Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Panie, ile razy mam przebaczyć?
Autor Wiadomość
Sagita
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 11:30   Panie, ile razy mam przebaczyć?

Witajcie,

Chyba dojrzałam do tego, żeby powiedzieć sobie i światu, że zostało uratowane kolejne małżeństwo. Moje i męża. Rodziców dwójki dzieci.

trochę się wahałam, bo nie chcę, aby to moje świadectwo było tylko schlebianiem sobie, karmieniem jakiejś próżności - internet pełen jest takich oznajmień "urbi et orbi", z których nic nie wynika, poza tym, że autor ma poczucie spełnienia.

Powiem więc o siedmiopiętrowej górze przebaczenia, mając nadzieję, że posłuży to świadectwo czyjemuś umocnieniu.

Ponad rok temu zostałam zdradzona, mój wątek jest gdzieś na forum. Towarzyszące temu traumy znacie - skoro czytacie, to znaczy, że wszyscy we jakiejś części ten kryzys podzielacie. Trafiłam tutaj, na to Sycharowe forum już jakoś utwierdzona w przekonaniu, ze chcę podjąć tę walkę o małżeństwo i rodzinę. To, co tu znalazłam, pomogło mi bardziej niż mogę wyrazić. Zrozumiałam po pierwsze, że nie jestem sama, ze wszystkie emocje, rozpacze, wątpliwości są udziałem innych, zranionych ludzi. Po drugie, dotarło do mnei jasno to, co intuicyjnie czułam wcześniej, ale jakoś zdawało mi się to bardzo intymne, wewnętrzne, duchowe - że droga do uratowania rodziny to Pan Bóg.
Własciwie tutaj zobaczyłam, ze są ludzie, którzy mówią o tym otwarcie. Normalni ludzie, z krwi i kości, może spotykam was w tramwaju albo na wakacjach - mają odwagę mówić o wierze, zaufaniu Opatrznosci, mają potrzebę i ofiarność, aby modlić się wzajemnie za siebie. Wspólnota ludzi wierzących. To chyba miejsce, w którym powinnam podziękować.

Moja droga wychodzenia z kryzysu małżeńskiego to droga wybaczenia. Każdy ma swoją historię i doświadczenie, ale mam takie przeczucie graniczące z pewnością, że w moim przezyciu jest coś uniwersalnego. Dotąd, całe trzydzieści kilka lat miałam o sobie dość dobre zdanie, jestem (i byłam) przyzwoitym człowiekiem, dojrzałym na tyle, aby żyć w etycznym porządku. Zdawało mi sie, że nie popełniam nieuczciwości, kiedy mówię "odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom".

Aż do jesieni rok temu.

Pozwólcie na cytat z Thomasa Mertona - to najlepiej odda to, co sie stało:
" i wtedy Bóg postawił mi pewne pytanie. Zapytał mnie o moje powołanie. A raczej Bóg nie potrzebował mi zadawać żadnych pytań. Wiedział wszystko, co dotyczy mojego powołania. Pozwolił jednak, jak sądzę, szatanowi postawić mi pewne zapytanie, nie dlatego, by szatan sie czegoś dowiedział, ale żebym ja się niejednego nauczył"
Okazało się, że cała moja budowla życiowa runęła w gruzy. Nie tylko dlatego, ze zawiódł mnie ukochany człowiek, kłamał, oszukiwał etc, że upadły uzasadnione przecież nadzieje na dobry, prawdziwie szczęśliwy dom, w którym rosną ludzie otoczeni miłością i wzajemnym wsparciem. To był kryzys znacznie głębszy, dotyczył wszelkich pojęć (słowa nie znaczą już to co znaczyły, zaufanie okazało się głupotą i zaślepieniem, poświęcenie umożliwiało mężowi romans, no bo wszak usuwałam mu dzieci sprzed nosa, zeby nie przeszkadzały w uprawianiu niegodziwości). Kryzys dotknął moich władz poznawczych, mojej wiary w siłę racjonalnego sądzenia o rzeczywistości (nic już nie wiem, skoro moje wartości są funta kłaków niewarte, czym jest miłość, prawda, wiara w Boga, no po prostu cały katalog Spraw Najważniejszych).
Zostałam bez niczego, dosłownie.
Bez męża, rodziny, przyjaciół (nie wiedzieli lub nie rozumieli), bez pociech czerpanych z filozofii, literatury, bez wiary w swoją wartość; ukojeń w sprawach materialnych szukać nawet nie próbowałam, z góry wiedziałam, jakie to jałowe. Ale najbardziej bolesne było porzucenie przez Boga.
Nie potrafię wyrazić cierpienia, jakie czułam przy każdym OJCZE NASZ. Wiedziałam, zę chce wybaczyć, ze nie ma innej drogi - i nie umiałam. Stałam u podnóża tej góry, co wlazłam kawałek, to zjeżdżałam na czworakach. Pisałam o tym tu na forum. Że wraca, że boli, że świdruje. Czułam sie..., nie, to nie to - BYŁAM faryzeuszem. Prosiłam o wybaczenie dla siebie, mówiłam mężowi "ja ci wybaczam", nawet byłam w tym szczera, ale co rusz zdarzały się upadki. Co się zdawało jaśniej, to tym ciemniej za chwilę: nie, nie umiem ci wybaczyć, dlaczego ja, dlaczego my?? I ta przerażajaca świadomość, dotycząca prawdy o mnie samej "zobacz, jaka jesteś zakłamana, obnosisz w sobie swoje chrześcijaństwo, a to zwykły cielec, Baal. Bóg cie sprawdza, a nie umiesz kochać, nic nie umiesz, wydmuszka cała ta twoja wiara w Boga..."
Moze to znacie.

Zrobiliśmy chyba wszystko, co mozna było, w porządku przyrodzonym - terapia, spotkania małżeńskie, rozmowy etc. To było ważne, cenne, dobre, choć trudne i okupione łzami.

Ale najważniejsze wydarzyło się po stronie nadprzyrodzonej.
To, co teraz chcę powiedzieć, to jest kwestia wiary - nie ma tu argumentów w porządku rozumowym. Albo wierzysz w Sakrament, że Bóg Abrahama, Jakuba, Dawida jest OBECNY w małżeństwie, albo nie. Tu, pośród Was, znalazłam znaki rozliczne, że to może być droga.
I zdecydowałam, wolą jakąś ostatnią, że póki mi życia starczy, to sie będę podnosić i codziennie, co godzinę, co minutę (głupio brzmi, jak przenośnia, a to doświadczona rzeczywistość) będę sie modlic o przebaczenie. Odwracałam sie od myśli, które mnie wiodły na manowce (wyobrażanie sobie, dialogi z kochanką, nawet się z nią kłóciłam wsobnie, jakie to żałosne).
I tak jest wciąż, za każdym razem, kiedy mnie to dopada, to sie zwracam do Nieba - daję Ci moją słabość, widzisz moje strapienie, wyprowadź z niej dobro! Nie było to jakieś wzniosłe, nie - gorycz często sama, ciemno.
I wiem na pewno, że TO SIĘ WE MNIE DZIEJE, poza moją zasługą. Coraz częściej jest po prostu spokój, ale nie taki "relanium", boski, jasny, radosny - jestem w cieniu Twoich skrzydeł i nic mi się nie stanie.
To Bóg we mnei wybacza mężowi to, ze został przez niego ukrzyżowany, we mnie ON odwraca zdradę Piotra.
Niezwykłe, niewyrażalne zupełnie.
jakim głupcem jest człowiek, że wierzy sam sobie!!

Chce na koniec powiedzieć czego sie nauczyłam. Kiedyś myślałam tak: będziemy znowu rodziną wtedy, kiedy będzie jak przed 1 września rok temu.
Teraz wiem, ze tak nie będzie nigdy, i Bogu niech będą dzięki.
Teraz nasze/moje życie to codzienne zapieranie się siebie. Budzę sie rano obok człowieka, co do którego nei wiem, czy go kocham (oceniając kryteriami seriali), ale jestem przy nim całą duszą i ciałem. Wiem na pewno, że mogę być sama, że mam prawo do separacji, a jednak z całą wolnością na jaką mnie stać oddaję swoje życie za przyjaciół. To nie jest jakieś fałszywe cierpiętnictwo, to daje radość, owocuje w relacjach z dziećmi, z rodziną daleką i bliską.
Czy wybaczyłam? Nie, nie potrafię zrozumieć znaczenia tego czasownika, jest dla mnie tajemnicą. Ale wybaczam, teraz, za chwilę znowu - czyli na nowo oddaję ci, mężu, moje życie. Wiem, że to ryzyko, skalkulowałam je dobrze i wiem, ze to szaleństwo. Nigdy nie dowiesz się naprawdę, jak głęboko zranił nas wszystkich twój grzech.

PS. Boje się to wysłać.
Przyjdzie taka chwila, w której "całe to gadanie o wybaczeniu, Bogu, wzniosłych rzeczach, to bezwartościowa kupa śmieci". Czy starczy mi siły, żeby znowu przeczekać i znowu oddać to Stwórcy? Do śmierci chyba będę na tę górę włazić.

Módlcie się za nas, my Wasze małżeństwa też oddajemy Matce Bożej.

Sagita.
 
 
lena
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 13:04   

Sagito....nie widzę tu schlebiania sobie,ni próżności

....to jest świadectwo głębokiej przemiany
....świadectwo Bozej miłości.
....świadectwo Twojej miłości i prawdziwej wiary

Piękne :)

Czy wybaczyłam? Nie, nie potrafię zrozumieć znaczenia tego czasownika, jest dla mnie tajemnicą. Ale wybaczam, teraz, za chwilę znowu - czyli na nowo oddaję ci, mężu, moje życie. Wiem, że to ryzyko, skalkulowałam je dobrze i wiem, ze to szaleństwo.

Przebaczenie nie ma nic wspólnego z ryzykiem i szalestwem...troszke chyba Ci sie pokićkało ;)
Ryzykiem i szaleństwem jest zapomnienie,bezwzgledna uległość i poddawanie sie dalszemu krzywdzeniu.
Przebaczenie jest aktem miłości do Boga,bliźniego i siebie samego.
Jest wyzwoleniem,wyzbyciem sie uczucia nienawiści i odwetu......krokiem do "lepszego" życia.

Cieszę sie Twoim,Waszym szczęściem.
Niech Was Bog prowadzi.
 
 
róża
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 13:10   

Sagito, Twoje słowa trafiają wprost do ...duszy. Wielka głębia...
Niech będą one nadzieją dla tych, co na drodze przebaczenia zagubili się, ustali, zwątpili.
Chwała Panu za Ciebie na tym forum :-D
Pamiętam w modlitwie.
http://www.youtube.com/watch?v=Gd7axfQRsIE
Ostatnio zmieniony przez róża 2011-09-01, 13:14, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 13:14   

Sagita,dziękuję za to świadectwo procesu wybaczania.
 
 
Mirakulum
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 16:05   

Sagito dziękuję za Twoje świadectwo . :mrgreen:
 
 
jeziorko1
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 17:46   

DZIĘKUJĘ
 
 
Karolina12
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 20:43   

Sagito dziękuję :-)
 
 
zamkniety086
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 21:53   

coś pięknego..czytam i czuje jak że Bóg jest tu ze mną..
I niech będzie z Wami w każdej sekundzie tej drogi!
 
 
edytka
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-01, 21:56   

Dziękuję.
Chyba Cię rozumiem.
Pozdrawiam.
 
 
AWS
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-02, 12:05   

Sagito! dziękuję. Twoje świadectwo dodaje siły i wiary, że kroczy się dobrą, choć wcale niełatwą drogą. Trwaj i przebaczaj ciągle od nowa!
 
 
wiara47
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-02, 12:25   

Dziekuje Ci bardzo za to swiadectwo.
 
 
Mirela
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-02, 14:19   

Sagito
Serdecznie pozdrawiam
Najbardziej ucieszył mnie fakt, że doświadczyłaś ( wiesz to napewno) i doświadczasz obecności Bozej...to jest łaska wielka. Ale jak pisze św. Siostra Faustyna "jeden akt czystej miłości jest mi milszy niiż tysiące chórów anielskich." ,możliwe ,że stąd te piekne łaski ...zawierzenie....ufność... Życzę Ci wytrwałości szczególnie w momentach przed otrzymaniem łaski Bożej, wtedy jest najtrudniej. Juz wiesz ,że nie ma lepszego miejsca nie tylko w trudnych chwilach,ale i w tycm codziennym życiu uciekanie sie do Serca Jezusa.
Niech Pan błogosławi Tobie i Twoim bliskim...w ich sercach jest też Pan , który udziela Ci nadzwyczajnych łask.

Dziękuję
 
 
izabela1115
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-02, 17:52   

Ty świadectwem dajesz ,nadzieję innym
Chwała Panu.
 
 
Elżbieta1974
[Usunięty]

Wysłany: 2011-09-02, 20:13   

Dziękuję za cudne świadectwo!
Będę pamiętać w modlitwie
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,01 sekundy. Zapytań do SQL: 8