To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Życie po zdracie emocjonalnej

Anonymous - 2014-12-15, 01:24

Dabo napisał/a:
Tpi dzieki że jestes. Wlasnie uswiadomiles mi jaki szczesliwy jestem i jak bardzo powinienem dziekowac że udalo sie nie byc tam gdzie ty..
Chlopie , patrzac na daty wdepnelismy na forum w tym samym czasie. Ja sie pytam co ty tam jeszcze robisz???? Racje maja dziewuchy wczesniej, coś ty chlopie z sobą albo z siebie zrobil???
Rady ci żadnej nie dam , bo nie znam dobrej. Ale sadze że wiecej robic , równoczesnie sie modlac, a nie przebierac paciorki i zerkac kiedy zona wróci? Ani Pan bóg nie maszynka do spelniania naszych zyczen, ani my bezwolne trybiki które wykonuja Boska wole bez naszej ingerencji..
Mnostwo bledow popelnilem trakcie tych dwoch lat.
Ale nie zaluje że: znalazlem te forum, że przyznalem sie do tego co zlego z mojej strony, ze chcialem a nie umialem uratowac swojego malzenstwa sam z zona, ze ona polazla w pip, ze ja wywalilem z chaty, ze opralem dupka, ze targalem syna po rekolekcjach katowalem filmami i po pawlakowemu tlumaczylem ze ma nienawidziec dupka, ze dwa razy w miesiacu mowilem ze mi odbilo z jakims sycharem i musze sobie znaleźc jakas laseczke, a potem znowu klekalem i wstawalem, że wszystkie swieta od dwuch lat choc mialy byc tylko ja i syn albo u rodzicow, szykowalem jak na 8 osob( i zona tez sie napataczala) ,ze Pan Bog w miedzy czasie postawil na mojej drodze wiele kobiet ,serio wiele wartosciowych i takich że wrrrrrrrrr konie by sie chcialo krasc gdyby nie te rozance w palce wplecione. :-/
Zapytam sam siebie po co mi zona? Nie wiem chyba po to zeby dziecko wychowala, a po co ja jej? zeby kase wyslac i sie pomodlic. Az tak bardzo nie jest czlowiek czlowiekowi potrzebny zeby sie tak katowacc
Wiesz czego żaluje w tej chwili??? Tego że nie jestes teraz zemna, ze z wlasnej`winy grzebiesz tam gdzie dawno nie powinno cie byc..
Straciles 2 lata, ale mlody ma zawsze prze...... teraz do roboty facet! :-)
Bedzie dobrze, Choc moje najbardziej irytujace zone powiedzenie to " jakos to Bedzie"


Zgadza sie sam siebie nie poznaje. Spadlem na samo dno. Ale moze tylko taki szok jest w stanie postawic mnie na nogi. Wczesniejsze nie daly rade. A mam rozumiec, abym dal sobie spokoj? Bym nie walczyl? Bym zostawil rodzine i zalozyl nowa? Moze i bedzie latwiej, prosciej bezbolesniej, ale czy nie skladalismy przysiegi przed Bogiem ze nie opuszcze jej az do smierci? Nie bylo tam do pierwszego kryzysu! Kocham Ja caly czas. Moze ta milosc ma jeszcze wiele do zyczenia, ale widocznie potrzebny byl mi ten kryzys by to zrozumiec. Cche byc z Nia na dobre i na zle. Teraz problemem jest by tez i ona chciala. A tez jako dziecko nie chcialbym sie bez ojca wychowywac. I niewazne jaki by byl... Narazie nie ma mowy. Nie odpuszcze. Ale chcialbym to teraz robic z glowa i sercem. Nawet jesli druga strona nie chce. Przynajmniej na dzien dzisiejszy. Moze jej przejdzie, moze dostanie rozwod? Nie wiem. Bede sie uczyl pokory i cierpliwosci... Zasluzylem sobie na to, co mam. Bede musial jeszcze poczekac na szczescie. Tylko czy nie jest to znow egoistyczne, ze moze ona chciec szczescia juz teraz. Beze mnie czy z kims innym?

Anonymous - 2014-12-15, 09:42

Tpi7,

nadal patrzysz w stronę żony

piszesz, że nie umiesz życ sam: to nic nowego na tym forum, wiele osób tu tak miało lub ma

ale przecież możesz się nauczyć
powoli, dzień za dniem- budowac siebie, swój świat
wskazówki dostałeś - wypisz sobie je na kartce i każdego dnia pisz wieczorem, co zrealizowałeś
ja tak robiłam: np. spotkanie ze znajomymi- szłam na spotkanie, np. czytanie dobrej książki, np. sluchaie dobrej muzyki, np. pomoc komus , kto jej potzrebuje, np. msza o uzdrowienie np. pływalnia, np. rowerem po górach...

i wiesz co? w pewnym momencie zauważyłam, że jestem szczęsliwa :-) nawet nie wiem, kiedy to się stało...

można się nauczyć!

Anonymous - 2014-12-15, 13:25

Kto Ci tu powiedizsał by szukać sobie nowej żony? Tak byś chciał szukać szczęścia? Myślisz, że jest jakakowiek szansa je uzyskać w ten sposób? Tak mogą myśleć tylko ludzie w jakiś sposób ułomni. A nawet i u nich jest to szczęścia palcem po wodzie pisane. A gdzie szczęście wieczne?
Twoim problemem jest to tpi7, że Ty chcesz żyć po staremu. Nie wiem czy Twoja żona miała poza Tobą i przed tym kryzysem innych facetów. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Ta wiedza nikomu tutaj do szczęścia nie jest potrzebna. Ale rozważ to sam. Jeżeli nie miała i się to teraz zmieniło to już prosta sprawa... do wcześniejszego stanu nie pa powrotu. Jeżeli i Ty nie miałeś kobiet poza żoną to sytuacja podobna do mojej. Masz pewną dobrą wrażliwość na zagadnienie jedności ciałą i duszy... to atut ale też i cierń wbity głęboko w serce i z tym trzeba się nauczyć żyć.
No a jeżeli Ty lub ona mieliście jakieś inne związki seksualne to sprawa jest na zupełnie innym poziomie i szczerze mówiąć ja bym ten aspekt psychicznych zranień po zdradzie bagatelelizował. Ale podkreślam rozważ to we własnym sercu bo wiedza intymna o Tobie i Twojej żonie nie jest nam tu potrzebna.

Ciebie dotyczy być może jeszcze jeden problem. Życie samotne. Coś zawaliłeś w swoim życiu że żona tak jednoznacznie Cię nie chce. I to czy żona Ciebie chce czy też niechce jest w moim pojęciu związku między kobietą a mężczyzną jedynym kryterum wypełnienia przez Ciebie odpowiedzialności jaką niesie bycie mężem i ojcem. Masz być taki by żona Ciebie chciała, kochała, by było jej z Tobą dobrze. Kryterium 0-1, jak w komputerze. Spełniasz-niespełniasz. Od siebie nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. Masz być taki a nie inny. Zadanie bardzo trudne ale kiedyś mężczyźni jakby mieli mniej problemów w tym zakresie. Teraz jesteśmy jakby bardziej dupowaci i baby nas nie chcą, nudzą się nami, szukają samorealizacji w życiu doczesnym poza rodziną i miłością do męża. To jest problem i go rozważ. Jak Twoja sytuacja ma się do tego aspektu i co Ty masz robić?

Moim zdaniem rozważ odpuszczenie sobie na razie żony, a nawet dziecka. Zajmij się sobą LECZ NIE JAK ROZWYDRZONY BACHOR KTÓRY MUSI MIEĆ ZABAWKI - ŻONĘ, DZIECKO... LECZ JAK PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA. Usuń się w cień. Idż na pustynię. Zbuduj siebie nowego.
Ten nowy im się bardzo przydasz. A baby są pragmatyczne ;) I chwałą im za to.

Anonymous - 2014-12-15, 18:05

Cytat:
A baby są pragmatyczne ;) I chwałą im za to.


Orsz
Kobiety są zazwyczaj pragmatyczne jak facet chce odejść,
gdy one chcą odejść to są zdecydowanie emocjonalne i romantyczne, a nie pragmatyczne.

ps. Co tak z tym seksem, dziewictwem itp ciąglę wyjeżdzasz?
Seks napędza człowieka, ale go nie determinuje.

Anonymous - 2014-12-15, 18:55

Orsz napisał:
Cytat:
Coś zawaliłeś w swoim życiu że żona tak jednoznacznie Cię nie chce.


oczywiście pewnie tak bylo
ale to nie jest tak, że w kryzysie wszystko można zrzucić na jedna osobę
żona tez coś zawaliła
bo można podjąć pracę nad związkiem, nad sobą w związku, nie uciekając się do zdrady

w ten sposób można rozgrzeszyć każdego zdradzającego... bo zdradzany coś zawalił.
a to nie tak.
żona być może jeszcze nie widzi swojego udziału, być może tego w ogóle nie zobaczy, albo zobaczy za x lat
ale nie moze być tak, że tpi ma na siebie wziąć 100%
a tak trochę brzmi Twój wpis Orsz
ja tam odczytuję coś w rodzaju: "jesteś facet, weź więc całość"
zgadzam się, że tpi ma wziąć, ale SWOJĄ część
żona swoją, jakakolwiek by ta jej część nie była i jakkolwiek by jej nie usprawiedliwiać

Anonymous - 2014-12-16, 10:16

Po kolejnym dniu z Nowenna, cala noc myslalem (co nie jest nowoscia) i analizowalem jeszcze raz wszystko co sie u nas dzieje. Jest wiele rzeczy, ktore moga zmienic Wasz punkt widzenia na nas. Dlatego postanowilem jeszcze przekazac troche informacji.

Przedstawiam tu jeszcze troche historii. Mysle ze bardzo istotnej: Zona jest pierwsza osoba w zyciu z ktora uprawialem seks. Jestem od niej mlodszy o 4 lata. Ozenilem sie z rozwodka z dzieckiem z duzym prawdopodobienstwem syndromu DDA. Mimo wielu sprzeciwow rodziny, postanowilem zwiazac sie z obecna zona. Jej zwiazek zostal uniewazniony z przyczyn lezacych po stronie mezczyzny. Zona decydujac sie na droge rozstania miala przy sobie w pracy zonatego pseudoprzyjaciela, ktory ja wspieral w tych decyzjach. Nawet liczyla, ze zostawi dla niej zone, ale on do dzis jest przy boku swojej zony. Potem zyla w konkubinacie z innycm facetem. Wtedy pojawilem sie ja. Zaczela ze mna po kryjomu rozmawiac, pisac i spotykac sie. Tamten okazal sie dla niej "za spokojny i za grzeczny". Zdradzala wiec go niejako emocjonalnie. Wiedzialem ze wchodze w nielatwy zwiazek z wielkim bagazem, ale sadzac ze majac tak wspaniala kobiete, rozsadna i inteligentna. A ja z natury czlowiek z duzym uporem - postanowilem ze sie nie poddam. Napewno zrobi wszystko bym nie czul dyskomfortu gdy zaczne zycie przy nich. Wtedy juz nie widzielismy zycia bez siebie. Wrocilem z USA, ktorego mialem juz nie wracac. Zamieszkalismy razem. Narazajac sie na gniew rodzicow. Wzielismy slub cywilny, urodzil sie syn i wzielismy slub koscielny. Zrezygnowalismy z dotychczasowego zycia rezygnujac z pewnych i w miare spokojnych posad i postanowilismy sie przeniesc do duzego miasta. Chyba od tego momentu zaczynaja sie schody. Duze miasto, duza knkurencja zweryfikowala moje kwalifikacje i musialem zadowolic sie tym co mialem. W branzy handlu zyjac z prowizji bylo raz dobrze a raz gorzej, ale bylo w miare ok. Przyszedl kryzys na swiecie i przyszedl i takze w naszej branzy. Zaczely sie u mnie problemy finansowe: debety, kredyty na karcie, zadluzenie w ZUS. Az w koncu nie oplacalne bylo kontynuowanie dalej tej profesji. Skonczyly sie wycieczki, bogatsze zakupy i trzeba bylo zacisnac pasa. W miedzyczasie udalo sie nam kupic mieszkanie z nie tak duzym kredytem. Zona prace miala stala i zaczela to ona utrzymywac rodzine. Zaczalem sie zalamywac szukajac z czasem juz czegokolwiek. Zona coraz czescie wypominala mi brak pieniedzy a bycie glowa rodziny. cos tam czasowego znajdywalem. Postanowilismy ze wyjedzie sama z dziecmi na skromny urlop a ja w tym czasie bede bral nadgodziny by nadrobic poprzednie tygodnie. I to bylo cos strasznego. Wrocila calkiem inna osoba. Przez 3 m-ce nie wiedzialem o co biega. Zaczalem kierowac podejrzenia na facetow w jej nowej pracy. Az trafilem na maila od slow"kocham cie..." Swiat mi sie zalamal. Od tamtej pory zaczynalem sie staczac psychicznie. Nie zalezalo mi na niczym. Probowalem z nia rozmawiac, wyjasniac, ale zaczynal sie mur. Ja sie coraz bardziej wsciekalem, kontrolowalem i widzialem ze spedza z nim wiecej czasu przez internet i tel niz ze mna. A mnie od czasu do czasu tlumaczyla ze to tylko przyjaciel (kawaler) i nic zlego nie robi. Bo on jest w potrzebie i ze jest dla niej dobry. Nie tak jak ja. Ktory sie o wszystko czepia i probuje ja ograniczac. Nie dawalem sobie rady. Przypomnialy mi sie jej poprzednie rozpady i obecnosc osoby trzeciej. Wtedy zaczalem szukac pomocy wszedzie. Tez pojawilem sie tutaj te 2 lata temu. Ale co z tego... W tym roku prawdopodobnie skonczyla z nim znajomosc (jest alkoholikiem i chciala go z tego wyciagnac) ale okazalo sie ze zadne jej prosby i pomoce nie pomagaja by trzezwial. I mysle, ze zbolem pogodzila sie i zrezygnowala. Ale potem zaczal sie czas facebooka. A obiecalismy sobie, ze nie damy sie na niego zlapac. Uruchomila sobie konto. A tam siedzial przyczajony jej maz z cywilnego. Ze mna byly klotnie, weic zaczela zblizac sie do niego. Mysle, ze rozmawiali o wszystkim (choc prosilem by ograniczyli rozmowy tylko do dziecka, ze wzgledu na moj bol). Wszelkie rozmowy z osobami trzecimi od 2 lat byly tajemnicami. Potrafila z nim rozmawiac o naszych sytuacjach intymnych. Jak mialem sie nie wsciekac? Daleko bylo mi do tej milosci pokornej, cierpliwej i niezazdrosnej. Ona i ja bylismy coraz bardziej zmeczeni. Obecnie sadze sie o zalegle pensje i obiecalem sobie, ze musze cos zrobic. Wyjechalem z kraju bysmy mogli odpoczac. Zaczalem splacac dlugi, robic oplaty i placic alimenty. Zaczalem znow odzyskiwac wiare w siebie, ze cos mi sie udaje i nie jestem chyba taki beznadziejny jak mi zona mowi. Ale zona pojechala do sanatorium. Przed bylo znosnie, ale po. To juz niemal sciana. Prawdopodbonie pozyskala nowych doradcow (sprzymierzencow) w tym tez zonatego faceta, o ktorym wiem ze ja wspieral i czesto spedzal z nia czas i przytulal przy jej smutku. Zabronila mi do siebie dzwonic i pisac. Napisala, ze nic nas juz nie laczy, nie chce miec ze mna nic wspolnego i chce rozwodu. Doznalem znowu szoku. Bo nic zlego jej nie robilem a tu nagle pod pretekstami mojej zlosci de facto na oplaty komornika (obiecalem ze zaplace we wtorek a w poniedzialek zaniosla skarge). Ze nie bedzie tolerowac takiego zachowania i najlepiej bysmy sie rozeszli jak dorosli ludzie w spokoju i dali sobie szanse na szczescie poza nami! Od tamtej pory staram sie nie odzywac. Dzwonie do dziecka i tyle. Za tydzien wracam do domu i sam nie wiem co dalej. Swiat sobie ze mna nie zyczy, sylwester pewnie w parze z ktoryms z przyjacieli (z sanatorium badz od alkoholu). I jeszcze daje mi ultimatum do konca roku zebym jej naraz splacil cala ! skrupulatnie wyliczona przez nia kwote za miesiace, kiedy nie lozylem na rodzine. Inaczej po nowym roku rozpoczyna droge pozbawienia mnie wspolwlasnosci mieszkania. Nie wiem co sie z nia dzieje. Ode mnie juz tylko chce pieniedzy. Pociesza sie gdzie indziej i swiecka pani psycholog tez ja stawia na nogi.

Po tych ciezkich nocnych myslach. W koncu doszedlem chyba do jednego slusznego wniosku. A zatem... Zgadzam sie z Wami, ze niejako wina po obu stronach lezy, ale to jednak ja w glownej mierze zawinilem.
Nie bylem dla niej dobry, mimo ze nie raz prosila mnie bym byl dobry jak chleb. Ale ze swoimi emocjami nie umialem. Wybuchalem, zloscilem sie, plakalem a na drugi dzien chcialem bysmy sie pogodzili. Az do nastepnej akcji z ktoryms z facetow... Moze gdybym wtedy juz zaczal dbac o siebie, stanal na glowie i zaczal swoja terapie. Bylbym cierpliwy, pokorny i mniej zazdrosny. Co przyczyniloby sie do jej zblizania do mnie, jako osoby ktora ja wspiera i nie wkurza. Wiele zla jej uczynilem. Ma prawo wiec dzis mnie nie nawidziec, nie chciec rozmawiac. Czuje sie winny. I moze powinienem sie zgodzic na pozew (ktory mysle i tak zlozy) dajac jej to szczescie (ja chyba tez bede spokojniejszy ze jest szczesliwa), o ktore tak walczy. Moze powinien pojsc dalej i znalezc przyczyny do uniewaznienia slubu? A nastepnie przepisujac mieszkanie na syna? Moze to wlasnie bylaby najlepsza decyzja.
Nie do konca chyba tez wiem co znaczy byc facetem. Na pierwszy rzut kojarzy mi sie z samcem alfa, Rambo czy czlowiekiem sukcesu. Nie mialem takiego wzorca w domu. Tata ktory jest czlowiekiem o bardzo dobrym sercu, byl zawsze w cieniu mamy. To mama decydowala o wszystkim. To ona np. uczyla mnie jazdy na rowerze. On sie z nia na kazdy temat zgadzal. Tylko sie modlil. Jest wspanialym ojcem, troskliwym, bardzo poboznym. Ale dzis chyba nie moge powiedziec ze jest bardzo meski. Jesli to dobrze rozumiem.
Sam zniszczylem sobie zycie na wlasna prosbe. Nie chce juz nikogo krzywdzic kolo siebie. Bardzo bym chcial by byla szczesliwa. Ale moje ego i przysiega Bogu pragnie stac sie uzdrowionym mezem przy jej boku. Tyle ze jak to ona mowi: na to juz chyba jest za pozno. Nie zmusze jej przeciez by chciala ze mna byc czekajac na efekty mojej terapii i odnowe w sercu. Tak bardzo zaluje, ze nie bylem dla niej dobry. Ona jest bardzo dobra osoba. To nie jej wina ze zawsze podswiadomie wybiera takich dupkow jak ja. A cala ta nasza sytuacja i walka o jej reke 13 lat temu wydawaloby sie ze szatan pokonany, zwiazek sakramentem obdarzony, a tu znow zaczal drazyc i to nawet jesli przeze mnie to jest blisko sukcesu. Spieprzylem to. I to w kazdym aspekcie. Modle sie goraco i to ostatkiem sil. I boje sie ze juz wg niej nie mam powrotu. Choc tak bardzo chcialbym sie mylic

Anonymous - 2014-12-16, 11:20

tpi7 napisał/a:
Nie zmusze jej przeciez by chciala ze mna byc czekajac na efekty mojej terapii i odnowe w sercu.


Jedna myśl mi przyszła do głowy. No to jej nie zmuszaj!! Rób co do Ciebie należy - jesteś na terapii - czekaj na efekty, otwierasz serce na odnowę - życzę Ci żeby to była odnowa w Duchu Świętym - to jest właśnie to, co możesz dzisiaj zrobić.

Teraz potrzeba czasu i cierpliwości, potrzeba też chęci i działania, a Ty piszesz w wyobraźni scenariusze o przyszłości - które odbierają Ci dziś zdrowy rozsądek.

Anonymous - 2014-12-16, 14:54

Tpi

Po co się tak samobiczujesz?
Da ci to coś?
Przeskakujesz z roli ofiary w rolę sprawcy i tak w kółko.
Nie byłeś pierwszym facetem żony i nie będziesz ostatnim, taka brutalna prawda.
Gdy tę prawdę zrozumiesz to może zaczniesz dbać o siebie i normalnie żyć.

Anonymous - 2014-12-16, 17:14

nie chcę oceniać (szczególnie osoby, której tu nie ma), ale wg mnie Twoja żona lubi sport pod tytułem: szybko nudzę się w związku i szukam nowej ofiary
to co o niej piszesz pokazuje jak wielki ONA ma problem, a nie Ty
tpi7 napisał/a:
To nie jej wina ze zawsze podswiadomie wybiera takich dupkow jak ja.

jak najbardziej jej "wina" jak to piszesz, tylko szkoda kolejnych "dupkow", którzy dają wkręcać się w jej zabawę w życie, jak widać to Ty chcesz budować, ratować, zmieniać, a ona kolejny raz zmienia "otoczenie" gdy ją lekko nuda i zniechęcenie dopada, to świadczy o bardzo niedojrzałej postawie i szkoda, że wybrałeś na żonę typ modliszki :-(

Anonymous - 2014-12-17, 10:39

tpi7 napisał/a:
Zona decydujac sie na droge rozstania miala przy sobie w pracy zonatego pseudoprzyjaciela, ktory ja wspieral w tych decyzjach. Nawet liczyla, ze zostawi dla niej zone, ale on do dzis jest przy boku swojej zony. Potem zyla w konkubinacie z innycm facetem. Wtedy pojawilem sie ja. Zaczela ze mna po kryjomu rozmawiac, pisac i spotykac sie. Tamten okazal sie dla niej "za spokojny i za grzeczny". Zdradzala wiec go niejako emocjonalnie.


tpi7,

każdy z nas tutaj obecnych, gdyby był absolutnie szczery wobec siebie, mógłby powiedzieć:
widziały gały co brały, a może....... patrzyły ale widzieć nie chciały.
Choć w wielu przypadkach przesłanki do późniejszych "katastrof małżeńskich" nie były AŻ tak oczywiste jak w Twoim przypadku, jestem przekonana że zaczyn późniejszych problemów w każdym związku, jest już od samego początku.

tpi, liczyłeś, że kobieta która nieuczciwie postępuje z innymi mężczyznami, będzie lojalna i uczciwa wobec Ciebie?
I nie ma znaczenia jakim typem zobowiązania była związana kobieta o której rękę się ubiegałeś.
Jej nastawienie do tego zobowiązania powinno zasygnalizować Ci jak niewiele znaczą dla niej lojalność i uczciwość.
Prawdopodobnie cierpisz tak samo jak najpierw okłamywani a później odrzuceni przez żonę jej poprzedni partnerzy, lecz z samego faktu, że łączy Was Sakrament Małżeństwa wyciągasz wniosek, że Twoje cierpienie jest bardziej uzasadnione lub masz do niego większe prawo.
Moim zdaniem, cierpienie to cierpienie.
Jaki jest jego sens - oto jest pytanie. Brak sensu cierpienia podważa jego istotę.
Zatem, jaki jest sens Twojego cierpienia?

Anonymous - 2014-12-18, 19:34

Dziekuje Wam za slowa krytyki i wsparcie. Wnioskow do wyciagniecia sporo. Duzo pracy przede mna. I na de mna! Jestem pewien na jakies 99% ze zona zlozy pozew. Mysle tez, ze pomimo problemow jakie ma z szybkim odkochiwaniem sie od innych i szybkim wypelnianiem sobie pustki emocjonalnej innymi facetami w sytuacjach nienajlepszych z obecnym. To sadze ze, Bog postawil przede mna jakies zadanie. Moze wlasnie ja jestem odpowiedzialny za wsparcie jej i pomoc (choc ja krzywdzilem i pragne sie nawrocic, to jednak kryzys wymusil u mnie pobudke i oczyszczenie serca do przyjecia i dzialania Ducha Sw.) Moze to zadanie na reszte mojego zycia? Moze tez nie wejde do Jego Krolestwa jesli po zlozeniu przysiegi Jemu i zonie pozwole sie jej oddalic i nie bedzie miala mozliwosci zaznania szczescia wiecznego. Na zasadzie skoro namascil nas swoim sakrameentem, to albo idziemy TAM razem albo nie przyjmie zadnego bedac wspolodpowiedzialnym jedno za drugie. Walka z szatanem latwa nie jest i nie bedzie o nasze dusze. Obecne zatwardziale serce zony do mnie, swieccy doradcy, szukanie szczescia tylko w tym zyciu stanowi ogromny mur we wspolnym dzialaniu. Dlatego musze pierwsze kroki robic sam (choc jeszcze ich nie znam). Z nadzieja, ze kiedys i ona dolaczy. Tej wytrwalosci, ktora bedzie mi teraz bardzo potrzebna, opanowania emocjonalnego i dobroci, ktorych czesto mi brakowalo musze uczyc sie, bo to one beda filarami prawdziwej Bozej milosci, ktora chce obdarowywac moja zone. Pomimo ze obecnie sytuacja wyglada gorzej niz beznadziejnie, to jeszcze wierze w lepszych nas. Dziekuje Wam!
Anonymous - 2014-12-18, 19:41

kenya napisał/a:
tpi7 napisał/a:
Zona decydujac sie na droge rozstania miala przy sobie w pracy zonatego pseudoprzyjaciela, ktory ja wspieral w tych decyzjach. Nawet liczyla, ze zostawi dla niej zone, ale on do dzis jest przy boku swojej zony. Potem zyla w konkubinacie z innycm facetem. Wtedy pojawilem sie ja. Zaczela ze mna po kryjomu rozmawiac, pisac i spotykac sie. Tamten okazal sie dla niej "za spokojny i za grzeczny". Zdradzala wiec go niejako emocjonalnie.


tpi7,

każdy z nas tutaj obecnych, gdyby był absolutnie szczery wobec siebie, mógłby powiedzieć:
widziały gały co brały, a może....... patrzyły ale widzieć nie chciały.
Choć w wielu przypadkach przesłanki do późniejszych "katastrof małżeńskich" nie były AŻ tak oczywiste jak w Twoim przypadku, jestem przekonana że zaczyn późniejszych problemów w każdym związku, jest już od samego początku.

tpi, liczyłeś, że kobieta która nieuczciwie postępuje z innymi mężczyznami, będzie lojalna i uczciwa wobec Ciebie?
I nie ma znaczenia jakim typem zobowiązania była związana kobieta o której rękę się ubiegałeś.
Jej nastawienie do tego zobowiązania powinno zasygnalizować Ci jak niewiele znaczą dla niej lojalność i uczciwość.
Prawdopodobnie cierpisz tak samo jak najpierw okłamywani a później odrzuceni przez żonę jej poprzedni partnerzy, lecz z samego faktu, że łączy Was Sakrament Małżeństwa wyciągasz wniosek, że Twoje cierpienie jest bardziej uzasadnione lub masz do niego większe prawo.
Moim zdaniem, cierpienie to cierpienie.
Jaki jest jego sens - oto jest pytanie. Brak sensu cierpienia podważa jego istotę.
Zatem, jaki jest sens Twojego cierpienia?


Kocham Ja. To milosc, ktora stala sie teraz: platoniczna, bezinteresowna, bezwarunkowa dalej daje mi wiare. Milosc musi byc chyba narazona na cierpienie. Tym bardziej ze nie byla pielegnowana. Milosc wszystko zniesie, we wszystkim poklada nadzieje...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group