Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2010-02-17, 22:41 Budowanie pozytywnych relacji w rodzinie
Budowanie pozytywnych relacji w rodzinie
ks. Piotr Klein - psycholog ,dyrektor Katolickiego Ośrodka Psychologiczno-Pastoralnego ,,Cyrenejczyk" w Toruniu
Udane małżeństwo – dlaczego po ślubie zmieniają się oczekiwania?
„I żyli długo i szczęśliwie…” – takie zakończenie w realnym życiu zdarza się coraz rzadziej. Co powoduje, że udane małżeństwo (lub takie, które miało wszelkie zadatki, by udanym się stać), przekształca się w krzyczącą na siebie parę, pełną frustracji wobec siebie nawzajem? Jak to się dzieje, że z pary, która świata poza sobą nie widziała, małżonkowie przekształcają się w parę, która nie może na siebie patrzeć? Wszystkiemu winne są oczekiwania oraz ich zmiana po zawiązaniu węzła małżeńskiego.
Czego oczekujemy od partnera kiedy jeszcze jesteśmy na etapie randkowania? Otóż wtedy najważniejsze dla nas jest to, aby partner wspierał nasze nadzieje i aspiracje związane z naszym rozwojem jako człowieka. Mówiąc prościej, chcemy, aby wspierał nas w naszych dążeniach do lepszej pracy (i akceptował jej charakter), aby pozwalał i dawał przestrzeń na rozwój i realizację naszych pasji, aby nas nie ograniczał, lecz kibicował nam w osiąganiu kolejnych szczebli naszego rozwoju. Spełnianie przez partnera tych oczekiwań jest dobrym predyktorem zarówno szczęścia na etapie randkowania jak i szczęścia na etapie małżeństwa.
Aby jednak stworzyć udane małżeństwo nie wystarczy spełnianie oczekiwań związanych z rozwojem. Po stworzeniu wspólnego domu, obaj partnerzy zaczynają bowiem oczekiwać jeszcze jednej rzeczy – wsparcia w wypełnianiu ważnych obowiązków i nakazów związanych z „byciem rodziną”. Co to konkretnie oznacza? Otóż właśnie tu jest problem, bowiem dla różnych ludzi oznacza to co innego i jeśli nie dogadamy tego przed ślubem, potem może okazać się, że nasze oczekiwania nie zostaną spełnione przez partnera, czyli nie będzie on (czy ona) wspierać nas w naszej wizji budowania małżeństwa, bo jego / jej wizja, będzie inna.
Najprościej będzie na przykładzie: Załóżmy, że mężczyzna wyniósł z domu potrzebę zapewnienia bytu materialnego rodzinie. Mężczyzna ma pracować i przynosić do domu pieniądze. Jego żona, nie ma takiej wizji małżeństwa – według niej, każdy z małżonków może pracować w podobnym zakresie. Żona awansuje więc w pracy i zarabia więcej niż mąż. Według niej, nie ma problemu – rodzina ma większe dochody. Jej mąż ma jednak poczucie nie wypełniania nakazu bycia żywicielem rodziny – co zwrotnie wpływa na zmniejszenie poczucia jego szczęścia oraz obniżenie satysfakcji z małżeństwa.
Kiedy para jest na etapie randek, partnerzy mogą pokazywać swoje oddanie i wsparcie wobec drugiej osoby – partner wspiera partnerkę w jej aspiracjach zawodowych, partnerka daje partnerowi przestrzeń na realizowanie jego hobby. Po ślubie, ważne staje się jednak wypełnianie powinności związanych z małżeństwem – mąż wspiera żonę w ambicjach, ale do tej granicy, do której nie zaczyna ona zarabiać więcej, żona pozwala mężowi na realizację hobby o ile nie kosztuje ono zbyt dużo, nie zabiera czasu i nie powoduje, że mąż przedkłada hobby nad obiad u teściowej.
Aby małżeństwo było udane, konieczne jest zdobycie informacji na temat tego, w jaki sposób (i czy) partner będzie wspierał nas nie tylko w realizacji naszych aspiracji, ale również w zakresie tworzenia domu i rodziny. Jak się tego dowiedzieć? Rozmawiając z partnerem, obserwując wzorce, które wyniósł z domu lub „testując” się poprzez wspólne mieszkanie przed ślubem.
Iwona Siudak
Budowanie pozytywnych więzi w rodzinie
Spraw Panie, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać
Nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć
Nie tyle szukać miłości, co kochać
Albowiem dając – otrzymujemy.
Rodzina to wspólnota osób związanych bliskimi więzami, o dużej częstotliwości kontaktów. Duvall, autor teorii funkcjonowania rodziny, wymienia osiem faz cyklu życia rodziny:
Małżeństwo (początkowo bez dzieci, do czasu pojawienia się ich). Faza ta zwykle trwa do dwóch lat.
Rodzina wychowująca małe dzieci do 3 roku życia (rodzice przyjmują rolę opiekunów).
Rodzina z dziećmi w wieku przedszkolnym (3-6 rok życia).
Rodzna z dziećmi w wieku szkolnym (7- 13 rok życia); faza ta trwa zwykle 7 lat.
Rodzina z dorastającymi dziećmi (13-19 lat); faza trwa około 7 lat.
Rodzina z dziećmi opuszczającymi dom, faza trwa do 8 lat.
Stadium pustego gniazda – czas trwania tej fazy to ok.15 lat.
Starzejący się rodzice (aż do śmierci obojga) faza trwa 10-15 lat.
Żadne dziecko nie zostało stworzone na obraz i podobieństwo swoich rodziców
Jednym z ważnych zadań rodziców jest towarzyszenie swoim dzieciom w odkrywaniu powołania w taki sposób, by nie sugerować synom czy córkom czegokolwiek w tym względzie. Do dziś jestem wdzięczny mojej mamie za to, że dopiero po moich święceniach kapłańskich powiedziała mi o tym, że prosiła Boga, by jeden z jej synów został księdzem. Jan Paweł II wielokrotnie przypominał chrześcijańskim rodzicom o tym, by wspierali swe dzieci na drodze dorastania do powołania. Pragnę zwrócić się do was, rodzice chrześcijańscy, aby zachęcić was, byście byli blisko waszych synów i córek. Nie pozostawiajcie ich samotnych w obliczu wielkich decyzji wieku dorastania. Pomóżcie im, by nie ulegli pokusie szukania jedynie dobrobytu materialnego i kierujcie ich ku prawdziwej radości, tej duchowej (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2001). Jan Paweł II podkreślał jakże ważny fakt, że rodziny odgrywają rolę decydującą o przyszłości powołań. Świętość miłości małżeńskiej, harmonia życia rodzinnego, duch wiary w rozwiązywaniu codziennych problemów życia, otwartość na innych, zwłaszcza na biednych, uczestnictwo w życiu wspólnoty wierzących, stanowią właściwe środowisko dla odkrywania Bożego powołania i dla jego wielkodusznej realizacji ze strony dzieci (Orędzie, 2002).
Życie jest darem otrzymanym
To właśnie w rodzinie młodzi ludzie powinni odkryć, że każdy z nich jest powołany do wielkiej miłości niezależnie od tego, czy będą ją realizowali jako świeccy, czy też jako osoby duchowne. Rodziny, w których młodzi doświadczają tego, że są nieodwołalnie i bezwarunkowo kochani i w których uczą się odpowiedzialnie kochać, stają się urodzajną glebą powołań. Istotnym zadaniem rodziców jest upewnianie dorastających dzieci o tym, że życie jest darem otrzymanym, który z samej swej natury jest zaproszeniem do tego, by stać się darem ofiarowanym. Rolą rodziców jest wyjaśnianie, że miłość do Boga i do bliźniego oznacza pełnię rozwoju człowieka i prowadzi do trwałej radości.
Równie ważnym zadaniem rodziców jest pomaganie synom i córkom, by stawali się zdolni do podjęcia decyzji na całe życie, a nie tylko do krótkoterminowych zobowiązań, opartych na chwilowym zapale czy na zauroczeniu emocjonalnym.
Prowadzać do Jezusa swoje dzieci
Wzorem do naśladowania dla wszystkich rodziców jest postawa św. Andrzeja Apostoła, który przyprowadza do Chrystusa swego brata. Andrzej nie domyśla się nawet, jak niezwykłe powołanie otrzyma Piotr od Jezusa. Podobnie rodzice powinni wskazywać na Chrystusa i z cierpliwością przyprowadzać do Niego swoje dzieci. A wtedy - ze zdumieniem przekonają się, że ich dzieci odkryją powołania przewyższające najśmielsze oczekiwania rodziców.
Aby rodzice mogli pomagać dzieciom w trafnym odkryciu i w dojrzałej realizacji otrzymanego powołania, sami potrzebują stałego wzrostu w dojrzałości i budowania coraz bardziej pogłębionej więzi z Chrystusem.
Szczególne znaczenie ma tu regularna Eucharystia i osobista modlitwa, lektura Pisma Świętego i sakrament pojednania, korzystanie z katechezy dla dorosłych, rekolekcje parafialne, włączenie się w ruchy formacyjne. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że istotą wychowania chrześcijańskiego nie są nakazy czy zakazy, lecz umiejętność fascynowania dzieci i młodzieży perspektywą życia w świętości, czyli perspektywą życia w prawdzie, wolności i miłości! Być odpowiedzialnym rodzicem to nie tylko dojrzale kochać własne dzieci, ale także pomagać im w tym, by również one uczyły się kochać w podobnie dojrzały sposób.
Dorastanie do świętości
Wychowanie w rodzinie według pedagogii Ewangelii oznacza, że największym marzeniem rodziców jest wspólne z dziećmi dorastanie do świętości. Tacy rodzice nie szczędzą dzieciom serca ani czasu. Codziennie znajdują okazję, by rozmawiać z nimi na tematy, które pomagają dzieciom wypływać na głębię dobra, prawdy i piękna.
Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nie jest możliwe wychowanie "zaoczne"! Formowanie wartościowych postaw dokonuje się zawsze za pomocą spotkań twarzą w twarz. Być rodzicem to całymi dniami, miesiącami i latami rozmawiać z dziećmi o sztuce życia. To uczyć ich w prawy sposób myśleć, kochać oraz decydować. To odpowiadać na wszystkie ich pytania. Także na te pytania i wątpliwości, które dzieci stawiają za pomocą milczenia, a czasem w formie buntu czy agresji. Być rodzicem to proponować dzieciom – a najpierw samemu sobie! – wyłącznie optymalną, czyli ewangeliczną drogę życia.
Niektórzy rodzice obawiają się tego, że wychowując dzieci zgodnie z zasadami Ewangelii "skazują" je na to, że staną się one w przyszłości ofiarą ludzi niewychowanych i nieszlachetnych. Tego typu obawy są zbędne, gdyż wynikają z niezrozumienia istoty wychowania według pedagogii Ewangelii. Otóż dziecko, rzeczywiście wychowane na wzór słów i czynów Chrystusa, nie będzie nigdy krzywdzić innych ludzi, ale też nie będzie pozwalać innym na to, by było przez nich krzywdzone. W dorosłym życiu będzie odnosiło się ono do innych z miłością i szacunkiem, ale bez naiwności. Tę właśnie mądrość wychowania podkreśla Jezus wtedy, gdy podaje najkrótsza definicję chrześcijanina: Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie (Mt 10,16). Ci rodzice, którzy są wierni własnemu powołaniu, którzy przyprowadzają swoje dzieci do Boga i którzy uczą swych synów i córki naśladowania Chrystusa, czyli dorastania do świętości, w najbardziej owocny sposób pomagają dzieciom w przypatrywaniu się otrzymanemu powołaniu oraz w radosnym wypełnieniu tegoż powołania.
Wtórne wobec powołania
Mądrzy rodzice pomagają swym dzieciom w dorastaniu do każdego powołania, jakie Bóg podpowie ich synom czy córkom.
Zdarza się czasem tak, że rodzice księży czy osób konsekrowanych mają poczucie wyższości, gdyż sądzą, że ich dzieci obrały stan "wyższej doskonałości". Tymczasem w Kościele nie ma stanów "wyższych" i "niższych", gdyż wszyscy powołani jesteśmy do życia w tej samej, świętej miłości. Drugi błąd, który grozi rodzicom księży czy sióstr zakonnych, to postawa przeciwna, a zatem przekonanie, że dokonali oni czegoś niezwykłego, bo "poświęcili" swoje dzieci Bogu. Tymczasem dzieci nie są nigdy własnością rodziców, więc rodzice – choćby chcieli – nie mogliby swoich dzieci nikomu ani niczemu "poświęcić"!
Bycie darem dla Boga i dla bliźnich w takim samym stopniu – chociaż w inaczej wyrażanej formie – odnosi się zarówno do małżeństwa i rodziny, jak do kapłaństwa czy życia konsekrowanego.
Zadaniem chrześcijańskich rodziców jest fascynowanie swoich dzieci życiem w świętej miłości, niezależnie od tego, jakie Bóg podpowie im specyficzne drogi życia. Istotnym zadaniem rodziców jest też przypominanie dzieciom i młodzieży o tym, że wykształcenie, praca zawodowa czy dobra pozycja społeczna nikomu nie wystarczy do szczęścia! To wszystko jest wtórne wobec powołania. Powołanie to stawanie się najpiękniejszą, najbardziej Bożą wersją samego siebie. Właśnie dlatego każde powołanie może być właściwie odczytane i wiernie zrealizowane jedynie przez tych, którzy trwają w serdecznej przyjaźni z Bogiem i aktywnie uczestniczą w życiu Kościoła.
Istnieje sakrament małżeństwa, ale nie istnieje sakrament rodzicielstwa. Bóg oddaje rodzicom dzieci w adopcję miłości po to, by rodzice nauczyli je kochać i przygotowali do założenia w przyszłości własnej szczęśliwej rodziny.
Kiedy dorastający syn czy córka pogodnie opuszczają dom rodzinny, nie tracąc więzi miłości z rodzicami, to taka sytuacja jest błogosławieństwem dla wszystkich. Kiedy natomiast rodzice nie kochają siebie nawzajem wystarczająco lub gdy nie potrafili wychować dzieci w mądry sposób, wtedy zarówno rodzice, jak też ich dorastające dzieci mają poważne problemy z dojrzałym przeżywaniem koniecznego przecież rozstania.
Skrajności...
Pierwsza skrajna postawa rodziców - to emocjonalne odrzucenie dziecka, a druga - to dążenie do psychicznego uwięzienia syna czy córki. Odrzucenie oznacza, że rodzice okazywali dziecku zbyt mało miłości i czułości, a przez to dziecko czuło się obco we własnym domu. Takie dziecko może wprawdzie swobodnie opuścić dom rodzinny, ale ma trudności w założeniu własnej szczęśliwej rodziny, gdyż trudno mu uwierzyć w miłość. Druga skrajność zachodzi w sytuacji, kiedy rodzice przyjmują swe dzieci z miłością i troską, ale nie zgadzają się na ich odejście. Więzi rodzicielskie stają się wtedy toksyczne. Niedojrzali i nieszczęśliwi rodzice czynią wszystko, by wyrobić u dorastającego dziecka poczucie zagrożenia przed światem ("tylko z nami możesz być szczęśliwy") i starają się wzbudzić w nim poczucie winy ("jeśli opuścisz dom, to wyrządzisz nam wielką krzywdę").
Z kolei typowym błędem ze strony dorastających dzieci jest bunt wobec rodziców i ucieczka z domu albo przeciwnie - lęk przed odejściem, poczucie bezradności w obliczu wyzwań dorosłości i egoistyczne "przyssanie się" do rodziców. Bunt może przybierać różne formy: od agresji słownej i unikania osobistych rozmów z rodzicami, aż do ucieczki z domu oraz agresji fizycznej i nienawiści wobec rodziców. Nawet jeśli rodzice popełnili wiele błędów, to zwykle bunt dziecka kończy się przysłowiową wpadką z deszczu pod rynnę. Nieszczęśliwe dzieci mają bowiem tendencję do tego, by w swym dorosłym życiu łączyć się z ludźmi, którzy albo są również nieszczęśliwi, albo są egoistami szukającymi naiwnej ofiary po to, by żyć jej kosztem.
Druga skrajna postawa nastolatków, to niezdolność do opuszczenia domu rodzinnego, pozostawanie w sytuacji "wiecznego dziecka", zalęknionego perspektywą samodzielności i koniecznością podejmowania obowiązków, jakie niesie samodzielne życie. Coraz częściej pozostawanie dorosłych już dzieci w domu rodzinnym jest przejawem wygodnictwa, bo przecież wygodnie jest żyć na koszt rodziców i ciągle uchodzić za "nastolatka".
Unikanie skrajności
Uniknięcie powyższych skrajności zależy zwykle bardziej od rodziców niż od dzieci. Harmonijne rozstanie jest możliwe wówczas, gdy rodzice respektują podstawowe zasady w odniesieniu do dzieci. Zasada pierwsza brzmi: dziecko nie jest własnością rodziców! Nie jest polisą ubezpieczeniową, która ma zapewnić rodzicom pogodną starość. Radosną jesień życia mogą zapewnić sobie rodzice sami wtedy, gdy nie tylko mądrze wychowują dzieci (aby później cieszyć się ich miłością i szczęściem!), ale kiedy też mąż i żona troszczą się o wzajemną, czułą miłość. Tylko wtedy bowiem mogą być dla siebie źródłem wsparcia i radości w okresie, gdy ich dorosłe już dzieci opuszczą dom rodzinny. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nadal są kochani przez odchodzące dzieci, ale że sensem życia ich dzieci nie jest "poświęcanie się" rodzicom. Sami wyjaśniają swym córkom czy synom, że gdy założą oni swoje rodziny, to odtąd troska o małżonka i dzieci będzie miała pierwszeństwo przed troską o rodziców. Ewangelia jest w tym względzie jednoznaczna: mężczyzna/kobieta opuści matkę i ojca po to, by złączyć się z ukochaną osobą i założyć własną rodzinę.
Uszczęśliwianie na siłę
Szczęśliwe dzieci szczęśliwych rodziców kochają ojca i matkę także po założeniu własnej rodziny, ale wiedzą, że mogą osobiście opiekować się rodzicami czy teściami na tyle, na ile można to odpowiedzialnie pogodzić z troską o własną rodzinę. Nikt nie jest zobowiązany do tego, by pomagać rodzicom kosztem małżonka i dzieci. Żadne dorosłe dziecko nie powinno "ratować" małżeństwa swoich rodziców w taki sposób, że doprowadza do kryzysu czy rozpadu swego własnego małżeństwa. Małżonkowie, którzy po przyjściu dzieci na świat nadal troszczą się o rozwój wzajemnej miłości, nie mają potrzeby, by zatrzymywać dorastające dzieci dla siebie. Tacy małżonkowie nie boją się tego, co stanie się z nimi, gdy ich synowie i córki opuszczą dom rodzinny. Kochają oni swoje dzieci naprawdę bezinteresownie. Ich dorastające dzieci utrzymują wtedy chętnie serdeczne kontakty ze swymi rodzicami. Młodzi dorośli stronią natomiast od tych rodziców czy teściów, którzy są zaborczy w okazywaniu "miłości" i którzy pragną "uszczęśliwiać" siebie kosztem swych dzieci i ich szczęścia w nowych rodzinach.
Solidny fundament
Ogromną pomocą w pogodnym przeżywaniu fizycznego rozstania i tęsknoty ma wychowanie religijne. Jeśli rodzice i dzieci przeżywają serdeczną przyjaźń z Bogiem, jeśli razem modlą się, jeśli w codziennym życiu kierują się Dekalogiem oraz dążą do świętości, to ich wzajemna miłość ma tak solidny fundament, że nie naruszy jej ani odległość, ani upływ czasu. Mądrze wychowane dzieci opuszczają dom rodzinny bez lęku i poczucia winy. Bez lęku, gdyż nauczyły się od rodziców mądrze myśleć, odpowiedzialnie kochać i solidnie pracować. Bez poczucia winy, gdyż są one pewne tego, że ich rodzice nadal kochają siebie nawzajem i ponieważ widzą, że rodzice są spokojni zarówno o własną przyszłość, jak i o przyszłość dzieci, które dobrze wyposażyli na drogę samodzielnego życia.
Trudno sobie wyobrazić chrześcijanina, który nie odczułby niepokoju wobec tych słów Pana Jezusa: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26).
Owszem, znajdziemy w Ewangeliach słowa podobne: Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37). Ale te słowa wyrażają coś dla człowieka wierzącego oczywistego. Skoro bowiem Bóg jest Miłością i źródłem wszelkiej miłości w stworzeniach, to jasne, że należy Go kochać na pierwszym miejscu, więcej niż ojca i matkę, i niż rodzone dzieci. Miłość Boga jest miłością źródłową – to ona uzdolnia nas do tego, że potrafimy kochać się wzajemnie. Adam Mickiewicz wyjaśnił to w znanym czterowierszu pt. Źródła:
Mówisz: Niech sobie ludzie nie kochają Boga,
Byle im była cnota i Ojczyzna droga.
Głupiec mówi: Niech sobie źródło wyschnie w górach,
Byleby mi płynęła woda w miejskich rurach.
Słowem, jeśli Boga nie będziemy kochać na pierwszym miejscu, wtedy i nasza miłość do najbliższych będzie okaleczona i czegoś istotnego będzie jej brakowało.
A jest tak dlatego, że Bóg pierwszy nas umiłował. On nie tylko prawdziwie kocha nas wszystkich i każdego z nas odrębnie, ale kocha nas bardziej niż ktokolwiek, więcej niż najbardziej kochająca matka czy ojciec, więcej niż najbardziej oddany mąż czy żona, syn czy córka. To z Boga, z Jego miłości do nas, płynie nasza zdolność do miłości wzajemnej. Gdyby Bóg pierwszy nie ogarnął nas swoją miłością, nie mogłaby zaistnieć miłość między rodzicami i dziećmi ani jakakolwiek inna miłość.
Biblijna uwaga metodologiczna
Ale żeby Pan Jezus zachęcał do nienawiści? I to do nienawiści wobec osób najbliższych? To się nie mieści w głowie! Przecież On głosił miłość powszechną, nakazywał nam kochać nieprzyjaciół, a sam modlił się za własnych morderców, i to w czasie, kiedy oni straszliwie Go krzywdzili!
Warto jednak zauważyć: Nawet przez myśl nam nie przyjdzie, że swoim słowem o nienawiści wobec ojca i matki Pan Jezus chciał zrelatywizować przykazanie miłości bliźniego albo przykazanie "Czcij ojca i matkę" albo że chciał jakoś te przykazania rozmiękczyć. My jedynie – zdezorientowani – pytamy: "O co Ci, Panie Jezu, chodzi, kiedy każesz nam mieć w nienawiści wszystkich naszych bliskich, a nawet i siebie samego?".
Skąd ta nasza intuicyjna pewność, że Pan Jezus nie chciał w najmniejszym stopniu podważać przykazania "Czcij ojca i matkę"? Przypomnijmy najpierw, że On sam poddał się temu przykazaniu, gdy przyjął człowieczeństwo.
Ponadto w trakcie głoszenia Ewangelii Pan Jezus niejeden raz przypominał nam o naszych obowiązkach względem rodziców. Zapytany przez bogatego młodzieńca, jakie przykazania trzeba zachować, żeby osiągnąć życie wieczne, wymienił zarówno przykazanie "Czcij ojca i matkę", jak "Miłuj bliźniego swego jak siebie samego" (por. Mt 19,19). Wcześniej bardzo ostro upomniał faryzeuszów, że pod pozorem ofiary na cele religijne pozbawiają swoich starych rodziców należnego im wsparcia (por. Mt 15,3-6).
Nie tylko jednak Ewangelie, ale całe Pismo Święte – zarówno Stary Testament (por. Wj 20,12; Kpł 19,3; Pwt 5,16; Tob 4,3n; Syr 3,2-16), jak i Listy Apostolskie (por. Ef 6,1-3; Kol 3,30) – zgodnie podkreślają znaczenie przykazania "Czcij ojca i matkę". Otóż jedna z pierwszych zasad metodologicznych odczytywania Pisma Świętego głosi, że poszczególne teksty biblijne należy interpretować w kontekście całego Pisma Świętego. Zasadę tę intuicyjnie przeczuwają nawet ci, którzy nigdy o niej nie słyszeli, i to stąd bierze się nasza pewność, że Pan Jezus niewątpliwie nie chciał podważać przykazania nakazującego nam szacunek wobec naszych rodziców.
Nienawiść ku dobremu
Co wobec tego znaczą słowa, że trzeba nienawidzić ojca i matkę? Zacznijmy od końca. Otóż wzywając nas do nienawiści wobec najbliższych, Pan Jezus powiedział, że każdy z nas powinien mieć w nienawiści również samego siebie. A przecież wiara nas uczy, że każdy z nas jest skarbem dla samego Pana Boga i przedmiotem Jego szczególnej miłości. Zatem jest poza dyskusją, że obrażalibyśmy Pana Boga dosłowną nienawiścią samych siebie. Zresztą miłość samego siebie jest zgodnie z Bożym zamysłem miarą miłości bliźniego: "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego".
Mieć w nienawiści siebie samego to znaczy mieć w nienawiści i chcieć z siebie usunąć to wszystko, co we mnie jest niezgodne z Bogiem; to wszystko, co sprawia, że ani samego siebie prawdziwie nie kocham, ani nie umiem jeszcze kochać w pełni prawdziwie moich najbliższych. Jak to nieraz mówili Ojcowie Kościoła: "Czy ty naprawdę kochasz swoje rodzone dzieci, jeśli nie umiesz prawdziwie kochać samego siebie?".
Analogicznie, mieć w nienawiści ojca i matkę, męża i żonę, syna i córkę, w ustach Pana Jezusa znaczy: Staraj się najbliższe ci osoby kochać w taki sposób, żeby to was wszystkich przybliżało do Boga.
Zobaczmy to na konkretnych przykładach. Matka Machabejska miała w takiej błogosławionej nienawiści swoich synów, kiedy dodawała im sił, ażeby wybrali raczej śmierć męczeńską niż apostazję (por. 2 Mch 7,20-29). Z kolei Perpetua, młoda chrześcijanka kartagińska z początku III wieku, wolała bezsilnie patrzeć, jak jej niewierzący ojciec odchodzi od zmysłów na myśl, że jego córka zostanie skazana na śmierć, niż ratować życie i pocieszyć ojca poprzez zaparcie się Chrystusa. Mieć w błogosławionej nienawiści swoich rodziców lub swoje rodzone dzieci oznacza, żeby nie aprobować ich grzechu, żeby nie świadczyć fałszywie na ich korzyść przed sądem, żeby nie szukać ich dobra, jeżeli wiąże się to z cudzą krzywdą, żeby nie poddać się aborcji, nawet jeżeli żąda tego rodzona matka.
Słowem, Pan Jezus wzywa nas do takiej "nienawiści", która wybiera miłość prawdziwą przeciw miłości krótkowzrocznej.
Ochrona przed zaślepiającą mocą miłości
Ażeby odsłonić sens Chrystusowego wezwania do nienawiści nawet własnych rodziców, Ojcowie Kościoła zestawiali je nieraz z Jego nakazem miłości nieprzyjaciół. Przykazanie to ma nas chronić przed zaślepiającą mocą nienawiści. Przed krzywdą wolno nam się bronić, krzywdziciela wolno ukarać, a czynione przez niego zło napiętnować. Ale nie wolno nam go nienawidzić. Trzeba zauważać, że zło, jakie on czyni, to nie jest on cały.
Otóż tak jak słowo o miłowaniu nieprzyjaciół ma nas chronić przed zaślepiającą mocą nienawiści, tak słowo o tym, żeby mieć w nienawiści tych, których najbardziej kochamy, ma nas chronić przed zaślepiającą mocą miłości. To, że kogoś bardzo kocham, nie może oznaczać, że kocham wszystko, co on czyni. Jeśli naprawdę kocham, to bardzo boli mnie zło, jakie czyni osoba przeze mnie kochana. A jeżeli ojciec lub matka, mąż lub żona albo rodzone dziecko, oczekują ode mnie jakiegoś zła, nigdy na to nie pójdę. Tylko wtedy prawdziwie kocham moich najbliższych, jeżeli kocham ich w Bogu.
Zgoda między ludźmi, a szczególnie między ludźmi mieszkającymi w jednym domu i stanowiącymi jedną rodzinę, jest wielkim dobrem i wiele dla tej zgody warto poświęcić. Ale nie jest ona dobrem najwyższym i jest cena, której dla jej osiągnięcia płacić nie wolno. To o tym mówił Pan Jezus w innym, również trudnym swoim pouczeniu: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej (Łk 12,51-53).
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
Poniższy wzór ma charakter orientacyjny i nie zastępuje porady prawnej. W odpowiedzi na pozew warto odnieść się do wszystkich twierdzeń pozwu i zadbać o to, aby nasza odpowiedź była zgodna z prawdą.
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód. KAIKs. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.