Kącik psychologiczny - Witam w kąciku psychologicznym
Anonymous - 2006-11-28, 16:45
List?Hmm,pisałam juz list jakiś rok po jego odejściu(a nie ma go ponad dwa lata).Nawet nie wiedział wtedy,ze wyjechałam z dziecmi na 3 tygodnie.Napisałam i zostawiłam w szufladzie z jego rzaczami.Powiedziałam o tym jak zadzwonił.Bez komentarza,list zabrał,ale nic nie powiedział jak sie potem spotkalismy,zupełnie zero odzewu i jakiejkolwiek rozmowy.A jak zaczęłam ja,gdy zapytałam,wysmiał mnie:(jak to było w jego zwyczaju.Czy teraz pisac?Nie wiem czy potrafiłabym mu napisac cokolwiek.Raczej nie.Przyjeżdza,jest inny,pomaga,ale....nie ma rozmowy,nie ma tematu nas.A ja juz nawet nie pytam,nie zaczynam,bo i tak zobacze jego plecy.Czy jest z tego jakies wyjście?
Anonymous - 2006-11-28, 17:14
chagrine...
ochlodzic sie troche, .............sa ludzie i ludziska ............
sprubuj nie brac sobie tego do serca (wiem, wiem...nie mozliwe )
Jesli tak reaguje na Ciebie to nie zasluzyl na rodzine, nie dojzal do tego ...
niektorzy nigdy nie dojzewaja ...smutna rzeczywistosc ...
Skoro on nic nie ma Tobie do powiedzenia to nie zebraj za nim ... jestes MAMA i naprawde takiego meza Ci nie potrzeba ... moze, jak on zobaczy ze radzisz sobie swietnie a nawet i lepiej bez niego, zacznie w nim cos pracowac ... ale czy to juz nie bedzie za puzno dla niego...?...
nie dawaj sie ... ie za kilka milych slow czy gest ... nie tak latwo ...
pozdrawiam
Anonymous - 2006-11-28, 22:13
mam potrzebę się wypisać,przepraszam, że nie pomagam,nie biorę udziału w dyskusjach,poprostu jeszcze nie mam tyle siły,czytam wasze posty i myśłę o was.Dzisiejszy dzień był jednym z lepszych,zapisałam sie na wymianę opon w samochodzie,trochę popracowałam,bo jutro mam juz dwa razy przekładane spotknie z klientem,ale moja wydajność nadal jest bliska zeru.Na noc robi mi sie potwornie smutno,pracuję sama ( mam wolny zawód),właśćiwie to gdy w małżeństwie było mi dobrze,czułam się bezpiecznie,wtedy nie zabiegałam o towarzystwo.Przebywałam zazwyczaj wśród znajomych,przyjaciół i rodziny męża,bo on jest mega- towarzyski,ma tłum znajomych, ja natomiast nie mam przyjaciół,jedynie znajomych ze studiów,z którymi spotykam sie coraz rzadziej bo są bardzo zajęci.Czuję się więc samotna i trudno mi jest żyć.
Właściwie nie wiem co stało sie główną przyczyną naszego kryzysu,mój pesymizm,ta dziewczyna,która podobno jest tylko koleżanką z którą nie zamierza planowac życia(to po co się z nią całował,umawiał na rower i po co do niej pisze,że na nią czeka),czy wreszcie jego porażka na studiach.Dzisiaj sie z nim widziałam,wpadłam do domu po ubrania,a on właśnie wrócił z uczelni.Nie rozmawialiśmy o nas,tylko o samochodzie,siatkarzach,zwierzył mi się ,że ciężko przeżywa to kolejne powtarzanie roku,wstydzi się, boi się chodzić do dziekanatu,ogólnie jest mu ciężko.Podkreślił też,że musi nad sobąpracować,samodoskonalić się,a jak sama nazwa wskazuje można to robić tylko samemu,ja nie pytałam o nasze sprawy tylko spokojnie próbowałam go podnieść na duchu,udzielałam rad.Był smutny,kiedyś nigdy nie był smutny.Tylko nie wiem co do samotnej pracy nad sobą mają te koleżanki,którym wybiera narty,które gotują mu obiad.Myślę,że nadal flirtuje z tą "Koleżanką od pocałunków",zmienił kod więc na szczęście już nie mam dostępu i się nie zadręczam.Ale jestem pewna ,że znajomość będzie kontynuował.Nie wiem co jest dla niego głownym powodem do myślenia o rozstaniu,bądź separacji,nie wiem.Dla mnie to nie było powodów,by żyć teraz osobno,on mi kazał się przenieść do rodziców,bo potrzebuje czasu na zastanowienia,a ja tak chciałabym przy nim być,od mojej ostatniej histerii minęło dopiero 5 dni,a ja już nie mogę wytrzymać,muszę zacząć coś robić,basen,kino,książka,język.Ktoś pisał,że często niezadowolenie z sexu z małżonkiem/ką pcha drugą osobę w inne ramiona i prowadzi do kryzysu.U nas tego problemu nie było,oboje byliśmy zachwyceni swoją fizycznością.Wiem,że nadal podobam się mężowi,sex napewno nas łączył.Więc dlaczego,tak bardzo byłam uciążliwa?Ja tak chciałabym go znowu przytulić!!Dlaczego Bóg najpierw zabrał mi dziecko,a teraz zabiera męża.Do czego ma mnie doprowadzić to cierpienie,ja nie chcę już cierpieć.
P.S.Jak długo czekacie na odpowiedź psychologa,czy można się wcale nie doczekać?
[ Dodano: 2006-11-28, 22:14 ]
mam potrzebę się wypisać,przepraszam, że nie pomagam,nie biorę udziału w dyskusjach,poprostu jeszcze nie mam tyle siły,czytam wasze posty i myśłę o was.Dzisiejszy dzień był jednym z lepszych,zapisałam sie na wymianę opon w samochodzie,trochę popracowałam,bo jutro mam juz dwa razy przekładane spotknie z klientem,ale moja wydajność nadal jest bliska zeru.Na noc robi mi sie potwornie smutno,pracuję sama ( mam wolny zawód),właśćiwie to gdy w małżeństwie było mi dobrze,czułam się bezpiecznie,wtedy nie zabiegałam o towarzystwo.Przebywałam zazwyczaj wśród znajomych,przyjaciół i rodziny męża,bo on jest mega- towarzyski,ma tłum znajomych, ja natomiast nie mam przyjaciół,jedynie znajomych ze studiów,z którymi spotykam sie coraz rzadziej bo są bardzo zajęci.Czuję się więc samotna i trudno mi jest żyć.
Właściwie nie wiem co stało sie główną przyczyną naszego kryzysu,mój pesymizm,ta dziewczyna,która podobno jest tylko koleżanką z którą nie zamierza planowac życia(to po co się z nią całował,umawiał na rower i po co do niej pisze,że na nią czeka),czy wreszcie jego porażka na studiach.Dzisiaj sie z nim widziałam,wpadłam do domu po ubrania,a on właśnie wrócił z uczelni.Nie rozmawialiśmy o nas,tylko o samochodzie,siatkarzach,zwierzył mi się ,że ciężko przeżywa to kolejne powtarzanie roku,wstydzi się, boi się chodzić do dziekanatu,ogólnie jest mu ciężko.Podkreślił też,że musi nad sobąpracować,samodoskonalić się,a jak sama nazwa wskazuje można to robić tylko samemu,ja nie pytałam o nasze sprawy tylko spokojnie próbowałam go podnieść na duchu,udzielałam rad.Był smutny,kiedyś nigdy nie był smutny.Tylko nie wiem co do samotnej pracy nad sobą mają te koleżanki,którym wybiera narty,które gotują mu obiad.Myślę,że nadal flirtuje z tą "Koleżanką od pocałunków",zmienił kod więc na szczęście już nie mam dostępu i się nie zadręczam.Ale jestem pewna ,że znajomość będzie kontynuował.Nie wiem co jest dla niego głownym powodem do myślenia o rozstaniu,bądź separacji,nie wiem.Dla mnie to nie było powodów,by żyć teraz osobno,on mi kazał się przenieść do rodziców,bo potrzebuje czasu na zastanowienia,a ja tak chciałabym przy nim być,od mojej ostatniej histerii minęło dopiero 5 dni,a ja już nie mogę wytrzymać,muszę zacząć coś robić,basen,kino,książka,język.Ktoś pisał,że często niezadowolenie z sexu z małżonkiem/ką pcha drugą osobę w inne ramiona i prowadzi do kryzysu.U nas tego problemu nie było,oboje byliśmy zachwyceni swoją fizycznością.Wiem,że nadal podobam się mężowi,sex napewno nas łączył.Więc dlaczego,tak bardzo byłam uciążliwa?Ja tak chciałabym go znowu przytulić!!Dlaczego Bóg najpierw zabrał mi dziecko,a teraz zabiera męża.Do czego ma mnie doprowadzić to cierpienie,ja nie chcę już cierpieć.
P.S.Jak długo czekacie na odpowiedź psychologa,czy można się wcale nie doczekać?
Anonymous - 2006-11-29, 00:09
chagrine napisał/a: | List?Hmm,pisałam juz list ....,list zabrał,ale nic nie powiedział jak sie potem spotkalismy,zupełnie zero odzewu i jakiejkolwiek rozmowy.A jak zaczęłam ja,gdy zapytałam,wysmiał mnie:(jak to było w jego zwyczaju. |
Chagrine- mogę sie pod Tobą podpisać:(
Anonymous - 2006-11-29, 00:36
Kochana...
Nie jestem Błękitną, ale też z wykształcenia jestem psychologiem.
Magda z pewnością jest bardzo zajęta i gdy znajdzie chwilę odpowie na Twoje pytania.
Ja zacznę od końca. Podobnie jak Ty straciłam dziecko i męża. Właściwie straciłam dwoje dzieci. Wielokrotnie pytałam Boga dlaczego, buntowałam się się, kłóciłam. Dziś wiem, że to wszystko było mi potrzebne, by móc wzrastać, by rozwijać się wewnętrznie. Źródeł naszego kryzysu dziś szukam właśnie w naszych reakcjach i sposobach radzenia sobie ze stratą pierwszego dziecka. Nie radziliśmy sobie i nie potrafiliśmy o tym rozmawiać - mąż nie chciał wracać, by mnie nie ranić, ja potrzebowałam rozmowy, ale sądziłam, że jego to nie interesuje. W ten sposób wyhodowaliśmy sobie trupa w szafie...
Piszesz o fizyczności - czasami fizyczność przesłania całą resztę? Może to właśnie reszty szuka u koleżanek. Może zwyczajnie czuje, że nie potrafi sprostać problemom, które macie i dlatego ucieka? Może czuje się odtrącony?
To są pytania, na które szuka się odpowiedzi na terapii, na forum za dużo nie można pomóc, bo cóż to tylko forum - nie ma możliwości pracy z dwoma stronami, nie widzi się wszystkiego...
Wiesz, ludzie przeważnie garną się do ludzi spełnionych, zadowolonych, uśmiechniętych. Smutek i rozpacz odpychają... Może warto, byś porozmawiała na żywo z terapeutą? Jeśli mąż nie chce poddać się terapii, to trudno, ale nie znaczy, że Ty też masz z tego rezygnować...
Póki co pamiętam w modlitwie
Anonymous - 2006-11-29, 00:37
jakaś czarna rozpacz mnie dopadła,płaczę i się nakręcam,potrzebuję miłości jak powietrza,duszę się bez niej,przypomniało mi się,że gdy tak rozpaczałam mąż mówił,że mi chyba potrzebny mi jest poprostu ktokolwiek,żeby był,to niekoniecznie musi być on,że tą potrzebę czułości mam za bardzo rozbudowaną.To prawda,czuję sie teraz jak bezbronne małe dziecko,piszę tutaj by przypadkiem w tej rozpaczy,nie chwycić za telefon i nie zadzwonić do niego.Nie umiem sie modlić,moja wiara jest bardzo słaba, brakuje mi cierpliwości,z natury jestem histeryczką i katastrofistką,jak pokonać siebie.Może ktoś z was jest teraz dostępny na gg,chętnie porozmawiam,bo teraz napewno nie zasnę!!! Wiem,że każde spotkanie z nim strasznie przeżywam,odradza się we mnie cały ból,ale tak bardzo chcę jutro do niego pojechać,jestem umówiona w Warszawie o 20.00 i chciałam u niego zanocować.Boję się jednak,że to się źle skończy,on jest chory,a wstać musi na zajęcia o 6.30,będzie rozdrażniony,a ja pewnie nie wytrzymam i sie popłaczę.Wiem,że powinnam jeszcze dać mu ode mnie odpocząć i poczekać na jego ruch,może się ztęskni.Nie wiem,najgorsze przede mną w najbliższych dniach wróci ze Szwajcarii ta niby tylko "koleżanka".jej nie wzrusza,że ma żonę,pisze w mailach,jak chwali sie wszystkim,ze w Polsce ktoś na nią czeka.Jak sie odsunę to ona zacznie działać.Boze jak to boli!!!
Anonymous - 2006-11-29, 04:52
mam propozycje do przemyslenia, widze ze pisanie pomaga Ci najlepiej ... to jak rozmowa
kup gruby zeszyt z jakiego mozna ciezko kartki wyrywac [ma byc widac gdzie byly kartki wyrywane(jak ksiazka )] pisz pamietnik wszytko co Ciebie boli, i raz na tydzien wyrywaj kartki z niego i spalaj je ...zobaczysz po jakims czasie ogladajac ten zeszyt ktory moze juz bedzie mial tylko grzbiet przyjdzie ulga ...
wiem jak ciezko ale musisz koniecznie stanac na nogi i sprubowac zyc samodzielnie, napewno to potrafisz !!!
im bardziej samodzielna bedziesz tym wiecej interesujaca dla meza... wyprubuj zobaczysz jak dziala
po za tym naprawdze radze Ci terapie ktora tu na forum nie jest mozliwa, umow sie z psychologiem i porozmawiaj ...napewno pomoze ...
a ja czekam na Twoje "raporty" -- jak masz ochote, oczywiscie .... moze napiszesz jak i co zmienilas ..krok za kroczkiem ...
powodzenia
pozdrawiam
Anonymous - 2006-11-30, 23:56
Dziękuję za wasze wsparcie i modlitwy,smutno się robi jak człowiek widzi,że tyle cierpienia na tym świecie,a życie jedno i każdy chciałby być trochę szczęśliwy.Widzę,że moje problemy to nic,w porównaniu z problemami Moni.W jej sytuacji jasno widać którą drogę należy obrać,uciekać i już.
A co u mnie,ta rozmowa z mężem, której sie tak bałam wypadła świetnie i zasnęłam spokojna i nawet szczęśliwa(nocowałam u niego).Powiedział,że on nie ma zamiaru teraz się rozwodzić,on chce mieć czas dla siebie,chce wyjść na prostą,a potem prawdopodobnie wróci,że wie,że mi ciężko i będzie dzwonił i sprawdzał jak sie czuję,że jemu tez ciężko też się czuje ze mną związany,ale teraz musi być sam bez żony.Przytuliłam się do niego i poszłam spokojnie spać do drugiego pokoju.Ale oczywiście swoim zwyczajem chciałam wiedzieć coś wiecej,zadzwoniłam dzisiaj popołudniu i pytam jaki ten czas jest mu potrzebny(on ma jutro kolokwium był rozdrażniony moim tel.,miałam nie dzwonić),on mówi ,że nie wie:2 lata, 1.5 roku.Ja sie przeraziłam z miesiąca robi sie półtora roku i co to jest,żona nie może być z mężem ,który ma problemy,studiuje(podobno jestem upierdliwa i czasochłonna,jego mama jeszcze bardziej,ale mamy nie może sie pozbyć więc pozbywa sie mnie bo musi)Pytałam jak to sobie wyobraża,powiedział,że nie wie,że przecież on mi dał wolną rękę zawsze mogę odejść,jak chce od niego teraz decyzji to możemy się rozwieść).Na dzisiaj nie jesteśmy juz razem,a jak go kocham to poczekam(on liczy sie z tym,że mogę zmienić zdanie).bo przecież wszystko może się zdażyć.
Oczywiście nie daje mi 100% gwarancji,że jak wyjdzie na prostą to nie odejdzie,Jak mu powiedziałam,że mnie rani ,że go kocham i tęsknięa,to powiedział,że on mnie też kocha,ale taraz nauka i tylko nauka(mam jednak wątpliwości,czy ta dziewczyna się w to nie włączy).Co mam robić,czekać w zawieszeniu,kocham i chcę by wszystko wróciło do normy,więc poczekam cierpliwie i zajmę się sobą swoimi zainteresowaniami,zacznę nadrabiać zaległości,będe sie modlić i żyć nadzieją,teraz jestem dobrej myśli,choć samotność wieczorową porą mnie dobija.
Pozdrawiam wszystkich ciepło i dziękuję za tą radę z pisaniem,notuję każdy dzień odkąd zaczął sie ten kryzys.Modlę się za was wszystkich byście byli szczęśliwi.
[ Dodano: 2006-12-03, 00:26 ]
rebound
Wybrałam się do psychologa poleconego przez koleżankę(była to pierwsza wizyta więc jeszcze nic się nie roztrzygnęło),nie byłam do tej pani do końca przekonana,więc poszłam sprawdzić inne miejsce (też z polecenia),tam trafiłam na p. psycholog w moim wieku czyli przed 30- stką.Co do niej też mam wątpliwości ja gadałam przez 50 min,a ona tylko słuchała i patrzyła na zegarek (za wizytę zapłaciłam 100 zł).W pon. jestem umówiona z tą pierwszą Panią.
Jestem z Warszawy,może ktoś z was ma kogoś sprawdzonego,bo chciałabym poddać się terapii?
Mój stan psychiczny jest już dużo lepszy i to w dużej mierze dzięki wam i waszym radom,no i oczywiście modlitwie,w której moc dopiero uczę sie wierzyć.Wstyd sie przyznać,ale od naszego ślubu w kościele byłam tylko w szczególne święta,moja wiara jest bardzo słaba,pewnie dlatego że nie mam kontaktu z kościołem,postaram się to zmienić.ale czy to uczciwe postępować według zasady "gdy Trwoga to do Boga".Gdy juz nic nie pomaga to zwracam się do Boga,którego dotychczas niedostrzegałam.W tej mojej miłośći do Boga jest dużo interesowności,proszę pomódlcie się za mnie bym nauczyła się kochać Boga bezinteresownie!
Nocami nadal jest ciężko,w nocy budzą się demony chciałoby sie porozmawiać,a nie ma z kim,mąż kazał mi się wyprowadzić to był jego warunek:mam mu dać spokój, niedzwonić,a on sie zastanowi czego chce.A we mnie wciąż rodzi sie bunt,przecież żona powinna być przy mężu,na dobre i na złe.Od razu rodzą sie pytania,co on teraz robi, z kim jest?I taka huśtawka nastrojów,smutne będą te święta!
Anonymous - 2006-12-11, 16:26 Temat postu: nie radzę sobie... Znalazłam Was, gdy rozpaczliwie szukałam pomocy. Swego czasu umacnialiście mnie swoją siła i chęcią walki o małżeństwo. Myślałam, że poradzę sobie sama. Już wiem, ze nie dam rady. Poczucia jakiejkoliwek wartości-brak.Brak mi sił. Proszę, może spoglądając z boku na moją historię ,"wyprostujecie"mnie. Błękitna, Ciebie szczególnie prosze o pomoc. Pogubiłam sięw uczuciach.Pozwolicie, ze strzeszcze historię.Bardzo proszę o Wasze spojrzenie ...
Jesteśmy małżeństwem od 2001 roku.Mamy dwie córeczki.Chyba jeszcze sie kochamy.Mąż krótko przed ślubem rozmawiał na gg z poznaną w necie dziewczyną, potem były maile, propozycje spotkania się, pierwsze spotkanie.Zorientowałam się-zakończył sprawę. Potem urodziła siepierwsza córcia- z ręką na sercu- byłam szczęśliwa.Mąż dostał przypadkowego Sms-a od jakiejś dziewczyny z problemami, odpowiedział, jakoś zaczęli sms-ować. Byłam tak zaślepiona miłością, że nie reagowałam na chowanie sięmęża w łazience , sms-y do 2-3 w nocy.W mojej ocenie był to flirt, dla męża-też, co przyznał. I tłumaczył, ze nie wie, czemu tak robił. Obiecał, że kontakt zerwie-i... okazało się, że kontak ciągnął kolejne 2 miesiące.Czemu? Nie wie. Potem byłam w ciąży- zagrożonej. Cała rodzina biegała wokół mnie pomagając, teściowa gotowała obiady, mój ginekolog prosił męża, zeby o mnie dbał, pilnował, abym się nie denerwowałaitp. A mój mąż przez cały okres ciąży i pół roku po porodzie- używał dodatkowych kart telefonicznych(ma tel.na abonament). Podobno to dla niego bez znaczenia. Miał karty, zeby sprawdzić, czy ja go sprawdzam. Uzywał ich podobno "tak, na codzień". I podobno już od dawna ich nie doładowywuje. Żałuję, że kłamał. Kartę/y doładowywuje przez konto w banku.Nie ufam mu, w ciągu trzech lat nazbierałoby siemoże kilkamiesięcy, kiedy mąż mnie nie oszukiwał. Nie podejrzewam go o zdradę fizyczną, ale ciągły strach, niepokój jest potworny. Mówi, ze coś do mnie jeszcze czuje- może i tak, ale nie stać go na pokazanie- nie wymagam prezentów, kwiatów słowotoku z zapewneniami o miości. Wystarczyłoby, gdyby mnie pocałował"naprawdę', a nie cmoknął w policzek , gdy wraca z pracy. Pewnie powiecie, ze nie rozmawiamy.Mamy dość wałkowania tematu, czemu mąż robił to i to, czemu nie pomyślał, że ryzykuje małżeństwo i mnie krzywdzi? Odpowiedź-nie wiem, nie pomyślałem. I jeszce mój problem - wiem, co robił mąż nie dlatego, ze go sprawdzam. Wiem, bo czuję. nie potrafię tego wyjaśnić- po prostu np. mąż czyta Sms-a , pytam- od kogo?-a, od macieja/. A ja wiem/czuję, że to nieprawda. Mąż czyta wyciąg z banku- patrze na niego i sama czuję ten specyficzny niepokój. Wiem, ze coś jest nie tak. jakby rodzaj przeczuć, intuicji.Dotyczy to, jak zauważyłam osób z najblizszego otoczenia- mamy, kolegi zpracy(którego synek znalazł sięw szpitalu), czasem widzę w snach sytuacje, które potem siezdarzają. I zawsze jest to coś niedobrego/niosącego ból.Eydawało mi się,że te przeczucia to mój głupi wymysł, coś, co sobie sama wmawiam.Tylko dlaczego śnio mi sie że Mąz s\ms-uje z dziewczyną, dlaczego patrząc na męża jestem głęboko przekonana, ze nie mówi prawdy, a przyciśnięty, faktycznie- okazuje sie , ze nie mówi prawdy/ Dlaczego czuję niepokój, którego nie moge zagłuszyć melisą, labofarmem i in. Dlaczego tak silnie czuję emocje innych. Nie wiem, moze sobie wmówiłam. może jestem tak beznadziejnie podejrzliwa?
boli mnie wszystko w środku. czuję sieskrzywdzona, nie mam nikogo, komu mogłabym się choćby wyzalić.
Czuję sięsłaba. Mąż sobie poradzi. Wiele razy powtarza, ze gdybyśmy sięrozstali, on b. szybko kogoś znajdzie, a ja napewno sobie nie poradze. Pewnie ma rację- zarabiam mało, charakter mam nie do zniesienia.Gdy pytam, czemu nie chce od mnie odejść? Nie wiem, szkoda mi dzieci.
Proponowałam nam psychologa-nie ma mowy.On nie potrzebuje.Zaproponowałam, zebyśmy ustalili sobie 3 rzeczy, które są dla nas wzajemnie ważne, a których będziemy ptzrstrzegac. poprosiłam o;1. noszenie przez niego obrączki( nie nosił, bo mu przeszkadzała).2.o raz w tyg.kąpanie/karmienie zdieci-wybrał kąpanie.3.żeby pomyslał kilka razy zanim zrobi coś, co może mnie skrzywdzić. Mąz natomiast- 1. o możliwośc trzech wyjść "na miasto/na piwoz z kolegami- fakt- czepiałm sie, gdy on wyjeżdzał na konferencje., szkolenia, wychodził zkolagami, a ja byłam z dziećmi- bo albo karmiłam albo w zagrożonej ciąży.2.o niewspominanie, ze jego rodzice nam nie pogają-fakt jest mi przykro,że teściowie, mimo, że ich prosiłam i mimo, że mieszkają kilka min.jazdy samochodem od nas- nie zaopiekowali się dziećmi, abyśmy mogli razem wyjść do np,kina, a gdy opiekunka raz zajęła siędziećmi, teściowa się obraziła. 3.abym nie pokazywała swoich złych nastrojów, kiedy on wraca z pracy. To ostatnie j. dla nie chyba najtrudniejsze, bo i w pracy jest różnie, i czasem moja mama zadzowni z pretensjami, ze u niej coś nie tak itp. ale uczciwie się staram. I taki na razie mamy plan wspólnego zycia. Mnie jast dalej ciężko. jestem świadoma, jak bardzo jestem słaba. Proszę o pomoc.
Anonymous - 2006-12-11, 21:53
Moim zdaniem powinnaś przede wszystkim zadbać o siebie i swoje zdrowie psychiczne. Z tego, co piszesz, wynika, że nie jesteś w dobrej formie. Radziłabym Ci wizytę u psychologa - jeśli mąż nie chce - idź sama. Pomóż sobie. Może być tak, że jak Ty będziesz silniejsza, sytuacja w domu zacznie się zmieniać na lepsze. Ściskam mocno.
Anonymous - 2006-12-14, 00:02
Witajcie!
Ostatnio się nie odzywałam,bo posłuchałam waszych rad i zajęłam sie sobą, bo chodzę do psychologa,bo kupiłam sobie książkę Dobsona,a przede wszystkim poszłam do spowiedzi i modlę się każdego dnia.I mam rezultaty.Jestem spokojna,uśmiecham się zaczynam myśleć pozytywnie,choć w moim małżeństwie bez zmian.Ale ja chcę sie zmienić.Już nie ma we mnie paniki,już nie chce niczego na siłę,już potrafię zaakceptować ,a nawet polubić wizję przyszłości bez męża ( tu pewnie lekko przesadziłam).Pisałam wam w świadectwach o cudzie,niestety ten cud nie był tak przełomowy jak myślałam na początku.Przyjęchałam do męża w niedzielę zakładając,że jak zapowiadał pójdziemy razem do kościoła(troche powątpiewałam) i co okazało się,że to był słomiany zapał,zwalił na naukę,że nie ma czasu,rozmowę ze mna zaczął czytając jednocześnie książkę,więc to ja raczej mówiłam.Prosiłam ,żeby ze mną posłuchał homilli ks. Pawlukiewicza,posłuchał,nie wiem co z tego co usłyszał sobie przyswoił i czy wogóle go to obeszło.Rozmawialiśmy spokojnie,on potwierdzał swoja winę w całej tej sprawie,ale decyzji nie zmienił.Jego stanowisko to teraz on i nauka,bo bez jego skończonych studiów nasze małżeństwo nie ma racji bytu.Spytałam czy gdybym odeszła to by był ucieszony,powiedział,że było by mu bardzo smutno bo jest do mnie przywiązany,ale uszanował by taką decyzję.I znowu powtórzył,że nie chce sie rozwodzić,chce wyprostować swoją sytuację i potrzebuje czasu(ile, nie wiadomo),jak mu się uda to będzie myślał dalej.Potem rozmawiałiśmy o świętach,on by chciał,żebym była z nim na Wigilii u jego rodziny ,a on do mojej nie pójdzie.Ja mu na to powiedziałam,że albo będziemy wszędzie razem,albo nigdzie,ma się zastanowić.Jeśli chodzi o sylwestra to mamy go spędzić oddzielnie,jego zdaniem.Napiszcie co byście zrobili na moim miejscu,zważywszy,że teraz nie mieszkamy razem zgodnie z jego życzeniem,a raczej rozkazem.Ja osobiscie uważam ,że to jakis cyrk i oczywiscie gdzies tam w oddali jest ta "pocieszycielka",moze ten sylwester zarezerwował dla niej?Nie rozmawiam z nim o niej bo uważam,że to mnie do niczego nie doprowadzi,jeśli będzie chciał zdradzać, okłamywać to to bedzie to robił,jesli ona nie ma sumienia to nie ma i już,ja go nie zmuszę, żeby był inny niż chce być.Jeśli wyjdzie na jaw ,że kłamie i że to wszystko to gra na zwłokę,to ja będę gotowa na to by odejść z podniesiona głową,nie dam się maltretowac psychicznie,mam przecież jedno życie i nie chcę g o zmarnować.Dam mu wolność, o którą prosi,niech się nią zahłyśnie,a potem bedzie trzeba zdecydować,jzaczynam odkrywać ,że życie na mężu sie nie zaczyna i nie kończy.Oczywiście moje uczucia się nie zmnieniły ja wiem czego chcę,ja uważam,że trzeba walczyć,ratować,a nie uciekać w krzaki,ale ja nie chce przyjąć go bezkrytycznie,nie zaakceptuję kłamstwa i zdrady.Wiem ,że wolę samotność,od życia w wiecznym stresie i myślenia co tym razem mąż wywinie.Dzięki wam staję się silniejsza ,dziękuję!
[ Dodano: 2006-12-14, 00:17 ]
monikaj!
Mój mąż też uważa ,że jestem słaba i tak samo jak twój mówił mi,że jeśli byśmy sie rozstali to on napewno sobie kogoś znajdzie(dziewczyny go ubustwiają,bo nie znają prawdy o nim),a ja.....
I rzeczywiście, chyba przyswoiłam sobie to twierdzenie,że jestem słaba.I na początku naszego krótkiego jeszcze kryzysu,bo dopiero niewiele ponad miesiąc,panikowałam,ryczałam, wpada łm w histerię i nawet wzięłam pare psychotropów.Dzwoniłam codziennie,noce były koszmarne bo ja jestem takim z natury przytulakiem.Nie mogłam pracować,nie robiłam nic,cały czas myślałam,nawet w nocy.A teraz dzięki temu forum,modlitwie,psychologowi i własnej pracy nad sobą,stałam się spokojna i jest już o niebo lepiej,staram się wyrobić w sobie cierpliwość.Oczywiście czuję,że jestem jeszcze blisko krawędzi i każda zła wiadomość łatwo wytrąci mnie z równowagi,ale wiem,że juz nie cofnę się z tej drogi naprawy siebie.
Ty też musisz się wyciszyć,emocje są złym doradcą,trzeba dać sobie odpocząć by każde z was usłyszało siebie swoje myśli,prawdziwe pragnienia.Teraz kończę swój wywód bo trzeba rano wstać,postaram się dokończyc jutro.aha napisz skąd jesteś!
Anonymous - 2006-12-14, 08:00
Jestem z Poznania. Wiem, ze potrzebuję pomocy, bo od dwóch lat starałam się poradzić sobie jakoś sama i jest tylko gorzej. Zero poczucia wartości. Przeraża mnie, że mój dzień kręci się wokół meża. Zresztą, mój mąż też jako jeden z warunków ew. dalszego bycia razem postawił "dużo wolności" - w praktyce wychodzi kiedy chce, na ile chce, informując tylko, ze wychodzi. I, faktycznie, jest przystojny, ma pracę, w której poznaje wciąż nowe osoby, itp...Ciężko mi. Czuję się jak taka małe coś wciśniete w kat i aż boję się nosa wyściubić. Licze na Waszą pomoc, bo jakaś część rozumu wbija mi do głowy, że przeciez sa dzieci. Muszę być dla nich silna. no i nie mam siły.
Anonymous - 2006-12-15, 10:35
Monika, mam podobną sytuację do Ciebie. Ciągłe kłamstwa, smsy itd. Nie mogę ci radzić bo sama mam nierozwiazany problem. Mogę Ci tylko powiedzieć co do tej pory zrobiłam, ale czy to będzie dobre to sie okaże. Miałam podejrzenia, że kogoś ma, też czułam jak ty że kłamie. Nawet jeśli nie było go w domu, tez czułam, że coś złego robi. Wypierał się, ale wiadomo, ze kłamstwa zawsze wyjdą. Po kilku takich razach zrozumiałam, że moja intuicja się sprawdza. Któregoś dnia czułam że sie z nią skontaktował. Nie miałam dowodów, ale w ciemno powiedziałam że wiem o tym. Zaprzeczał. Po kilku ddniach okazało się że miałam rację. Ja teraz wiem kiedy kłamie, ale nie mogę w to wierzyć bez dowodów. Gdy się przyznał do znajomości , pierwsze co zrobiłam to poszłam do teściowej. Mimo, że to jej syn to mnie wspiera do dnia dzisiejszego. Sama miał problemy z mężem to wszystko rozumie. Mąż sie na to wscieka , że nie stawia sie za nim. Całą jego rodzinę mam za sobą. Plus dla mnie.
Druga sprawa to psycholog. Nie umiałam sobie z tym poradzić, wiec umówiłam się na wizytę. Chyba nie trafiłam na najlepszego. Ale dowiedziałam się, ze to nie ja mam problem tylko mój mąż. Mnie psycholog na tamtym etepie nie był potrzebny. Ale ta wizyta wzmocniła mnie.Z cichej myszki zaczęła wydobywać się energia. Zaczęłam myśleć to co ja chcę dla siebie. Zrozumiałam, że muszę być stanowcza. Faceci lubią stanowcze kobiety. Ulegają im. Kiedy zaczęłam mówić czego chcę, a co mi się nie podoba, zaczął przecierać oczy. nie poznawał mnie. Nawet stwierdził że mu się to podoba i szkoda, że wcześniej taka nie była. Nie mówiłam, że chce żeby był ze mną , tylko o tym, że chce być szczęśliwa, kochana itd. I jeśli on nie chce być tym facetem to trudno. Wydaje mi się że wdarł się niepokój w jego życie, że mogę sobie kogoś znaleźć z kim będę szczęśliwa. Powiedziałam, że nie jest jedynym facetem na świecie, i że nie zmuszę go aby mnie kochał. To będzie jego strata jak odrzuci moja miłość.
On przyznaje się do tego, że nigdy nie znajdzie takiej kobiety jak ja i żadnej nie będzie mógł zaufać jak mnie. Przekonał się że wiem czego chcę, i że sobie poradze bez niego z pomoca rodziny. Najgorzej, że dzieci na tym cierpią. A! wiele razy jak byłam wsciekła wychodziłam z domu. Nie mówiłam gdzie idę. zostawiałam dom tatusiowi. Nie było mnie czasami kilka godzin. Siedziałam u takich kolezanek o ktyórych nie wiedział gdzie mieszkają. Wtedy zaczęły sie telefony, smsy. Gdzie jesteś, co robisz, martwie się o ciebie, wracaj proszę, jesteś dla mnie bardzo ważna itd.Ja teraz jestem górą, chociaż są dni , że mam dość wszystkiego, gdyby nie dzieci juz by mnie nie było. Mam nadzieję że to wszystko do niego dociera, że to on może zostać odsunięty. Kiedyś nie chciał iść razem do psychologa, teraz sam zaproponował. Powiedzia, ze musi zrozumieć co jest nie tak z nim, że mnie tak bardzo rani chociaz tego nie chce.
Czy zrobiłam dobrze czas pokaże. Ja czuję że on mnie kocha, tylko gdzieś się zagubiliśmy i teraz nie możemy się odnaleźć.
Anonymous - 2006-12-15, 11:02
czytam twoją historię i strasznie mi smutno.Kłamstwo zabija,a nasi mężowie grają nim z nami.Mój to opanował drobne kłamstwo do perfekcji,straciłam do niego zaufanie.Współczuje Ci że u was trwa to juz dwa lata ja tyle nie wytrzymam,z tym że my nie mamy dzieci(tzn.mieliśmy,żyło tylko w moim łonie,nie poznało tego świata).Napewno bez dzieci decyzje sa prostrze.Wolność!mój też cierpiał na jej brak,więc wydalił żonę z domu i teraz ma jej pod dostatkiem ostatnio nawet nie zadzwoni.Było już spokojnie do wczoraj,kiedy o 00.00 wyjechałam po brata i w drodze powrotnej rozbiłąm samochód garbusa.Załamałam się jutro mam ważne spotkanie,a w samochodzie wszystko zaczęło nawalać,śmierdzi benzyną w środku i takie tam.Zadzwoniłam do męża,wiedziałam, że nie śpi bo się uczył i się wyżaliłam.On się wściekł powiedział,że jestem nieostrożna jak zwykle,że po co gdzieś włóczę sie po nocy.Jednym słowem mam za swoje.Wpadłam w rozpacz,dzwoniłam do niego jeszcze kilka razy a on w połowie odkładał słuchawkę.Pomyślałam sobie, po co mi taki mąż skoro nie mam w nim wsparcia,skoro ciągle się martwię z jego powodu.Głupie te uczucia!Chyba kocham wyobrażenie,a nie realnego człowieka.Sama nie wiem.Dzisiaj mam podły nastrój.
W twojej sytuacji pewne jest jedno,tak dalej nie może być,ty się wykończysz,małżeństwo to wspólna praca,wspólne wyjścia do kina,tu nie ma już takiej wolności jak w kawalerskim życiu.On to musi zrozumieć.Ty musisz z nim rozmawiać cierpliwie i spokojnie,o tym jak sie czujesz,czego potrzebujesz,o was.Pewnie przydał by sie jakiś dobry psycholog no i książka o której wszyscy tu piszą"Miłość potrzebuje stanowczość".A najważniejsza jest modlitwa i pozytywna myślenie wbrew logice.w twojej sytuacji, widze analogię do mojego kryzysu.Nie można być uległym,nie można zepchnąć się na boczny tor bo wtedy przestajesz być interesująca dla męża.Przepraszam,że piszę takie rzeczy,ale chyba zdrowiej jest odejść(jesli oczywiście walczyło się najpierw o małżeństwo wszelkimi sposobami) niż do reszty zgoszknieći dać się zniszcyć.Ja jestem z Warszawy.Trzymaj sie ciepło,pomodlę się za Ciebie!
|
|
|