To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Kryzys w którym ciężko mi się odnaleźć

Anonymous - 2014-12-07, 19:44
Temat postu: Kryzys w którym ciężko mi się odnaleźć
Na stronę sycharu trafiłem w styczniu tego roku (2014). Wiele informacji tu znalezionych mi pomogło i pomaga. Ponieważ jednak kryzys który się wówczas zaczął, dziś pogłębił się znacznie, postanowiłem podzielić się swoją historią z ludźmi, których rady mogą okazać się dla mnie niezwykle cenne.
Zacznę od początku, czyli momentu życia w którym poznałem żonę i jakimi ludźmi wówczas byliśmy.
Otóż wybranka mojego życia jest ode mnie 4 wiosny starsza, kiedy więc na urodzinach wspólnej znajomej poznaliśmy się, ona studia kończyła, a ja byłem na drugim roku. Byliśmy więc na różnych etapach. Ja już do tego miałem zaplanowaną półroczną wymianę studencką. Nasz związek przetrwał tą próbę. Ponieważ wówczas byłem bardzo letnim katolikiem, który ideały z czasów młodości odrzucił na rzecz łatwych wyborów, zamieszkaliśmy razem. Konkubinat na szczęście nie trwał nad wyraz długo i jeszcze w tym samym roku w którym zamieszkaliśmy, oświadczyłem się, a ślub odbył się 8 miesięcy później. Pełni byliśmy optymizmu, planów na przyszłość, w których nie zakładaliśmy trudności.
Pierwsze już pojawiły się kiedy pragnęliśmy potomka. Czyli od razu po ślubie. Okazało się, że żona cierpi na PCO, czyli chorobę która utrudnia zajście w ciążę. Dostała więc od ginekologa tabletki hormonalne, które doprowadziły ją na intensywną terapię. Dostała zakrzepicy. Okazało się, że tak na nią działają hormony zawarte w tych lekach.
Poźniej jeszcze próbowała delikatniejszych tabletek, lecz nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Ja nie naciskałem ani nawet nie proponowałem dalszych terapii ze względu na obawę o nią.
Mijały miesiące, a życie w polskich warunkach ekonomicznych stawało się dla nas coraz to cięższe. Rozwiewały się marzenia o własnym domu itp. Dodatkowo praca żony była dla niej nadzwyczaj uciążliwa psychicznie. Jako likwidator szkód komunikacyjnych spotykała się z niezbyt miłymi reakcjami klientów. Płakała jeszcze przed wyjściem do pracy. Stwierdziłem, że jako mężczyzna muszę coś zrobić. Moja praca w czterech miejscach na raz nie dawala wielkich rezultatów. Postanowiłem więc wyjechać za granicę. Oczywiście z żoną. Wybraliśmy Holandię, ponieważ część rodziny żony była już tu kilka ładnych lat. Wpierw pojechałem ja, kiedy po trzech miesiącach się tu trochę zadomowiłem, przyjechała żona.
Początek był bardzo pozytywny: żona była zadowolona z nowej pracy, bo choć fizyczna, to jednak dawała jej satysfakcję i była bezstresowa. Nie zabierała jej do domu.
Problemy zaczęły się po roku, kiedy żona przez dłuższy okres nie miała menstruacji. Znalazłem jej polskiego ginekologa, który powiedział, że jej przypadek jest dla niego zbyt ryzykowny i nie podejmie się jej leczenia. Były łzy i rozpacz. Powiedziałem, że coś znajdziemy to odpowiedziała że nie dogada się po holendersku (żona jest po prostu bardzo skromna, potrafi się porozumiewać bowiem w tym języku). Powiedziałem wówczas, że wróćmy do Polski, jakoś sobie poradzimy. Też odpadło.
Na święta Bożego Narodzenia 2013 pojechaliśmy razem. Ja jednak musiałem wrócić przed sylwestrem do pracy. Trochę mnie zasmuciło, że żona ze mną nie wróci, tylko zostanie dwa lub trzy tygodnie dłużej. Wiedziałem jednak, jak bardzo doskwiera jej brak rodziny, więc nie protestowałem.
Kryzys wybuchł gdy wróciła do mnie. Usłyszałem wówczas rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Powiedziała mi, że się zmieniłem, że już nie jest ze mną szczęśliwa, że skacze przy mnie a ja nic, że nasze pożycie seksualne to nieporozumienie, że jak była w szpitalu to jej brat a nie ja jej gotował (żona nienawidzi szpitalnego jedzenia) itp
Tu muszę dopisać akapit a propos mojej zmiany, która niewątpliwie nastąpiła. Związana ona była z chwilową niepłodnością mojej żony. Otóż zrozumiałem, że nie można traktować Pana Boga jak świętego Mikołaja i prosić o prezenty, a żyć po swojemu, to znaczy lekceważyć jego przykazania gdy to jest wygodne. I tak zbliżałem się do Boga. Nie rezygnowałem już z niedzielnej mszy świętej, nie robiłem zakupów w niedziele, a dodatkowo postanowiłem nie pić alkoholu w piątki. Za te, szczególnie dwie ostatnie rzeczy również spotkał mnie wyrzut ze strony żony, że kiedyś to normalnie chodziliśmy po galeriach, a w piątek po tygodniu pracy można było się ze mną wina napić.
I dochodzi, jak ciężkie działo wytaczane przeciw mnie, kwestia in vitro. Przed zdiagnozowaniem problemu niepłodności u mojej żony nie miałem swojego zdania na ten temat. Nie była to ważna kwestia dla mnie. Kiedy moja żona zauważyła u mnie moją zmianę i wiedziała, że nie byłbym zwolennikiem in vitro, była na mnie zła. Wyjaśniałem bardzo racjonalnie, że po pierwsze wpierw musimy i tak leczyć jej chorobę, że dziecko w ten sposób powstałe jest poczęte bez miłości ale niczym zwierzę itp itp
Wracając do kryzysu który się dla nas zaczął w styczniu 2014, a dla żony jakieś kilka miesięcy wcześniej, tylko nic mi nie mówiła, bo myślała, że to samo przejdzie: dwa pierwsze miesiące roku były bardzo trudne, jakoś jednak zauważyłem że się polepszyło. Oczywiście gdy pytałem żony czy jest rzeczywiście jej lepiej, odpowiadała, że nie. Zacząłem się też zmieniać: wstawałem wcześniej, żeby zrobić żonie kawę i śniadanie, sam zacząłem sobie robić kanapki do pracy, zacząłem gotować, sprzątać wspólnie z żoną itp. Sama zauważała tę zmianę. Jednak było to za mało. Dziś żona się wyprowadziła. Nie mieszkamy od prawie 4 miesięcy. Jako powód odejścia ode mnie podała, że mój katolicyzm był tak fanatyczny, że zmuszałem ją swoją postawą i chyba słowami do przejęcia mojej postawy. Nie widzę tak tego. Oczywiście nie woziłem jej do sklepów w niedzielę bo miała taką ochotę, ale też nie stawałem jak Rejtan w drzwiach, gdy chciała wyjść. Raz zaś kiedyś gdy z powodu migreny nie pojechała ze mną do kościoła, powiedziałem tylko, że gdyby chodziło o pracę, nie zawahała by się ani na chwilę(przyznała mi całkowitą rację), po czym nie ciągnąłem tematu ani nie rozgryzałem tego.
W czasie kryzysu pojawił się "kolega z pracy" z którym, sama mi powiedziała, że się "widuje".(Mam szczerą ochotę go spotkać i dać mu w mordę ale to chyba zły pomysł) Nie był on raczej sprawcą ale dziś z pewnością nie ułatwi powrotu mojej żony do mnie. Wie ona zaś że chcę na nią czekać choćby całe życie i to też ją boli, że przez nią moje życie będzie zmarnowane, co powoduje u niej stany depresyjne. Ale nie zmienię decyzji. Nie chce abym z nią utrzymywał kontakt, nie pisze do mnie i nie dzwoni. Ja też nie chcę się narzucać. Usłyszałem zresztą, że miłość polega również na szanowaniu wolności drugiej osoby tak jak Pan Bóg szanuje naszą wolność. Dlatego też jak żona prosi mnie żebym dał jej odejść, to muszę zaakceptować jej decyzje.
Trochę się rozpisałem. I tak pominąłem wiele spraw ale myślę, że wystarczająco naświetliłem sytuację, aby uzyskać od kogoś doświadczonego cenne rady co dalej robić

Anonymous - 2014-12-07, 22:06

podziwiam twoje podejscie do szanowania decyzji drugiej strony. :roll: Dobrze że tu jesteś.
Anonymous - 2014-12-08, 10:00

Karollo

Wybrałeś trudną drogę. Prowadzi ona jednak do celu. Twoja żona woli skróty. Prowadzą one jednak na bezdroża.

Trudno Ci coś radzić. Albo będziesz płynąć pod prąd, ale do źródła, albo z prądem. Łatwiejsze to, ale dokąd prowadzi?

Pozdrawiam i życzę wytrwałości

Anonymous - 2014-12-09, 01:04

A jak z wiarą u Twojej żony? Piszesz, ze tłumaczyłeś jej racjonalnie, czyli rozumiem ze odkryłeś w sobie potrzebę postu, modlitwy a żonie przedłożyłeś kanony Kościoła. A czy była wspólna modlitwa? Chyba tego nam brak w dzisiejszych czasach.
Może się kobieta trochę pogubiła? Tym bardziej, że wspominasz o jakimś koledze... Mąż fanatyk, nie możność zajścia w ciążę, czyt.niezrealizowanie się na gruncie małżeńskim - rodzicielskim, więc szukam wyjścia a pojawia się ktoś kto mnie rozumie.
Karollo napisał/a:
Ja też nie chcę się narzucać. Usłyszałem zresztą, że miłość polega również na szanowaniu wolności drugiej osoby tak jak Pan Bóg szanuje naszą wolność. Dlatego też jak żona prosi mnie żebym dał jej odejść, to muszę zaakceptować jej decyzje.

Jesteście jednością - oczywiście ze możesz pewne rzeczy zaakceptować,ale kop głębiej, bo chyba nie Ty jesteś powodem stanów Twojej żony

Anonymous - 2014-12-09, 08:18

Żona sama deklaruje się jako wierząca. Mimo to jestem dla niej nienormalny pod tym względem. Sama mi to powiedziała. Powiedziała też, że gdybym taki był przed ślubem, to by za mnie nie wyszła.
Razem pierwszy raz modliliśmy się w styczniu i lutym, kiedy wybuchł kryzys. Nowenna pompejańską. Później trudno było mi ją poprosić o ojcze nasz i zdrowaś mario. Zresztą nie chciałem być natrętny, więc nie prosiłem często. I tak mi to wyrzuciła, że czuje się tymi prośbami atakowana (powiedziała zresztą to nie mi tylko wspólnej znajomej, kiedy się pakowała).
Chcę dalej kopać tylko nie wiem gdzie.

Anonymous - 2014-12-09, 20:17

Cytat:
Razem pierwszy raz modliliśmy się w styczniu i lutym, kiedy wybuchł kryzys. Nowenna pompejańską.

Mocno. W tym sensie, że Nowenna Pompejańska to wymagająca modlitwa, wymaga czasu i samozaparcia, i wiary w to o co i do Kogo się modlę. Trochę się nie dziwię, że nienawrócona żona bunt podniosła.
Kiedyś na forum pojawiło się zdanie, że "i Biblią można zabić" oraz "niewierzącemu/słabo wierzącemu trzeba mądrze towarzyszyć, czasem samemu zwolnić w swoim rozwoju, aby poczekać na drugiego".
Ja miałam w rodzinie przypadek osoby, której natrętna religijność spowodowała we mnie na pewien czas dystans do wiary i do Boga. Zauważ - "natrętna religijność", a nie "wiara".
Wiara i prawdziwa relacja z Bogiem podowuje że stajesz się lepszą wersją samego siebie. Staraj się tak to przedstawiać żonie, nie tylko słowem ale i czynem, postawą.

Anonymous - 2014-12-09, 20:48

Prawda !


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group