Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2013-01-15, 20:31 Praca zawodowa a cele prokreacyjne
To co jest dla mnie największym szczęściem nowej drogi życia, to osiągniecie samodzielności, tyle czasu mieszkalam z rodzicami, i wreszcie od nich odeszlam i jestem na swoim. Ale jest we mnie strach jak dlugo to szczescie potrwa, bo do tego trzeba miec stalej pracy. Zależy mi na pracy, praca to źródlo wlasnej wartosci, by o wszystko nie prosic męża a z rodzicami i tesciami nie chce mieszkac. Ale wiadomo jak jest na rynku pracy, praca raz jest, a raz jej nie ma. Boję sie, że to co mam najcenniejszego utracę przez brak pracy.Teraz musi być caly czas by dac sobie radę, a do tego dochodzi jeszcze jedno, trzeba stanac na glowie by bylo dziecko. Krotko cieszylismy sie umową, bo przyszla wiadomosc o odejsciu klientow z firmy i podpisana umowa o prace jest zagrozona. Chyba bede musiala szukac nowej pracy. Co zrobic by szybko ją znalezc i miec ciaglosc zatrudnienia? Dochodzi tez do mnie swiadomosc tego co chce zrobic, bede czula stabilnosc zatrudnienia to zajde w ciaze, temu pracodawcy co mnie zatrudni, u ktorego wzbudze zaufanie ze bede dobrym pracownikiem zrobie mu swinstwo, stworzy nowe miejsce pracy a ja pojde na zwolnienie i macierzynskie. Inaczej sie nie da, takie życie. Tylko ciagle we mnie niepewnosc o prace, co zrobic by ona była? To nie dla kariery, ale dla bezpiecznej przyszlosci, by miec gdzie mieszkac, z czego zyc.
porzucona_33 [Usunięty]
Wysłany: 2013-02-28, 14:32
Takiej pewności chyba nigdy nie ma. Lepiej jest skupić się na bieżącym dniu. Zawsze mogą się wydarzyć niespodziewane rzeczy, firma zbankrutuje, zlikwidują twoje stanowisko. W życie wpisane jest pewne ryzyko i nie ma na to rady. Trudno jest pogodzić pracę z macierzyństwem i twoje dylematy nie są niczym szczególnym. Czego piszesz, że trzeba stanąć na głowie żeby było dziecko?.. W innym wątku wychwalasz życie singielki, czujesz się jakoś przymuszona do macierzyństwa?
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2013-03-02, 14:05 Re: Praca zawodowa a cele prokreacyjne
milunia napisał/a:
To co jest dla mnie największym szczęściem nowej drogi życia, to osiągniecie samodzielności, tyle czasu mieszkalam z rodzicami, i wreszcie od nich odeszlam i jestem na swoim. Ale jest we mnie strach jak dlugo to szczescie potrwa, bo do tego trzeba miec stalej pracy. Zależy mi na pracy, praca to źródlo wlasnej wartosci, by o wszystko nie prosic męża a z rodzicami i tesciami nie chce mieszkac. Ale wiadomo jak jest na rynku pracy, praca raz jest, a raz jej nie ma. Boję sie, że to co mam najcenniejszego utracę przez brak pracy.Teraz musi być caly czas by dac sobie radę, a do tego dochodzi jeszcze jedno, trzeba stanac na glowie by bylo dziecko. Krotko cieszylismy sie umową, bo przyszla wiadomosc o odejsciu klientow z firmy i podpisana umowa o prace jest zagrozona. Chyba bede musiala szukac nowej pracy. Co zrobic by szybko ją znalezc i miec ciaglosc zatrudnienia? Dochodzi tez do mnie swiadomosc tego co chce zrobic, bede czula stabilnosc zatrudnienia to zajde w ciaze, temu pracodawcy co mnie zatrudni, u ktorego wzbudze zaufanie ze bede dobrym pracownikiem zrobie mu swinstwo, stworzy nowe miejsce pracy a ja pojde na zwolnienie i macierzynskie. Inaczej sie nie da, takie życie. Tylko ciagle we mnie niepewnosc o prace, co zrobic by ona była? To nie dla kariery, ale dla bezpiecznej przyszlosci, by miec gdzie mieszkac, z czego zyc.
Miluniu...zależność od Boga jest czymś normalnym...nawet sytuacja finansowa...trudne wiem... Mam dwójkę dzieci i pracuję , w czasie pracy była przerwa na rodzenie, macierzyńskie itd. Lek??? Wktórymś momencie jak zauważasz odbiera siły do skupienia się nad tym co mogę tu i teraz...po co sobie je odbierać?
Z drugiej strony...macierzyństwo to mój "zawód"...nie przeszkadza w tym co robię dla dzieci , męża, rodziny...nawet z trudną perspektywa utraty pracy...
Cytat:
"Hierarchia wartości
Mt 6,19-20 Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą, i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną.
Jezus bezpośrednio po refleksji nad postem przechodzi do chciwości. Związek jednego z drugim jest oczywisty. Chciwość nie zna umiaru w gromadzeniu. Oparta jest na głodzie posiadania. Jezus przestrzega przed nastawieniem na gromadzenie dóbr doczesnych. Otwiera oczy na niebezpieczeństwo ich utraty. Mól, rdza, złodziej — to rabusie dóbr doczesnych. Wobec takiego zagrożenia nie warto ich gromadzić.
Jednak przestrzeganie tego zakazu jeszcze nie wystarcza. Energia nastawiona w człowieku na posiadanie pochodzi od Stwórcy i winna być w stu procentach wykorzystana, ale we właściwy sposób. Jezus wzywa do gromadzenia skarbów w niebie. One są tam bezpieczne. W niebie nie ma moli, rdzy, złodziei.
Uczeń Chrystusa promieniuje mądrością w podejściu do dóbr doczesnych. On je ceni, umie z nich korzystać, ale nigdy o nie nie zabiega. Troską jego życia są skarby wieczne.
Ta wypowiedź Jezusa jest punktem wyjścia do dobrze rozumianego ubóstwa. Mamy więc do czynienia z komentarzem do słów: Błogosławieni ubodzy. Ubogi nigdy nie gardzi dobrami doczesnymi. On zna ich autentyczną wartość i dlatego zabiega o dobra nieutracalne. Tak rozumiane ubóstwo sprawia, że człowiek umie obfitować i umie biedę cierpieć, ponieważ w każdej sytuacji nastawiony jest na gromadzenie skarbów w niebie, a nie na ziemi. Nawet skrajne ubóstwo nie przeszkadza w gromadzeniu skarbów w niebie.
Takie podejście jest oparte na dobrowolnym wyborze. Do ubóstwa nie wolno nikogo zmuszać, próżno też odwoływać się do ślubu, jaki ktoś złożył. O ewangelicznym ubóstwie decyduje nieustannie sam człowiek, godzina po godzinie wybierając to, co jest skarbem wiecznym, i rezygnując z tego, co jest tylko skarbem doczesnym. Za złożony ślub odpowiada ten, kto go złożył, a nie przełożeni. Zresztą do zachowania ewangelicznego ubóstwa nie potrzeba wcale składania ślubu, gdyż jest ono czystą mądrością i stanowi logiczną konsekwencję wejścia na drogę naśladowania Chrystusa.
Mt 6,21 Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.
Wyjaśnia się teraz ostrzeżenie Jezusa. Jemu chodzi o serce, a nie o dobra doczesne. Człowiek łączy serce ze skarbami, jakie gromadzi. Chciwy — ze skarbami doczesnymi. Wówczas serce dzieli los tych skarbów. Jest gryzione przez mole, zżerane przez rdzę, obrywane przez złodziei. Ileż z tego powodu nieszczęścia! A człowiek sam jest temu winny. Po co połączył serce ze skarbami przemijającymi?
Mądry łączy serce z wartościami wiecznymi i nie cierpi z powodu obawy o ich utratę, bo są nieutracalne; dobra zaś doczesne ma w swoich rękach, a nie w sercu, i w każdej chwili jest gotów je oddać, by nie zatrzymywać się nad tym, co nie jest warte uwagi.
Żyjemy w świecie nastawionym na konsumpcję, ta zaś wymaga nieustannego gromadzenia. Jedna godzina spędzona przed ekranem telewizyjnym ujawnia, że mechanizm konsumpcji nakręca biznes świata. Potęgowanie głodu posiadania i używania jest celem każdej reklamy. Ten cel kształtuje wszystkie działania nastawione na wywieranie nacisku na współczesnego człowieka. Uczeń Chrystusa jest wolny od takich nacisków, bo w jego hierarchii wartości dobra doczesne są zawsze na drugim planie. Są, to dobrze. Nie ma ich, to również dobrze. Serce zaś miłuje dobra wieczne i nie chce ich utracić.
Mt 6,22 Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle.
Dostrzec właściwą hierarchię wartości może tylko ten, kto ma zdrowe oko. Tym okiem jest sumienie. Ono wie, co dobre, a co złe, i ono doskonale układa hierarchię wartości różnych dóbr. Na ich czele jest zawsze sam Bóg. Po Nim — Jego królestwo. W królestwie Bożym jest hierarchia wartości wiecznych, a pod nimi jest cała hierarchia wartości przemijających. Na jej szczycie stoi człowiek, a pod jego stopami wszystkie inne dzieła widzialne. Skarby stworzone przez Boga mają bardzo różną wartość. Dokonane wybory muszą to uwzględniać.
Zdrowe sumienie pozwala na ocenę każdej wartości i na właściwy wybór. Porównanie sumienia do oka jest kapitalne. Ono bowiem, gdy jest zdrowe, pozwala żyć w świecie światłości. Cały człowiek jest wówczas w świetle. Okazuje się zatem, że ciemność to nie tylko brak słońca, ale i zdrowego oka. Człowiek o chorych oczach może być „zalany” światłem słońca, a i tak żyje w ciemnościach. Nie widzi ani słońca, ani świata skąpanego w słońcu. Nie ma więc szans na dostrzeżenie jakiegokolwiek zróżnicowania wartości. Nie zna wielkości skarbów, jakie go otaczają.
Podobnie jest z sumieniem prawym, pewnym i wrażliwym. Ono, jak zdrowe oczy, pozwala na doskonałą orientację w otaczającym nas świecie. Każdy ruch, każdy wybór, każde słowo człowieka o prawym sumieniu ma całkowite pokrycie w prawdzie, o błędnej decyzji nie ma mowy.
Ponieważ Chrystus mówi o gromadzeniu skarbów w niebie, zwraca uwagę na troskę o prawość sumienia. Bez niej gromadzenie skarbów w niebie jest niemożliwe.
Mt 6,23 Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność!
Mamy do czynienia z niezwykle mocną przestrogą! Jeśli sumienie jest chore — czyli nierozwinięte, zdeprawowane, zagłuszone, zabite — człowiek żyje w wielkiej ciemności. Nic mu nie pomoże piękne światło, jakim jest Dekalog czy Ewangelia. Te wartości dla człowieka o zdeformowanym sumieniu nie istnieją, podobnie jak piękne widoki, diamenty czy arcydzieła malarzy są niczym dla niewidomego.
Ten obraz pozwala zobaczyć podstawową trudność w przekazie Dobrej Nowiny. Ona jest wyłącznie dla ludzi dobrej woli, czyli ludzi o prawym sumieniu. Inni nie są w stanie jej dostrzec. Tak dzieje się od początku. Dostrzegli ją mędrcy, bo byli ludźmi prawego sumienia, a nie dostrzegł jej Herod, który należał do ludzi złej woli.
Żyjemy w świecie zdeprawowanego sumienia, niezdolnego do przyjęcia Dobrej Nowiny. Jedynie małe dzieci, mając jeszcze prawe sumienie, z uwagą przyjmują Dobrą Nowinę. W miarę, jak dorastają, świat niszczy ich sumienie; stopniowo coraz mniej widzą i wielkie wartości stają się dla nich niedostępne.
To wyjaśnia, dlaczego zjawisko gromadzenia skarbów na ziemi — mimo, że mole je niszczą, rdza gryzie, a złodzieje kradną — jest tak powszechne. Kto nie dostrzega skarbów w niebie, nie może ich gromadzić. Nie ma się co denerwować z tego powodu, że tak wielu ludzi zamyka się na Ewangelię. To jest sprawa ich duchowego kalectwa, dlatego trzeba do nich podejść tak, jak do ślepców. Jeśli przekonamy ich swą dobrocią, to sami szukać będą naszej dłoni, byśmy ich prowadzili. Z uwagą też będą słuchać tego, co im opowiemy jako „widzący”. Poproszą też o to, by mogli tego dotknąć. Tak powoli zatęsknią za zdrowymi oczami. Taka tęsknota jest łaską prowadzącą do nawrócenia. Samo zaś nawrócenie polega na przejrzeniu, czyli na otwarciu oczu i odnalezieniu się w świecie światłości.
Ta prawda o współczesnym człowieku musi być punktem wyjścia w jakiejkolwiek refleksji katechety i kaznodziei. Trzeba przygotować katechezy dla ludzi duchowo ociemniałych z nastawieniem na to, by stopniowo chcieli widzieć. Taki jest sens każdej katechezy. Tam, gdzie w katechezie uczestniczą dzieci i młodzi ludzie, cieszący się jeszcze zdrowym sumieniem, należy ich nauczyć troski o doskonalenie sumienia i wskazać, jak łatwo można wzrok serca utracić. Ci, którzy odkryli wartość oczu serca, czyli prawego sumienia, nie oddadzą tego skarbu za żadne inne. On bowiem jest kluczem do wielu innych skarbów.
Mt 6,24 Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.
Po wskazaniu na wartość sumienia i potrzebę troski o jego prawość, Jezus podaje zasadę odnajdywania się w hierarchii wartości, którą przedstawia. Z jednej strony na szczycie są wartości doczesne, a żyjący dla nich człowiek staje się ich sługą, a nawet niewolnikiem. Z drugiej strony na szczycie jest Bóg i świat wartości wiecznych, którym przewodzi miłość, a człowiek żyjący dla nich staje się ich sługą. Tych dwu podejść nie da się pogodzić. Trzeba dokonać wyboru. Dla człowieka o zdrowym sumieniu jest on łatwy i jedyny. Sięgając bowiem po wartości duchowe, czyli oddając się dobrowolnie do dyspozycji Boga, zachowa się wolność i dostęp do wszystkich wartości wiecznych i doczesnych, o ile można je zharmonizować z miłością Boga. Niestety, takiej perspektywy wyboru nie posiada człowiek o zniszczonym sumieniu. Pozostaje mu więc kurczowe trzymanie się tego, co ma w zasięgu ręki, podobnie jak to czyni ktoś niewidomy.
Człowiek oddany Bogu nigdy nie będzie służył Mamonie, bo wie, że ona jest w ręku Boga, a więc także do Jego dyspozycji. On zna jej wartość i potrafi wykorzystać do dobrego. Sługa Mamony, nie znając Boga, z niej czyni swego pana, toteż znaczy ona dla niego więcej niż życie.
Jezus wzywa do dokonania mądrego wyboru. Przestrzega przed niebezpieczeństwem oddania siebie w ręce Mamony. Taki gest świadczy bowiem o głupocie człowieka i zapowiada jego totalną klęskę. Znamienne jest to, że Chrystus ustawia odniesienie do Boga i do Mamony na płaszczyźnie miłości. Personifikuje Mamonę, czyli pieniądze i bogactwo. Nawiązuje więc do pierwszego przykazania miłowania Boga z całego serca i ze wszystkich sił. Ta bowiem miłość jest prawem w hierarchii świata Bożych wartości. Dla niej też zostało stworzone ludzkie serce. Jeśli zaś serce ograniczy swą miłość wyłącznie do doczesności, zwróci się z nienawiścią do wiecznych wartości, a więc i do Boga. Potraktuje bowiem Boga i Jego świat jako zagrożenie dla siebie.
Człowiek jest wolny i może wybierać odpowiadające mu hierarchie wartości. To on sam, według swojej oceny, decyduje o tym, co dla niego jest skarbem, a co nie. Nadejdzie jednak dzień, w którym trzeba będzie spojrzeć na wszystko obiektywnie, według tej skali, jaką posiada Bóg, i wówczas okaże się, co człowiek zgromadził, co umiłował, co dla niego było skarbem. W tej godzinie prawdy rozczarowanie i wstyd stojących nad zgromadzonymi skarbami — które są pokarmem moli, rdzy i złodziei — nie będą miały granic.
W szkole Chrystusa nie można iść na kompromis ze światem. Każde wychylenie w stronę świata i jego wartości jest połączone z odwróceniem się od Boga i jest stratą nie do odrobienia. Jasność postawienia sprawy przez Jezusa nie pozostawia cienia wątpliwości: Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Nie możecie! To jest słowo odwiecznej Prawdy!
Mt 6,25 Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?
Jezus, po tak jasnym postawieniu sprawy, przechodzi do wskazań ważnych w codziennym życiu.
Nie troszczcie się zbytnio, czyli nie martwcie się. W języku greckim nie ma słowa: zbytnio. Jest tylko: nie martwić się. Słowo: zbytnio zmusza do zastanowienia, w jakich granicach można się troszczyć. Jezus nie mówi o granicach, ale o zmartwieniu, które wypełnia człowieka cierpieniem. Troszczyć się trzeba o tyle, o ile to jest potrzebne do funkcjonowania na ziemi. Ale nie ma podstaw do martwienia się o sprawy doczesne. Uczeń Chrystusa żyje w oparciu o zawierzenie Bogu, swemu Ojcu. Skoro Ojciec wie, czego nam potrzeba, to dostarczy wszystkiego, od czego zależy życie doczesne. On dał życie i On da pokarm potrzebny do życia. On dał ciało i On je przyodzieje. Skoro dał wielkie wartości, to da i te, od których zależy ich istnienie. Troska winna być oparta o zawierzenie Ojcu i wtedy nigdy nie zamieni się w zmartwienie. Łatwo zauważyć, że martwienie się o sprawy doczesne jest znakiem słabej wiary zmartwionego.
Mt 6,26-27 Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę [jeden łokieć] dołożyć do wieku swego życia?
Oczywisty przykład: ptaki nie sieją i nie gromadzą do spichlerzy, a Ojciec je żywi. Jeśli tak jest z ptakami, to tym bardziej z dziećmi. Przecież dla Ojca dziecko jest miliardy ważniejsze niż ptaki!
Warto zbadać, czego dotyczy nasza troska? Nie potrafimy przedłużyć życia doczesnego ani o kilka sekund. Jego granice zna Stwórca. A jeśli nawet tego nie potrafimy, to dlaczego martwimy się o coś innego? Logika wywodów jest żelazna. Uczeń Chrystusa nie może martwić się o żadne dobra doczesne. Miejsce zmartwienia zajmuje akt całkowitego zawierzenia Ojcu. Jasno tę prawdę określa rada starożytnych chrześcijan: Zamień zmartwienie na modlitwę. Modlitwa zawierzenia usuwa zmartwienie!
Mt 6,28-29 A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich.
Po to Bóg dał nam oczy, abyśmy obserwowali otaczający nas świat i umieli odkrywać zawarte w nim objawienie Bożej miłości. Lilia polna jest piękna. To jedno z miliardów arcydzieł Stwórcy. Ileż piękna potrafi On umieścić w maleńkim dziele. Lilia o to piękno nie zabiega. Ona je objawia na chwałę Stwórcy.
Uczeń Chrystusa winien opanować sztukę kontemplacji piękna, jakie jest zaklęte w otaczającym nas świecie. Współczesna technika pozwala je śledzić bardzo precyzyjnie, a współczesna nauka ukazuje tajemnicę i mądrość, jaka nim rządzi.
Oto wielkie i pilne zadanie katechezy: wprowadzenie w modlitwę uwielbienia i dziękczynienia za własne oczy i inne zmysły, i za bogactwo otaczającego nas świata. To jest podstawowy krok w doskonaleniu wrażliwości religijnej. Ten, kto tego nie potrafi, jest przez św. Pawła nazwany głupim (por. Rz 1,22). Pytanie, w jakiej mierze opanowanie tej umiejętności jest zaprogramowane w katechezie? Jezus mówi: Przypatrzcie się... Wzywa do dostrzeżenia, zastanowienia i wyciągania wniosków. To jest ewangeliczne zadanie. Nie można go pominąć w procesie doskonalenia życia duchowego. Ono bowiem prowadzi do szacunku dla przyrody i ono decyduje o kulturze człowieka.
Mt 6,30 Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele pewniej was, małej wiary?
Kolejne wezwanie: nie wystarczy dostrzec i podziwiać wspaniałe dzieła Stwórcy — trzeba umieć wyciągać wnioski z tego, co się widzi. Jezus lilię polną nazywa zielem i podkreśla jej małą wartość. Kwitnie ona krótko i nadaje się na spalenie. A mimo to Stwórca w tak nietrwałe dzieło wkłada ogromny ładunek piękna dla oka i dla węchu. Bardzo pouczające jest zestawienie ziela polnego z dzieckiem. Jedno i drugie jest dziełem Ojca niebieskiego; jedno i drugie otacza On swoją miłością; dziecko ceni jednak niepomiernie wyżej niż ziele polne. Lekcja zawierzenia!
Małej wiary. Jezus wytyka słabość wiary tym, którzy się martwią. Sytuacje życiowe, i to najprostsze, są sprawdzianem stopnia naszej wiary. W każdym dniu możemy mierzyć jej wielkość. Wystarczy niewielka sytuacja stresowa, by się przekonać, w jakiej mierze ufamy Bogu. Umiejętność sprawdzania wielkości swej wiary jest sztuką, którą uczeń Jezusa winien opanować, i to doskonale. Podobnie jak chorzy mierzą ciśnienie, temperaturę, ilość cukru w organizmie, tak uczeń Chrystusa powinien sprawdzać codziennie wielkość swej wiary. Od mocy wiary zależy duchowe zdrowie człowieka wędrującego ewangeliczną ścieżką.
Mt 6,31-32 Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie
Troska, a raczej zmartwienie, to jedna płaszczyzna. Chodzi o wnętrze człowieka wypełnione smutkiem i nastawione na wielki wysiłek, by zaradzić potrzebom. Mówienie zaś o tym, to druga płaszczyzna. Takie wylewanie swoich zmartwień przed innymi jest jednym z ważnych elementów kształtujących atmosferę otoczenia. Utyskiwanie na braki może zamienić się w chóralne zawodzenie, a wówczas ono decyduje o melodii życia w danym środowisku. Dlatego Jezus przestrzega uczniów, by nie uczestniczyli w takich narzekaniach: Nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać?
Wyjaśnienie jest precyzyjne. Nawet wierzący Żyd nie powinien się martwić o to, co jest potrzebne do życia, ponieważ ufa Bogu; a co dopiero uczeń Chrystusa, który w Bogu widzi swego kochającego Ojca. Takie zmartwienie może występować jedynie u pogan, czyli ludzi niemających kontaktu z żywym Bogiem.
W jakiej mierze zmartwienia o codzienne potrzeby spędzają sen z naszych oczu? Czy faktycznie są to potrzeby podstawowe? Jezus mówi o artykułach pierwszej potrzeby. A jak należy ocenić zamartwianie się o to, co należy do luksusu życia: telewizor, samochód, drogie futro, duże pieniądze, dobra posada? Właśnie ta codzienność jest terenem egzaminu z wiary.
Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie.
Wcześniej Jezus powiedział: Ojciec wasz wie, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Teraz przypomina tę prawdę, podkreślając że Ojciec wie, czego potrzebujemy do życia doczesnego. Skoro wie, to udzieli. Taki jest każdy ojciec. Jezusowi bardzo zależy na tym, by uczniowie mieli właściwe spojrzenie na Ojca niebieskiego. Przede wszystkim chce, by dostrzegli w Nim Ojca odpowiedzialnego za swe dzieci.
Trudno te wersety Ewangelii odczytywać w bunkrze głodowym w Oświęcimiu i w wielu sytuacjach, w których umierali i umierają ludzie z zimna i głodu. Ojciec kocha i patrzy. Jeśli ta sytuacja jest zawiniona, a nawet sprawiona przez innych, to sprawa jest łatwiejsza. Szacunek dla wolności jest posunięty aż do tego, że Ojciec nie ingeruje. Ludzie winni dzielić się chlebem, który On daje. Skoro tego nie czynią, to na ziemi są syci i głodni, a nawet umierający z głodu.
Częściowo odpowiedź jest zawarta na Golgocie. Jedyny Syn umiera nagi, bez odzienia, spragniony, a ludzie podają Mu zamiast wody żółć i ocet. Ale czy wszystko można wytłumaczyć szacunkiem dla wolności? Na pewno stoimy wobec tajemnicy. Jezus w tym momencie nie podejmuje tego tematu. Jego interesuje postawa ucznia, który winien zawierzyć Ojcu niebieskiemu swe doczesne sprawy. Wcześniej Chrystus zapowiedział, że uczeń musi być przygotowany na prześladowanie, a jedną z jego metod może być dręczenie przez nagość, głód i pragnienie. Taka sytuacja będzie wezwaniem do dawania świadectwa. I w niej nie wolno zapomnieć o tym, że Ojciec karmi ptaki. A jeśli nie żywi umierającego, to daje mu siły, by złożył świadectwo zawierzenia Ojcu w Jego niepojętych wyrokach.
Mt 6,33 Starajcie się naprzód o królestwo <Boga> i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.
Dopiero w tych słowach Jezus ujawnia logikę całego wywodu. Uczeń Chrystusa cały swój wysiłek, całe swe staranie winien skoncentrować na trosce o królestwo niebieskie. Mistrz z Nazaretu wraca do pierwszych wezwań Modlitwy Pańskiej, która jest programem życia. Troska o królestwo i jego doskonałość staje się zadaniem numer jeden Chrystusowego ucznia. Wszystkie inne zadania są na dalszym miejscu. Jezus chce mieć uczniów zaangażowanych w stu procentach w życie Ewangelią i świadczenie o Ewangelii. Troskę o doczesne życie winni zostawić Bogu. Wszystko odbywa się na zasadzie sprawiedliwości: Ojcze, ja daję Tobie siebie, a Ty dajesz mi to, czego potrzebuję. Umowa stoi. Trzeba ją tylko realizować. Pełne zaangażowanie po stronie Ewangelii jest gwarancją bezpieczeństwa doczesnego.
Niewielu stać na zachowanie tej hierarchii wartości zawsze i wszędzie. Przychodzą chwile, w których wydaje się, że sprawy bytowe są ważniejsze niż troska o królestwo Boże. Wtedy z reguły tracimy jedno i drugie. Ufamy bowiem sobie, a nie Bogu. Trzeba przeznaczyć pewien czas na takie ustawienie życia, o jakim mówi Jezus. Jeśli po kilku miesiącach przekonamy się, że Jezus mówi prawdę i nasze potrzeby doczesne są zaspokojone bez starania z naszej strony, to w oparciu o własne doświadczenie można już podejmować nawet najtrudniejsze zlecenia Boga dotyczące zaangażowania w troskę o Jego królestwo i sprawiedliwość. Zaangażowanie musi pochodzić od Ojca, a nie ode mnie. Wielu bowiem ucieka od doczesności, angażując się w sprawy pozornie religijne lub moralne, i liczy na cuda. Najważniejsza jest tu pewność co do woli Boga. Do nabrania takiej pewności jest potrzebne prawe sumienie. Ono bowiem nie pozwoli zwolnić się od odpowiedzialności za życie doczesne i ono nie pozwoli martwić się o to, za co odpowiada Ojciec, a nie my.
Mt 6,34 Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.
Jeszcze jedno wyjaśnienie: uczeń Jezusa winien mieć na uwadze tylko chwilę obecną. Jutro do nas nie należy. Troska doczesna nie powinna wybiegać poza teraźniejszość. Powiedzieliśmy wyżej, że to nie przekreśla mądrego programowania przyszłości. To jest przypomnienie prośby z Ojcze nasz: chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.
Życie chwilą obecną pomaga w odnalezieniu się w czasie. Należy nieustannie pamiętać o prawach czasu i przypominać sobie, że my nie możemy o nich decydować. Przeszłość do nas nie należy, bo już nic nie można w niej zmienić. Przyszłość również, bo nie wiemy czy jutrzejszy dzień spędzimy jeszcze na ziemi, czy już nie. Pozostaje więc tylko dzień dzisiejszy, czyli chwila obecna. To sprawia, że uczeń Chrystusa żyje w luksusowym świecie. Jest bowiem wolny od wszelkich obciążeń związanych zarówno z przeszłością, jak i przyszłością, a brzemię jednego dnia jest do udźwignięcia, często można nawet z nim tańczyć. Nic tak nie stresuje ludzi, jak wybieganie myślami do przodu i jak martwienie się na zapas.
W szkole Chrystusa należy poświęcić sporo trudu i czasu, by opanować sztukę życia chwilą obecną. To jest warunek wolności, to jest również podstawowy warunek wydajności pracy. Koncentracja uwagi na tym, co w danym momencie czynię, podnosi jakość wykonanej pracy i skraca czas jej wykonania. Ewangelia zmierza wyraźnie w tym kierunku, by żyć w pełni zarówno doczesnością, jak i wiecznością, i w ten sposób osiągnąć pełnię szczęścia doczesnego i wiecznego. To nie będzie jutro, to jest możliwe już dziś. Ten wymiar ewangelicznego życia winien być wypracowany jeszcze w domu rodzinnym. Jego świadome odkrycie powinno mieć miejsce w latach dojrzewania. Odpowiedzialność za czas jest jednym z ważnych wykładników odpowiedzialności człowieka. Młodość to nic innego, tylko czas krystalizowania się odpowiedzialności.
Dosyć ma dzień swojej biedy. Te słowa wypowiada Syn Boga, który będąc człowiekiem dokładnie zważył w swoich dłoniach ciężar jednego dnia. On wie, że są dni bardzo ciężkie. Tym bardziej więc aktualne jest Jego zalecenie. Jeśli czasem trudno udźwignąć jeden dzień, to po co jeszcze dokładać doń zmartwienie o dzień następny.
Wszystkie wskazania Chrystusa — znającego doskonale naszą ludzką naturę, a razem z nią nasze ludzkie możliwości — są podyktowane Jego wielką miłością, czyli troską o nasze dobro. Jeśli tej miłości nie dostrzegamy, szukamy rozwiązań na własną rękę i sami komplikujemy sobie życie.
Uczeń winien opanować kolejno wszystkie umiejętności, jakie zaleca Jezus. Wówczas życie Ewangelią stanie się łatwe, a każde wyjście poza drogę Ewangelii odczuje się natychmiast jako poważne utrudnienie. Do tych umiejętności należy sztuka życia chwilą obecną"
http://www.opoka.org.pl/b...a_gorze_01.html
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
Poniższy wzór ma charakter orientacyjny i nie zastępuje porady prawnej. W odpowiedzi na pozew warto odnieść się do wszystkich twierdzeń pozwu i zadbać o to, aby nasza odpowiedź była zgodna z prawdą.
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód. KAIKs. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.