Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Dylematy etyczne dotyczące informowania o zdradzie
Anonymous - 2014-11-22, 21:22
Miłość to chęć ofiarowania siebie drugiej osobie, swej pracy, swoich rąk, czasu. Chęć dbania o drugą bliską osobę, o jej dobro i szczęście. Dziwne ale w natłoku życiowych spraw i poddenerwowania wciąż zapominam o tych ważnych zachowaniach. Właśnie drugi raz odsłuchałam Pulikowskiego - z nim wszystko wydaje się proste. I w Bogu siła. Polecam : http://www.youtube.com/watch?v=71C_NRgL8Nw
Anonymous - 2014-11-24, 19:50
No cóż...przemyslalm kilka spraw i postanowiłam jednak wrócić.
Kobieta zmienną jest hahaha ( to powinni pamietac szczególnie panowie), więc co mi tam...
A poważnie - doszłam do wniosku, że słuchając Waszego łajania, udawadniania mi róznych rzeczy według Was własciwych, zaczynam bardziej doceniać swojego osobistego współmałżonka :)
Czyli jednak jest jakis pozytywny rezultat pobytu na tym forum.
Poza tym - nie mogę Was tak zostawić, bo tylko sobie przytakujecie, a to nie rozwija ;)
Taki pieknie rozkręcający sie wątek całkiem przy Was obumiera...wstydźcie się.
No cóż...poczytałam sobie Wasze wypowiedzi i oczywiście nie zgadzam się z wieloma wypowiedziami.
GregAN pisze "Jaką wartość, trwałość, sens miałoby w taki sposób "uratowane" małżeństwo, w którym zupełnie zostało pomieszane pojecie szacunku. Kto i komu powinien okazywać i dlaczego.
Małżeństwo bez szacunku, potem szczerości i zaufania, trwające w "postawie nieszczerej", w którym na zewnątrz będzie okazywana "przyzwoitość" ale tak wewnętrzne pełna obłuda, może nawet przyzwolenie do otwartego związku.
Czy takie małżeństwo to też "ogromna wartość" ?
Raczej jego karykatura. "
Tak uważasz GregAN ??? to poczytaj, co napisla Renta11 o małżenstwie trwajacym w nieszczerej pozie miłosci (bo trudno to nazwac postawą)
"Ale ja zmierzam do tego, że od postawy można przejść do miłości. I o takim wzbudzaniu uczucia mówię. Nie zawsze się to udaje.
A nawet gdyby to się nie udało (co jest także prawdopodobne), to małżeństwo z ponad 20-letnim stażem można opierać na innych bliskich uczuciach. Dla mnie moja rodzina była tego warta."
Czyli jednak jest warte. Sporo, jak widac warte.
Poza tym GregAN, to Twój wymysl o celu uśiwecejącycm srodki. Nie mój.
Jak to zauważył JacekSychar, chciałam pokazać Wam tylko, że jeżeli chce sie uratować swoje małżenstwo, to trzeba zobaczyć cos wiecej ponad swój wlasny ból i rozpacz.
Jacek Sychar pisze "Rzeczywiście chciałaś nam pokazać drugą stronę medalu, której nie chcieliśmy zobaczyć. Dlaczego? Możliwe, że w swoim wzburzeniu, rozpaczy, złości, ... zdobyliśmy jakąś tam kruchą stabilizację. Uczepiliśmy się jej wątłymi korzonkami ze wszystkich sił i baliśmy się odczepić, aby znowu nie spaść. Czy Ty Lustro byłaś porzucona? Wiesz co wtedy przeżywa porzucony? Myślę, że nie."
Dla Was to pewnie mało istotny szczegół, ale byłam. I wiem jak boli zranienie. I wiem, ze mam w sobie blizny po tym.
" Czy nie wiesz, że w Twoich listach ciągle pojawiał się motyw usprawiedliwia się. Ciągle tłumaczyłaś, że zrobiłaś coś, bo już dalej nie mogłaś wytrzymać. Dlatego może często się różniliśmy. "
Jacku...gdzie?? Naprawde napisałam coś takiego?
chyba jendak pomyliłes mnie z kims innym
A teraz powiem Wam tak - pomyśleliście, że byc moze tem porzucający współmałżonek został przez Was zraniony juz dawniej?
Ze to porzucenie jest efektem waszej ślepoty z kiedys? Moze to pozornie winny jest w efekcie ofiarą?
Ofiarą, która nie wytrzymała obiecanek-cacanek? Olewactwa. Głuchoty i slepoty. Braku empatii i zaangazowania. A moze wręcz oszustwa?
Taki mały rachunek sumienia panowie? (moze i panie?)
Nie wypowiadam sie o porzucajacych facetach, bo nie jestem facetem i nie wiem, co taki ma w głowie.
Ale wiem, że dla kobiety jej małżenstwo, rodzina, dzieci, dom...to świetosć. Coś, co jest NAJważniejsze.
Ile trzeba wyrządzić żonie zła, żeby potrafiła wdeptac to w ziemie?
Mare1966...gadasz jak cyborg...bez urazy.
Jak bys wyuczył się formułek o uczuciach i znał wiele teorii...tylko praktyka gdzies umknęła.
A skoro miłosc wywołana bez kontaktu osobistego (np. przez net) i nie mająca podłoza erotycznego, czyli raczej milosc do przyjacioł...to dlaczego zrywać takie więzi? Bo...?
No...to na razie tyle
a ja wracam do malowania pokoju...razem z mężem...który zachowuje sie jak by czytał rady Wilkoo...
i moze dlatego dzis razem malujemy pokoj dzieci...?
moze warto przemyslec?
Anonymous - 2014-11-24, 21:59
lustro napisał/a: |
A teraz powiem Wam tak - pomyśleliście, że byc moze tem porzucający współmałżonek został przez Was zraniony juz dawniej?
Ze to porzucenie jest efektem waszej ślepoty z kiedys? Moze to pozornie winny jest w efekcie ofiarą?
Ofiarą, która nie wytrzymała obiecanek-cacanek? Olewactwa. Głuchoty i slepoty. Braku empatii i zaangazowania. A moze wręcz oszustwa?
Taki mały rachunek sumienia panowie? (moze i panie?)
|
Lustro, mój mąż jest właśnie takim porzucającym małżonkiem. Według Ciebie mógł mieć do tego prawo, bo źle się czuł w małżeństwie (zraniony, olewany, itp...) i nie wytrzymał. Tak to rozumiem, co piszesz i co przedstawiasz jako swój punkt widzenia. Tylko, że to nie zawsze jest takie proste i oczywiste. Męża nie olewałam, nie oszukiwałam, starałam się mu pokazywać jak ważny jest dla mnie, ale okazało się, że źle rozumiemy komunikaty wysyłane do siebie i nie potrafimy ich odpowiednio odczytywać a od tego była prosta droga do kryzysu. I tu wiele zależy od naszego współmałżonka. Można wspólnie starać się rozwiązać problemy małżeńskie, nauczyć się innej, lepszej komunikacji, próbować rozumieć tę drugą stronę, jeśli współmałżonek chce. Jeśli nie chce i upiera się przy swojej wizji, pojawia się problem, który właśnie kończy się zamknięciem na drugą stronę i często odejściem z małżeństwa.
Nie znam dokładnie Twojej historii, ale czy można tak generalizować, że ten odchodzący miał do tego "prawo", bo miał dość współmałżonka? Może ten współmałżonek też widział, że nie wszystko się dobrze dzieje, ale nie podejmował tak drastycznych kroków, bo wierzył w małżeństwo, bo liczyła się dla niego ta druga osoba, bo bardziej akceptował wady współmałżonka. To tak łatwo powiedzieć - odchodzę i podawać setki powodów dlaczego. Ale dlaczego ten odchodzący najpierw nie pomyślał o próbie naprawy? Czasami te powody są naprawdę rzeczami do przepracowania. Ale przecież łatwiej jest odejść i szukać gdzieś indziej bardziej zielonej trawy.
W moim przypadku, gdyby mąż wcześniej powiedział o swoich oczekiwaniach w stosunku do małżeństwa, o tym co mu nie pasuje, czyli zamiast zamknąć się w swoim "zranieniu" nawiązał szczerą rozmowę ze mną, moglibyśmy uniknąć wielu problemów, kryzysu i w konsekwencji jego odejścia. Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego odchodzący często widzi siebie jako ofiarę, a nie jako współwinnego kryzysu. Dlaczego relatywizuje swój udział w nim, a całą winę zrzuca na tego drugiego małżonka? A jeśli nawet mówi, że jest winny, to stwierdza, że jest za późno na ratowanie małżeństwa, bo on już nie chce?
Lustro, dobrze, że przedstawiasz co jest po drugiej stronie lustra:-) żebyśmy wiedzieli co ci odchodzący myślą w chwili odejścia , że my porzucani też mamy wiele za uszami. Ale życie nie jest proste i te relacje porzucany - odchodzący też nie
Cytat: |
a ja wracam do malowania pokoju...razem z mężem...który zachowuje sie jak by czytał rady Wilkoo...
i moze dlatego dzis razem malujemy pokoj dzieci...?
moze warto przemyslec? |
Cieszę się, że pomimo Waszej historii, udaje się Wam tworzyć małżeństwo na nowo. Bo to jest dobra nowina dla nas wszystkich, że wszystko jest możliwe.
Anonymous - 2014-11-24, 22:12
przeżyłam porzucenie i przeżyłam też etap zrozumienia własnego udziału w tym co sie stało
ale przeżyłam tez próby obarczania mnie zbyt wielkim udzialem
i dlatego jak na razie trzymam się od ponad roku jednego prostego zdania:
za kryzys który doprowadził do zdrady są odpowiedzialni oboje małżonkowie (w jakimś stopniu, być może ten stopień jest różny w różnych małzeństwach, ja w końcu po buntach wzięłam moje 50%)
za samą zdradę jest odpowiedzialny tylko i wyłącznie zdradzający w 100%, a zdradzany w 0%
Anonymous - 2014-11-24, 22:56
Młody człowiek ,
wychowywany w rodzinie patologicznej ,
w wieku 22 lat dopuszcza się poważnego przestępstwa .
Skazany zostanie on czy jego rodzice ?
Na dodatek w tym przykładzie jako dziecko był ewidentnie strona słabszą , bo niedojrzałą , w tym układzie rodzinnym .
Mąż uderzył żonę , bo go sprowokowała .
Żona wbiła nóż w męża , bo nie wytrzymała .
Myślę , że temat własnych udziałów w kryzysie , nie jest znów nam taki obcy .
Zresztą , czymże witamy "nowych" ?
Jednak zwalanie winy za zdradę na zdradzanych jest nieuprawnione ,
niedojrzałe nawet .
Przykro mi , inaczej napisać nie mogę .
A jeśliby teraz dla przykładu , zdradzeni ulegli niewierności ,
to winni będą zdradzający ?
Jedni drugich winy noście ?
Cytat: | Mare1966...gadasz jak cyborg...bez urazy. |
Cyborg nie może żywić urazy , bo nie zna uczuć .
Anonymous - 2014-11-24, 23:29
Cytat: | Jednak zwalanie winy za zdradę na zdradzanych jest nieuprawnione ,
niedojrzałe nawet .
Przykro mi , inaczej napisać nie mogę . |
mare, cóż powiedzieć, nie mogę się nie zgodzić z Tobą.
Ale to nic innego, jak tylko uruchomione mechanizmy obronne ego takie jak wyparcie i projekcja, (znane dobrze w psychologii), wynikające z podświadomego unikania zagrażających nam uczuć, które mogłyby się pojawić gdyby doszło do rzetelnej analizy i próby wzięcia odpowiedzialności.
Anonymous - 2014-11-24, 23:40
Angelika
tak...masz rację...nikt nie mówi (nawet ja ), że za zdradę odpowiedzialnosc ponosi zdradzany (bo jednak wystawianie swoim zachowaniem na pokuszenie podciagneła bym pod winy...a tak czasem bywa)
Ale za porzucenie winny bywa czesto porzucony. Niestety.
Tak jak powiedziałam - nie wiem co siedzi w głowie faceta. Oni działaja ciut inaczej.
Ale wiem, ze ja przez 7 lat ( policzyłam to ostatnio) dobijałam sie do mojego męża prosząc go o rozmowę i zmianę w efekcie naszych wspolnych relacji. Ale on nie chcial sluchac, bo nie widzial problemu. To jemu bylo wygodnie i dobrze.
A potem byl byl zaskoczony ( po 7 latach) i koniecznie chcial terapii i nie rozumial, ze ja nie chce...ze mam dosc...ze za pozno...
Dlatego na swoim przykladzie moge powiedzieć, że to nie jest do konca tak prosto i jednoznacznie.
Moc nadziei ... ale ja to rozumiem. I moze naet sie zgadzam z takim stanowiskiem
Mare...no ja jestem za durna, na tą "przypowieść"...mozesz jasniej?
Dobrze, że cyborgi maja poczucie humoru
Mnie zastanowiło jedno...czytałam wątek Wilkoo na Swiadectwach.
Facet pisze - udalo sie !
a forumowicze...jasne, jasne...przyjdz za miesiąc, pol roku...dwa lata...z zoną najlepiej...
nie wierzymy Ci stary...ponosi Cie fantazja i zyczeniowosc...
Wilkoo pisze co zmienił, co poleca, bo zadziałało...ale bzdura, co on gada ?
Normalnie, na forum np samochodowym, ktos pisze - zepsuło sie, daje takie i takie objawy...a forumowicze - mialem to samo, sprobuj tak i tak, bo mnie pomoglo
wiec "ktos" pisze - dzieki, sprawdze...(a nie - nie bredź, to napewno tak ci sie tylko zdaje)
a po czasie pisze - super, dzieki, naprawiłem...alebo- to nie to chyba, bo nie pomoglo...ktos wie co z tym zrobic?
Czemu tu reakcje są tak inne?
Anonymous - 2014-11-24, 23:43
lustro napisał/a: | GregAN pisze "Jaką wartość, trwałość, sens miałoby w taki sposób "uratowane" małżeństwo, w którym zupełnie zostało pomieszane pojecie szacunku. Kto i komu powinien okazywać i dlaczego.
Małżeństwo bez szacunku, potem szczerości i zaufania, trwające w "postawie nieszczerej", w którym na zewnątrz będzie okazywana "przyzwoitość" ale tak wewnętrzne pełna obłuda, może nawet przyzwolenie do otwartego związku.
Czy takie małżeństwo to też "ogromna wartość" ?
Raczej jego karykatura. "
Tak uważasz GregAN ??? to poczytaj, co napisla Renta11 o małżenstwie trwajacym w nieszczerej pozie miłosci (bo trudno to nazwac postawą)
"Ale ja zmierzam do tego, że od postawy można przejść do miłości. I o takim wzbudzaniu uczucia mówię. Nie zawsze się to udaje.
A nawet gdyby to się nie udało (co jest także prawdopodobne), to małżeństwo z ponad 20-letnim stażem można opierać na innych bliskich uczuciach. Dla mnie moja rodzina była tego warta."
|
Nie wiem dokładnie co miała na myśli Renta11.
Wiem o czym ja myślalem
I wydaje mi się, że nie ma sprzeczności w tym co pisała Renta11 i ja.
Przyzwoitość zewnętrzna, "postawa nieszczera", zakłamanie bez szczerości, szacunku, empatii, - nie doprowadzi "od postawy do uczucia" ani nie opiera się na "bliskich uczuciach".
Jakie wyjście z sytuacji ?
oto przepis :
lustro napisał/a: | chciałam pokazać Wam tylko, że jeżeli chce sie uratować swoje małżenstwo, to trzeba zobaczyć cos wiecej ponad swój wlasny ból i rozpacz |
trzeba zobaczyć coś więcej ponad swój ból, rozpacz, żale i przejść do "postawy szczerej" :)
Co zrobić żeby nie popełnić zdrady, pomimo że: lustro napisał/a: | współmałżonek został przez Was zraniony juz dawniej? ......Ofiarą, która nie wytrzymała obiecanek-cacanek? Olewactwa. Głuchoty i slepoty. Braku empatii i zaangazowania. A moze wręcz oszustwa? |
przepis :
lustro napisał/a: | jeżeli chce sie uratować swoje małżenstwo, to trzeba zobaczyć cos wiecej ponad swój wlasny ból i rozpacz |
Fajnie, że jesteś zmienną istotą, przynajmniej co do decyzji odejścia i nie uczestniczenia w dyskusji na forum
Ciesze się, że razem z mężem malujecie pokój dla Waszych dzieci.
W tym również taki w który będą mieszkały.
Może coś byś napisała w Świadectwach ?
Dajecie nam nadzieję.
Anonymous - 2014-11-25, 00:22
lustro
Cytat: | Ale za porzucenie winny bywa czesto porzucony. Niestety.
Tak jak powiedziałam - nie wiem co siedzi w głowie faceta. Oni działaja ciut inaczej. |
Lustro , piszesz ogólnie czy o waszym przypadku ?
Jeśli mąż cię poniewierał , znieważał - to tak , jest winny że odeszłaś .
A może winna była komunikacja , może niedojrzałość ?
A skąd niby facet ma wiedzieć , co siedzi w Twojej głowie ???
Kobiety działaja ciut inaczej .
Cytat: | Mare...no ja jestem za durna, na tą "przypowieść"...mozesz jasniej?
Dobrze, że cyborgi maja poczucie humoru |
Już tłumaczę .
Przez analogię .
Prawo przyjmuje , że pełnoletnia osoba odpowiada za swoje czyny .
22 letni chłopak pomimo tego , że miał chował się w patologii
co nie było przecież jego winą bezsprzecznie ,
odpowiada jednak za swój czyn , bo przyjmuje się
że osoba dorosła panuje nad sobą
i potrafi rozeznać czyny moralnie złe czy wykraczajace przeciw prawu .
Małżonkowie zaś zaiwrając małżeństwo są RÓWNI sobie , oboje pełnoletni
i zakłada się jak powyżej ... tj.
że pełnoletnia osoba odpowiada za swoje czyny ,
osoba dorosła panuje nad sobą
i potrafi rozeznać czyny moralnie złe czy wykraczajace przeciw prawu .
A w obu przypadkach istnieją tylko okoliczności łagodzące , zwykle .
Lustro ,
to że nie ulegam łatwo ,
poczytuję sobie raczej za zaletę niż wadę .
Nie wiem tylko ile w tym mojej zasługi ?
Pewnie niewiele co nawyżej .
Zdecydowanie nie lekceważę przeciwnika ........ w końcu siebie samego .
Anonymous - 2014-11-25, 09:47
moc nadziei napisał/a: | za kryzys który doprowadził do zdrady są odpowiedzialni oboje małżonkowie (w jakimś stopniu, być może ten stopień jest różny w różnych małzeństwach, ja w końcu po buntach wzięłam moje 50%)
za samą zdradę jest odpowiedzialny tylko i wyłącznie zdradzający w 100%, a zdradzany w 0% |
MN
Nie odnosząc się do do Twojej konkretnej sytuacji i nie dyskutując z moralnym wydźwiękiem zdrady (jest to oczywiste, że to zło), czy na pewno zdradzany zawsze jest winny w 0%?
Jeśli mąż latami mimo próśb żony ignoruje jej potrzeby emocjonalne, to czy nie wystawia jej na pokusę ? Czy jeśli żona dochodzi do wniosku, że jej wystarczy miłość duchowa to czy nie bierze części winy albo nie kusi losu?
Oczywiście każdy mówi....ale dlaczego mąż/żona nic nie mówił wprost, że chce coś zmienić...ale czy rzeczywiście jeśli się mieszka z kimś 10? 15 lat to tak ciężko wyjść ze swojego kokonu i zauważyć pewne sprawy?
Anonymous - 2014-11-25, 10:21
Lustro pisze:
Cytat: | Ale za porzucenie winny bywa czesto porzucony. Niestety. |
Gdybyś lustro opuściła męża z wyżej wymienionych powodów i gdyby to miała być lekcja dla niego do przemyślenia by mógł wyciągnąć wnioski i spróbować naprawić swój udział w rozpadzie - owszem, powiedziałabym, widocznie kobieta wykorzystała bez skutku wszystkie dostępne środki i pozostało, jako akt desperacji tylko porzucenie go.
Natomiast, porzucenie - bo na dodatek pojawił się KTOŚ inny, - zmienia postać rzeczy tak diametralnie, że wręcz w tej sytuacji niezręcznie jest przerzucać winę na porzuconego. Powstaje jednak pytanie: co tak naprawdę jest przyczyną? I jaki ten KTOŚ miał udział. Czy porzucenie w ogóle by nastąpiło gdyby nie pojawił się ten KTOŚ spoza.
Różnica jest chyba łatwo dostrzegalna....a może tylko dla mnie?
Ale mniejsza o to, widocznie nie jesteś (jeszcze) gotowa by to "przyjąć na klatę".
Odnośnie postawy wobec małżonka. Rozumiem tok rozumowania Renty.
Zresztą lustro Ty jesteś tego przykładem, że zmiana postawy wobec małżonka zmienia wszystko.
Kilka lat nie potrafiłaś rozmawiać z mężem ani nawet patrzeć w jego stronę, jak pisałaś, a TERAZ...?
Zmiana Twojej (jego) postawy sprawiała, że choć być może nie ma fajerwerków (jeszcze), to jednak próbujecie budować do nowa to co zostało zniszczone - czyli, DA SIĘ.
Jakoś możesz rozmawiać z mężem, patrzeć na niego, doceniać go i widzieć nadzieję na wspólną przyszłość. Mimo tego że towarzyszyły wam karkołomne turbulencje, samolot zwany małżeństwem został szczęśliwie wyprowadzony na bezpieczny tor lotu....głównie dzięki zmianie waszych postaw.
No i dodam, cieszę się że Wam się udało.
Anonymous - 2014-11-25, 10:36
grzegorz_ napisał/a: |
MN
Nie odnosząc się do do Twojej konkretnej sytuacji i nie dyskutując z moralnym wydźwiękiem zdrady (jest to oczywiste, że to zło), czy na pewno zdradzany zawsze jest winny w 0%?
|
Dla mnie to jest jasne, gdy wyobrażam sobie po prostu odwrócenie sytuacji.
Pani psycholog w ramach ćwiczeń nakreśliła mi nawet kiedyś dość sprawnie i przekonująco obraz takiej wyimaginowanej postaci. Pokazała mi jaka by musiała być postawa takiego mężczyzny, jakie słowa wystarczyłyby jako "lep" na mnie w tamtych dniach.
I gdybym wtedy w tej mojej złości i rozżaleniu, wskoczyła komuś do łóżka i oddała mu kawałek serca, to nie byłaby wina mojego męża.
Nie. Odpowiedzialność za taką decyzję byłaby moja w 100%.
Ale bardzo możliwe, że przygnieciona własną winą nie udźwignęłabym tego i próbowała jak najwięcej przenieść na zdradzonego męża. Możliwe. Prosty mechanizm (choć tak bolesny dla drugiej strony).
Moja sytuacja jest schematyczna.
Jak chcesz się do niej nie odnosić?
Podstawić inne cyfry (wiek, staż, czas trwania kryzysu, ilość dzieci, długość romansu)?
To wszystko jest to samo... To jest schemat, będący efektem tego, że nie ma odniesienia do Boga. Brak Boga w życiu. Ułomna ludzka egoistyczna miłość..
Anonymous - 2014-11-25, 10:37
Grzegorz ,
osoby zdradzające też ubarwiają swoje nieszczęście .
Jak to cierpiały w tym związku , jak prosiły , próbowały itd.
One takie wspaniałe i ofiarne ......... i w końcu nie wytrzymały .
Są tylko ludźmi itd.
Za cukierkowa to historyjka .
Zdrada to jednak cięższy kaliber winy .
To tak jakby ktoś kto kogoś ciężko pobił ,
bronił się , ze tamten przechodził na czerwonym swietle , śmieci na ulicy itd.
Gość przechodził póxnym wieczorem przez park i zgwałcił
biegającą tam dziewczynę .
Nie powinna tam być o tej porze .
Sprowokowała to .
W jakims sensie też jest winna .
Jak zaczniemy snuć takie dywagacje , to wszyscy za wszystko są winni ,
albo wszyscy są niewinni ........... bo inni sa winni ,
tylko nie wiadomo kto konkretnie .
Aby dokonać zdrady trzeba zwykle pokonać wiele naturalnych oporów .
Mniejsze przewiny choć liczne , są mniej dostrzegalne .
Kenya
dobrze pisze , zgadzam się .
Co innego odejście , a co innego zdrada .
Wreszcie , trudno uwierzyć , żeby w chwuli kiedy jedno z małżonków
( to które potem zdradza ) było tak wielce nieszczęśliwe
a drugie w tymże układzie tak dobrze się miało .
!00 % ofiara i 100 % sprawca
ale już odwotny układ ( po zdradzie )
jakos trudno przyjąć
Ja rozumiem taka rozmowę .
Ok , żono , mężu ........ zdradziłam , zdradziłem .
Nic mnie nie usprawiedliwia , może tylko własna głupota .
Proszę , jeśli mogę - wybacz .
Nie już , nie jutro itd.
WTEDY i ta druga strona , zdradzona
może jakoś uznać , że przyczyniła się do tego .
ale to cos innego , jak gadka .
Owszem zdradziłam , zdradziłem ............. ale to w gruncie rzeczy twoja wina .
Uznaj swoja winę , to może tez się łaskawie przyznam .
Może zresztą chodzi często o przyznanie się przed sobą samym .
Anonymous - 2014-11-25, 10:39
odejść z powodu niepowodzenia w małżeństwie- jedno
odejść, bo pojawił się KTOS inny- to drugie
różnica jest bezsprzeczna
a oprócz tego pozostaje kwestia, jak układało się w drugim związku
bo raczej nie trudno przewidzieć, że nie było różowo
gdyby było super, nie wierzę, że lustro wróciłaby do męża
|
|
|