Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Jak radzić sobie ze zdradą żony?
Autor Wiadomość
Pola10
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-22, 08:40   

Aha, jeszcze odnośnie wypowiedzi mojego męża, iż nie wie czy ja go naprawdę kocham, czy też boję się po prostu życia w samotności - wątpię, aby to miało świadczyć o tym, że boi się mnie stracić. Chodziło bardziej o to, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia w przypadku ewentualnego odejścia - łatwiej przecież opuścić kogoś kto jedynie boi się samotności niż kochającą żonę, prawda?
 
 
Aecjusz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-22, 20:55   

Pola10 - słabość często przebiera się za siłę, by nie była rozpoznana. Niektórzy ludzie mający problem z poczuciem wartości budują wiarygodną maskę i postronni uważają ich za innych, niż są w rzeczywistości. Dopiero w bardzo bliskich relacjach, szczególnie małżeńskich, kiedy ich piętno jest poddane dużemu naciskowi (który sami generują) w szacie pojawiają się szczeliny, przez które widać nieco prawdy. To właśnie te chwile słów Twojego męża.
Ta koleżanka to może być kolejny objaw - na przykład szykowanie sobie wyjścia awaryjnego na wypadek straty Ciebie. Oczywiście na pewno towarzyszy temu zwykłe męskie ego, które lubi być zwyczajnie połechtane kobiecą adoracją. A że przez takie zachowanie stratę czyni dużo bardziej prawdopodobną..? Cóż, logika takich osób z trudnością jest w stanie powiązać akurat tak konkretny ciąg przyczynowo-skutkowy. Można powiedzieć, że takie osoby często same prowokują to, czego się tak boją.
To poplątane i trudne. Osoby te męczą się ze sobą, a ich partnerzy razem z nimi. Terapia jest trudna i wymaga (jak przy alkoholiźmie) pierwej przyznania się do problemu, z czym jest trudno u nich.
Są jednak możliwe poprawa i postęp. Osoby takie potrafią kochać i być pełne poświęcenia. Nie są z gruntu złe (oprócz szczególnych, wypaczonych przypadków), ale potrafią być męczący.
Co do słów Twojego męża - to tylko kolejna pułapka zastawiona przez jego kompleks. On chce Cię złapać na jakimkolwiek zawahaniu, jakimkolwiek symptomie bycia niekochanym przez Ciebie. Z jednej strony straszliwie boi siętego, z drugiej perwersyjnie oczekuje właśnie takiego finału. W jego dzieciństwie zapewne było wiele kłastw, nieprawdy i życia w ułudzie, dlatego tego samego oczekuje od wszystkich.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-22, 22:47   

Ja jestem torpedowany również bardzo sprzecznymi informacjami, niestety tych pozytywnych jest coraz mniej a dominują te złe i najgorsze. Dowiaduję się o jej paśmie cierpienia w naszym związku o braku miłości w narzeczeństwie, o tym, że nie wiedziała co robi biorąc ze mną ślub, że się nie znaliśmy, ogólnie przywłaszczyłem ją sobie bez jej wiedzy i zgody a ona nie potrafiła się mi przeciwstawić i że nie ma sensu, żeby cokolwiek próbować zmieniać skoro 7 lat małżeństwa było do kitu i nie udało się nic dobrego zbudować przez tyle czasu. Podobno ten "nowy" nie jest tu problemem - przynajmniej wczoraj nie był, a to się również potrafi zmienić w ciągu dnia kilkukrotnie. On jej tylko "uświadomił" jak nasze relacje były zepsute, marne i nic nie warte.

Po takich słowach ciężko jest normalnie funkcjonować, to po ludzku przykre.
Na przyszłość chyba warto nagrywać "szczęście" bliskich, bo potem trudno jest komuś udowodnić, że było inaczej. Ja pamiętam jej radość - ona nie. I weź chłopie przekonaj kobitę.

Dla mnie problem jest rozwojowy, bo w tej chwili nie dotyczy już jedynie naprawy relacji, czy wybaczenia zdrady. Wg pięknej połówki, między nami nie było żadnych relacji, więc co naprawiać? Do czego dążyć, do tego, co było takie krzywdzące i złe?
Teraz problem sprowadza się do mojej osoby, tego, że to może coś ze mną jest nie tak.

Powinienem czuć się winny tego, że tak ją skrzywdziłem przez kilkanaście lat znajomości i że powinienem mieć do siebie pretensje, że ona mnie zdradziła, bo przecież ja taki zły...na razie jeszcze w to nie uwierzyłem, co nie znaczy, że nie zastanawiam się nad swoim dotychczasowym postępowaniem.
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-23, 08:04   

Post Żony i matki został przeniesiony tutaj:
http://www.kryzys.org/vie...p=678107#678107
 
 
GregAN
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-23, 09:37   

mąż_żony napisał/a:
7 lat małżeństwa było do kitu i nie udało się nic dobrego zbudować przez tyle czasu.

hm, ja usłyszałem , że w ciągu 21 lat małżeństwa ani razu nie była szczęśliwa.

mąż_żony napisał/a:
Na przyszłość chyba warto nagrywać "szczęście" bliskich, bo potem trudno jest komuś udowodnić, że było inaczej.

chyba nawet nagrywanie, fotografowanie nie pomoże, nawet wtedy okaże się , że się że to był tylko śmiech przez łzy. Trzeby by miec jakąś maszynkę do uwieczniania "stanu ducha" :roll:

mąż_żony napisał/a:
Powinienem czuć się winny tego, że tak ją skrzywdziłem przez kilkanaście lat znajomości i że powinienem mieć do siebie pretensje, że ona mnie zdradziła, bo przecież ja taki zły...na razie jeszcze w to nie uwierzyłem, co nie znaczy, że nie zastanawiam się nad swoim dotychczasowym postępowaniem.

Taak, najgorsze jest to, że taka informacja typu : "wszystko/zawsze zle" lub "nic/nigdy dobrze" nie pomaga określić co w tym moim postępowaniu jest nie tak.
A z drugiej strony trudno traktować poważnie stwierdzenie "że nigdy nic tylko zawsze wszystko".

Kiedy próbowałem od ogółu dojśc do szczegółu, okazywało sie że fakty są nieistotne, tak czuje i już.

Co do Twojego poczucia winy za całe zło które spadło na żonę i które ona wyrządziła - mam nadzieje, że ironizujesz.

mąż_żony napisał/a:
Podobno ten "nowy" nie jest tu problemem - przynajmniej wczoraj nie był, a to się również potrafi zmienić w ciągu dnia kilkukrotnie. On jej tylko "uświadomił" jak nasze relacje były zepsute, marne i nic nie warte.

- przeniosła swoje uczucia na niego, on stał sie "wymarzony, wyśniony", "idealny", dlatego wyparowały wszystkie jej dobre wspomnienia związane z Tobą.
Stały sie przeszkodą, a potem nieistotne, a potem nieistniejace.
- dalej tkwi w jej głowie - idealizuje go.
Potrafi powiedzieć Tobie, co w nim jest złego ?
Z pewnością opowiadała jemu, co złego widzi w Tobie.
Vice-versa niemozliwe ?
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-23, 13:36   

GregAN napisał/a:
Taak, najgorsze jest to, że taka informacja typu : "wszystko/zawsze zle" lub "nic/nigdy dobrze" nie pomaga określić co w tym moim postępowaniu jest nie tak.
A z drugiej strony trudno traktować poważnie stwierdzenie "że nigdy nic tylko zawsze wszystko".

Kiedy próbowałem od ogółu dojśc do szczegółu, okazywało sie że fakty są nieistotne, tak czuje i już.

Co do Twojego poczucia winy za całe zło które spadło na żonę i które ona wyrządziła - mam nadzieje, że ironizujesz.

Jeszcze na lekką ironię mnie stać, ale ja też mam zmienne nastroje i raz zapał do wszystkiego i pewnego rodzaju siłę na walkę a za chwilę przerażenie, że te "dobre" momenty z jej strony są coraz rzadsze i co nastąpi dalej.


GregAN napisał/a:
- przeniosła swoje uczucia na niego, on stał sie "wymarzony, wyśniony", "idealny", dlatego wyparowały wszystkie jej dobre wspomnienia związane z Tobą.
Stały sie przeszkodą, a potem nieistotne, a potem nieistniejace.
- dalej tkwi w jej głowie - idealizuje go.
Potrafi powiedzieć Tobie, co w nim jest złego ?
Z pewnością opowiadała jemu, co złego widzi w Tobie.
Vice-versa niemozliwe ?

U mnie niestety problem jest nieco szerszy niż sama zdrada i jakieś zauroczenie facetem, który jawi się na ideał. To jest raczej forma bardzo silnego uzależnienia i jakiegoś rodzaju psychozy (jak syndrom sztokholmski?). Ona się go boi a jednocześnie nie potrafi tego przerwać i poukładać sobie wartości na nowo. Facet ją wykorzystuje emocjonalnie i do tego zawodowo - wymusza na niej pewne działania, ona nie potrafi odmówić.
Widzę w niej cechy osoby z DDD i silne uzależnienie od tamtego gościa. Sama to mówi. Sama jest w stanie stwierdzić, że nie widzi w nim cech dobrego człowieka, męża, nie wiąże z nim żadnej przyszłości, ale jednocześnie brakuje jej jego obecności, telefonów...i że się do tego przyzwyczaiła, chociaż z drugiej strony to ją wyniszczało a nie uskrzydlało...Może to przez prowadzenie podwójnego życia, może przez jakieś resztki wyrzutów sumienia w stosunku do dzieci i do mnie. Nie wiem.

Dzisiaj znowu do niej zadzwonił, jestem w domu więc, jak tylko usłyszałem ich rozmowę i sposób w jaki się przed nim zaczęła tłumaczyć (jak małe dziecko przed rodzicami, którzy mają ją zaraz skarcić) postanowiłem wkroczyć do akcji i wziąć sprawy w swoje ręce - postanowiłem sobie z nim porozmawiać.

W kilku zdaniach wyraziłem stanowczy sprzeciw co do jego sposobu wpływania na żonę. Powiedziałem, że jak mu się zachciewa romansików, to ja za chwilę spakuję żonę i podstawię mu pod dom - ma już jedną w ciąży, więc na pewno by się ucieszyła na taki prezent. Gość chyba zbaraniał, bo zaczął coś dukać przez telefon, że on nic od mojej żony nie chce i że jemu tylko chodziło o sprawy zawodowe i takie tam. Jakoś nie wyczułem w nim "bohatera" na którego kreowała go chwilami żona a raczej przestraszonego małego chłopca, którego ktoś nakrył na kłamstwie.

Nie wiem jaki będzie tego efekt, czy to pomoże, czy to przeszkodzi. W tym momencie czułem, że muszę to zrobić, bo żona nie ma w sobie odwagi na sprzeciw jemu i się jedynie coraz bardziej pogrąża. Po mojej rozmowie zaczęła się trząść "ze strachu". Nie wie tylko czego się boi. Twierdzi, że ma w sobie mnóstwo różnych emocji, na których on grał. Czuje się wykorzystana przez niego i boli ją to, że jest tak łatwowierna - ma bardzo niskie poczucie wartości, chociaż wydawało mi się, że starałem się ją zawsze wspierać w jej decyzjach i utwierdzać, że są dobre, ale to chyba za mało.

Ja czuję jakiś większy spokój (przynajmniej chwilowo). Ostatnio słyszałem, że w związku brakowało jej moich samodzielnych decyzji, które powinienem podejmować za nią w trudnych dla niej sytuacjach a nie konsultować się z nią. Poczułem, że to była jedna z takich decyzji, ale czy się myliłem, to czas pokaże...
 
 
GregAN
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-23, 14:59   

mąż_żony napisał/a:
Ostatnio słyszałem, że w związku brakowało jej moich samodzielnych decyzji, które powinienem podejmować za nią w trudnych dla niej sytuacjach a nie konsultować się z nią. Poczułem, że to była jedna z takich decyzji, ale czy się myliłem, to czas pokaże..

Tak.
To była jedna z właściwych decyzji, jak przystało na męża, ojca, faceta.

Ale nie licz na to, że ta decyzja zawsze bedzie traktowana przez żonę jako jedna z takich decyzji których oczekiwała.
Jedno niewyspane spojrzenie bubka, a żona będzie Ciebie obwiniała za dramat uczuciowy, towarzyski, zawodowy.
Bedziesz bywał "tyranem nie liczacym się z ludzmi i ich uczuciami"....
innymi slowy "toksycznym człowiekiem".
mąż_żony napisał/a:
wydawało mi się, że starałem się ją zawsze wspierać w jej decyzjach i utwierdzać, że są dobre, ale to chyba za mało

Twoje słowa, nabierają wartości dopiero wtedy kiedy są wypowiedziane przez tego faceta, albo przez kogokolwiek obcego.

Jedyny sposób na zerwanie tego użależnienia to koniec pracy w miejscu w którym jest ten facet,
Ale to nie znaczy, że w innym miejscu pracy nie znajdzie sie w takiej lub gorszej sytuacji.
Powiem z duzym przekonaniem : Problem jest jej podejsciu do świata, hierarchii wartości, samej siebie, określeniu celów i oczekiwań.

To się nadaje na terapię i to z dużym samozaparciem żony do rzetelnej pracy nad sobą.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-26, 19:51   

GregAN napisał/a:
Twoje słowa, nabierają wartości dopiero wtedy kiedy są wypowiedziane przez tego faceta, albo przez kogokolwiek obcego.


Wiem, czuję, że to co mówię, niby dociera, ale jakoby nie docierało :).

GregAN napisał/a:
Jedyny sposób na zerwanie tego użależnienia to koniec pracy w miejscu w którym jest ten facet,
Ale to nie znaczy, że w innym miejscu pracy nie znajdzie sie w takiej lub gorszej sytuacji.
Powiem z duzym przekonaniem : Problem jest jej podejsciu do świata, hierarchii wartości, samej siebie, określeniu celów i oczekiwań.

To się nadaje na terapię i to z dużym samozaparciem żony do rzetelnej pracy nad sobą.


Czuję to zagrożenie, tego, że nawet jeżeli teraz to odbudujemy i poukładamy to w przyszłości znowu może pojawić się "okazja", ale mimo wszystko chcę jej pomóc i spróbować, bo w końcu to moja żona i matka moich cudownych dzieci.

Widzę, też, że tak naprawdę jest mocno pogubiona, że ta zdrada, to nie jest plan, skok w bok, tylko jakiś szerszy problem i złożyło się na to wiele okoliczności. Ja to wiążę z ogromnym przeciążeniem i przepracowaniem ponad siły, powiązanym z bardzo silnym stresem. Do tego jakieś moje niedoskonałości i braki w pielęgnowaniu małżeństwa, ktoś kto chciał "skorzystać", jej osobowość z elementami DDD itd. itd.

Planuję dla żony wizytę u psychologa, co też nie jest łatwe, bo niby chce, bo wie, że sobie nie radzi, a z drugiej strony to dla niej kolejny obowiązek, kolejna czynność, którą musi wykonać i się mimowolnie wycofuje a ja znowu obawiam się, że jak ją pod jakimś naciskiem zawiozę, to terapia będzie nieskuteczna...

Jeżeli chodzi o hierarchię wartości, to na dzień dzisiejszy praktycznie dla niej nie istnieje coś takiego. Straciła zupełnie poczucie tego co ważne, co dobre, złe. Pojawiają się jakieś iskierki i przebłyski odnośnie dzieci, ale naprawdę na takim minimalnym poziomie i bardziej to wygląda jak dogasające węgliki.

Obwinia się za wszystko, pogrąża się w jakiejś autodestrukcji.

Cholernie spadła jej asertywność. Mam wrażenie, że teraz każdy kredytodawca, czy przedstawiciel handlowy mógłby na niej wymusić podpisanie umów.

Mimo wszystko nie mógłbym jej w takim stanie pozostawić samej, bo wiem, że mogłoby dojść nawet do najgorszego.

Być może jak ona się upora ze swoimi problemami, to wtedy odżyją moje emocje i zacznę ją obciążać sobą. Na dzień dzisiejszy moje cierpienia pozostawiłem jakby w ukryciu, za parawanem. Dziwne to trochę, ale odnoszę wrażenie, że mimo wszystko jestem dużo silniejszy od niej emocjonalnie i paradoksalnie to ona potrzebuje pomocy po zdradzie mnie...

Chyba, że jestem jakiś uzależniony od niej i żyję w toksycznym związku :roll:

Te Święta Bożego Narodzenia mimo wszystko były dla mnie najtrudniejszymi w moim dotychczasowym życiu.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-02, 11:44   

Historii ciąg dalszy...
Kolejne ciężkie dni za mną.
Nasze rodziny już wiedzą o wszystkim - jej rodzice nie mogą uwierzyć w to co się stało, w pierwszej fazie teściu prawie się jej wyparł. Dużo rozmów, nieprzespane noce, wylane żale z dzieciństwa i całego życia - głównie jej z teściową. Dostałem zapewnienie od teściów, że będą mnie wspierać i dzieci nawet jak by doszło do najgorszego...Chociaż z perspektywy teścia, sprawę trzeba załatwić "siłowo" i decydując za żonę w pewnych kwestiach. Ja tego podejścia nie popieram, na siłę nie da się utrzymać małżeństwa i to będzie jedynie kwestia czasu kiedy znowu to wszystko się rozsypie.

Wyjechałem do rodziny z dzieciakami, pozostawiając ją samą w domu. Początkowo mieliśmy jechać wspólnie i nie wyjawiać prawdy mojej rodzinie. Ona jeszcze "musiała" pracować, mi to podziałało na nerwy, więc w ostatniej chwili postanowiłem za nią, że pojadę sam, opowiem na spokojnie swoim rodzicom o całej sytuacji i do tego odpocznę nieco od gęstej atmosfery domowej. Jej się to nie spodobało...

Pisała do mnie po paru godzinach, że już skończyła pracować i jak dzieci. Po jakimś czasie oddzwoniłem żeby powiedzieć, że u dzieci wszystko w porządku, ale że nie wrócę na noc. Żona już była wstawiona i zdołowana, a ja, znowu usłyszałem, że nie ma już nic, że ją skrzywdziłem zabierając dzieci, że jest zakochana w tamtym, że znowu do niego pisała...Skończyłem rozmowę, bo wolałem nie słuchać tych wynurzeń.

Poprosiłem o wizytację teściów, żeby nie zrobiła jakiegoś głupstwa.
Byli z nią całą noc, żona dzwoniła jeszcze prosić mnie o powrót o zabranie rodziców z domu, ale nie wróciłem. Dzieci układałem już do snu. Jej rodzina stwierdziła, że popełniłem błąd zostawiając ją samą w takim stanie - mam wrażenie, że zaczyna się powolne i delikatne obarczanie mnie winą albo chociaż współodpowiedzialność za całą sytuację w tym zdradę. Bo nie załatwiłem jej psychologa, bo zostawiłem ją samą, chociaż mieliśmy przecież jechać wspólnie itp.

Po powrocie usłyszałem od żony, że mam tak więcej nie robić, że mam jej nie zabierać dzieci. Stwierdziłem, że nie dla niej to robiłem a dla siebie i że nie ze względu na chęć jej skrzywdzenia. Dzieciom nic złego się nie działo, były ze swoim kochanym tatusiem.

Nadal wieje chłodem. Ja mam wrażenie że mógłbym nie istnieć, sprowadzam się do roli kolegi któremu można czasem coś opowiedzieć o pracy, poprosić o drobną przysługę.

Pozytywne jest chociaż to, że po weekendzie żona zaczęła zauważać dzieci, częściej się do nich uśmiecha, przytula, całuje.

Wczoraj wieczorem stwierdziła, że cały jej problem, wiąże się z braku odpoczynku i z ogromnego stresu w którym żyła przez ostatnie kilkanaście miesięcy, że po 1 dniu nic nie robienia zaczyna postrzegać pewne sprawy inaczej niż miały miejsce. Ma wrażenie, jakby była gdzieś w innym świecie - wykreowanym nieco przez nią samą, przez jej wyobraźnię, przez stres, napięcie...

Moje dotychczasowe tłumaczenia i tak do niej nie dotarły, bo sama dopiero zaczyna coś sobie układać na razie bardzo pobieżnie i chaotycznie. Postanowiłem więc sobie, że nie będę się już więcej zajmował jej "psychoterapią" i przekładaniem fantazji na fakty.

Staram się modlić, chociaż i to nie daje ukojenia. Czytam dużo wątków z forum, ale chyba zaczyna mnie to raczej dołować, bo ciągle trafiam na te "nieudane" i bez happy endu.

Jakoś fakt bycia szczęśliwym samym ze sobą, ze świadomością, że żona np. odeszła z kochankiem słabo mnie przekonuje chociaż pewnie jest to jakaś forma terapii, tylko czy to nie ucieczka od cierpienia w kierunku jakiegoś substytutu szczęścia które daje nam bycie w małżeństwie?

Czy faktycznie da się być chociaż w ułamku porównywalnie szczęśliwym w pojedynkę, niż z drugą połówką? Czy nie trzeba wówczas stać się egoistą, żeby się cieszyć?
Ja mam wrażenie, że nigdy nim nie byłem a zawsze więcej radości sprawiało mi szczęście i radość najbliższych niż zadowalanie własnych potrzeb i przedkładanie ich ponad najbliższych.

Szczęśliwe i wesołe dzieci oraz żona - to mi dawało siłę i nakręcało mój motor. Dzisiaj jedynie dzieci dają mi jakąś nadzieję, ale nie wyobrażam sobie jakoś życia na dłuższą metę u boku osoby którą kocham z myślą, że ona jest myślami z kimś innym i mnie traktuje jak obcego człowieka.
Czy to będzie lepsze dla dzieci niż rozstanie i zajęcie się rodziców ich własnymi światami w którym mogą osiągnąć jakieś namiastki szczęścia i dzielić się nim z dziećmi?

Jak traktować żonę? Jak robię coś dla siebie to słyszę, że jej nie wspieram a ona potrzebuje teraz tego wsparcia - ciekawe, że jakoś w jej oczach to ona jest pokrzywdzona.

Czytałem już Miłość potrzebuje stanowczości, ale mój przypadek jak to zwykle w życiu nieco inny, niż te podręcznikowe. Postawiłem ostatnio granicę którą przekroczyła - kontakt z kowalskim (to miało oznaczać jej wyprowadzkę) z drugiej strony jestem przekonany że jeżeli ją wyrzucę, to będzie się to wiązać ze stratą i popłynięciem żony w kierunku z którego może nie być odwrotu a mnie to jedynie jeszcze bardziej pogrąży.

Wiem, że kowalski mając taki łatwy łup, pogubioną i wyrzuconą kobitę skorzysta wówczas z sytuacji. Nie będzie tego argumentu, że przywiozę ją pod jego dom, że jego żona się dowie. Moja żona jest tak słaba, że odpłynie i nie będzie w stanie się przeciwstawić, bo będzie czuła, że wszyscy ją zostawili tylko nie on i chociaż przez chwilę będzie chciała poczuć się "bezpiecznie".
Twierdzi, że z nim nie spała (chociaż coraz częściej mam obiekcje, czy to prawda, skoro tak mocna wieź się miedzy nimi wywiązała), ale gdyby była to prawda, to w momencie jak się wyprowadzi i jednak się to zdarzy, to będzie to miało ogromny wpływ na możliwość powrotu i odbudowy naszego związku. Zarówno po jej stronie - jeszcze silniejsza więź, jak i po mojej...

Obawiam się więc, że moja konsekwencja samego mnie wpędzi w kozi róg.

Może na razie odpuścić? Niczego nie ograniczać, nie komentować. Nie stawiać granic? Żyć i czekać...
 
 
GregAN
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-02, 23:47   

mąż_żony napisał/a:
perspektywy teścia, sprawę trzeba załatwić "siłowo" i decydując za żonę w pewnych kwestiach.

pisałeś, że zona ma cechy DDD - "siłowe" rozwiązywanie problemów przez rodziców może być tego przejawem.
Ale z drugiej strony to Ty jesteś "ten obcy", dlatego zaczynają w Ciebie kreować na winowajcę.
mąż_żony napisał/a:
Moje dotychczasowe tłumaczenia i tak do niej nie dotarły, bo sama dopiero zaczyna coś sobie układać na razie bardzo pobieżnie i chaotycznie. Postanowiłem więc sobie, że nie będę się już więcej zajmował jej "psychoterapią" i przekładaniem fantazji na fakty.

Raczej nie masz szans, dotrzeć ze swoimi słowami do żony, co innego jeżeli te same słowa wypowie ktoś z zewnątrz (np. psychoteraputa) .
Wtedy dopiero stanie się to prawdą objawioną.
Dla żony jesteś z kolei za mało "obcy" żeby wzięła do siebie Twoje słowa.
Jej zależy na opinii wszystkich osób postronnych, ale nie na opinii męża :)

Żona poszła by do psychologa ?
Skoro jej rodzice mają Tobie za złe, że jej go nie załatwiłeś, to chyba by poszła...
Samemu nie zabieraj się za jej terapię, nawet gdybyś był najlepszym terapeutą, to będąc jej mężem poległbyś w przedbiegach.
To musi być ktoś kto będzie dla niej autorytetem. Są psycholodzy powiązani z diecezjami, wspólnotami.
Ale problemem może byc reakcja żony na wartości religijne.
Pisałeś, że przed kowalskim tłumaczy się jak dziecko przed rodzicami, którzy za chwilę mogą je skarcić.
Przed ojcem też tak się czasami zachowuje ( np kiedy chce "siłowo" załatwić sprawę)?

mąż_żony napisał/a:
Jak traktować żonę? Jak robię coś dla siebie to słyszę, że jej nie wspieram a ona potrzebuje teraz tego wsparcia - ciekawe, że jakoś w jej oczach to ona jest pokrzywdzona.

No, niestety.
Według niej, każdy kto nie okazuje jej i to w oczekiwanej przez nią formie : atencji, szacunku, czasu, akceptacji itd. krzywdzi ją.
To cecha DDD. Ciągle swój pusty napełnia zbiornik miłości...
Jeżeli na to nałoży się jeszcze osobowość neurotyczna... to ...

Dobrze że chociaż wiesz, kiedy ją wspierasz.
mąż_żony napisał/a:
mi to podziałało na nerwy, więc w ostatniej chwili postanowiłem za nią, że pojadę sam, opowiem na spokojnie swoim rodzicom o całej sytuacji i do tego odpocznę nieco od gęstej atmosfery

Sorry, ale nie przyklasnę, że zrobiłeś dobrze.
Wystarczy, że nerwy, emocje kierują już jedną osobę w Waszym małżeństwie.
Jak to zazwyczaj bywa, również i w tym przypadku nerwy nie były najlepszym doradcą.

Czasami plany trzeba nieco modyfikować, ze względu na jedną potrzeby, sytuację jednej z osób.
Mogłeś poczekać aż żona skończy i pojechalibyście razem, uniknęli tej całej scysji.
Żona jak to DDD - odebrała Twój samotny wyjazd, nie jako jedno z możliwych rozwiązań alternatywnych ale tylko i wyłącznie jako cios wymierzony przeciwko niej, dowód na brak szacunku do niej, brak miłości, opuszczenie itd.
Mówiła , że kontaktowała się kowalskim....z potrzeby pocieszenia się i na potrzeby zrobienia na złość swojemu oprawcy (czyli Tobie).
Nie niepokoi Ciebie te jej samotne popijanie ?
To może być kolejny problem, który nie uchwycony w porę, może jeszcze bardziej skomplikowac sytuacje.

mąż_żony napisał/a:
Wiem, że kowalski mając taki łatwy łup, pogubioną i wyrzuconą kobitę skorzysta wówczas z sytuacji.

Na to nie masz wpływu. Tylko żona ma na to wpływ, nie Ty.
Konsekwencja ma sens i jest potrzebna, ale musi być jasna i przejrzysta dla obu stron.
Nie zdziw się, jeżeli żona akurat nie zapamiętała, lub inaczej zrozumiała jakieś ustalenie, szczególnie te które ją może dotknąć najbardziej. 8-)

Wez pod uwagę, że jej kontakt z kowalskim nastąpił po tym jak się "wnerwiłeś" i olałeś ją.
Wyjechałeś i to w dodatku na dłużej niz było planowane - zostałeś u rodziców na noc.
Sorry, ale to nie było dojrzałe zachowanie.
Wystarczy, że żona jest niedojrzała emocjonalnie.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-06, 17:43   

GregAN napisał/a:
Żona poszła by do psychologa ?
Skoro jej rodzice mają Tobie za złe, że jej go nie załatwiłeś, to chyba by poszła...


Ma takie plany, chociaż ciągle znajduje "ważniejsze" sprawy, po to by się nie umówić na konkretny termin.
Ten psycholog to zarówno jej pomysł jak i całej rodziny. Powiedziała wiele okropności wszystkim najbliższym. Rodzice są w ogromnym szoku z powodu zdrady oraz tego, co usłyszeli od niej na temat całego życia i ich sposobu wychowania.
Myślę, że terapia przydałaby się całej rodzinie :).

GregAN napisał/a:
Sorry, ale nie przyklasnę, że zrobiłeś dobrze.
Wystarczy, że nerwy, emocje kierują już jedną osobę w Waszym małżeństwie.
Jak to zazwyczaj bywa, również i w tym przypadku nerwy nie były najlepszym doradcą.


Może i masz rację, być może było to z mojej strony nieodpowiedzialne. Teraz jak na spokojnie na to patrzę, to widzę, że może trochę kierowała mną jakaś chęć zemsty, próba wyrwania jej z amoku i pokazania, jak będzie, gdy wybierze drogę z kowalskim. Do tego doszedł fakt, że mimo wielu godzin przegadanych o tym, jak ustawiać priorytety w życiu i że zatracenie się w pracy nie powoduje niczego dobrego (sama dochodzi do tych wniosków), to nadal nie potrafiła odpuścić przed weekendem obowiązków zawodowych. Narzuciła sobie niewykonalne granice i ja z dzieciakami musieliśmy się dostosować....

Analizuję ostatnie lata naszego małżeństwa, widzę, że częściej byliśmy obok siebie niż razem. Nawet jak robiliśmy wspólnie pewne rzeczy to i tak byliśmy w nich jakby osobno.

Zastanawiam się, czy w ogóle jest możliwość jakichś przemian po których nasze relacje się zacieśnią?

Rozmawiałem ostatnio z pewną osobą, która przeżyła kilka lat temu poważny kryzys małżeński, omal nie skończyło się to rozejściem. Przetrzymali, głównie dla dobra dzieci, jednak relacje między nimi są w tak opłakanym stanie, że nie życzy nikomu takiej "naprawy" małżeństwa. Każde żyje swoimi sprawami, zero wsparcia małżonka, nie ma osobistych zwierzeń, rozmów, przeżyć.

Zacząłem czytać 5 języków miłości, ciekawa książka. Odkrywam, po lekturze, swoje cechy, które mogły nas od siebie oddalić, ale widzę też, jak pewnych rzeczy brakowało mi ze strony żony, których nie do końca potrafiłem określić, albo odpowiednio zakomunikować.

Rozmawialiśmy krótko ostatnio o naszych relacjach i o tym, co można by skorygować na przyszłość. Żona głównie "oczekuje" zmian w moim postępowaniu, jakby to jedynie moje zachowanie wpłynęło na nasz kryzys. Gdy stwierdziłem, że ze swojej strony podejmę próbę zmian, ale też chciałbym od niej pewnej korekty zachowań, to to już nie było po jej myśli. Rozmowa zaczęła zbaczać na niebezpieczne tory, więc nie ciągnęliśmy...

GregAN napisał/a:
Nie niepokoi Ciebie te jej samotne popijanie ?

Niepokoi, niepokoi. Nie jest to może za częste popijanie, ale się zdarza, więc ryzyko jest wg mnie duże. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy żona bardzo łatwo ucieka w różnego rodzaju nałogi - praca, palenie, romans a teraz i ten alkohol...

Gdzie szukać psychologów katolickich? Może najprościej we własnej parafii podpytać księdza?
Mam nieco obawy co do ewentualnego kierunku pracy z psychologiem świeckim.
 
 
GregAN
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-07, 00:22   

mąż_żony napisał/a:
Gdy stwierdziłem, że ze swojej strony podejmę próbę zmian, ale też chciałbym od niej pewnej korekty zachowań, to to już nie było po jej myśli. Rozmowa zaczęła zbaczać na niebezpieczne tory, więc nie ciągnęliśmy...

Wystarczy choć jedna uwaga z Twojej strony w jej kierunku, żeby traktowała to jako totalny atak na swoją osobę, podważenie wartości wszystkiego co robi.
Sama myśl o tym, ze nie jest perfekcyjna w choć w jednej sprawie, powoduje u niej poczucie że wszystko robi źle, jest bezwartościowa i jest winna za wszystko co złe.

Podejście zero-jedynkowe.
Albo idealna we wszystkim, albo zupełnie beznadziejna.
mąż_żony napisał/a:
Do tego doszedł fakt, że mimo wielu godzin przegadanych o tym, jak ustawiać priorytety w życiu i że zatracenie się w pracy nie powoduje niczego dobrego (sama dochodzi do tych wniosków), to nadal nie potrafiła odpuścić przed weekendem obowiązków zawodowych. Narzuciła sobie niewykonalne granice i ja z dzieciakami musieliśmy się dostosować....

Pewnie jest pedantyczna, z zapisanymi w kalendarzu tysiącami spraw do wykonania.
Nie wykonanie choćby jednej, powoduje przygnębienie, sprawia że te ileś tam spraw wykonanych jest zupełnie bez znaczenia....

Oczekuje, ze szacunek będą jej okazywali wszyscy ?
Dobrzy i źli, święty jak i morderca.
Ale uznanie męża, jest...mniej istotne.

Najpierw musi sobie sama uświadomić, że jest w niej problem.
Problem który nie powoduje, ze jest bezwartościowa.
Problem, którego zródło nie tkwi w niej, ale w tym czym została obdarowana w dzieciństwie.

mąż_żony napisał/a:
Powiedziała wiele okropności wszystkim najbliższym. Rodzice są w ogromnym szoku z powodu zdrady oraz tego, co usłyszeli od niej na temat całego życia i ich sposobu wychowania.

Hm, można zawiązać z nią koalicję przeciwko jej rodzicom. :-/
Wspólny wróg jednoczy, daje poczucie wspólnoty, wsparcia.
Ale nie rozwiązuje problemu, daje nić porozumienia, może szansę na przekonanie o konieczności terapii z "ich" powodu.
 
 
mąż_żony
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-10, 15:55   

Opadam z sił.
Wszystko wraca jak bumerang...
Żona dzisiaj znowu postanowiła pomóc kowalskiemu w pracy zawodowej, bo jak stwierdziła każdemu pomaga i nie widziała w tym nic złego a ja wyolbrzymiam sprawę.Nie ważne, że ustalaliśmy, że powinna unikać z nim kontaktu, a juz kategorycznie ma nie mieć z nim nic wspólnego przy kolejnych zleceniach... A ona chciała tylko pomóc.

Mimo moich szczerych chęci nie udało mi się opanować emocji. Stoczyliśmy ze sobą wielką bitwę słowną, raniąc się do szpiku kości. Niestety na tę chwilę ona ma więcej siły ode mnie.

Ogólnie dowiedziałem się, że to ze mną jest problem - wywieram na nią presję, straszę światem, jestem od niej uzależniony i powinienem się postarać naprawiać relacje a nie zajmować się tym co ona robi.

Niby prawda, tylko jak odbudowywać relacje, skoro ktoś nie widzi nic złego w tym, że dalej kontaktuje się z kowalskim wchodząc w kolejne relacje zawodowe i na nowo budując jakieś dziwne zależności.

Mam dość, nie potrafię być spokojny, nie umiem zająć się sobą, bo to wymaga jej zaangażowania w dom i dzieci, co w niej rodzi kolejne frustracje. Znowu ucieka w wir pracy, zwala sobie na głowę kolejne zadania a ja już nie wiem co mam robić.

Stwierdziła, że nienawidzi wszystkich facetów, że tamten też chciał ją tylko do łóżka a ona tego nie oczekiwała. Twierdzi, że okłamuje wszystkich dookoła, bo czuje, że wtedy każdy jest zadowolony i ogólnie wszystko robi wbrew sobie.


Wiem, że źle zrobiłem tą awanturą, wiem, że psuję to co przez chwilę zaczynało się wyciszać, ale na dzisiaj nie potrafię inaczej. Czuję złość na siebie, na nią, z drugiej strony potrzebuję spokoju i jakiegoś uspokojenia w tej swojej huśtawce nastrojów.

Szukam tego, nie mogę nigdzie znaleźć...
 
 
Orsz
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-10, 21:33   

A jakie relacje chciałbyś odbudować? Małżeńskie? To nie możliwe. Staraj się po prostu pójść do Nieba. Tam będziesz miał szczęście. Tu nie ma szans. Masz mniejszą lub większą namiastkę piekła. Oby nie przeszło to na wieczność. Możesz się poświęcić dla innych. Wiem, że to trudne, ale innej drogi nie ma. Szukaj prawdy o małżeństwie. Wydaje mi się że brak szczęścia małżeńskiego otwiera oczy na istotę małżeństwa. Masz szansę większą od innych poznać prawdę. Samo poznanie prawdy też może być ekscytujące. Ekscytacja nie jest sensem życia ale lepsze to niż nic. A większość ludzi w dzisiejszych czasach nie ma nic.
Może to co napisałem przepełnione jest zarozumiałością ale cóż, takie jest moje zdanie, może się mylę. A jeżeli się mylę to przykro mi.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 8