To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Kryzys młodego małżeństwa

Anonymous - 2015-12-18, 02:27

Chciałabym zrobić wszystko,żeby uratować to małżeństwo. Nie zgadzam się na taką sytuację właśnie ze względu na dziecko, nie chcę wychować kolejnego "zniszczonego" mężczyzny, który weźmie przykład z ojca,ale nie chcę też dać mu niepełnej rodziny i skazać na wychowywanie bez ojca. Ponad to, pomimo tego jak bardzo mąż mnie rani, to bardzo go kocham i wiem,że On sam chciałby się zmienić,ale jest mu bardzo ciężko, bo tak jest nauczony, takie zachowania ma wpojone. Kiedy są dobre dni jest naprawdę kochany. Bardzo zależy mi na tym abyśmy zostali dalej rodziną, tylko czy taki człowiek może się zmienić? Czy ma ktoś podobne doświadczenie?
Anonymous - 2015-12-18, 08:22

mlodamama, Twój synek już się wychowuje bez ojca.

Zadaj sobie pytanie dlaczego chcesz dalej być z tym człowiekiem.

Uważam, tak jak grzegorz. jesteś w "dobrej" sytuacji, gdyż nie masz ślubu kościelnego. A mąż się nie omieni jak sie ozeni. Jedynie na gorsze.
Nie jesteś niewolnicą. Wiej od niego jak najdalej.

Alkoholicy, przemocowcy najczęściej zmieniają się wtedy, gdy zostają sami. Albo dopada ich choroba.
A wcześniej zniszczyli życie nie tylko swoje, ale innych napotkanych po drodze osób.

Idź po pomoc gdy jeszcze widzisz ze to nie jest normalna sytuacja. Za rok, dwa, pięć nie bedziesz już miałą siły by powstać.

Anonymous - 2015-12-18, 09:18

Młoda mama

To, o czym piszesz, to nie jest sytuacja z pogranicza.To jest bardzo zła sytuacja. Jesteśmy tym, co dziedziczymy w genach i poprzez wychowanie (naśladowanie). Przymus powtarzania zachowań z dzieciństwa jest bardzo silny. Obserwowałam to wielokrotnie, także na sobie i swoim mężu. Pozostając z mężem takim jaki jest, nie dajesz synowi szansy. Cokolwiek powiesz, on będzie widział, że liczy się przemoc. A Ty będziesz coraz słabsza i będziesz przekazywać wzorzec ofiary.
A co do tego, ze mąż potrafi być dobry?
Mój mąż na co dzień potrafił być bardzo dobry, pięknie służył mnie i dzieciom. A czasami jakby ktoś mu prąd przełączał i pojawiały się działania przemocowe. U mnie głównie słowne (choć nie tylko). Początkowo przepraszał, potem nic nie mówił, potem manipulował, że gdybym ja nie to, siamto. Gdy mnie pobił, to nawet obiecał, że pójdzie się leczyć. Taki warunek postawiłam. Kiedy mu przebaczyłam, nic nie zrobił.
To się tak dzieje, że on posuwa się coraz dalej, Ty cofasz się coraz bardziej. I dzieje się to mnie, czy bardziej niezauważalnie. Tym bardziej, że okresy przerwy bywały czasami długie. A on był taki, jakby dwie osoby w nim były. Jedna dobra, serdeczna (bo jest ciepłym, serdecznym człowiekiem) druga straszna, głośna i groźna.
Dzisiaj dzieci są dorosłe. Mąż od roku nie mieszka w domu.
Kiedyś ja mówiłam dzieciom, że ojciec jest taki oryginalny. Potem, po pójściu na Al-Anon już mówiłam prawdę. Ale one traktowały pewne jego zachowania (wyzwiska, głośność, wrogość) jako normę.
Dzisiaj syn mówi, że odzwyczaił się od pewnych zachowań ojca. I dopiero dzisiaj syn mówi, że widzi że to nie jest norma (te wrzaskliwe irytacje, obelgi), szczególnie kiedy dzieje się to publicznie. Dopiero dzisiaj widzi, jak inni ludzie na to reagują. I kiedy on widzi go raz w miesiącu, teraz widzi z dystansu, lepiej.
U mnie się nic nie zmieniło. Mój mąż nadal wrzeszczy i pije. Pije bardzo dużo i praktycznie codziennie, tak przekazuje mi syn i inni ludzie. Mimo, ze żyje z koorlewną i powinien być szczęśliwy.

Dlaczego to piszę?
Bo kiedy mieszkaliśmy razem, syn tego nie widział, traktował jako normę. Mimo tego, że ja o tym mówiłam. Bo ojciec potrafił być dobry i troskliwy. Kiedy od roku ma dystans fizyczny i widuje go rzadko, dopiero widzi w pełni. I dopiero teraz widzi, że to jest bardzo nie halo. Dodam, że syn jest dorosły i nie jest jego biologicznym dzieckiem.

W sytuacji aż takiej przemocy, jaka występuje u ciebie, lepiej dla dziecka, kiedy wychhowuje się bez ojca. Bo wtedy ma szanse mieć odpowiednie wzorce na co dzień. I będzie miał dystans, i będzie więcej widział u ojca i dziadka. Kiedy będzie na co dzień z ojcem,nie będzie miał dystansu, i będzie traktował to jako normę.
A to dotyczy tylko wychowania. Co z genami?
Zagrożenie dla Twojego syna jest bardzo duże.

Nie pisz, że zostajesz z mężem z powodu dziecka. Bo z powodu dziecka, to Ty powinnaś zwiewać jak najdalej od męża.

Oczywiście ja opisuję sytuację, gdy takie zachowania staną się normą.
Ty pisałaś, że mąż uznał, że już jesteś jego (po urodzeniu dziecka) i nie musi się kryć. Więc teraz pokazuje Ci, jaki rzeczywiście jest. I jaki, co gorsza, chce i zamierza być.
I to także źle rokuje.

Kiedy teraz odejdziesz, wyznaczysz np. jemu terapię jako warunek powrotu, i wytrwasz w tej separacji np. rok. I zobaczysz, czy mąż chodzi na terapię, pracuje nad sobą. Albo poczekasz, aż mąż sięgnie swojego dna. A to może potrwać kilkadziesiąt lat. I Twój syn już zdąży nauczyć się poprzez obserwację, jak należy żyć. I będziesz płakać, potem także z powodu zachowania syna, a może i wnuka.

Idź proszę na indywidualną terapię i na Al-Anon. Bo z jakiegoś powodu, wybrałaś takiego człowieka na swojego męża i ojca swoich dzieci. I z jakiegoś powodu pozwalasz mu na to i w tym nadal tkwisz.

Anonymous - 2015-12-18, 14:19

Piszesz, że go kochasz. Zastanów się, czy nie mylisz miłości z emocjonalnym przywiązaniem?
Polecam rozmowę z psychologiem - być może uczepiłaś się tego mężczyzny nie z miłości, ale z powodu mechanizmów, jakie wykształcone zostały w Twojej rodzinie? Jakie miałaś stosunki z rodzicami, z ojcem?
Skoro nie macie ślubu sakramentalnego, to z punktu widzenia teologicznego i tak żyjesz w grzechu - żeby z niego wyjść, masz dwa rozwiązania: wziąć ślub kościelny lub zostawić tego niesakramentalnego męża.
Co jest dla Ciebie lepsze? Ja bym na Twoim miejscu się nie zastanawiała: wiała bym jak najdalej od niego, póki dziecko jeszcze nie zdążyło go poznać i póki nie zrobił się jeszcze gorszy. Dla dobra dziecka bym to zrobiła.

Anonymous - 2015-12-18, 23:36

Witam, ja Ci mlodamamo nie posłużę rada, ewentualnie poza kontaktem ze specjalistami i modlitwa do Boga - to moze pomoc podjac wlasciwa decyzje. Pisze tego posta z innego powodu. Rozumiem, ze wg kk zycie bez ślubu kościelnego jest grzechem, mlodamama napisała jednak jakie sa tego powody, nie wszystko i nie zawsze jest takie proste i czarno-białe. Czy Wasze rady bylyby takie same gdyby mlodamama i jej niewatpliwie mający duzy problem ze soba maz byli sakramentalnym małżeństwem? To pytanie retoryczne, bo wiem, ze nie. A sytuacja wg mego spojrzenia różni sie tylko tym, ze mlodamama moglaby bez problemu w przyszlosci zawrzeć slub w kościele z kimkolwiek. Kazdy moze oceniać jak chce, ale w mojej ocenie o takie niesakramentalni małżeństwo trzeba walczyc tak samo jak o sakramentalne. Zgadzam się zdecydowanie z radami dotyczącymi stanowczości, bez niej szanse na poprawę sa podobne do tych w totka. Tyle, ze sama obietnica zmiany to za malo. Czytając o Twoim mężu przypominam sobie nieżyjącego juz tatę - alkoholika z dwubiegunowka - tez byly dobre chwile - ale tez masa złych, tez despotyzm i poza praca całkowity brak wsparcia mamy. Nie zgodze sie z pewnoscia powielenia wzorców przez dziecko - mnie to nauczyło docenienia roli kobiety w domu, szacunku do ich codziennej pracy za ktora nie otrzymują finansowego wynagrodzenia, pracy ktora czesto nie jest nawet doceniana.
Anonymous - 2015-12-19, 08:40

Pavel napisał/a:
Czy Wasze rady bylyby takie same gdyby mlodamama i jej niewatpliwie mający duzy problem ze soba maz byli sakramentalnym małżeństwem?


Pawle

Tak, moja rada byłaby taka sama. W tym szczególnym przypadku tak.

Do tego dodam, że ja mam małżeństwo niesakramentalne i bardzo o nie walczyłam.

Cieszę się, że Tobie udało się nie powielić zachowania ojca. Ale po moim synu widzę, jak bardzo geny silnie determinują jego życie. Przymus powtarzalności zachowania rodziców jest bardzo silny. To widać po wszystkich dzieciach alkoholików.

Anonymous - 2015-12-19, 09:32

Pavel napisał/a:
Czy Wasze rady bylyby takie same gdyby mlodamama i jej niewatpliwie mający duzy problem ze soba maz byli sakramentalnym małżeństwem?

Pavle
A gdyby Młodamama nie była nawet w związku niesakramentalnym, to Ty też być tak bardzo zachęcał do ratowania tego związku?

Chyba wszyscy zdajemy sobie tutaj sprawę, że czym innym jest dla nas małżeństwo sakramentalne a czym innym każdy inny rodzaj związku. To po pierwsze. Po drugie jednak jest zachowanie niesakramentalnego męża Młodejmamy. Obecnie chyba najważniejsze jest podjęcie działań, które zahamowałyby niedobre zachowania męża.
Jak nic nie zrobisz, będzie tylko gorzej.

Młodamamo
Polecam Ci również jeszcze następujące pozycje (co obiecałem dwa dni temu, ale zabrakło czasu ...):
Jacek Pulikowski, Warto naprawić małżeństwo, Inicjatywa Wydawnicza „Jerozolima”, Poznań 2008
Gary Chapman, Jak ocalić małżeństwo. Rozwiązania, które przynosi miłość, Wydawnictwo Vacatio, Warszawa 2006
Gary Chapman, Małżeństwo w separacji. Jeszcze jest nadzieja na uzdrowienie związku, Wydawnictwo Vacatio, Warszawa 2006

ale zacznij może od tych dwóch pozycji:
ks dr hab. Grzegorz Polok, „Rozwinąć skrzydła” i „W drodze do siebie”
http://www.rozwinacskrzydla.pl/
są one za darmo w internecie.
Może one pozwolą Ci lepiej zrozumieć męża, który pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej (ojciec despota i przemocowiec)

Anonymous - 2015-12-19, 10:35

ja myśle, że Mlodamama powinna najpierw zająć się ratowanem siebe i dzieci a potam małżeństwo
Anonymous - 2015-12-21, 00:32

Jacek-sychar napisał/a:
Pavle
A gdyby Młodamama nie była nawet w związku niesakramentalnym, to Ty też być tak bardzo zachęcał do ratowania tego związku?


W tym rzecz, ze tak. Nie uwazam oczywiscie, ze trzeba ratowac kazdy zwiazek za wszelka cene, bo sa granice poswiecenia (tak jak przemawiaja do mnie argumenty, ze trzeba czasem zrobic krok w tyl, aby pozniej miec szanse postawic 2 naprzod). Tyle, ze ja kazdy zwiazek w ktorym sa dzieci traktuje tak samo. Z prostych powodow - trzeba brac odpowiedzialnosc za swoje czyny, dzieci sie same na swiat nie prosily, powinnismy zrobic co w naszej mocy aby zapewnic im normalny dom, rodzine. Inny powod - fundamenty sakramentalnych malzenstw sa zazwyczaj tak samo kruche jak tych tylko cywilnych lub zwiazkow na "kocia lape". Dlaczego? Bo w absolutnej wiekszosci przypadkow nie bylismy prawdziwie przygotowani ani do malzenstwa, ani partnerstwa. Tak jak juz ktos pisal - przysiegamy kochac sie i trwac na dobre i na zle, w wiekszosci przypadkow zas, gotowi jestesmy dotrzymac tej przysiegi tylko "na dobre" (a przynajmniej gdy nie jest za trudno, albo nie trafi sie "lepszy" okaz). Obecnosc wielu madrych ludzi tutaj tylko to potwierdza. Gdybysmy wiedzieli tyle ile wiemy teraz, a wciaz sie przeciez uczymy, wiele z naszych problemow malzenskich nigdy by nie zaistnialo. A i rozwodow, zdrad (nawet niezawionionych niby) byloby zapewne mniej, bo partnerzy nie szukaliby w wiekszosci przypadkow szczescia gdzie indziej, otrzymujac je od partnera/malzonka. Swoja droga nie podoba mi sie patrzenie z gory na zwiazki niesakramentalne, to oczywiscie tylko moje spojrzenie. Powodow jest kilka, pewnie nawet kilkadziesiat lub kilkaset. Na przyklad brak niezaleznosci finansowej czy brak mieszkania odstrasza wielu mlodych ludzi od decyzji o slubie. Chcemy przeciez, aby to bylo wyjatkowe wydarzenie, z odpowiednia otoczka. Czasami tez partner nie jest specjalnie wierzacy, nie dobieramy (w wiekszosci przypadkow, chociaz tak byloby pewnie znacznie lepiej) partnerow pod katem ich wiary w Boga i religijnosci. Przede wszystkim jednak, w mojej ocenie (posypia sie pewnie gromy) lepiej pozyc kilka lat w grzechu (czytaj:bez slubu koscielnego, do ktorego tez przeciez nawet kosciol nas odpowiednio nie przygotowuje, a zostawieni sami sobie widzicie jak nam to generalnie wychodzi), niz pochopnie, bez odpowiedniego przygotowania i fundamentu wchodzic w zwiazek sakramentalny, oby tylko bylo "po bozemu" i bez grzechu. Niestety lub stety, w mojej ocenie jest to falszywa moralnosc i religijnosc, czesto prowadzaca do rozpadu zwiazkow. Uwazam zreszta, ze tkwienie w zwiazku na sile, glownie w "obawie przed kotlem piekielnym" nie jest raczej Bogu mile (tak czuje, nie znam bozych "mysli" ;))

P.s. z Twoim postem Jacku, poza pierwszym akapitem, sie zgadzam. Moze jestem zbyt malo optymistycznie nastawiony, ale gdy mysle o malzenstwach koscielnych, o rodzinie mojej, znajomych, kazdym malzenstwie ktore dane mi bylo w zyciu w jakikolwiek sposob obserwowac, mam nieodparte wrazenie, ze sakramentalne sa w poteznej ilosci tylko z nazwy, bo ludzie przysiegali nie majac pojecia co to tak naprawde znaczy. Moglbym wyliczac tylko pozytywne, ale jednak wyjatki. A i tu nie ma pewnosci w kazdym z tych przypadkow, bo niektorzy potrafia zrobic wiele, aby ich rodzinne piekielko nie wyszlo poza mury domu.

Anonymous - 2015-12-21, 19:51

Pavel napisał/a:
Tyle, ze ja kazdy zwiazek w ktorym sa dzieci traktuje tak samo.


Każdy ma prawo mieć swoje poglądy. Reprezentowane przez Ciebie w tym zdaniu są akurat sprzeczne z nauką Kościoła.
Małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety zawarty przed Bogiem. Każdy inny związek, chociażby zawarty w USC jest związkiem grzesznym.

Pavel napisał/a:
Tak jak juz ktos pisal - przysiegamy kochac sie i trwac na dobre i na zle, w wiekszosci przypadkow zas, gotowi jestesmy dotrzymac tej przysiegi tylko "na dobre" (a przynajmniej gdy nie jest za trudno, albo nie trafi sie "lepszy" okaz).


Lepiej jak będziemy pisać o sobie. Uogólnienia nigdy nie są dobre. Gdyby było jak piszesz, to nas by tu również nie było.
Piszesz "w większości przypadków". A skąd wiesz jak jest w większości przypadków? Ja nie wiem jak jest w większości przypadków. Nie posiadam takich danych.

Pavel napisał/a:
Swoja droga nie podoba mi sie patrzenie z gory na zwiazki niesakramentalne, to oczywiscie tylko moje spojrzenie.


Jeśli ktoś zwraca uwagę na to, że życie w związku niesakramentalnym jest grzechem, to patrzy z góry? Jest to jedynie odniesienie danej sytuacji do naszej wiary.

Pavel napisał/a:
Przede wszystkim jednak, w mojej ocenie (posypia sie pewnie gromy) lepiej pozyc kilka lat w grzechu (czytaj:bez slubu koscielnego, do ktorego tez przeciez nawet kosciol nas odpowiednio nie przygotowuje, a zostawieni sami sobie widzicie jak nam to generalnie wychodzi), niz pochopnie, bez odpowiedniego przygotowania i fundamentu wchodzic w zwiazek sakramentalny, oby tylko bylo "po bozemu" i bez grzechu.


Dlaczego od razu gromy?
Każdy ma prawo do swoich poglądów, a że Ty prezentujesz sprzeczne z nauką Kościoła i akceptujesz grzech? Cóż, takie są Twoje poglądy.

Pavel napisał/a:
Niestety lub stety, w mojej ocenie jest to falszywa moralnosc i religijnosc, czesto prowadzaca do rozpadu zwiazkow. Uwazam zreszta, ze tkwienie w zwiazku na sile, glownie w "obawie przed kotlem piekielnym" nie jest raczej Bogu mile (tak czuje, nie znam bozych "mysli" ;))


Nie musisz znać myśli Boga, wystarczy, że poczytasz Pismo Święte i poznasz Jego słowa.

Anonymous - 2015-12-21, 22:11

Pavel napisał/a:
fundamenty sakramentalnych malzenstw sa zazwyczaj tak samo kruche jak tych tylko cywilnych lub zwiazkow na "kocia lape". Dlaczego? Bo w absolutnej wiekszosci przypadkow nie bylismy prawdziwie przygotowani ani do malzenstwa, ani partnerstwa. Tak jak juz ktos pisal - przysiegamy kochac sie i trwac na dobre i na zle, w wiekszosci przypadkow zas, gotowi jestesmy dotrzymac tej przysiegi tylko "na dobre" (a przynajmniej gdy nie jest za trudno, albo nie trafi sie "lepszy" okaz). Obecnosc wielu madrych ludzi tutaj tylko to potwierdza.

Pavle, tak się dzieje, kiedy uroczystość w kościele traktuje się po ludzku wyłącznie, pod hasłem "było pięknie, a teraz sobie sami poradzimy". No właśnie otóż nie, i ja jestem tego klasyczym przykładem. Jestem po rozwodzie, bo mądrość Bożą i Jego Obecność wystawiłam za próg, polegając wyłącznie na mojej ludzkiej mądrości.
Tak, nie byliśmy przygotowani do małżeństwa. I polegliśmy, bo nie zwróciliśmy się do Tego, który by nas na bieżąco przygotowywał i uzdolnił do wypełniania przysięgi "na złe".
Pavel napisał/a:
Przede wszystkim jednak, w mojej ocenie (posypia sie pewnie gromy) lepiej pozyc kilka lat w grzechu (czytaj:bez slubu koscielnego, do ktorego tez przeciez nawet kosciol nas odpowiednio nie przygotowuje,

Kościół nie przygotuje, jeśli sam się nie będziesz chciał przygotować. "Wymagajcie od siebie choćby inni od was nie wymagali". Jan Paweł II. Aaaa - bo inaczej nie będzie na kogo zwalić, że nie wyszło? Cóż....
Poza tym niezłe podejście - pożyję sobie kilka lat w grzechu, a potem się wyspowiadam i będzie cacy, a w międzyczasie tak się przygotuuujęęęę. Guzik się przygotuję. Zakamuflowana niedojrzałość i lęki się kłaniają. Skąd wiesz, że jutro żywą nogą z łóżka wstaniesz?

Anonymous - 2015-12-22, 14:58

Twardy, ja pisze przez pryzmat obserwacji i doswiadczen. Nie sa potrzebne ni dane ani badania naukowe aby stwierdzic oczywiste oczywistosci. Mamy w kraju wiele milionow katolików, będących nimi glownie z nazwy. Wystarczy sie rozejrzeć. malo kto bierze slub kościelny aby budować przymierze z Bogiem, zdecydowanie wiecej z powodów: bo tak wypada, bo dziecko w drodze, bo co powiedzą inni, bo to grzech zyc bez ślubu itd. Piszesz Twardy o swieci idealnym, przynajmniej ja w nim nie zyje, cale moje otoczenie i ludzie ktorych poznalem w zyciu rowniez. W zyciu nie ma tylko czerni i bieli, przynajmniej nie w zyciu na Ziemi. Jesli mam pisac o sobie - ja chcialem ślubu kościelnego z niewytłumaczalnego logicznie powodu - mimo iż mialem bardzo krytyczne spojrzenie na kk, czulem nieopisana wewnętrzna potrzebę scementowania swego zwiazku prEd Bogiem, to byla jedyna a przynajmniej najodpowiedniejsza droga, kompromis, o tyle latwiejszy ze ślubu udzielił nam ksiądz ktorego lubie, szanuje i ktorego poprosiłem o udzielenie nam ślubu, mimo ze obecnie jest proboszczem gdzies indziej.
Chcialbym tez, abys mnie wlasciwie zrozumial - ja rozumiem ze zycie bez ślubu to grzech wg kk, nawet to szanuje i rozumiem w jakis sposob, tak byloby najlepiej. Zycie nie jest jednak czarno- biale i nie oceniam ludzi ktorych motywów postępowania nawet ni znam, kazda historia jest inna. zreszta moim zdaniem grzechem jest trwanie w związkach wolnych z powodu rozwiązłości badz braku checi podjęcia odpowiedIalnosci na zasadzie "jak sie zacznie sypać to latwiej z tego sie wycofać". Jezeli zas dwoje ludzi jest wobec siebie wiernych, planują slub, kochają sie (choc zazwyczaj sa tylko i az zakochani), nazwałbym to raczej grzeszkiem, mniejszym z pewnoscia niz zaniedbywanie zony ktorych dopuszczają sie sakramentalne mężowie, w tym ja (skoro mialem pisac o sobie). Mniejszym rowniez, niz przysięgnie w kościele, a pozniej wycofywanie sie z tego czesto nawet bez walki. O tym moi drodzy cos chyba wiecie, dotyczy to mnie, Was badz naszych drugich połówek. Zmierzam do tego, ze latwo jest osadzać, trudniej wskazać wlasciwa droge i pomoc bliźniemu nia kroczyć, w dodatku co niezmiernie wazne - w sposob ktory bliźni przyjmie, bo sposob podania dobrej rady jest tak samo istotny jak jej zawartość.
Moim zamierzeniem nie bylo promowanie niesakramentalnych związków, moje myślenie jest od tego bardzo dalekie, chodzilo mi o to ze po pierwsze takich ludzi mozna zbliżyć do Boga, naprowadzić na wlasciwa droge, mam tez potężne watpliwosci co do dojrzałości takowe śluby zawierających. Nie ucza nas za bardzo zo tego rodzice, nie uczy szkoła, kościół przed zawarciem ślubu tez zostawia nas samych sobie. I to jest niewłaściwe.
Nirwanna - myślenie w taki sposob o grzechu, ze za kilka lat czy tam kiedys sie nawrócę a teraz sobie bede korzystał, jest tak zle i nikczemne, ze chyba nie ma co tego rozwijac. Nigdy w taki sposob nie myslalem, gdybym mial takie myślenie bylbym pewnie bandyta lub złodziejem. A tak ledwo wiąże koniec z koncem bo stawiam na uczciwa prace za psie pieniądze.

Anonymous - 2015-12-22, 15:06

Pavel napisał/a:
Jezeli zas dwoje ludzi jest wobec siebie wiernych, planują slub, kochają sie (choc zazwyczaj sa tylko i az zakochani), nazwałbym to raczej grzeszkiem, mniejszym z pewnoscia niz zaniedbywanie zony ktorych dopuszczają sie sakramentalne mężowie, w tym ja (skoro mialem pisac o sobie). Mniejszym rowniez, niz przysięgnie w kościele, a pozniej wycofywanie sie z tego czesto nawet bez walki. O tym moi drodzy cos chyba wiecie, dotyczy to mnie, Was badz naszych drugich połówek. Zmierzam do tego, ze latwo jest osadzać, trudniej wskazać wlasciwa droge i pomoc bliźniemu nia kroczyć, w dodatku co niezmiernie wazne - w sposob ktory bliźni przyjmie, bo sposob podania dobrej rady jest tak samo istotny jak jej zawartość.


Pavle

Czy nie jest to przypadkiem relatywizowanie grzechu?

Anonymous - 2015-12-22, 15:16

A ja myślę ze nie ma mniejszych i większych grzechów Pavle.
Jest po prostu grzech.
A z definicji grzech to świadome i dobrowolne odejście od Miłości Boga

Na ile dobrowolne, na ile świadome jest życie bez ślubu dwojga ludzi to tylko oni wiedzą......

i pamiętajmy, ze to, co KK nazywa grzechem, dla niewierzących, słabych dalekich od Boga, zapomnianych grzechem już nie jest....

http://stacja7.pl/jeszcze...tek-odcinek-22/

Pavle jesteś pniokiem, krzokiem czy ptokiem??



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group