorzucę swoje zdanie:

z tego co piszesz, to ślub i małżeństwo jest z inicjatywy żony, seks, bo ona tak chciała, do kościoła chodzisz czasem, głównie za namową żony, przytulasz żonę, bo ona tego oczekuje

jak to możliwe, że tak poddałeś się i nadal poddajesz tym "zachciankom" żony?

a co ty sobie tym załatwiasz?

bądź teraz tak przedstawiasz sytuację, aby wyszło na to, że to ONA ONA ONA....

to tym bardziej "zgrzyta", że z Twoich tutaj wypowiedzi jawisz się jako osoba pewna siebie, wiedząca i świadoma czego chce. Trudno zatem uwierzyć, że tak biernie godzisz się na te działania żony, które rzekomo Tobie nie pasowały już od poczatku.
Z jakiegos jednak względu tkwiłeś w nich od 10 lat.

Ja Tobie nie wierzę.
Moim zdaniem fakt szukania pomocy na terapii to "pic na wodę fotomontaż".
Zadymianie sytuacji, aby sprytnie ukryć prawdziwy motyw.

Jak napisała Kenya: Ty decyzję już podjąłeś.
To co teraz robisz to "działania pozorowane", aby rozmyć prawdziwy powód, przerzucić odpowiedzialność na żonę, w razie łez i nacisków mieć alibii: przecież chciałem, próbowałem, no nie wyszło.

W moim odczuciu bardzo umiejętnie ukrywasz - po części nawet sam przed sobą- jakąś swoja słabość, z którą nie chcesz (bądź nie możesz) się zmierzyć i jako człowiek inteligentny szukasz usprawiedliwienia tego faktu.


Już wam o tym kilka razy wspominałem - być może za mało sugestywnie. Nasz związek opierał się na wspólnej pracy i wychodząc z tego że skoro dobrze się nam razem pracuje, dogadujemy się i uzupełniamy to w życiu codziennym również nam się uda. Stąd moja akceptacja dla jej zachowań które niby starałem się hamować, mówiłem jak jest, mówiłem o swoich wątpliwościach ale mimo wszystko ona to bagatelizowała mimo że była w dużej mierze świadoma tego jak jest. Oboje jesteśmy w tej kwestii winni. Nasze problemy wynikają z tego że to co zbudowaliśmy (związek) opierał się na błędnych założeniach, nie z tego że gdzieś się po drodze pogubiliśmy.
 
 
balwanek1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 16:31   

Zastanawiałem się zanim odpowiem czy nie zabieram tematu autorowi naszą dyskusją??
Ale stwierdziłem że popełnia się błąd dając piękny atut do ręki-mianowicie usprawiedliwienie
JESTEM MOŻE DYSFUNKCYJNY

Pavel napisał/a:
balwanek1 napisał/a:
Niestety ale nie-to zazwyczaj tylko i wyłącznie forma naszego usprawiedliwiana się
Nie poszło mi bo Ja lub moja połowa to DDA lub cała reszta.
Dlaczego zatem zanim zostały wdrożone w nasze życie te nazewnictwa i stały się modne jak ciuchy w sezonie było mniej rozwodów?
Czy to oznacza że takich ludzi nie było??

Z prostej przyczyny - kiedys nie bylo tak luznego podejscia do rozwodow jak obecnie, ludzie innaczej na to patrzyli i innaczej oceniali. To mialo znaczenie. Teraz wiekszosc ma wszystko gdzies, co mozna zaobserwowac chocby po tym, ze panuje masowa znieczulica na zachowania, na ktore kiedys ludzie reagowali. Poza tym, zyjemy w bardziej konsumpcyjnym swiecie, w ktorym jesli cos zaczyna sie psuc, zamieniamy to na nowy model zamiast naprawiac. Nasi rodzice, dziadkowie etc. rowniez mieli takie problemy jak my. Ale byli bardziej moralni, sklonni do duzo wiekszych poswiecen, nie mieli tez tyle czasu na zastanawianie sie nad takimi problemami. Swiat sie mocno zmienil, niekoniecznie na lepsze w wielu dziedzinach. Oczywiscie pisze to w przeogromnym skrocie.

balwanek1 napisał/a:
i rozwaliło się nie dlatego że ktoś DDA lub inna forma
tylko dlatego że komuś zwyczajnie się odechciało:
z prywatnych zazwyczaj egoistycznych pobudek.
Pewno że prościej jest przyznać no rozwaliło się bo...ktoś ma taki problem czy siaki.
Niż poznać i przyjąć brutalną prawdę.
To zresztą nie tyczy tylko tych jacy odchodzą -to czasem też tyczy tych co pozostali..bo czy
od naprawdę kochającego/kochającej męża/żony ktoś odchodzi??
Pomijam skrajności jakie bywają-ale w większości przypadków sami na to zapracowalismy


Wyglada na to ze bagatelizujesz problem DDA i inne takie. Masz czesciowo racje, to sa egoistyczne pobudki, rowniez masz racje, ze sami sobie na to wszystko pracujemy. Tyle, ze to wszystko jest efektem CZEGOS, nie zrodlem problemu. Gdybym znal tylko przypadek mojej zony, pomyslalbym ze moze tu chodzi o mnie, moze tylko o to, ze faktycznie jej sie odechcialo. Ale myslalem rowniez o sobie, swoich rodzicach, rodzenstwie, znajomych. Ludzie chca byc szczesliwi, dlatego szukaja szczescia w innych ramionach w trakcie malzenstwa lub pozniej. I zazwyczaj (wyjatki potrwierdzaja regule) sa tak samo nieszczesliwi, bo nie szukaja zrodla problemu, albo szukaja nie tam, gdzie powinni. Lecza objawy choroby a nie jej zrodlo. Maja znikome szanse na szczescie z wielu powodow, np. proyblem nie tkwi w bylym partnerze, ale nas samych, bo nie da sie zbudowac szczescia w oparciu o zle fundamenty (np. klamstwo, zdrade), brak checi do pracy nad zwiazkiem, uciekanie gdy pojawiaja sie problemy, zamiast o nich mowic i nad nimi pracowac, bo brakuje otwarcia, szczerosci, wlasciwej komunikacji.
Piszesz, ze od dobrego meza/zony wspolmalzonek nie odchodzi. Moja zona wpisywala w google teksty typu "mam meza o jakim kazda marzy, ale go nie kocham". Chyba wiec nie bylem az taki tragiczny. A jakos mowi, ze mnie nie kocha, ze tak jak sapir88 juz przed slubem miala te watpliwosci, wracaly jak bumerang co jakis czas. Nie zmuszalem jej do bycia ze soba, do slubu, do seksu, dzieci co prawda byly "wpadka", ale planowalismy je (w obu przypadkach) POL ROKU pozniej niz "samo wyszlo". Na nic nie naciskalem. Mowi, ze brakowalo jej od poczatku "tego czegos".
Moja mama tak mowila, ze od dobrego wspolmalzonka sie nie odchodzi, dlatego na poczatek biczowalem tylko siebie i w sobie szukalem problemu. Tyle, ze to nie chodzi o mnie, a przynajmniej ja jestem tylko (i az) czescia tego problemu - moje wady i nieodpowiednie zachowania nie stworzyly go, a wywlokly na powierzchnie. Z jednej strony, bije sie w piersi i biore za to odpowiedzialnosc, z drugiej zas - to wszystko wczesniej czy pozniej i tak by wyszlo, zylbym tylko dluzej w nieswiadomosci i klamstwie.

Pavel opisałeś przyczyny nowoczesnego świata jakie maja wpływ na człowieka/
A czy my jesteśmy ubezwłasnowolnieni??
Mamy możliwość wyborów i nie tłumaczmy tego że inni tak robią,że taki jest świat,że tak można.
Nie kombinujmy z moralnością tworząc moralność z półki Pani Dulskiej...
Nie bagatelizuję problemów DDA czy temu pochodnych -jedynie napisałem nie zasłaniajmy sie nimi.
Zresztą te tematy na tym forum juz dawno Pavel były przerabiane i juz dawno było na forum pisane-ONE NIE SA POWODEM USPRAWIEDLIWIANIA-bo człowiek mając rozum może inaczej.
Zatem nie wiem czemu po latach znów to jest przerabiane na sposób -usprawiedliwienia.
A teraz napisze ci z mego podwórka jak taki problem wygląda(zresztą wiele razy juz to pisałem)

Mój dom??
zdrady ojca,tragedia z tego powodu ,związek wiszący na włosku-a jednak ojciec staje na wysokości zadania-nie daje sie odstrzelić pozostaje w domu i każdego dnia stara sie rekompensować mamie to co przeskrobał.
Ja jako dziecko i moje wnioski.
Nigdy w życiu nie wyciąć takich numerów jak mój ojciec,szanować małżeństwo w zakresie wierności
wyciągnięta nauka??

rozwiązywać problemy ku naprawie i zjednoczeniu związku.

Dom mojej żony(pominę tu problemy bo nie jestem uprawniony)

ale wynik problemów był taki że żyli dalej obok siebie lecz w dwóch światach.

I myślę że to są wnioski jakie wyciągnęła żona:

Obraz rodziców spowodował to że dla niej jest bez sensu żyć razem i obok (jak rodzice)
i lepsza formą będzie tu rozejść się(bo to łatwiej) niż coś scalać.

A myślę że formy scalania ani nie dopuszcza -ani nie zna
dlaczego?
to proste i wyrażone choćby w odpowiedzi do mnie...
że moi rodzice zrobili mi krzywdę tym iż pokazali mi i nauczyli mnie że trzeba coś naprawiać i ratować-bo przez to jestem zamknięty na światowe i kulturalne rozstanie się.

Masz Pavle dokładnie dwie formy i dwa rodzaje wysuniętych wniosków z małżeństwa rodziny.

I jak widzisz to od nas zależy jak na to spojrzymy,jak ułożymy własne życie czy wyciągniemy z tego korzystne działania,czy wykonamy jeszcze gorsza patologię.

A dokładnie taka patologia powstała- bo efekt sytuacji rodziców jacy nie potrafią zaradzić
własnej sytuacji
stworzył w głowach mych synów już negatywne odczucia(choć mogą inaczej)
ano prosty wniosek

nie ma sensu zakładać związku -zakładać rodzinę i wchodzić w małżeństwo
skoro kiedyś i tak wszystko się rozpadnie.....
mam taką skryta nadzieję że przyjdzie czas i wyciągną inne wnioski

staruszkom się nie udało-to my zrobimy wszystko by się udało!.
Jak widzisz Pavle od nas zależy co zrobimy i nie można sobie tłumaczyć bo rodzina,bo wyniesione z domu,bo...

zbyt łatwe by to było i tyle
 
 
balwanek1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-24, 16:47   

I jeszcze mała chwilka..
zapomniałem o jednej istotnej sprawie :-D
moja żona ma wnioski w sobie (te pozytywne) tylko nie wiem czemu nie potrafi ich stosować we własnym ogródku.
Jak to się mówi -ma na koncie już uratowanych kilka małżeństw koleżanek,gdzie choćby w rozmowach z nimi mówiła:

że warto dać szansę,że warto uratować związek...
wniosek??

POTRAFI ;-)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 4