Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Kryzys - wiem, i co dalej?
Autor Wiadomość
Piotr41
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 20:56   Kryzys - wiem, i co dalej?

Witajcie!

zaglądam na forum od jakiegoś czasu, szukam wątków podobnych do mojego, odpowiedzi, czytam czy bardziej słucham na YT cos też poza forum, ale czuję że drepczę w miejscu i nie umiem nam pomóc.

Przyczyną oczywiście kryzys małżeński, ale od początku.

Jesteśmy 17 lat po ślubie, mamy dwoje dzieci z różnicą 14 lat:).
Mamy ten sam zawód, ale pracujemy osobno, rówieśnicy, zapoznani na studiach.
Od kilku lat jest między nami coraz gorzej. Niepokoi mnie nasza bierność w tej materii, u każdego z nas wynikająca z innych przyczyn.
Sa okresy kiedy jest między nami lepiej, ale od kilku lat to raczej w dół. Lepsze momenty kiedy nie poruszamy drażliwych czy trudnych tematów.
Kiedy na horyzoncie jest coś niewygodnego,spornego kończy się awanturą, albo jakąś ciszą w najlepszym razie. Kiedy kłócimy sie brak między nami empatii, zrozumienia i ludzkich uczuć. Jest wtedy bardzo źle. Najgorzej jest dzień po, zwłaszcza kiedy wyjadę do pracy na dobę lub dłużej.

Przyczyn kłótni jest wiele, zazwyczaj te same błahe tematy, ale tez i sprawy poważniejsze. Napiszę chyba o sobie, bo wydawało mi się że to ja jestem opanowany i spokój, a jak się okazuje to nie tak bo to tylko tłumione emocje.
Od jakiegoś czasu chodze na terapię do psycholog, zaczęło się 4-5 lat temu, z problemami ze snem. Wiedziałem i czułem że to nie tylko praca (praca zmianowa i w święta) czy metryka, ale bywały momenty w życiu naszej rodziny które mi spędzały ( i nadal tak jest) sen z powiek.
Teraz jest trochę lepiej, ale ponieważ chodzę sam to i tak wiem że to nie jest to. Byliśmy 2 lata temu na terapii rodzinnej, ale moja żona powiedziała po 4 spotkaniach że ona tego nie wytrzyma i koniec. Za przyczynę podała że nie może znieść, aby to była osoba duchowna, w moim odczuciu i obserwacji uciekła kiedy po rozpoznaniu mieliśmy przejść do naszych rodzin i pochodzenia.
Ale to na bok.
Widzę że jest to tylko jeden z murów obronnych, a nie prawdziwa przyczyna.

Ja mam na ten temat swoje przemyślenia i obserwacje, ale nie jestem ich pewien i myślę że też trochę w nich mogę błądzić, i za bardzo chcę wszystko ponaprawiać.

Gdybym miał powiedzieć jedną rzecz, która najbardziej mnie boli to bym wskazał na podział i różnice. Rzecz banalna, chyba każdy to przerabiał, ale jak się dobrze tematu nie przerobi to te różnice są i pogłębiają się jak u nas. Oczywiście - każdy powie to jest obrona każdego z was.
Idąc dalej, dlaczego się bronimy.

Ja mogę za siebie z całą pewnością powiedzieć tak: bronię się przed układem w który wszedłem i który się utrwalił. Bynajmniej nie małżeństwo. Chociaż byłem nie bardzo świadomy co to małżeństwo, z czym to sie je, co to męstwo i bycie mężem to jakoś ten temat próbuję do dziś ogarnąć.
Co do układu to ja to widzę tak, że moja żona postanowiła "skopiować" swój dom rodzinny. Nie ukrywam, że mi to nie odpowiada, począwszy od miejsc gdzie jesteśmy, przez układ w pracy, domu, często chów dzieci. Wychodzi na to że jestem wiecznie kwękającym malkontentem. No i
chyba tak jest, skoro tak często narzekam i wytykam błędy nasze i mojej żony, że ona ma tego dość.
Mówi że nie można mi dogodzić i nie zrobiła nic dobrego, że była nie najlepszą żoną a teraz jest jeszcze gorszą. Faktycznie, jak z takim zrzędą wytrzymać. Sam nie lubię jak ludzie kwękają, a jednak to robię.
Mam taką cechę, chyba po ojcu, że jak się tematu przyczepię, to jak rzep psiego ogona - nie odpuszczę aż ktoś nie przyzna racji i nie będzie po mojemu, albo problem nie zostanie w jakiś arbitralny sposób rozwiązany. Rozumiem że ja to męczy. Ja bym nie wytrzymał wałkowania w kółko niezadowolenia z życia w domu, pracy, na wakacjach, braku wspólnych zajęć i.t.p.
Chyba jest ze mnie niezły zgred.
Pozdrawiam.
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 21:04   

Piotr41,
witaj na forum.
Dobrze, ze zdecydowales sie napisac, jest tu spore grono panow, ktorzy zapewne chetnie podyskutuja. Ja ze swojej strony, w imieniu moderacji poprosze tylko abys piszac staral sie zachowac anonimowosc i nie przytaczal takich zdarzen lub opisow, ktore sa na tyle charakterystyczne iz pozwola na identyfikacje osob w realu.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 21:13   

Piotr a może wspólny wyjazd

połączony z wakacjami i rekolekcjami

polecam Ciechocinek
Misjonarze św Rodziny
1-7 lipca - będziemy tam my i kilka 4 może 5 małżeństw, które chcą wyjść z kryzysu z pomocą Boga

Zapraszamy
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 21:40   

Piotrze

Taki wyjazd to niezły pomysł. Może być również to weekend na Spotkaniach Małżeńskich:
http://www.spotkaniamalzenskie.pl/
Jeżeli oboje chcecie coś naprawić w Waszych relacjach, to jest już początek sukcesu.
 
 
Piotr41
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 21:45   

@Mirakulum - wspólny wyjazd tak, ale tu jest problem. Wspólnoty nie wchodza w grę, rekolekcje także nie.
Moja małżonka mówi kategorycznie nie. Nie wiem w czym tkwi tak naprawdę problem, bo ja z tym nie mam problemu żeby czerpać od innych i komuś zaufanemu powierzyć problemy.
Tak, oboje jesteśmy wierzący jednak moja żona, jak sama twierdzi "nie umiem wierzyć tak jak ty".
Tak, to prawda że inaczej pracujemy nad naszą wiarą, to znaczy z przykrością stwierdzę że robię to sam. Moja żona ma jakiś opór - ja nie wiem czy naprawdę przed wiarą i duchownymi (vide przyczyna niepowodzenia terapii) czy przed kontaktem z ludźmi, a tu z pewnością stwierdzę że taki opór istnieje. Wystarczy że powiem że nie mamy po tylu latach grupy, czy nawet jednej pary dobrych znajomych - takich na wakacje, czy jakieś odwiedziny towarzyskie.
Wakacje - zawsze z rodzicami, ewentualnie bliską rodziną, ale mojej żony. A od czasu kiedy jej brat rodzony i kuzynowstwo "podpało" to i bez nich.

PS
Mam jeszcze jeden dylemat - o mojej obecności na forum moja żona nie wie. Ilu z Was jest tu w takim układzie?
 
 
Jacek-sychar
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 21:54   

Ewangelia według św Mateusza, rozdział 19, wiersze 5 i 6:
Cytat:
I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem.
A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela»

Czy u Ciebie Twoja żona opuściła swoją matkę i swego ojca? Chyba nie. Dlatego zamiast budowania Waszego małżeństwa, ona ciągle ciągnie za sobą swoją rodzinę. Widziałeś kiedyś statek, który potrafi płynąć, ciągnąc za sobą kotwicę? Taką kotwicą potrafi być rodzina, w której się wychowaliśmy.
Świetnie to opisał o. Augustyn Pelanowski w książce "Życie udane czy udawane".
Może warto by się zastanowić, dlaczego Twoja żona tak ciągnie do swojej rodziny. Co w tej rodzinie było takiego, że ona nie potrafi dorosnąć (tak, nie boję się użyć tego słowa) i odejść do Waszej rodziny.
 
 
Piotr41
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-20, 22:28   

Tak to w skrócie wygląda. Jest silne związanie, ja przyznam się na początku naszej znajomości i małżeństwa nie widziałem tych objawów wyraźnie, nie doceniałem ich.

Co dziwne, te związania wychodziły na jaw wiele lat poślubie. I to nie były moje domysły, tylko słowa wypowiedziane przez żonęm jej mamę, tatę.
Ja wiem że wiele lat tego układu pozwoliło mi na wytworzenie obrony która jest patologią i jeśli godzi w moją żonę, to nie jest dobra, aczkolwiek czy nie jest zasadna?

Co do warunków to tak, powiem w skrócie że po ślubie na ostatnim roku nie mieliśmy planów.
Moi rodzice mieli pomysł jak nam pomóc, rodzice żony swój, chociaz nigdy między nami nie doszło do rozmowy na ten temat (czy w ogóle powinno?).
Jako że pochodziliśmy z innych miast, odległych, niejako decyzją mojej zony przenieślismy sie do domu teściów bo:
tam było wolne piętro
rodzice pomogą w utrzymaniu rodziny i wychowaniu dzieci (sam się po latach dziwię jak można tak tłumaczyć :shock: )
moi rodzice nie zaakceptowali swojej synowej i ich plan był zły.

Teraz jak na to patrzę, to wszystko jest jasne; moi teściowie planowali żeby, to sa słowa mojej teściowej sprzed kilku lat :cała rodzina mieszkała wspólnie (tak był nawet planowany dom), jak żona szwagra kategorycznie odmówiła, był nawet plan kupna domu vis a vis.
Od wejścia moja zona zaczęła faktycznie spędzać więcej czasu na dole z rodzicami, niż na "naszej" górze. Do tego wspólna kuchnia. Ja wiem że w takim trudnym układzie lepiej jak mąż idzie do rodziców żony ale..

Kilka lat po przeprowadzce zmarł teść, sytuacja dla mnie o tyle trudna, że ja na moim dyżurze stwierdzałem jego zgon po krótkiej chorobie.
Coż, chyba nazywają to przeznaczeniem, znakiem??
Po śmierci teścia sprowadzliśmy się na dół, ponieważ teściowa miała lęki i bała się samotności (skądinąd jest to jej odwieczny lęk). Najpierw sprowadzliśmy samą naszą sypialnę, z czasem całe życie i centrum dowodzenia tam się przeniosło. Na górze zostałem ja w pokoju i mojej łazience.
Po latach wyszły inne dziwne rzeczy, jak to że teść powiedzieć miał żonie, że jak umrze najpierw to żeby ona przejęła opiekę nad matką, bo na syna liczyć nie może.
Moja żona też ostatnio, powiedziała że ona nigdy nie czuła potrzeby budowania własnego domu, tym bardziej w rodzinnym miejscu gdzie już to miała. Ilekroć temat przeprowadzki ruszyliśmy, twierdziła że od zawsze wiedziałem że chce wrócić do domu.

To tyle w skrócie.
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-21, 15:16   

Piotr

Jak się domyślam, nadal mieszkacie u teściowej?
Ileś lat temu miałem podobną sytuacje.
Teściowie, szwagier, siostra ...jedna wielka komuna, na jednym rodzinnym osiedlu.
Żona mówiąca, że przecież nie ma żadnego problemu, że sama sobie z dziećmi nie da rady, że przecież jej rodzina jest bardzo w porządku itd.

Masz dwa wyjścia :
1) przeczekanie (aż teściowa będzie na tyle posunięta w wieku, że mało ja będzie interesować,
moja ma 80+ i już sie naszym życiem mało interesuje)
Tylko czy Wasze małżeństwo przetrwa?
2) zdecydowane działanie, terapia, zmiana miejsca zamieszkania (niekoniecznie na drugi koniec
Polski, ale choć na druga ulicę)

Inne uwagi :
- z tego co piszesz to jakoś chyba specjalnie szczerze nie rozmawiacie o problemach?
(lepiej udawać, że jest ok), mam racje?
- nie nawracałbym żony religijnie. Jest cała masa świeckich terapeutów.
Z tego co piszesz nie stoicie jeszcze na granicy rozwodu, zatem czy ma takie wielkie znaczenie
czy terapeuta religijny czy swiecki? (osobiście nie wierze tym terapeutom, którzy wypisują sobie
na wizytówce "chrześcijanski"...ma byc przede wszystkim doświadczony i dobry)
 
 
KE
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-21, 16:34   

@ Grzegorz- moim zdaniem to niestety drugie rozwiązanie w takiej sytuacji jaką opisał Piotr jest niewykonalne. Jeśli żyłby teść to opcja z wyprowadzką byłaby idealnym i jedynym logicznym wyjściem. Rodzice zawsze będą trzymali stronę swojego dziecka i choćby dlatego życie z nimi pod jednym dachem jest, co najmniej ,problematyczne dla małżonki/małżonka ich dziecka. Natomiast teraz, zarówno teściowa jak i żona poczytałyby taki "ruch" za "pozostawienie w potrzebie na wieczną samotność, biednej, schorowanej starszej mamy " , a tego nikt nie wybacza. Sprawy zaszły za daleko i pozostaje chyba jedynie pierwsze rozwiązanie plus praca nad związkiem, tylko jak tu przekonać kogoś do tego by dał sobie pomóc komuś kto się zna, kto może popatrzeć na problem z zewnątrz, kto obiektywnie oceni sytuację, pomoże zauważyć swoje błędy obu stronom, kto w porę ostudzi emocje tak by mówić, lecz nie powiedzieć czegoś co spowoduje nieodwracalne skutki?

@Piotrze mam podobny problem z mężem, a raczej z jego oporem przed terapią, nawet taką świecką, o katolickiej nie wspomnę bo jest osobą niewierzącą. Mamy ślub kościelny, ale teraz po latach widzę, że był to chyba ślub jednostronny. Jestem zrozpaczona, bo nie chce słyszeć o "pomocy z zewnątrz", a ja nie radzę sobie sama z sytuacją i chciałabym takiej pomocy. Tylko czy zgłoszenie się na terapię tylko jednego małżonka w ogóle ma sens? Moim zdaniem nie ma, bo terapeuta nie ma szans wysłuchania tej drugiej strony, a połowa prawdy to żadna prawda.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-21, 18:39   

KE napisał/a:
Jestem zrozpaczona, bo nie chce słyszeć o "pomocy z zewnątrz", a ja nie radzę sobie sama z sytuacją i chciałabym takiej pomocy. Tylko czy zgłoszenie się na terapię tylko jednego małżonka w ogóle ma sens? Moim zdaniem nie ma, bo terapeuta nie ma szans wysłuchania tej drugiej strony, a połowa prawdy to żadna prawda.


KE - ma sens bo terapię małżeńską robi się dopiero gdy każda z osób najpierw ogarnęła swoje problemy.

KE - wyjdź z problemami , poszukaj pomocy , dla siebie, terapii, wspólnoty.
Nie ma na co czekać
 
 
grzegorz_
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-21, 22:32   

KE napisał/a:
Natomiast teraz, zarówno teściowa jak i żona poczytałyby taki "ruch" za "pozostawienie w potrzebie na wieczną samotność, biednej, schorowanej starszej mamy " , a tego nikt nie wybacza.


KE

Może to brutalne, ale to co uważa teściowa jest drugorzędne dla ratowania tego małżeństwa.
To co uważa żona to już większy problem.
Prawie każdy uzależniony będzie mówił, że jest ok, ale nie ma innej metody jak "odstawienie" (zamieszkanie osobno).
Tak jak pisałem można zamieszkać 2 ulice dalej i odwiedzać mamę nawet codziennie, prawda? To juz by w jakiś sposób uzdrowiłoby sytuację.
Oczywiście może się okazać, że żona nie chce bliskich relacji z meżem i te jej relacje z matką to ucieczka od małżenstwa.

Ps o rozwiązaniu nr 1 pisałem ironicznie....czekanie aż sytuacja sama się z czasem rozwiąże...to zły wybór.
 
 
pachura
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-22, 07:22   

grzegorz_ napisał/a:
Tak jak pisałem można zamieszkać 2 ulice dalej i odwiedzać mamę nawet codziennie, prawda?

Wówczas żona użyje argumentu finansowego: "dla twojego widzimisię wydajemy tyle pieniędzy na wynajem mieszkania 2 ulice dalej a u mamy stoi całe wolne piętro i się marnuje". I co wtedy?
 
 
Piotr41
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-22, 07:44   

Dziękuję wszystkim za odpowiedzi.
@grzegorz - tak myślałem że opcja nr 1 to tak nie na serio. Nikt nie ma ochoty czekać aż osoba decyzyjna usunie się na bok i odda władzę. Bo tak jest w naszym przypadku. Moja żona pozostaje pod ścisłym wpływem i kontrolą mamy, najbardziej obawiam sie kontroli emocjonalnej i psychicznej i jej konsekwencji.
Właściwie to od kilku lat tak to odczuwam.

Co do opcji ratowania widzę wyjście tylko w terapii, ponieważ mamy też problem komunikacyjny i to ewidentny, zatem jakiś posrednik powinien między nami się znaleźć.
Nie naciskam na poradnię związaną z Kościołem, choć dla mnie to byłby wybór oczywisty (@KE) - po pierwszej nie udanej próbie i rozmowie z terapeutą który odradził wszelkie rozwiązania siłowe i przymusowe, jestem teraz na etapie pracy nad podejściem do wspólnej terapii.
To nie jest tak, że jak chodzę sam to nie ma to zupełnie sensu. Po rozmowach z psycholog jestem w stanie sam spojrzeć na siebie jakby krytyczniej, dostrzec złe rzeczy które robię i są we mnie. To też pomaga, praca nad sobą przełoży się na rozwój związku (taką mam nadzieję). I może pomóc w przekierowaniu na terapię wspólną.

Jeśli chodzi o jakieś ruchy typu wyprowadzka to powiem że tak jak napisała KE - nie ma innej opcji jak mieszkanie z teściową. Ale do tego muszą dojrzeć obie strony, bo wg mnie to wymaga dwóch podstawowych warunków:
- uzyskania zdolności do samostanowienia
- podziału terytorium i przestrzeganie tego, mówiąc krótko jakaś forma separacji, bo mieszkanie "na kupie" nie służy

Problem tylko w tym że to dwie osoby muszą tego chcieć.

@KE - co do namawiania na terapię to właśnie moje doświadczenie jest takie - nic na siłę. czasem trzeba czasu, potrzeba go Tobie i twojej połówce. Jedno musi dojrzeć, drugie musi przemyśleć jak tę sprawę rozegrać żeby nie zamęczyć swoim parciem an terapię. Ja taki błąd popełniłem, a drugi to taki że zwlekam, bo od pierwszej próby mimęło 2,5 roku i nic dalej nie zdziałałem.

Miłego dnia wszystkim.
 
 
Lawendowa
[Usunięty]

Wysłany: 2016-06-22, 08:02   

Piotr41 napisał/a:

Co do warunków to tak, powiem w skrócie że po ślubie na ostatnim roku nie mieliśmy planów.

Skoro Wy sami nie wiedzieliście czego chcecie, to raczej do siebie powinniście pretensje zgłaszać, a nie do tych którzy chcieli Wam pomóc.

Cytat:

moi rodzice nie zaakceptowali swojej synowej

A dlaczego? Powiedzieli jej to wprost?

Cytat:

Od wejścia moja zona zaczęła faktycznie spędzać więcej czasu na dole z rodzicami, niż na "naszej" górze. Do tego wspólna kuchnia.

A co stało na przeszkodzie, żeby na swoim piętrze zrobić kuchnię? Nie dziw się - szczególnie jeśli już są dzieci kuchnia jest centrum życia codziennego. Tak zapytam - to gdzie żona miała gotować dla Was obiadki, przygotowywać śniadania, kolacje, kawki, herbatki i dla dzieci pełny pakiet kaszek, zupek, soczków itd.? Bieganie z dzieckiem pod pachą góra-dół jest uciążliwe.

Cytat:

Po latach wyszły inne dziwne rzeczy, jak to że teść powiedzieć miał żonie, że jak umrze najpierw to żeby ona przejęła opiekę nad matką, bo na syna liczyć nie może.

A Twoim zdaniem kogo miał poprosić o opiekę nad żoną? Zwykle jednak któreś z dzieci, a nie obcy zajmują się rodzicami. Do niedawna (w wielu miejscach nadal) rodzina wielopokoleniowa to standard. Zwykle jedno z dzieci, często najmłodsze, zostaje w domu rodzinnym.
Relacja dziadkowie- wnuki bardzo ubogaca i wnosi wiele dobrego w życie dzieci. Oczywiście pomijając sytuacje patologiczne, bo i takich nie brakuje.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9