To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Sakrament małżeństwa - Sakrament małżeństwa -nierozerwalne przymierze czy kontrakt?

Anonymous - 2007-01-23, 10:32

Agunia napisał/a:
No właśnie jak długo potrafimy wytrwać w tym że "cię nie opuszczę" skoro to druga strona decyduje się na odejście i na brak jakichkolwiek chęci do wspólnego życia?
Czy ludzie po rozwodzie aby żyć z Bogiem muszą trwać w samotni straconego małżeństwa?
A może to jednak tak jest że jest nam zabrana osoba kochana po to aby drugą pokochać dojrzalej?

Aguniu, Sakrament Małżeństwa jest jeden.
Czy silniejsza będzie Twoja samotność (choć przecież nie jesteś samotna wierząc w Boga=Kościół),
czy silniejsza będzie miłość do Boga=Kościół
(=Sakramenty, np. Eucharystia czyli Jezus Eucharystyczny
-
Ten Sam, który teraz siedzi Po Prawicy Boga - i nie są to bajki, tylko wiara w TEGO właśnie Boga)
i poczujesz Boga w swym cierpieniu.
Zdanie św.Rity: "Jeśli nie cierpisz, jak chcesz być zjednoczony/-ona z Chrystusem?"...

Anonymous - 2007-01-24, 09:37

Wiecie już jak pisałam w moim temacie " Czy jednak rozwód?' naprawdę trudno wierzyć w sens tego wszystkiego. Człowiek, który był katolikiem, wierzącym teraz mi mówi abym sobie ten sakrament małżeństwa wsadziła. To mój sakrament on to ma w .....
Bóg jako doskonałe dobro wybrałby przecież dla każdego z nas drogę szczęścia więc jeśli mój mąż ma aż tak negować te sakramenty to może lepiej wyrazić zgodę a samej trwać w sakramenicie małżeństwa? Może taka jest droga szczęścia którą daje nam Bóg, może mój mąż dopiero u boku innej kobiety zrozumie sens sakramentu choć będzie już za późno na powroty!!

Anonymous - 2007-01-25, 00:12

Agunia, pewnie nie czytałaś Ojca Salija:
http://www.opoka.org.pl/b...oda_rozwod.html
końcowy fragment:

"Kiedyś wiele nauczyła mnie na ten temat pewna kobieta, którą mąż rzucił osiem lat przed naszą rozmową. Pierwszy pozew rozwodowy sąd oddalił z powodu jej sprzeciwu. Kiedy przyszła do mnie, sprawa toczyła się po raz drugi. Sprzeciw jej nie miałby już praktycznego znaczenia, bo trudno się było spodziewać, żeby sąd odmówił zalegalizowania sytuacji, która faktycznie trwała już tak długo. Sprzeciw jej — i tak nieskuteczny — zburzyłby tylko jej spokój, utrudniłby pracę sądowi i zrozumiano by go wyłącznie jako złośliwość albo upór fanatycznej dewotki.

I proszę sobie wyobrazić, że ona w tej sytuacji, mimo wszystko, nie wyraziła zgody na rozwód. „Nie mogę się zgodzić — mówiła mi. — Dla mojego męża orzeczenie rozwodu to jakby rozgrzeszenie. On chciałby sobie wreszcie powiedzieć: Teraz to już wszystko w porządku! Otóż nie wszystko jest w porządku: nasz syn nie miał ojca, ja mam zmarnowane życie. Jeśli otrzyma rozwód mimo mojego sprzeciwu — to może jednak łatwiej mu przyjdzie kiedyś taka myśl, że jeszcze nie wszystko w porządku, że jeszcze jest mu potrzebne prawdziwe rozgrzeszenie”.

Myślę, że ten punkt widzenia wart jest Pańskiej uwagi. A jeśli zdecydowałem się odpowiadać publicznie na Pański list, to głównie w nadziei, że czytelnicy W drodze pomodlą się za Pana.


lub to:
http://www.opoka.org.pl/b...ogi/rozwod.html

Anonymous - 2007-01-25, 10:56

Elżbieto, zawsze kiedy czytam tę historię, mam bardzo mieszane uczucia, zwłaszcza w kontekście przeczytanego "Bólu krzywdy..." J. Augustyna.
Poniżej cytuję fragment:
„Nie mogę się zgodzić — mówiła mi. — Dla mojego męża orzeczenie rozwodu to jakby rozgrzeszenie. On chciałby sobie wreszcie powiedzieć: Teraz to już wszystko w porządku! Otóż nie wszystko jest w porządku: nasz syn nie miał ojca, ja mam zmarnowane życie. Jeśli otrzyma rozwód mimo mojego sprzeciwu — to może jednak łatwiej mu przyjdzie kiedyś taka myśl, że jeszcze nie wszystko w porządku, że jeszcze jest mu potrzebne prawdziwe rozgrzeszenie”.

Moje wątpliwości:
1. Czy ta kobieta przebaczyła swojemu mężowi? Wg mnie - nie. Wypowiedź świadczy, ze dalej żyje w poczuciu ogromnej krzywdy. Jest w tym gorycz, żal za "zmarnowane życie". Co zrobiła ze swoim życiem, kiedy odszedł mąż, że tak uważa?

2. Dlaczego jej syn "nie miał ojca"? Zerwał kontakty z dzieckiem? A może dziecko widziało gorycz i żal matki, więc nie chciało tych kontaktów z ojcem?

3. Dziwne to domniemanie, że taki sprzeciw żony spowoduje, iż łatwiej przyjdzie w przyszłości skrucha mężowi. Nie słyszałam, zeby akt skruchy miałby się z tego powodu stać łatwiejszy - łatwiej dokonać. Przypuszczam, że szybciej u takiego męża, zamiast wyczekiwanej skruchy, pojawi się wobec żony poczucie krzywdy. On poczuje się raczej skrzywdzony przez nią. Może nawet pojawić się w stosunku do niej nienawiść, gorycz.

Pozdrawiam

Anonymous - 2007-01-25, 11:23

ELZD1 kiedyś napisała- co zobaczyła w oczach męża- jak usłyszał jej "nie".
Anonymous - 2007-01-25, 12:27

Ola2 napisał/a:
3. Dziwne to domniemanie, że taki sprzeciw żony spowoduje, iż łatwiej przyjdzie w przyszłości skrucha mężowi. Nie słyszałam, zeby akt skruchy miałby się z tego powodu stać łatwiejszy - łatwiej dokonać. Przypuszczam, że szybciej u takiego męża, zamiast wyczekiwanej skruchy, pojawi się wobec żony poczucie krzywdy. On poczuje się raczej skrzywdzony przez nią. Może nawet pojawić się w stosunku do niej nienawiść, gorycz.

O.Salij napisał: "Jeśli otrzyma rozwód mimo mojego sprzeciwu — to może jednak łatwiej mu przyjdzie kiedyś taka myśl, że jeszcze nie wszystko w porządku, że jeszcze jest mu potrzebne prawdziwe rozgrzeszenie."
Tak, Olu, wszystko to MOŻE.
Może przyjdzie skrucha, a może większa nienawiść. Wszystko opiera się :
Na tym, że ta kobieta MA NADZIEJĘ, że może coś..
I tyle.
Resztę w sercu ona rozsądzi i może na spowiedzi.

---i to co mąż poczuje to inna sprawa.
Na razie to ona ma problem z emocją.
Na męża kolej (emocje czy skruchę) przyjdzie: inaczej.
Bóg przychodzi do wszystkich, do każdego inaczej i w inny sposób i o innych porach.

Anonymous - 2007-01-25, 12:33

Ale w tym tekście nie chodzi o ocenę tej kobiety - byc może Ola ma rację, analizując jej postawę, choc chyba jednak za mało o niej wiemy, żeby oceniać.
Tu chodzi o jej postawę w momencie rozwodu - jeśli jest wewnętrznie przekonana, że rozwód jest złem - dla całej rodziny i każdego z osobna, w dłuższej perspektywie także dla męża, choć on nie przyjmuje tego do wiadomości - to daje temu wyraz i nie zgadza się.
Tylko tyle.
A mąż ma prawo być wściekły, patrzec z nienawiścią, bo to krzyzuje jego plany, bo pokazuje, że zona ma własne zdanie i nie daje soba kierować, bo tak naprawdę czuje, że ona ma rację itp...
Czy powinna, wbrew swojemu przekonaniu, zgodzic się na rozwód, by go nie denerwować, w nadziei, że spojrzy na nią przychylnie?
A zupełnie inną sprawą jest, jak ona zachowa się w przyszlości - czy bedzie próbowała normalnie zyć, budować nowe zycie, czy bedzie chowała w sobie ból i urazę - to o czym pisze Ola.

Anonymous - 2007-01-25, 14:10

"Na tym, że ta kobieta MA NADZIEJĘ, że może coś.. "

No właśnie, na co?

"Na razie to ona ma problem z emocją."

Też tak mi się wydaje.

Widzisz, cały czas mi się wydaje, że ta historia, nie jest tak do końca dobrym przykładem na tzw. walkę o sakramentalny związek. Zrobiłam malutki test i dałam 5 osobom dorosłym do przeczytania. Efekt - tak samo odbierają go jak ja. Osoby te mówiły, coś w stylu, ze ta kobieta chce sprawiedliwości, zadośćuczynienia. Gdzie tu miejsce na miłość bezwarunkową. Prawdopodobnie tak samo nie lubi swojego mężą, jak on ją.
Oni nadal będą małżeństwem - sakramentalnym.
Szkoda, że nikt nie pokusił się z zadaniem tej kobiecie pytania, czy jakby mąż chciał powrócić do rodziny, to czy przyjęłaby go z otwartymi ramionami (jak "syna marnotrawnego")? Nie można zaprzeczyć, że wiara w związek sakramentalny tej kobiety być może jest tylko świecą dymną.
Pamiętam, gdy się rozwodziłam. Niektórzy pisali: nie zgadzaj się na rozwód, a tak z czystej złośliwości. Cel uświęca środki? W czasie sprawy rozwodowej mąż dostał wybór: brak rozwodu lub rozwód z orzekaniem o jego winie. Jestem w świetle prawa świeckiego rozwódką.
Pozdrawiam

Anonymous - 2007-01-25, 15:46

[quote="Ola2 Pamiętam, gdy się rozwodziłam. Niektórzy pisali: nie zgadzaj się na rozwód, a tak z czystej złośliwości. [/quote]

No Olu, nikt tak nie pisał.
Odpowiedz tylko, czy gdyby ona była przekonana, że rozwód jest złem, to powinna, żeby okazać swoją dobrą wolę, zgodzić się na niego?
Moim zdaniem rozwód to zbyt ważna sprawa, żeby postepować wbrew swoim przekonaniom w imię... czego? niesprzeciwiania sie męzowi?, okazania dobrej woli?
Nic nie wiemy o tej kobiecie, więc nie gdybajmy.
To, czy przyjęłaby swojego męża, zależy od jej pracy po rozwodzie. Od tego, czy chce wybaczyc, czy pielegnować urazy.

Anonymous - 2007-01-25, 16:12

Małgosiu, takie prive otrzymywałam.


"Nic nie wiemy o tej kobiecie, więc nie gdybajmy. "

My gdybamy? A może autor pogdybał? Wyraźnie pisze Elżbieta, że to jest zakończenie dłuższej wypowiedzi.

A dlaczego jej historia przedstawiana jest w konteście chluby? Przykład dobrego postępowania? Jej wypowiedź bardziej świadczy o jej krzywdzie, braku chrześcijańskiego przebaczenia, chęci zadośćuczynienia niż właśnie z przekonań religijnych czy miłości do męża. Jeżeli autor chciał zachęcić nas do mówienia "nie", to nie jest dobry przykład.
A jeżeli autor tego tekstu wie coś więcej o tej kobiecie, czego nam nie mówi, to niepotrzebnie eksponuje te elementy jej wypowiedzi, które świadczą, o czymś zupełnie innym.
Pozdrawiam

Anonymous - 2007-01-25, 17:52

Ola2 napisał/a:
"Na tym, że ta kobieta MA NADZIEJĘ, że może coś.. "

No właśnie, na co?

Ma nadzieję, że może coś drgnie kiedyś w jej mężu i zbliży się on do Jezusa.
Być może właśnie to.

Olu, Ty też chciałabyś, aby Twój mąż nawrócił się... pewnie tak. Myślę, że najpierw chciałabyś, aby się nawrócił i potem był z Tobą, taki nawrócony, bo teraz, z tego co pisałaś jest niedobry :-(
a po nawróceniu będzie "odnowiony" i lepszy DLA CIEBIE :-)
Twoja, Olu, historia jest Twoją historią, która rozgrywa się w Twoim sercu. Jeśli robisz coś źle, to Pan Bóg - prędzej czy później - ujawni to Tobie w najmniej oczekiwanym, acz NA PEWNO dobrym momencie. Wierz w to ! I trzymaj się sakramentów, które "jeszcze" Ci pozostały... wiesz jakie. Pozdrowienia !

Anonymous - 2007-01-26, 09:37

"Ma nadzieję, że może coś drgnie kiedyś w jej mężu i zbliży się on do Jezusa.
Być może właśnie to."

Pisałaś Małgosiu, żeby nie gdybać.

"Olu, Ty też chciałabyś, aby Twój mąż nawrócił się... pewnie tak."
Pewnie tak, tylko nie żyję złudzeniami i nie mam zamiaru "zmarnować" sobie i dzieciom życia.

"Myślę, że najpierw chciałabyś, aby się nawrócił i potem był z Tobą, taki nawrócony, bo teraz, z tego co pisałaś jest niedobry a po nawróceniu będzie "odnowiony" i lepszy DLA CIEBIE "

Niedobry? To trudno nazwać "niedobrością". On jest emocjonalnym szantażystą i patologicznym kłamcą nie tylko w stosunku do mnie. Wobec innych też. I nie sądzę, żeby kiedykolwiek się nawrócił i "odnowił". Facet ma coś z psychiką.

"Twoja, Olu, historia jest Twoją historią, która rozgrywa się w Twoim sercu. Jeśli robisz coś źle, to Pan Bóg - prędzej czy później - ujawni to Tobie w najmniej oczekiwanym, acz NA PEWNO dobrym momencie. Wierz w to ! I trzymaj się sakramentów, które "jeszcze" Ci pozostały... wiesz jakie."

Mój problem polega na tym, zeby wytrwać w samotności (bez innego faceta), a przy tym nie zatruć otoczenia jadem i goryczą. Całe szczęście etap nienawiści zmienił się w etap politowania dla męża (biedny, maly człowieczek). Od politowania może przejdę w coś bardziej konstruktywnego jak prawdziwe przebaczenie.
Na razie chyba nie robię źle, bo jak najbardziej wiele rzeczy zaczyna się układać coraz lepiej - pod każdym względem. No chyba, że Bóg mnie "podpuszcza" i "zwodzi". Więc, Panie Boże, nie wódź mnie na pokuszenie...
Pozdrawiam

Pozdrowienia !

Anonymous - 2007-01-26, 10:45

Olu, masz świadomość swojej sytuacji. Wiesz co Ci wolno, co nie wolno (w świetle Przykazań Bożych). Napiszę tak: może jest Ci lżej, ale może też wracają wspomnienia, kiedy mąż był inny - lepszy (chyba był?!)
Ola, jedno jest wiadome - bo Jezus umarł na Krzyżu - że Ci, którzy idą za Jezusem muszą Go naśladować. Muszą dźwigać Krzyż swojego życia.
Każdy ma jakiś krzyż. I nasze cierpienie przeżyć wewnętrznych jest Krzyżem-Dopełnieniem Męki Cielesnej Jezusa. Tak być musi, bo tak Pan Bóg łączy nas W JEZUSIE. Cierpienia są różne.
Słowa św.Joanny Molla do męża w agonii umierania: "nie godzi się iść do Pana nie przecierpiawszy wiele."
Więc niejako i tak wpisane jest cierpienie w nasze życie. Umiejętnością pokory jest przyjmować to, co Pan Bóg zsyła. A co zsyła? To już inna umiejętność: rozeznawania woli Bożej w swoim życiu. (ten sam autor książki o przebaczeniu napisał "Jak szukać i znajdować wolę Bolą?")
Ola2 jedyna rada - zawsze aktualna jak Jezus aktualnie Zmartwychwstały - nigdy nie należy odłączać się od Chrystusa ! Jeśli czujesz, że nie jesteś odłączona od Chrystusa, pomimo otrzymania rozwodu, to być może tak jest.
A jeśli nie czujesz złączenia z Jezusem, to bądź wierna Bogu, a Pan Bóg zauważy Twoją wierność, ale może za 5 lub 30 lat, a może za chwilę.
Wierność i pokora - prowadzą do naszego przylgnięcia do Boga (być może Boga do nas też...)
Poza tym nikt Cię - na Twoje szczęście :-) nie powinien/nie może/nie wolno mu Ciebie osądzać. Osądzanie nie prowadzi do miłości bliźniego, takiej jak Pan Bóg przykazał.

Pozdrawiam !

Anonymous - 2007-01-27, 12:14

Tak sobie myślę, że to jest cholernie niesprawiedliwe. Mąż/żona zdradza, odchodzi, dostaje rozwód... Myśmy może się też jakoś tam przyczynili, ale kochamy, chcemy ratować małżeństwo, modlimy się, czekamy, zachowujemy wierność wiarołomnemu małżonkowi... Do końca życia tak możemy czekać, podczas, gdy on/ona dobrze się bawi... Nasze dzieci cierpią, my cierpimy i jesteśmy skazani albo na życie w pojedynkę, albo na życie w grzechu i bez sakramentów... A to nie był nasz wybór - jego/jej odejście i rozwód... Ja protestuję! :evil: ;-)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group