Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Rozstanie z drugiej strony - to ja chcę odejść
Autor Wiadomość
monis
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 11:08   

sapir88, powiem ci też że ja wychodząc za maż nie miałam pojęcia czym jest małżeństwo. Jak ma wyglądać wspólne życie, sprawy finansowe itp.
Nikt mnie tego nie nauczył, nikt ze mną nie rozmawiał o tym.

I udało się przezwyciężyć lęki, kłótnie, cięzkie chwile niezawinione przez nas, a dotykające boleśnie naszego małżeństwa.

I wszystko to działo się bez Boga. Owszem sakrament w kosciele bo tak się robi. I to wszystko.

Jednak Pan Bóg czuwał i wszystko tak robił że się udało.
Teraz doceniam moc sakramentu. I rozumiem co to znaczy, że ślubuję ci miłość, wiernosć i uczciwość małżeńską i że cie nie opuszcze aż do smierci...

Ludzie błądzą, są Piotrusiami Panami, są nieodpowiedzialni, boją się.....ale to nie znaczy ze nie można wziąć byka za rogi i zawalczyć z nim.
 
 
Metanoja1
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 11:17   

Cytat:
Wiek nie świadczy o dojrzałości, w tej chwili uważam że decyzja o ślubie była pochopna i nieodpowiedzialna. Ale stało się. Trzeba teraz zacisnąć zęby i przyjąć na siebie jej konsekwencje. Wiem że nie odkręcę wszystkiego co zrobiłem ale nie chcę dalej w to brnąć.



Aha, nie chcesz dalej w to brnąć. To w takim razie o jakich konsekwencjach piszesz, no jakie chcesz ponieść konsekwencje swojej decyzji? Bo w Twojej wypowiedzi nie ma żadnego sensu. Mydło i powidło.
 
 
kenya
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 11:26   

sapir88 napisał/a:
Źle się wyraziłem - bardziej zależy mi na tym żeby zrozumieć co ona o tym wszystkim myśli, jak widzi taką kwestię osoba wierząca. "tłumaczenie" to jakby druga strona medalu.


Sapir, Twoja żona poza tym, że jest osobą wierzącą, jest po prostu człowiekiem, który ma swoje uczucia.

Pytanie obcych ludzi co w takich okolicznościach czuje/może czuć Twoja żona jest co najmniej dziwne.

Sześć lat razem przed ślubem to szmat czasu, myślę że wystarczający by dowiedzieć się kim jest dla nas osoba z którą wiążemy nasze życie i jaki wymiar ma ta relacja.
Dla Ciebie jak widać, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu (choć powód zapewne jest lecz nierozpoznany), nie był to wystarczający okres czasu.
A może nie o czas tutaj wcale chodzi.
Forumułujesz myśl:
sapir88 napisał/a:
Niestety nie chcę aby to ona była matką moich dzieci.


Dla kobiety chyba nie ma bardziej bolesnych słów niż takie jak powyżej.
Z punktu widzenia logiki należałoby uznać że taka Twoja nadzwyczaj jasna deklaracja może być zbawienna dla żony, choć bolesna i sygnalizuje całkowite odrzucenie to jednak nie pozostawia złudzeń co do Twojego nastawienia.
Brak złudzeń jest mimo wszystko cenny.
Bo gdyby tak na nieszczęście w tej sytuacji pojawiło się z waszego związku dziecko, to zastanawiam się, jakie życie miałaby z Tobą Twoja żona i narodzone dziecko?
Potwornie smutne jak mniemam.

Tak, to prawda, uderza w Twoim poście postawa skupienia się na sobie i tylko swoich oczekiwaniach, postawa rozczarowania, choć wcale nie forumułujesz co żonie zarzucasz.

Wygląda tak jakby Twoje znudzenie się było wystarczającym powodem by małżeństwo zakończyć.
I nie pieszesz NIC o tym co Twoja żona na Twoje "przebudzenie". O niej nic. Dziwne to.

Czytając co piszesz odnoszę wrażenie, że z kimkolwiek chciałbyś dzielić życie w przyszłości, ten ktoś z czasem mógłby podzielić los Twojej żony.
 
 
JolantaElżbieta
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:02   

Małżeństwa nie zawiera się po to, żeby tobie było dobrze, ma być dobrze tej drugiej osobie. To jest zobowiązanie i jeśli się je podejmuje, to trzeba je wykonać do końca, trzeba zrobic wszystko, żeby tak było. Dla mnie małżeństwo to ciężka praca. I nie ma znaczenia, że człowiek nie był do świadomy w momencie jego zawierania, bo tak jest w każdej dziedzinie życia - nie da się nic przewidzieć, trzeba na bieżąco stawać czoła temu co nas spotyka. Ja cały czas czuję się żoną i mimo, że mój mąż nie podołał, to ja chcę wytrwać w swoim zobowiązaniu chociaż w tej ułomnej formie - osobno, ale i tak razem przed Bogiem :-/
 
 
GregAN
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:04   

sapir88 napisał/a:

Nie raz i nie dwa wywróciłem swoje życie do góry nogami, w sytuacji gdy coś mi w tym wszystkim nie odpowiadało. Najciekawsze jest w tym to że te zmiany wychodziły ostatecznie na plus. Nie walę głową w mur - gdy przychodzi czas refleksji, patrzę na to co dzieje się w moim życiu, weryfikuje plany i zmieniam je. Dla mnie to normalna kolej rzeczy. Nie zawsze pierwsza decyzja jest najlepsza - czasem nie przemyślana, czasem życie ją weryfikuje.

Kiedy wywracasz swoje życie na własne życzenie, godząc się z wszelkimi konsekwencjami tego czynu to Twoja sprawa, Twoja decyzja.
Jednak są sytuacje kiedy wywracając swoje życie do góry nogami, powoduje się wywrotkę życia innych osób które wcale sobie tego nie życzyły.
Wtedy bierze się odpowiedzialność za to co stanie się z tak wywróconym życiem innych.

Prosty przykład - Umowa Handlowa :
- zawierasz umowę z innym kooperantem, a w momencie kiedy on już poczynił nakłady na realizacje zawartej umowy, zainwestował swoje siły i środki, wziął kredyt na finansowanie realizacją Umowy, Ty dochodzisz do wniosku, że Umowa jest dla Ciebie niekorzystna i chcesz od niej odstąpić.
Czy partner handlowy nie będzie dochodził odszkodowania za poniesione straty ?
Może nawet o straty pośrednie, za korzyści utracone...

W przypadku osoby wierzącej, rozwód oznacza, albo samotność, brak możliwości wejścia w nowy związek, albo odejście od zasad wiary, sprzeniewierzenie się im i ulegnięcie swojej słabości a jednocześnie życie w grzechu z jego świadomością, marginalizacji życia religijnego ( nie odrzucenia przez KK, ale brak możliwości przyjmowania sakramentu komunii który jest dla katolików bardzo istotną częścią życia duchowego).

Jeżeli nie widzisz możliwości zmiany swojego stanowiska, to daj przynajmniej tej kobiecie, która poświeciła Ci 8 lat swojego życia, możliwość ułożenia sobie życia bez rozterek etycznych - uzyskaj nieważność zawarcia małżeństwa, dopiero potem odejdź.

Piszesz o miłości...
Wiesz dla katolików miłość to nie tyle uczucie ale postawa.
Kiedy ślubujemy sobie Miłość do grobowej deski, to nie obiecujemy sobie, że zawsze będziemy mieli te same "motylki w brzuchu" co w momencie ślubowania ale, ze nasza postawa Miłości będzie niezłomna.
Hymn o Miłości :
Cytat:
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,

byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
Św. Paweł (1 Kor 13, 1-13)

Tak pojmowana Miłośc, jako troska o drugiego człowieka, pozwala na składać ślubowanie jej dotrzymania, ponieważ zależy to od na czy ją dochowany czy nie.

Uczucia, odczucia są w dużej mierze niezależne od na.
Rożne czynniki wewnętrzne lub zewnętrzne mają wpływ na nasze uczucie, które jak lustro odbijają naszą reakcję na otoczenie, reakcję na którą wpływ mamy ograniczony.

Natomiast mamy wpływ na nasze zachowanie, czyny i słowa.
I to właśnie ślubujemy.

Z teorii bardziej "cywilnej", teorii miłości wg Sternberga,
miłość to wypadkowa trzech czynników :
- intymnośc,
- namietność,
- zaangażowanie,

intymność - jako element wspólnoty emocji np. wspólnych przeżyć, doznań, rozumienia nawzajem, rozmów, poglądów, zainteresowań, szacunek, zaufanie, szczerość,
namiętność - jako silne emocje pozytywne i negatywne oraz więź fizyczna,
zaangażowanie - w związek, przekonanie że chce się być w związku z tą drugą osobą.

Dynamika zmian - wzrostu i spadku jest dla każdego z 3 czynników różna.
Ale o wszystkie te sfery trzeba dbać, tak by żadna z nich nie zanikła do zera.

To też jest do "ogarnięcia" przez zwykłego śmiertelnika.
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:17   

Ktoś wspomniał tu o potrzebie chodzenia do kościoła - owszem chodzę , uczęszczam na mszę. Nie robie tego dla siebie - mam wielu bliskich ludzi którzy już odeszli, wiele spotkało mnie z ich strony dobrego i nigdy im tego nie zapomnę. Wiem jak ważna była dla nich wiara, jak ważne było to żeby ktoś się za nich po śmierci zwyczajnie "pomodlił". I czynię to najlepiej jak potrafię swoimi słowami tak prosto od serca, być może nie powinienem tego robić, jestem niegodny przebywania w kościele. Pewnie tak uważacie, być może macie rację. Do ołtarza nie podchodzę - wiem że zlekceważył bym w ten sposób wielu ludzi dla których to naprawdę coś ważnego. Czytam Wasze odpowiedzi (przynajmniej ich część) i tylko utwierdzam się w przekonaniu że z niektórymi nie da się zwyczajnie rozmawiać. Świąt jest albo dobry albo zły prawda? nie ma nic pomiędzy:) Dziękuje też za każdy wpis który w jakiś sposób pokazuje mi obraz mojej żony, dobrego i ciepłego człowieka który niczym szczególnym nie zasłużył sobie na to co go w życiu spotyka. Nie wiem czy jest sens opisywać to wszystko dalej, ataków i szufladkowania wcale nie potrzebuję.
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:32   

GregAN napisał/a:

Tak pojmowana Miłośc, jako troska o drugiego człowieka, pozwala na składać ślubowanie jej dotrzymania, ponieważ zależy to od na czy ją dochowany czy nie.

Uczucia, odczucia są w dużej mierze niezależne od na.
Rożne czynniki wewnętrzne lub zewnętrzne mają wpływ na nasze uczucie, które jak lustro odbijają naszą reakcję na otoczenie, reakcję na którą wpływ mamy ograniczony.

Natomiast mamy wpływ na nasze zachowanie, czyny i słowa.
I to właśnie ślubujemy.

Z teorii bardziej "cywilnej", teorii miłości wg Sternberga,
miłość to wypadkowa trzech czynników :
- intymnośc,
- namietność,
- zaangażowanie,

intymność - jako element wspólnoty emocji np. wspólnych przeżyć, doznań, rozumienia nawzajem, rozmów, poglądów, zainteresowań, szacunek, zaufanie, szczerość,
namiętność - jako silne emocje pozytywne i negatywne oraz więź fizyczna,
zaangażowanie - w związek, przekonanie że chce się być w związku z tą drugą osobą.

Dynamika zmian - wzrostu i spadku jest dla każdego z 3 czynników różna.
Ale o wszystkie te sfery trzeba dbać, tak by żadna z nich nie zanikła do zera.

To też jest do "ogarnięcia" przez zwykłego śmiertelnika.


I tu dochodzimy do sedna problemów.
1. Zaangażowanie - z mojej strony nigdy go nie było, jak teraz na to wszystko patrzę tylko moja żona tworzyła ten nasz "związek". Widywaliśmy się od czasu do czasu, nie czułem potrzeby częstszego spotykania się z nią. Po tych kilku spędzonych razem godzinach cieszyłem się że już wracam do siebie, do domu. Wiem że to głupie, ale dopiero po czasie zacząłem zwracać na to uwagę.
2. Namiętność - całkowity brak, więź fizyczna właściwie nie istnieje chociaż żona bardzo do niej dąży. Co do emocji - trudno się to wszystko opisuje, ale też nie jest z tym najlepiej.
3. Intymność - to jest największy dramat - niestety po tylu latach czuję że nie jestem z nią w żaden sposób związany emocjonalnie, nie potrafimy ze sobą rozmawiać chociaż życie "codzienne" wychodzi nam całkiem dobrze. Kładąc się w nocy do łóżka czuję jakbym spał obok obcej mi osoby. Czekam aż zaśnie żeby nie chciała się przytulić, kładę się po swojej stronie odwracam się plecami i staram się o tym nie myśleć. Ale te myśli wracają. Im bardziej się staram tym gorzej mi to wychodzi. Nie wychodzi nam rozmawianie o czymkolwiek innym niż życie codzienne, boję się z nią rozmawiać, boję się jej wybuchów złości lub rozpaczy, boję się jej łez.

Nie raz szukałem jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co by dało nadzieję że można to jakoś poukładać. Ale niestety nie znalazłem niczego co sprawiłoby że uwierzyłbym w nas.
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:39   

GregAN napisał/a:

Kiedy wywracasz swoje życie na własne życzenie, godząc się z wszelkimi konsekwencjami tego czynu to Twoja sprawa, Twoja decyzja.
Jednak są sytuacje kiedy wywracając swoje życie do góry nogami, powoduje się wywrotkę życia innych osób które wcale sobie tego nie życzyły.
Wtedy bierze się odpowiedzialność za to co stanie się z tak wywróconym życiem innych.

Prosty przykład - Umowa Handlowa :
- zawierasz umowę z innym kooperantem, a w momencie kiedy on już poczynił nakłady na realizacje zawartej umowy, zainwestował swoje siły i środki, wziął kredyt na finansowanie realizacją Umowy, Ty dochodzisz do wniosku, że Umowa jest dla Ciebie niekorzystna i chcesz od niej odstąpić.
Czy partner handlowy nie będzie dochodził odszkodowania za poniesione straty ?
Może nawet o straty pośrednie, za korzyści utracone...

W przypadku osoby wierzącej, rozwód oznacza, albo samotność, brak możliwości wejścia w nowy związek, albo odejście od zasad wiary, sprzeniewierzenie się im i ulegnięcie swojej słabości a jednocześnie życie w grzechu z jego świadomością, marginalizacji życia religijnego ( nie odrzucenia przez KK, ale brak możliwości przyjmowania sakramentu komunii który jest dla katolików bardzo istotną częścią życia duchowego).

Jeżeli nie widzisz możliwości zmiany swojego stanowiska, to daj przynajmniej tej kobiecie, która poświeciła Ci 8 lat swojego życia, możliwość ułożenia sobie życia bez rozterek etycznych - uzyskaj nieważność zawarcia małżeństwa, dopiero potem odejdź.



Zgadzam się z tobą w tej kwestii - to jest największy problem dla mnie. Rozumiem że w tym wszystkim "siedzimy" razem, że każda moja decyzja, każde wypowiedziane zdanie ma wpływ nie tylko na mnie ale i na nią. Mam coś takiego jak sumienie (pewnie wasz to dziwi) i niestety nie czuje się ono z tym najlepiej.

Co do umów - akurat w tym jestem dobry:)
Zwyczajnie ich nie zawieram - zwłaszcza jeśli czuję że coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
Można bez nich żyć i tak właśnie czynię.
Unieważnienie ślubu kościelnego jest również istotną kwestią - nie wiem tylko czy będą u nas podstawy do przeprowadzenia tego procesu.
 
 
Kari
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:39   

Sapir, jeżeli uznajesz się za osobę niewierzącą, (rozumiem, że przestałeś wierzyć w istnienie Boga w jakimś momencie swojego życia, bo bierzmowanie pewnie masz skoro dopuszczono Cię do ślubu ) to sakrament małżeństwa powinien był być "jednostronny". Skoro okłamałeś Kościół, udając osobę wierzącą podczas rozmów w poradni przedmałżenskiej, spisywania protokołu z księdzem, spowiedzi przed ślubem (jak to jest robić taką farsę ze spowiedzi???), przyjmowałeś świętokradczo Komunię św. (chyba, że ślub był bez wcześniejszej spowiedzi i komunii), ślubowałeś przed Bogiem , którego wg Ciebie nie ma i w dodatku przysięga nie była dla Ciebie ważna to sakrament małżeństwa nie został ważnie zawarty, czyli małżeństwa nie ma. I niestety jeśli narzeczona miała tego wszystkiego świadomość to też niedobrze o niej świadczy.
I może to być w tej koszmarnej sytuacji dobra wiadomość dla żony, która cierpieć będzie potwornie i skrzywdzona została strasznie, ale po oficjalnym stwierdzeniu nieważności będzie mogła założyć rodzinę z kimś innym.
Sapir, ale jak Ty chcesz żyć, jeśli kłamstwo jest dla Ciebie bezproblemowe?Uczciwość to cecha ważna dla wszystkich ludzi, nie tylko wierzących.
Proponuję, żeby każdy czytający ten wątek forumowicz zmówił za Sapira modlitwę o nawrócenie i łaskę wiary.
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 12:58   

Metanoja1 napisał/a:
Egoista i w dodatku nieodpowiedzialny. Powinieneś byś sam i nigdy nie zakładać rodziny. Lepiej nie zawracaj z taką postawą nikomu głowy w przyszłości. Dziecka też sobie nie rób, bo z Twoim poglądem, że miłość to nie decyzja, ale Twoje chcę lub nie chcę, pokaleczysz jeszcze inne osoby. Dziecko też może wszak nie spełniać Twoich oczekiwań i nie dać się kochać, może być ułomne, niepełnosprawne, i co wtedy? Do domu dziecka oddać, czy zostawić żonę z dzieckiem?
Najlepiej weź i skup się na tym, co wychodzi Ci najlepiej, czyli na zaspokajaniu dalej własnych potrzeb, ale chociaż nie kosztem innych osób (czytaj żony, kolejnej żony, potencjalnego dziecka).
Masz też opcję numer dwa: zastanowić się nad sensem swojego życia i nad tym, co oznacza kochać i zacząć się tego uczyć. Jeszcze nie wszystko stracone, nawet w tym związku. Jak łuski egoizmu zejdą z oczu, to inaczej zobaczysz swoją żonę.
Żonę należy przeprosić za dręczenie psychiczne w temacie przekonywania ją że rozstanie jest OK, nawet tutaj nie umiesz zachować się z godnością.


Rodziny nie planuję zakładać nowej. Samotność wcale nie jest taka zła jak wam się wydaje. Teraz niby mam rodzinę a czuję się sam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Z samotnością da się żyć - dotyczy wtedy tylko mnie i nikogo nią nie krzywdzę. Mimo wszystko myśli o rodzinie, o byciu ojcem pojawiają się. Nic z tym nie zrobię.
Zaspokajanie własnych potrzeb zawsze wychodziło mi dobrze, nawet kosztem innych. Przyznaje że w sytuacji gdy "JA" czegoś chcę - to zrobię dużo żeby to otrzymać. Czasem przychodzi jednak refleksja że może nie powinienem tak postępować, może czegoś nie rozumiem, może o czymś zapominam? Na świecie pełno jest takich ludzi jak ja. Szkoda że nie trafiłem na taką osobę za pierwszym razem. Z pewnością odnaleźlibyśmy się i w swoim "egoizmie".
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 13:06   

GregAN napisał/a:


Piszesz o miłości...
Wiesz dla katolików miłość to nie tyle uczucie ale postawa.

Litości Greg
Nie słyszałem poza sycharem aby jakiś katolik mówił, że miłość to postawa.
Ludzie biegną do ołtarza po prostu dlatego, że sie kochają.
To, że sobie coś inaczej zdefiniujemy nie zmienia faktów.


Z teorii bardziej "cywilnej", teorii miłości wg Sternberga,
miłość to wypadkowa trzech czynników :
- intymnośc,
- namietność,
- zaangażowanie,

Wiele związków z dużym stażem (20 i więcej lat) opera się w głównej mierze na zaangażowaniu. Namiętność wygasła (trwa jak wiemy zazwyczaj kilka lat po ślubie...nie mylić namiętności z uprawianiem seksu) ,a intymność jest znacznie mniejsza niż kiedyś.
I to jest ok, tzn jest naturalne, nie ma co kijem Wisły zawracać, albo szukać partnera 20 lat młodszego na zamianę.

Ale jaka rada dla tych, u których juz po ślubie istnieje w zasadzie tylko zaangażowanie??
Postawa " jestem z Tobą dlatego , że przysięgałem
"

Też mogę poradzić koledze starszemu niewiele od mojej córki "miłości to nie motylki w brzuchu i nie wielka intymność miedzy kobietą a mężczyzna" , ale .... miałem i każdy z nas miał przecież 28 lat, prawda?


A tak poważnie....to nic o tym związku nie wiemy.
Wiemy tylko, że rozwód=zło, miłość=dobro, ten co chce odejść=zły, ten opuszczony=dobry.

Autorze wątku.
Warto iść na terapię małżeńską, razem !
Niezależnie od postanowień i do tego jaki będzie efekt końcowy.
Rolą terapeuty jest też, albo przede wszytskim pomóc Wam przejść przez ten okres jaki przeżywacie.
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 13:13   

JolantaElżbieta napisał/a:
Małżeństwa nie zawiera się po to, żeby tobie było dobrze, ma być dobrze tej drugiej osobie. To jest zobowiązanie i jeśli się je podejmuje, to trzeba je wykonać do końca, trzeba zrobic wszystko, żeby tak było. Dla mnie małżeństwo to ciężka praca. I nie ma znaczenia, że człowiek nie był do świadomy w momencie jego zawierania, bo tak jest w każdej dziedzinie życia - nie da się nic przewidzieć, trzeba na bieżąco stawać czoła temu co nas spotyka. Ja cały czas czuję się żoną i mimo, że mój mąż nie podołał, to ja chcę wytrwać w swoim zobowiązaniu chociaż w tej ułomnej formie - osobno, ale i tak razem przed Bogiem :-/


Jeśli tak naprawdę chcesz szczęścia tej drugiej osoby czemu chcesz ją uszczęśliwiać na siłę? Moim zdaniem miłość to bardzo egoistyczne uczucie - co po nim drugiemu człowiekowi? Tak naprawdę to uczucie tylko nam daje cokolwiek. Miłość można komuś okazać - ale nie podarować. Druga osoba nigdy nie poczuje dokładnie tego samego co my. Okazywanie jej w sytuacji gdy jest obustronna pozwala podtrzymywać relację. Ale w sytuacji gdy druga strona nie chce - jaki to ma sens?

Czasem myśle że żona w tym wszystkim jest większą egoistką ode mnie - czuję się czasem uszczęśliwiany na siłę. Mam czasem takie odczucie że ona nie widzi mnie prawdziwego tylko takiego jakiego chciałaby widzieć. Takiego który pasuje do jej wizji życia.
 
 
Nirwanna
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 13:41   

sapir88 napisał/a:
Mam czasem takie odczucie że ona nie widzi mnie prawdziwego tylko takiego jakiego chciałaby widzieć.

A czy Ty pokazujesz się jej prawdziwy? Jak było przez te 8 lat?
 
 
sapir88
[Usunięty]

Wysłany: 2016-01-20, 13:47   

Nirwanna napisał/a:
sapir88 napisał/a:
Mam czasem takie odczucie że ona nie widzi mnie prawdziwego tylko takiego jakiego chciałaby widzieć.

A czy Ty pokazujesz się jej prawdziwy? Jak było przez te 8 lat?


Zapewne różnie z tym bywa i bywało, być może nie jestem całkowicie spójny w swoim "jestestwie". Na pewno docierają do niej pewne sygnały. Mam jednak wrażenie że ona to ignoruje a w miłych gestach doszukuje się tego co chce widzieć. Tak jakby czytała między wierszami dokładnie to co chce wyczytać nie zwracając uwagi na rzeczywisty przekaz. Czasem pewne kwestie przemilczałem, nie chcąc jej ranić. Wiem jak reaguje na to (płacz i wybuchy paniki) i bardzo mnie takie sytuacje stresują. Znam jej niską samoocenę, opinię o sobie i są chwilę w których czuję że jestem z nią z poczucia winy, czasem dla tego że jest mi jej zwyczajnie żal.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 5