To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Świadectwa - Początek końca ?

Anonymous - 2008-05-02, 01:56

Darek trafiłeś w sedno... (niestety)
Gdy ja teraz (na początku zgadzałem się na rozwód i w oczach otoczenia byłem OK) mówię, że ślubowałem nie przy filiżance kawy, ale przed Bogiem - słyszę od żony w sądzie, że specjalnie utrudniam jej rozpoczęcie nowego życia, że to co robię, to czysta złośliwość i że przemawia przeze mnie "czysta dulszczyzna (cokolwiek miałoby to znaczyć).
Tekstom małżonki (a potrafią być bardzo jadowite) przestałem się dziwić.
Ostatnio gdy mówiłem w rodzinie o słowach przysięgi małżeńskiej, usłyszałem, że zaczynam gadać jak jakiś nawiedzony...
Prawdą jest, że liczyłem na pomoc ze strony rodziny. Próbowałem mniej lub bardziej skutecznie (dyplomatycznie) zaangażować kogoś ze strony żony i mojej, ale stwierdzenia typu: wasze małżeństwo od początku było skazane na porażkę, macie takie różne charaktery, jeszcze ułożysz sobie życie, dzieci są już na szczęście dorosłe, nie chcę się mieszać w wasze problemy - czy właśnie taka powinna być reakcja rodziny ?!
WieK.

Anonymous - 2008-05-05, 09:14

Wiek to jest przykre, że rodzina, która powinna być wsparciem najchętniej umywa ręce. Ja otrzymałam wsparcie od strony męża bo został w domu, ale też nie do końca siostra Jego ostatnio wykrzyczała mi, że zawracam głowę rodzicom, że mama na lekach i wiesz chyba wrszcie do mnie dotarło jeszcze mocniej ZŁÓŻ WSZYSTKO CHRYSTUSOWI żaden człowiek tu nie pomoże tylko zaognia.
Moje życie już sie zmieniło i cały czas zmienia doświadczam niesamowitej siły nadprzyrodzonej. Zaczełam chodzić na Odnowę i robię Seminarium w Duchu Św. książki które czytam "Nawrócić się aby zyć", "Z grzechu do wolnosci", "Jezus żyje" ukazują jak Duch Św działa w dzisiejszych czasach jakie cuda dokonuje one jeszcze bardziej pomagają mi w tym cierpieniu które już postrzegam inaczej i potrafie je dźwigać bo nie dźwigam go sama.
Dlatego jestem przekonana, że nie wolno katolikowi godzić się na rozwód, a zło dobrem trzeba zwyciężać. Co za sztuką jest kochać tych co nas kochają? Sztuką jest kochać tych co nas nie kochają!
JEZU UFAM TOBIE!
Pamietam o Was w codziennej modlitwie.

Anonymous - 2008-05-05, 09:48

Ja tez potwierdzam bolesną prawę ,że ludzie zobowiązani niejako z moralnego punktu widzenia do udzielenia nam wsparcia ( jak rodzina np) w trudnych chwilach , często nam go zwyczajnie odmawiają. Co gorsza jak sama doświadczyłam ,ze do pomocy ale w złym , jest wiecej chętnych niestety --bo i mąż miał pomagierów i ja , gdybym go opuściła tez bym takowe wsparcie u nich znalazła.
Usłyszałam kiedyś takie mądre słowa : Bóg kiedy chce nas zmusić do działania to zostawia nas samych ....
Dobrze ,gdy jest przy nas ktoś , kto nas wspiera , ale nawet kiedy nie ma nikogo takiego , to nie nalezy się poddawać .Bóg nigdy nas nie zostawi na pastwę losu . Trzeba zawsze z ufnością we wszystkim zwracać się do Niego i nie zamykać się nigdy na działąnie Jego łaski!
Dlatego wspierajmy się kochani razem choćby dobrym słowem , bo ono czasem komuś moze nawet zycie uratować ! Przecież nikt nie jest aż tak biedny , zeby nie móc ofiarowac komuś choćby uśmiechu i odrobiny zyczliwości prawda?
Pozdrawiam .Miriam
Niech będzie zawsze uwielbiony Duch Święty Pocieszyciel !

Anonymous - 2008-05-05, 10:37

miriam.... pozwolisz na małą polemikę...piszesz :"Usłyszałam kiedyś takie mądre słowa : Bóg kiedy chce nas zmusić do działania to zostawia nas samych "

Myślę że to nie jest tak........ może poprostu Bóg pozwala nam na ponoszenie konsekwencji,przykrych konsekwencji.......bo miłe są "nasze" a z przykrymi chcemy sią podzielic najcześciej.
Nie chce powiedzieć że nie powinno być pomocy od najbliższych....tylko najcześciej najblizsi nie potrafią nam pomóc w sposób właściwy...boja się.Nie potrafią i czesto ich pomoc jest tak po ludzku negatywna,choć wydaje sie "pomagierom" ze chca dobrze.
Najlepiej zrozumieja kryzys ,ból ci ,co go w jakim tam stopniu doznali.Ci potrafią sie utożsamić z tym co boli poprzez pryzmat własnego bólu.

Anonymous - 2008-05-05, 10:42

Nałóg ....a ja myśle inaczej i nie mam zamiaru z Tobą polemizowac na ten temat , a pomocy nie potrzeba wiele wiesz ????-----wystarczy żeby po prostu być--tyle i aż!!!Pozdrawiam . Miłego dnia !!!!
Anonymous - 2008-05-05, 11:33

ci którzy nie doswiadczyli takiego kryzysu nie mogli mi pomóc, szczególnie rodzina-zła na mojego męża z pytaniami czy nie mogłabym go znienawidzieć, ze ułoże sobie jeszcze życie-w domysle- z kimś innym...w samotności jeszcze jakoś wytrzymywałam a potem znalazłam to forum....a potem zaczęłam rozmawiać z kasią1 z tego forum, bardzo mi ona pomogła, Anioł zesłany przez Boga :) , naprawde czasami wystarczy w pewnych chwilach pare słów, nawet co słychac?-od kogos kto cię rozumie i już zyskuje się nadzieje, nawet zadzwoniła do mnie kiedy on sie wyprowadził...nie wiem jakbym przetrwała te najgorsze końcowe momenty bez tego forum, bez rozmów z kasią1
Anonymous - 2008-05-05, 12:06

No właśnie, czy ktokolwiek z nas nie doświadczył Boga?
Myślę, że po głębszym zastanowieniu się zauważmy, że nie zostaliśmy sami, że w tych trudnych chwilach doświadczamy Go jeszcze bardziej po przez różne sytuacje.
Tylko On wymaga od nas bezgranicznej ufności, której nam niestety brakuje to czasami myślenie po ludzku zadręczanie się burzy nasz pokój serca dlatego musimy się modlić o tą ufność i dać się poprowadzić Duchowi Św.
Pozdrawiam.

Anonymous - 2008-05-05, 22:03

nałóg napisał/a:
miriam.... pozwolisz na małą polemikę...piszesz :"Usłyszałam kiedyś takie mądre słowa : Bóg kiedy chce nas zmusić do działania to zostawia nas samych "

Myślę że to nie jest tak........ może poprostu Bóg pozwala nam na ponoszenie konsekwencji,przykrych konsekwencji.......bo miłe są "nasze" a z przykrymi chcemy sią podzielic najcześciej.
Nie chce powiedzieć że nie powinno być pomocy od najbliższych....tylko najcześciej najblizsi nie potrafią nam pomóc w sposób właściwy...boja się.Nie potrafią i czesto ich pomoc jest tak po ludzku negatywna,choć wydaje sie "pomagierom" ze chca dobrze.
Najlepiej zrozumieja kryzys ,ból ci ,co go w jakim tam stopniu doznali.Ci potrafią sie utożsamić z tym co boli poprzez pryzmat własnego bólu.


Zaciekawiły mnie te spojrzenia...
Człowiek nie chce byc sam...i czy do samotnosci został stworzony?
Kiedy Bóg "pozostawia " nas samych, to my pozwalamy Bogu działac...NARESZCIE...
Do samotności człowiek też potrzebuje czasu...żeby znaleźc się w niej ,żeby odkryc ,że nie jest się samemu, żebu zobaczyc niezgłębione pokłady talentów...i co najważniejsze...odkrywanie tych talentów to odkrywanie łask Bożych...a umiejętne korzystanie z nich to ich pomnażanie. Ta pozorna samotnośc nie jest żadną karą, niczym strasznym...
Co do pomocy innych...Myślę sobie,że nie darmo Faustyna pisała o trzech uczynkach miłosierdzia...czyn, słowo , modlitwa...Nie ma człowieka na świecie , który nie może odnaleźc sposobu realizowania empatii, współczucia, pomocy...tak jak potrafi najlepiej...To znaczy nie szuka swego... I to nie jest łatwe...

Prosto i jasno pisze o tym ks. Dziewiecki
http://www.opoka.org.pl/b.../md_dobrer.html

"Celem każdej dobrej rady jest pomaganie człowiekowi, by odróżniał dobro od zła. Upewnia nas o tym historia grzechu pierworodnego, która rozpoczęła się od tego, że człowiek zaczął szukać rady tam, gdzie mógł znaleźć jedynie kłamstwo i pokusę. W kwestii odróżniania dobra od zła pierwsi ludzie nie skonsultowali się z Bogiem, lecz z tajemniczym, syczącym głosem, który jest symbolem szatana. Głos ten był najgorszą radą, jakiej udzielono kiedykolwiek w całej historii ludzkości. Szatan wmówił bowiem pierwszym ludziom to, że własną mocą potrafią oni odróżnić dobro od zła i że będą jak bogowie, gdy tylko w to uwierzą. Tymczasem okazało się, że własną mocą człowiek potrafi jedynie pomieszać dobro ze złem i wyrządzać krzywdę samemu sobie oraz innym ludziom."


Pozdrawiam.
Czasem wystarczy chocby wysłuchanie... bycie tak, by nie zabierac przestrzeni drugiego człowieka...chociaż łapię się i na tym,jak zrobic to zwyczajnie...

Anonymous - 2008-06-02, 16:45

9 maja miałem spotkanie z psychologiem – biegłym sądowym.
Okazało się, że żona miała wyznaczone spotkanie na wcześniejszą godzinę.
Pani psycholog była bardzo miła. Skrupulatnie notowała odpowiedzi na jej pytania , ale nie odnosiła się do tego co było powiedziane podczas rozprawy sądowej.
Widać było, że wszystko toczy się według schematu, a pod koniec spotkania miałem wrażenie, że „wyrok” zapadł już wcześniej, a to, co zostało powiedziane podczas rozmowy, miało być tylko przypieczętowaniem.
Na koniec otrzymałem test do wypełnienia – ksero kartki jak z lat siedemdziesiątych, szare mało wyraźne.
Pytań było ponad setka (podczas wypełniania testu chciałem notować niektóre pytania i podać je na forum, ale nie miałem możliwości).
Do wyboru miałem odpowiedź: tak/nie – nie było możliwości wyboru odpowiedzi pośredniej.
Ogólnie mówiąc (pisząc) kilka razy dość cwanie pytano o to samo np.:
Czy czytasz prasę związaną ze swoim zawodem ? tak/nie
Potem pojawiały się kolejne pytania dotyczące innych spraw i wracano do pytania związanego z czytaniem:
Czy artykuły humorystyczne są jedynymi działami które czytasz w prasie ? tak/nie
Czasem można było zaprzeczyć samemu sobie.
Było też pytanie czy łatwo denerwujesz się, a po kilkunastu innych: czy reagujesz rozstrojem żołądka pod wpływem stresu.
Pytano także: czy słyszysz głosy wokół siebie, długo, długo coś innego i: czy masz wrażenie, ktoś ci podpowiada co masz zrobić ?
Czy zdarzało wykonywać ci się prace, którą inni mogli wykonać lepiej ?
Czy potrafisz odłożyć zaplanowane prace na inny termin ?

W miniony piątek otrzymałem odpis opinii pani psycholog.
Dwie strony żali żony (przepraszam za obcesowość, ale nie potrafię tego w tej chwili inaczej wyrazić), potem jedna strona moich żali...

Punk III opinii jest zatytułowany: Wnioski
Zacytuję ten punkt w całości i nie piszę go po to, aby wywołać dotyczące mnie lub żony komentarze. Piszę dla potencjalnych zainteresowanych:

Na podstawie zebranych materiałów i przeprowadzonego badania w sprawie stwierdzam, co następuje:
- powódka przejawia obojętność uczuciową wobec męża i zdecydowanie dąży do uzyskania rozwodu. Pozwany deklaruje pozytywne uczucia do żony, chciałby zintegrować rodzinę i kontynuować małżeństwo, choć wskutek zdecydowanej postawy żony stopniowo przyzwyczaja się do możliwości rozwodu.
- szanse uratowania związku z uwagi na negatywne nastawienie powódki wobec pojednania oraz pełną separację małżeńską, w tym mieszkaniową, są nierealne.
- przyczyn rozpadu małżeństwa upatruję w poważnych problemach finansowych, z jakimi borykały się strony przez wiele lat. Istotny wpływ na pożycie stron miały również odmienne cechy osobowości, utrudniające im nawiązanie porozumienia i konstruktywnej rozmowy oraz odmienne oczekiwania co sposobu funkcjonowania związku i realizacji potrzeb członków rodziny. Zaniedbanie więzi uczuciowych w związku i nie liczenie się z potrzebami psychicznymi partnerki spowodowało, że powódka czuła się osamotniona, niedoceniona, brak jej było ciepła, troski i zainteresowania.

I tak właśnie brzmi wyrok….
W piśmie z sądu otrzymałem polecenie o odniesienie się do opinii biegłego w ciągu siedmiu dni, co oczywiście uczynię. Nie wiem czy coś jeszcze zmienię, bo już obszernie wszystko wyjaśniałem, ale co mam do stracenia…
Najbardziej zabolały mnie „wnioski” pani psycholog, brzmią jak z któregoś na liście szablonu odpowiedzi…
W każdym razie uważam, że tego typu problemami powinni zajmować się ludzie, którzy chcą uratować małżeństwo, których ratowanie rodzin cieszy.

A rozwód ? Jakie to proste:
- brak więzi uczuciowych,
- brak pożycia,
- odmienne cechy osobowości utrudniające nawiązanie porozumienia,
A może to się „czepiam”…

9 czerwca odbędzie się zapewne ostatnia rozprawa sądowa…
Nie będę ukrywał, że się łamię, krzyczę w stronę Pana Boga: Dlaczego nie ratujesz !
A potem próbuję się modlić, ale mam wrażenie jest klepanie kilku zdań a nie rozmowa pełna szacunku należna Stwórcy…
Poniekąd po części sam sobie zgotowałem ten los, ale to tak bardzo boli, gdy 22 lata okazują się zmarnowanym czasem…

Anonymous - 2008-06-02, 19:18

Przykre to wszystko co piszesz.
Nie znam się na psychologii, ale również przeżyłam podobny niesmak, po wizycie w rodzinnej poradnii diagnostyczno-konsultacyjnej.
Pani psycholog uznała, że to nic takiego że ojciec nie interesuje się dzieckiem.
Dowiedziałam się również, że to że tatuś nie przejawia zainteresowania synkiem, to dlatego, że ja go wyręczam we wszystkim.
To, że musiałam dbać o cały dom sama, bo mąż wybrał lżejsze życie to wszystko wygląda na to obróciło się przeciw mnie. - bo za bardzo dbałam, za dużo robiłam, wyręczałam męża - głupie to wszystko.

Anonymous - 2008-06-02, 19:37

Alda.....może i przykre to,ale czy zupełnie nie prawdziwe?(co nie zmienia faktu że ojciec powinien wychowywac dziecko)
Anonymous - 2008-06-02, 22:59

Jestem przerażona tym, co napisał Wiek.
Przecież, jakby dobrze poprowadzić sprawę, każdego można w ten sposób uniewinnić, z każdego zdjąć odpowiedzialność.
Nie zaspakajanie przez małżonka potrzeb drugiej osoby - a któż z nas czuł w pełni, że jego potrzeby są zaspakajane? Czyż nie mamy, nie mieliśmy marzeń i pragnień, które nigdy nie mogły liczyć na realizację, bo były zbyt wygórowane i nierealne? Czy to jest powód, by kogoś skazywać na rozwód? Czy możliwe jest zawsze mówienie o uczuciach? Czyż to, co się robiło dla małżonka, nie jest najleoszym dowodem miłości?
I jeszcze "odmienne cechy osobowości utrudniające nawiązanie porozumienia"
To przecież można takim argumentem manipulować do woli.

I z każdego można zrobić osobę nie nadajacą się do życia w rodzinie. Bo przecież powinien/powinna czytać w myślach, realizować pragnienia, zanim się pojawią w głowie małżonka?

To jakaś paranoja.
A ja za trzy dni mam udawadniać, dlaczego nie chcę rozwodu :cry:
W świetle tego, to nie mam żadnych szans, intuicja u mnie kiepska, w myślach czytać nie umiem, wróżenie się nie nauczyłam.
Czyli - nie spełniałam mężowskich oczekiwań? Czuł się samotny? A niby skąd miałam wiedzieć , czy chciał akurat przytulenia czy spokoju, żeby obejrzeć mecz w telewizji, jeśli mi tego nie powiedział?

Anonymous - 2008-06-03, 00:56

elzd1 napisał/a:

I jeszcze "odmienne cechy osobowości utrudniające nawiązanie porozumienia"
To przecież można takim argumentem manipulować do woli.
I z każdego można zrobić osobę nie nadajacą się do życia w rodzinie. Bo przecież powinien/powinna czytać w myślach, realizować pragnienia, zanim się pojawią w głowie małżonka?
To jakaś paranoja.


Niestety taki jest chyba urok tego typu spraw. Twoje małżeństwo w dużej mierze zależy od tego czy ktoś uczciwie podejdzie do swojej pracy i rzetelnie oceni wszystkie zebrane materiały.
2 czerwca miałem kolejna rozprawę rozwodową, na której ja i moi świadkowie starali się potwierdzić to, że byłem i jestem dobrym mężem i ojcem.
W RODK ja mam badania 5 czerwca i napewno podzielę się swoimi doświadzeniami. Badania odbędą się na mój wniosek, gdyż w wyniku mojego NIE dla rozwodu, żona postanowiła mi odebrac prawa rodzicieleskie do dzieci. Upatruję w tym jakąś szanse dla mnie, ale jak widać wyżej może być różnie.
Mam jeszcze jedną obawę związaną z stereotypami jakie "zalegają" w głowach sądziów. Niestety w polskim sądzie uparty mąż, który cały czas mówi NIE dla rozwodu bo kocha żonę i dzieci, to dla większości sędziów "złośliwiec" który nie chce dać upragnionej wolności małżonce, mówiącej na każdej rozprawie, że JUŻ nie kocha.

Anonymous - 2008-06-03, 08:19

GregS napisał/a:
Mam jeszcze jedną obawę związaną z stereotypami jakie "zalegają" w głowach sądziów. Niestety w polskim sądzie uparty mąż, który cały czas mówi NIE dla rozwodu bo kocha żonę i dzieci, to dla większości sędziów "złośliwiec" który nie chce dać upragnionej wolności małżonce, mówiącej na każdej rozprawie, że JUŻ nie kocha.


Może i każdy, kto mowi NIE dla rozwodu, to złośliwiec czy też wariat. Nie wiele pewnie tym wnosząc, pozwolcie, ze podziele sie doswiadczeniem, bylem świadkiem (oboje chcieli rozwodu, otrzymali, a po roku zamieszkali ponownie razem) i po dziwnych dla mnie pytaniach sędziny, mniej więcej takich:

- co ma pan do powiedzenia ?
- nie wiem o co sąd pyta
- no jak to, nie wie pan po co tu jest !!! ??
- wiem, jestem świadkiem
- dlaczego panstwo X sie rozwodza ??
- nie mam pojęcia, ja bym się na ich miejscu nie rozwodził, ich problemy są do rozwiązania

,po opuszczeniu sali moje zachowanie zostało źle dla mnie skomentowane. Wspolczuje kazdej/kazdemu z Was. Albo niekompetencja, albo proces jak u .. Franza Kafki.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group