To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - czekanie na cud

Anonymous - 2015-08-09, 10:35

Sory dużapanno chyba pora do okulisty :mrgreen:
Anonymous - 2015-08-09, 14:10

no mój tez się obraził, że juz o niego nie zbaiegam
do tej pory jest "nabzdyczony" i mówi, że to wszystko moja wina

ta niedojrzałość i brak krytycznego wglądu w rzeczywistość u niego jest powalająca

Anonymous - 2015-08-09, 15:05

Właśnie, jego postrzeganie rzeczywistości mnie rozwala.
Nie odzywa się do mnie, okej, siedzę w swoim pokoju, zajmuję się sobą, nie zagaduję. Jak się dwa razy w tygodniu trafi jakaś wymiana zdań, słyszę że go nie lubię, że go olałam. Tak jakby widział moje zachowanie i swoje w całkowitym oderwaniu, nie rozumie że coś jest konsekwencją wcześniejszych zdarzeń. Przecież powiedział że mnie nie chce, na próby nawiązania kontaktu najczęściej nie reaguje.

Co ciekawe, przez kilka lat naszego małżeństwa dałam się wkręcić w takie traktowanie go trochę tak jak się dziecko traktuje. Jakby był emocjonalnie niepełnosprawny. Tłumacząc mu wszystko, wyjaśniając swoje reakcje. I to było jak groch o ścianę. Nie wiedziałam czasem czy on niczego ze świata relacji nie jest w stanie pojąć, czy robi ze mnie głupka bo tak wygodniej.

Na początku tego roku w apogeum naszego kryzysu przez jakiś czas rozmawiał ze mną jak dorosły człowiek. Zraniony, ale umiejący powiedzieć co czuje, rozumiejący mnie nawet trochę, ogarniający rzeczywistość relacji międzyludzkich. A teraz znów nic. Blokada, niepamięć, wyparcie.

Muszę sobie czasem powtarzać: on jest dorosły, on jest dorosły, nie odpowiadam za jego odbiór rzeczywistości.

Anonymous - 2015-08-13, 22:49

Powiedzcie mi czy to źle ze nie mam nadzei na wspólne normalne życie?
Wierze ze jeśli Pan Bóg zechce to możemy jeszcze być dobrym małżeństwem. Wiem ze wszystko jest możliwe.
Po prostu dla psychicznej jako takiej stabilności nie mogę żyć nadzieją. Muszę się nauczyć życia w pojedynkę, bez zastanawiania się co jest możliwe, a co nie. Czy to źle?

Anonymous - 2015-08-14, 10:16

duzapanna napisał/a:
Powiedzcie mi czy to źle ze nie mam nadzei na wspólne normalne życie?....
Po prostu dla psychicznej jako takiej stabilności nie mogę żyć nadzieją. Muszę się nauczyć życia w pojedynkę, bez zastanawiania się co jest możliwe, a co nie. Czy to źle?


Może ta wymiana zdań Ci pomoże z wątku Wertor1 na stronie 5:

pytanie: Występujące chwile zwątpienia ale i też szeroko rozumiana praca nad sobą, zajęcie się sobą. To prawda i u mnie się to bardzo powolutku sprawdza i realizuje. Tylko mam taką wątpliwość...każdego celem na początku było "ratowanie" związku i nasze działanie czasem bez efektu było na to nastawione. W momencie gdy skupiamy uwagę bardziej na sobie, gdzieś w głębi zaczynamy emocjonalnie oddalać się od małżonka/ki. Czuję to. Powoli ale coraz mniej o niej myślę i coraz mniej zaczyna mi na niej zależeć :shock:

Odpowiedź: Masz dużo racji. Ja jednak wyszedłem z założenia, że: "Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy".
Jeżeli ja bym całkiem się wykończył emocjonalnie, psychicznie, fizycznie, ... to i tak nie byłoby po co ratować małżeństwa. Zdrowe małżeństwo musi się opierać na zdrowych małżonkach. Inaczej to wszystko lipa.
W czasie ratowania człowieka, przy wykonywaniu mu masażu klatki piersiowej, dopuszcza się możliwość połamania mu żeber (przynajmniej tak było kiedyś). Wyszedłem z tego samego założenia. Też obserwuję oddalanie się od żony. Ale szczerze mówiąc, to ona już dużo wcześniej oddaliła się sama. Robi więc to jakąś różnicę? A ja przynajmniej, przez to oddalenie, nabrałem sił i ochoty do życia.

i dalej: Jeżeli najpierw siebie nie uratujesz, to nie będziesz miał siły później ratować małżeństwa. Z perspektywy swojego kryzysu jestem o tym przekonany. Oddaliłem się od żony, ale dzięki temu przestałem tak cierpieć i miałem siłę do wzmocnienia siebie. Przez to przygotowuję się na ewentualną przyszłość.

Anonymous - 2015-08-14, 20:21

Dzięki ryan. Niby prosta odpowiedź. I pewnie tak samo poradziłabym komuś innemu.
A mi się ciągle wydaje że tak, ale... ale moja sytuacja jest inna, inna, inna.

Może to poczucie winy za mną przemawia. Bo ciągle mi się zdaje że jednak powinnam jeszcze coś zrobić, spróbować, zawalczyć. Bo przecież ja zawaliłam, więc nie mogę odpuścić.

A może to odpuścić to właśnie znaczy powiedzieć: Panie Boże po ludzku nic nie da się zrobić, nie ma ani jednego wyjścia, Ty rób jak uważasz.
Może to dobrze że nie widze wyjść. Sytuacja wydaje mi się beznadziejna więc nie tworzę scenariuszy.

Anonymous - 2015-08-15, 02:13

Mąż napisał że chce porozmawiać w niedzielę.
Domyślam się ze chce ustalić rozwód, co z naszym mieszkaniem itd.
Boję się. Chyba głównie tego że nie mam jeszcze dość siły żeby przedstawić swoje zdanie.
Nie wiem co mam mu powiedzieć.
Proszę pomodlcie się za nas.

Anonymous - 2015-08-15, 06:23

Jestem z modlitwą.
Anonymous - 2015-08-15, 20:46

Ja też
Anonymous - 2015-08-16, 23:51

Niby domyślałam się, co usłyszę, a jednak tak ciężko jest słyszeć po raz kolejny: nie chcę cię, nie kocham, jesteś beznadziejna, zawsze byłaś. To co robiłem źle to też przez ciebie. gdybyś ty była inna, ja też byłbym lepszy.
Wiem, że większość z Was słyszała podobne rzeczy, ale to nie umniejsza bólu żadnego z nas.

Mąż oczekuje ode mnie ustalenia warunków rozstania. Głównie to powiedzenia co chcę zrobić z wspólnym mieszkaniem.
Poprosiłam go o wybaczenie i rozpoczęcie od nowa. Ale nie chce o tym słyszeć.
Powiedziałam też że nie ja chcę się rozstawać, więc nie będę ustalać co z mieszkaniem. Niech robi jak uważa.

Pomijam wszystkie rzeczy które mówił w złości, że mnie wyrzuci i wiele innych.
Konkluzja jest taka że bardzo chce się ode mnie uwolnić, a ja mu tego nie ułatwiam.


Czasem myślę o wyprowadzce. Może lepiej gdybyśmy mogli pomieszkać sami, mieli czas na przemyślenie. To znaczy głównie on.
Chodzą mi też po głowie słowa Pana Jezusa, że gdy ktoś chce zabrać ci płaszcz, oddaj mu i suknię. - jak mąż chce to mieszkanie, to niech je sobie weźmie. Ale czy te słowa przystają do mojej sytuacji?

Anonymous - 2015-08-17, 08:09

chwila chwila.... to jeszcze chcesz oddać mężowi mieszkanie??????
bardzo "honorowo"
a niby dlaczego?
ja myslę, że te słowa z Ewangelii to trzeba stoswać ostrożnie- niech się wypowie jakiś Biblista

to może jeszcze założ sparwę w sądzie o rozwód z Twojej winy- bo mąż tak chce!

nie śpiesz się- poczekaj na ruch męża
sama możesz mieć w głowie swój pomysł na sprawę mieszkania (skoro mąż chce rozwodu niech on się wyprowadzi i zostawi mieszkanie Tobie, w końcu to on nie chce wspólnego życia)
ale się nie wychylaj z tym pomysłem- nie musisz współpracować w niszczeniu Waszego życia

Anonymous - 2015-08-17, 08:14

jeśli sie teraz wyprowadzisz mąż będzie miał argument przy rozwodzie, że go opuściłaś

na pewno zaraz wprowadzi się jakaś "koleżanka" męża do Waszego mieszkania

ja bym sie nie ruszyła z mieszkania- wytrzymałaś tyle to wytrzymasz dalej

niech on się martwi, co dalej
Ty chcesz wspólnego życia i zażegnania konfliktu

przepraszam za moją bezpośredniość, ale to już jest poruszające, że masz taki pomysł, żeby robić wszytsko, jak chce mąż, który dąży do destrukcji

Anonymous - 2015-08-17, 08:51

Myślę też o sobie w tym sensie ze mieszkanie jest na kredyt, a jak zostanę sama nie będzie mnie stać na wszystkie opłaty.
W razie podziału majątku mieszkanie i tak nie będzie moje bo bank nie da mi kredytu.

Moze trochę chce uciec od te pogardy jaka on do mnie ma i wszystkich wstretnych tekstów jakich słucham. Narazie to takie gdybanie, daleka jestem od podejmowania decyzji.

Anonymous - 2015-08-17, 09:00

Mąż jest wulgarny, chamski, zaczynam się go po prostu bać :(


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group