Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
nie radze sobie z zyciem
Autor Wiadomość
Aga6025
[Usunięty]

  Wysłany: 2013-10-28, 21:14   nie radze sobie z zyciem

Jak sobie z tym poradzić? Chciałabym zadać to pytanie, choć moje życie jest kompletnie inne. Bo to ja chcę odejść, nie odejść do kogoś innego ale uciec od życia z człowiekiem, z którym nic mnie po 15 latach nie łączy. Nie umiemy ze sobą rozmawiać. Każda poważniejsz, czy konkretna rozmawa kończy się kłótnią, której świadkami są nasi synowie. Mieszkamy razem, śpimy w tym samym łóżku, ale nic nas nie łączy. Nie widzę sensu życia razem. Unikamy się na wzajem. Różnimy się w zasadzie pod każdym względem od banalnych codziennych spraw, po poważniejsze decyzje, czy sposób wychowania dzieci. Do tego dochodzi kompletny brak szacunku ze strony męża dla mnie, w jego oczach jestem nikim i niczym.
Modlę się od lat – o cierpliwość, o umiejętność postępowania, o drogowskaz na życie… ale jednocześnie popadam w co raz większą dziurę, nie widzę możliwości odbudowania naszego związku. Ja nie czuję nic do męża poza żalem. Zastanawiałam się, dlaczego nie umię mu wybaczyć. Ale żeby coś wybaczyć, osoba krzywdząca nas musi uznać swój błąd, przeprosić, a przede wszystkim zmienić swoje postępowanie. Mój mąż nie widzi jak ogromnie mnie krzywdzi, a ja już nie mam siły tłumaczyć jakie jest moje odczucie i dlaczego jego postępowanie jest złe. Prosiłam aby znaleźć jakąś terapię, poradę psychologa, czy kogoś zajmującego się rodzinami w kryzysie. Nie zgadza się na to.
Mój mąż nie chce się rozejść. Choć nic do mnie nie czuje, choć jestem mu obojętna, choć nic ode mnie nie oczekuje – nie pozwoli na nasze rozstanie. On poświęca się dla dobra naszych dzieci. A ja nie widzę nic dobrego w wychowywaniu dzieci w chorej rodzinie. Tak nasza rodzina jest bardzo chora.
Czytam od tygodnia forum i inne publikacje, wysłuchałam kilku audycji, kazań i czuję się coraz bardziej zagubiona, coraz bardziej niewarta miłości Bożej.
Jak sobie z tym poradzić? Jak chcieć być z mężem? Jak odnaleźć uczucie do niego? Jak uzdrowić naszą rodzinę?
Ostatnio zmieniony przez Aga6025 2013-11-24, 15:24, w całości zmieniany 5 razy  
 
 
twardy
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-28, 21:42   

Witaj Aga.
Dobrze, że trafiłeś na nasze forum. Pisze tu wiele osób. Czytaj (nie tylko swój wątek), a znajdziesz na pewno coś co Ci pomoże w Twojej obecnej sytuacji.

Polecam Ci zajrzeć do:
Działu rekolekcji - http://www.rekolekcje.sychar.org/

Naszej Sycharowskiej broszury - http://www.broszura.sychar.org/


Polecam również do wysłuchania, obejrzenia:

nagrania dominikanina o. prof. Jacka Salija OP - http://archive.org/details/osalij

nagrania ks. Piotra Pawlukiewicza - http://archive.org/details/xpiotr

Proponuję też obejrzeć film "Ognioodporny" (inne tłumaczenie tytułu "Próba Ogniowa") - http://pl.gloria.tv/?media=297261

Szukasz pomocy. Nasze forum to forum pomocy, więc dobrze trafiłaś.
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 11:32   

Aga witam Cię. Odpisuje, żeby wyciągnąć Twój wątek na "światło dzienne", ale nie tylko..
W wielu kwestiach Twoja opowieść jest podobna do mojej historii...

W pierwszej kolejności "rzuciła" mi się w oczy ta wypowiedź:


Aga6025 napisał/a:
Od 5 lat nie współżyję z mężem. Co wieczór kładę się obok obcego mężczyzny, który w zasadzie nigdy nie umiał okazać mi ciepła, miłości i szacunku. Po latach fizycznej bliskości która z miłością nie miała nic wspólnego z mojej winy mąż zaprzestał przymuszania mnie do seksu. W jednej z awantur powiedziałam mu jak się czuję w czasie naszych zbliżeń co na tyle uraziło jego dumę, że krótko potem przestał mnie pytać czy chcę… Piszę o sprawach intymnych, bo wydaje mi się, że dla mojego męża niewystarczająca ilość stosunków zakwalifikowała mnie do oszystów i kłamców, który złamał daną mu obietnicę przed ślubem.


Piszesz, ze mąż nie umiał okazać Ci ciepła miłości i szacunku,. Rozumiem więc, ze mąż Cię kocha/ł, lecz miał problemy z wyrażeniem tych uczuć? A może wątpiłaś, nie wierzyłaś w jego miłość? Czułaś się przez męża niekochana?
Potem piszesz to zdanie, które wytłuściłam. Jak to rozumieć, jak Ty to rozumiesz? Czy w tej wypowiedzi chcesz powiedzieć, że nie kochałaś męża? Czy sądzisz, że on mógł się tak czuć?
 
 
miodzio63
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 14:25   

Czytając twój temat Aga..czyta sie proste wnioski

przed ślubem nie to,po slubie nie to,chyba nie ten facet,czemu tylko jeden facet,miłośc nie ta,sex nie ten,chyba nic nie czuję,mąz do kitu,teściowa zła,beznadziejny dom remontowany,brak znajomych bo mąż cynizmem odstrasza
i tak ogólnie zycie do kitu....

brakuje jeszcze tylko ujadającego -wkurzającego psa i będzie komplet.

Miła Pani czy to życie i to co cie otacza jest do kitu???

czy raczej ty wypalona do cna sama nie wiesz czego chcesz???

Proponuje zając się soba..odszukac cele,sens zycia,radośc ze związku i powoli szanowac to co masz....
bo sorry -ale nie potrafisz tego!!!!

a reszta przyjdzie z czasem ....

no cóz frustracja-jest problemem..poczytaj

http://www.poradnikzdrowi...acji_41306.html


[ Dodano: 2013-10-30, 14:28 ]
zenia1780 napisał/a:
Piszesz, ze mąż nie umiał okazać Ci ciepła miłości i szacunku,. Rozumiem więc, ze mąż Cię kocha/ł, lecz miał problemy z wyrażeniem tych uczuć?

Sory zenia ale odnosze takie wrażenie.....
zgodne zresztą z powiedzeniem....

złej baletnicy...przeszkadza i rąbek spódnicy.....
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 16:13   

miodzio63 napisał/a:
zenia1780 napisał/a:
Piszesz, ze mąż nie umiał okazać Ci ciepła miłości i szacunku,. Rozumiem więc, ze mąż Cię kocha/ł, lecz miał problemy z wyrażeniem tych uczuć?

Sory zenia ale odnosze takie wrażenie.....
zgodne zresztą z powiedzeniem....

złej baletnicy...przeszkadza i rąbek spódnicy.....



Moje pytanie , miodzio, miało na celu to aby Aga zastanowiła się nad tym, czy zachowanie męża wynikało faktycznie z braku miłości do niej, czy tez może jej wyobrażenie jego miłości do niej (jej oczekiwania w tym względzie) było inne...

Ja od siebie dodam jeszcze

http://www.youtube.com/watch?v=ktk4mSQIibs

O Donat tłumaczy tam co należy zrobic, jeśli coś nam w małżeństwie nie pasuje.
 
 
Aga6025
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 16:16   

zenia1780 napisał/a:
Rozumiem więc, ze mąż Cię kocha/ł, lecz miał problemy z wyrażeniem tych uczuć? A może wątpiłaś, nie wierzyłaś w jego miłość? Czułaś się przez męża niekochana?

Dzisiaj jestem bardziej przekonana o tym, ze nie, nie kochal mnie. Na poczatku malzenstwa probowalam z nim rozmawiac, tlumaczyc. Probowalam 'wymusic' jakiws oznaki milosci, jak buziak po powrocie z pracy. Z czasem zrezygnowalam, nie umialam walczyc.
Co do drugiej czesci pytania - z mojej winy, bo po kilku latach zmuszania sie do bliskosci powiedzialam jak bardzo przedmiotowo sie czuje w tych momentach - niestety bylo to powiedziane w gniewie i nie za delikatnie. Na prawde probowalam od poczatku nauczyc sie bycia razem, nie mialam zadnego doswiadczenia, ale wydawalo mi sie, ze jak sie dwoje ludzi kocha to mozna gory przenosic. Wlasnie - jak sie dwoje ludzi kocha.
Nie wiem czy on sie czul niekochany, z jego wypowiedzi dzisiaj wynika, ze jest o tym przekonany. Niestety dzisiaj jest na wiele za pozno, a trzeba bylo rozmawiac lata temu. Za braklo otwartosci, zaufania i wiary we mnie. Tak na prawde to ja nic o nim nie wiem, po 15 latach malzenstwa nie znam czlowieka za ktorego wyszlam. Nie znam jego, nie znam jego rodziny - nie z mojej winy, to oni mnie nie dopuszczaja do siebie. Ja jestem obca, nie jestem rodzina. A to bardzo boli.
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 18:23   

Aga6025 napisał/a:
Dzisiaj jestem bardziej przekonana o tym, ze nie, nie kochal mnie. Na poczatku malzenstwa probowalam z nim rozmawiac, tlumaczyc. Probowalam 'wymusic' jakiws oznaki milosci, jak buziak po powrocie z pracy. Z czasem zrezygnowalam, nie umialam walczć


Nie sadze aby tak było, zwłaszcza na poczatku małżenstwa. To jest twoja subiektywna ocena (też przez takie przeszłam). To, ze mąż nie okazywał Ci uczuć w taki sposób jak tego oczekiwałaś (jak większośc =ć kobiet oczekuje) wcale nie znaczy, że cię nie kochał. Mężczyźni, w duzej mierze, inaczej okazyją uczucia, nie koniecznie tak wylewnie jak kobiety.
Mój mąz również był bardzo powsciąglwy w tej dziedzinie, co nie znaczy, ze mnie nie kochał (choć kiedyś myslłam podobnie do Ciebie)

Aga6025 napisał/a:
Co do drugiej czesci pytania - z mojej winy, bo po kilku latach zmuszania sie do bliskosci powiedzialam jak bardzo przedmiotowo sie czuje w tych momentach


Ja również czulam sie traktowana w małżeństwie przedmiotowo: posprzątać, ugotować, zająć się dziećmi, być "chętną i wyczekującą", nie otrzymując w zamian miłego słowa, marnego komplementu... Piszę to z sarkazmem, bo taka była moja własna, subiektywna, ocena sytuacji. Moje oczekiwania były inne od tego co "otrzymywałam"...
Z powodu takich moich odczuc bardzo ucierpiało nasze pożycie (jakość i częstotliwość). Nigdy wprost nie powiedziałam mężowi o tym, że tak się czuję, bo nie chciałam go zranić, a odsuwając sie od niego bez słowa, zraniłam go jeszcze bardziej...

Jesteś tutaj, więc chcesz coś zrobić, coś zmienić (albo tylko uzyskac potwierdzenie swoich przemyślen?).

Jeśli jednak chcesz coś z tym zrobić, to przygotuj sie na długie szkolenie, siebie i zacznij kochac męża... To jest podstawa, podjąć decyzję, że chcę kochać...

Powiem Ci co mnie pomogło w zrozumieniu wielu spraw. Zanim trafiłam tutaj, przeczytałam wszystko, co ukazalo się w Polsce z serii Marsjanie i Wenusjanki Johna Greya (mieszkasz w USA, wiec może będziesz miała możliwość udać sie na jego sminarium), to pomogło mi wiele zrozumieć, a zwłaszcza zobaczyć miłość męza do mnie...

Posłuchaj sobie

http://sychar.org/przysiega/

http://www.jacek-pulikows...rencje-mp3.html (ja wysłuchałam wszystkich)

Posluchaj konferencji Marka Gungora "Przez śmiech do lepszego małżeństwa", przejrzyj to, co zaproponował twardy (zwłaszcza rekolekcje).

Ja w któryms momencie uslyszałam "Chcesz zmienić swoje małżenstwo, zmień siebie" (J. Pulikowski). I powiem szczerze, ze próbowała, nawet bardzo, jednak z marnym skutkiem. Moje poczucie krzywdy, zalu i pretensji do męża nie pozwałało mi tego zrobić, dlatego doszłam do wniosku, ze muszę najpierw coś z tym zrobić, najpierw muszę wyleczyć siebie z tych negatywnych uczuć, aby móc coś zrobić dla związku. Dlatego rozpoczęłam pracę nad sobą, głównie przez odbbudowanie relacji z Bogiem i "12 kroków", dlatego ta wspólnota...
W ramach odbudowy relacji z Bogiem przeczytałam również Dzikie serce, Urzekająca oraz Miłośc i wojnę J Eldredge

Zajrzyj tutaj

http://sychar.org/usa/

Moze będziesz umiała skontaktowac się z nimi?

Wiem, ze to ogrom pracy. Nie musisz jednak iśc moją drogą, wytyczaj własną...
Jednak najpierw trzeba podjąc decyzje... Ja uważam, ze warto...

A to na zachęte

http://sychar.org/swiadectwo-mirki-i-jarka/

Otulam modlitwą Wasze małżeństwo.
Pozdrawiam
 
 
miodzio63
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 18:53   

Aga zmianę zaczynamy od siebie...bo ludzi nie da się zmienić-(gdy sami tego nie zechcą).
Natomiast ty masz szanse zmienic siebie:nastawienie,odczucia,pragnienia,wymogi.

Jeżeli któreś z dwojga ludzi nie rozumiejących się do tej pory zmieni swój widok na świat,ma szanse zapanowac cos czego wam brak

ZROZUMIENIE
teraz to takie dwa światy każde we własnych oczekiwaniach..każde z wlasnymi wymaganiami.
A gdy do tego dochodza emocje i pragnienia własne...
to jest co jest..zagłuszacie prawde ..wykladajac i emanując czyms sztucznym...
Ano tym że jak każde pójdzie własna droga to będzie szczęsliwe..

Pewna jestes tego???
Bo ja czytajac twoje zdania nie jestem pewny...widze kobietę z problemami..niezadowoleniem...
a to bez pomocy(ludzi zajmujących się problemami)... nie pęknie jak bańka mydlana..
pojawi się byc może nowe życie..byc może ktoś nowy na twojej drodze

i co będzie jak znów zycie nie da oczekiwanych efektów i ktos nowy nie sprosta????

czas chyba obniżyć poprzeczkę
 
 
Aga6025
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 19:44   

zenia1780,

Dziekuje Ci za wskazowki. Z tego co piszesz wyglada, ze przezylas moj stan, czy stan podobny do mnie. Przejrze wszystkie Twoje linki i sprobuje odnalezc cos co by mi pomoglo. Niestety Chicago troszke za daleko, choc i tak nie wiem czy bym sie zdecydowala na takie spotkanie, chyba na razie trudno mi sie przyznac przed innymi do swoich problemow.
Aga
Ostatnio zmieniony przez Aga6025 2013-11-13, 04:25, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 20:24   

Aga w Chicago też masz sychar :mrgreen:

http://sychar.org/usa/
 
 
Aga6025
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 20:36   

No wlasnie w Chicago jest, troszke za daleko. Ale tak jak mowie, nawet jak bym miala Sychar w mojej miejscowosc, chyba nie dalabym rady uczestniczyc w spotkaniach. Daleko droga przede mna. Moze jak dojrzeje to i u nas cos sie stworzy. :lol:
Ostatnio zmieniony przez Aga6025 2013-11-13, 04:25, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2013-10-30, 21:01   

super pomysł :lol:
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-02, 18:09   

Małżeńskie zmagania o miłość, która ngdy nie ustaje, ks Piotr Pawlukiewicz

http://www.youtube.com/watch?v=EtMFeN9rDgk
http://www.youtube.com/watch?v=0jwDQ8Eydx4
http://www.youtube.com/watch?v=NumOI9ZpI84

Polecam Ci bardzo konferencje, a przede wszystkim homilie (najlepiej chronologicznie) tego księdza. Ja wiele z nich wynosze...

http://www.kazaniaksiedzapiotra.pl/

Pozdrawiam :-D
 
 
zenia1780
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-12, 14:35   

Aga6025 napisał/a:
Zastanawiałam się, dlaczego nie umię mu wybaczyć. Ale żeby coś wybaczyć, osoba krzywdząca nas musi uznać swój błąd, przeprosić, a przede wszystkim zmienić swoje postępowanie. Mój mąż nie widzi jak ogromnie mnie krzywdzi, a ja już nie mam siły tłumaczyć jakie jest moje odczucie i dlaczego jego postępowanie jest złe.



"(...)Powiedzmy, ze jakaś bardzo ważna dla was osoba popełniła wielki błąd. W rezultacie czujecie się skrzywdzeni lub zranieni. Decydujecie, że to, co ta osoba zrobiła, było tak złe, że nie możecie jej przebaczyć.Ta decyzja blokuje waszą zdolność do miłości i wyłącza z działania dużą część waszego serca. Nawet jeżeli będziecie próbować zapomnieć o tej osobie, to, dopóki jej nie wybaczycie, będziecie wciąż dawać jej siłę, zdolność do ciągłego ranienia was. Wybaczenie oznacza uwolnienie od rany, od krzywdy.Przebaczenie pozwala znów dawać miłość i pomaga otworzyć się, żeby dawać, a także otrzymywać miłość. Jeśli pozostaniemy zamknięci, tracimy i jedno, i drugie.
Wybaczenie nie tylko uwalnia nas, byśmy mogli znowu kochać, ale pozwala także wybaczyć sobie samemu, ze nie jesteśmy doskonali.(...)

John Gray"


Przebaczenie nie jest łaską z naszej strony dla osoby przez którą czujemy sie skrzywdzeni, ale dla nas. Jest potrzebna nam, dla naszego własnego uzdrowienia...



Aga6025 napisał/a:
Modlę się od lat – o cierpliwość, o umiejętność postępowania, o drogowskaz na życie…


A ja modlę się o to, aby Bóg pomógł mi zobaczyć i kochać męża, tak jak On go widzi i kocha...

Agatko, długie lata oboje pracowaliście na "stan" Waszego małżeństwa (wykasowałś swój pierwszy wpis, ale ja go pamiętam, moja sytuacja była bardzo podobna), nie spodziewaj sie tego, ze teraz w kilka chwil uda sie to naprawić. Mąż nie chce... I cóż z tego? Na początek wystarczy, aby jedno z Was chciał i coś zaczęło robić... Mój też nie chciał, bo tak naprawdę nie widział sensu ani szansy na zmianę... I co? I chyba nadal nie chce, ale ja przestałam tego od niego oczekiwać... Rezultat? Ja sie zmieniam i jest mi z tym dobrze (odkrywam zupełnie nową dla mnie osobę), małżeństwo oddalam Bogu (w najlepsze z możliwych "ręce"), uczę się kochać męża i okazywać mu to w sposób "zrozumiały" dla niego...A mąż?... Zmienia się tak "mimowolnie". Bardzo powoli, ale jednak...

Mnie Bóg pozwolil stanąć w prawdzie o sobie w kilku kwestiach, a zwłaszcza w tej dotyczącej kryzysu w moim małżeństwie...

Kryzys w moim małżeństwie...
Czułam się bardzo skrzywdzona i zawiedziona... Najbardziej tym, ze mąż nie próbował ( :?: ), nie zadał sobie, w moim mniemaniu, trudu "ratowania"... Wyrzucałam mu to często jak i to, że sam również przyczynił się do takiego stanu rzeczy (nie omieszkałam podać przykładów)... Chciałam wytykając mu jego błędy, a oględnie tylko wspominając o swoich, sprawić ażeby zmienił swoją "decyzje"...
Az Bóg pokazał mi tę prawdę o mnie(bardzo dla mnie wstrząsająca)
I wtedy zobaczyłam w moim mężu nieszczęśliwego człowieka ( :-( ), któremu życie i małżeństwo nie do końca potoczyło się tak jak tego chciał, który nie wierzy w to ze cokolwiek można jeszcze zmienić... Zobaczyłam, ze jego decyzje i zachowania są niemym krzykiem bezradności, niemocy i zawodu wobec zaistniałej rzeczywistości... Zrozumiałam pewne prawdy... O nim... O mnie... O naszym małżeństwie...
Smutne prawdy...

Próbowałaś spojrzeć kiedyś na Wasze małżeństwo z "perspektywy" męża

Zadaj sobie pytanie, czy chcesz aby Wasze małżeństwo się zmieniło? Jeśli tak, to zacznij nad tym pracować. Nie uzależniaj swojej decyzji i pracy od chęci męża... Zajmij sie swoją częścią, tym co sama zmienić możesz...

Do tych ksiązek, które Ci już polecałam proponuję jeszcze "Granice w relacjach małżeńskich" Henry Cloud, John Townsend


Pozdrawiam i otulam modlitwą.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9