To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Czy jest już za późno na ratowanie małżeństwa?

Anonymous - 2014-12-14, 13:44

przeczytaj wątek eplk (chyba nie przekręciłam), u niej też mąż zaczął zachowywać się bardzo "dziwnie", spowodował u niej huśtawki nastroju i niepokój, daj Panie Boże żeby finał u Was był też pomyślny (mam nadzieję, że u nich pomalutku wszystko się układa), podobne dylamaty i pytania zadawała jak Ty, może warto żebyś tam zajrzała??
Anonymous - 2014-12-14, 14:05

Angeliko

Bardzo fajnie, że zaczął się tak zachowywać. Ale czy to o czymś świadczy?
Może być to zasłona dymna, przed czymś co szykuje, a chce uśpić Twoją czujność. Może zrozumiał, że robi źle. Może dopadły go wyrzuty sumienia i próbuje się w ten sposób usprawiedliwić. Może ...

Rób swoje i nie podejmuj pochopnych decyzji na podstawie tej zmiany w jego zachowaniu. Jak nie będzie to chwilowa zmiana, to jest na nadzieja na poprawę. Czas pokaże.

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-12-14, 19:59

katalotka72 napisał/a:
przeczytaj wątek eplk (chyba nie przekręciłam), u niej też mąż zaczął zachowywać się bardzo "dziwnie", spowodował u niej huśtawki nastroju i niepokój, daj Panie Boże żeby finał u Was był też pomyślny (mam nadzieję, że u nich pomalutku wszystko się układa), podobne dylamaty i pytania zadawała jak Ty, może warto żebyś tam zajrzała??


Dzięki Katalotka za podpowiedź. Wątek przeczytałam i faktycznie znajduję wiele podobieństw, choć myślę, że w moim przypadku to dopiero są przebłyski takich zachowań jak męża eplk. I tak jak przeczytałam w jakieś odpowiedzi, mogą wynikać z wielu pobudek - chce być kolegą lub chce być miły bo ma wyrzuty sumienia.

Dlatego też nie chciałabym oczekiwać, że z tego coś będzie choć pewnie byłoby fajnie :-)
Boję się tylko, że to niepotrzebnie namąci mi w głowie (tak jak eplk miała przez jakiś czas) a ja naprawdę chcę skupić się na swoich potrzebach i swoim rozwoju. Przez ostatnie lata strasznie siebie od tej strony zaniedbałam - tak długo tłamsiłam emocje i je gdzieś tak w środku "zakopywałam", że jak się dowiedziałam jestem mocno niespójna a moje ja wewnętrzne jest inne niż na ja zewnętrzne.

Zaczynam nawet podejrzewać siebie o to (czytając to forum), że przed kryzysem byłam w depresji, bo miałam wiele jej objawów. Jak stwierdził mój mąż stałam się niesamodzielna:-( a ja sama zauważyłam, że miałam problemy z wyjściem do ludzi, do świata, podjęcie jakiejkolwiek decyzji było dla mnie ogromnym problemem, funkcjonowałam jak w automacie, byłam strasznie zestresowana sytuacją finansową a w dodatku fizycznie miałam wiele problemów. Powoli z tego wychodzę i nie chcę teraz znowu wpaść w huśtawkę emocjonalną, taką samą jaką zafundował mi mąż :-(

Anonymous - 2014-12-14, 20:40

Jacek-sychar napisał/a:


Rób swoje i nie podejmuj pochopnych decyzji na podstawie tej zmiany w jego zachowaniu. Jak nie będzie to chwilowa zmiana, to jest na nadzieja na poprawę. Czas pokaże.


Właśnie tak zamierzam uczynić. Żadnych decyzji na podstawie tak krótkotrwałej zmiany :-)

Robię swoje - u mnie to znaczy, że próbuję odbudować poczucie własnej wartości, które to niestety w ostatnich latach, nie tylko z powodu kryzysu i odejścia męża bardzo spadło. Trudno w to uwierzyć, ale doprowadziłam się przez ostatnie lata do takiego stanu, że czułam się nikim przy osobach młodszych, o znacznie mniejszych kompetencjach zawodowych czy doświadczeniu niż ja :-( Przestałam wierzyć we własne siły i umiejętności i teraz dopiero zaczynam to wszystko sobie układać. Po raz pierwszy od wielu lat skupiam się na sobie w takim pozytywnym znaczeniu i bardzo mnie to cieszy i daje satysfakcję:-)

A mąż... Niech się zachowuje jak chce. Chciałabym wierzyć, że jest to jakaś zmiana na stałe i promyczek nadziei w naszych relacjach, ale z drugiej strony wierzyłam wcześniej, że nasz kryzys dotyczy tylko nas i się przeliczyłam, wierzyłam, że mąż jest uczciwy i lojalny w stosunku do mnie:-( a tak nie było. Dlatego teraz nie chcę nic na wiarę. Zobaczymy co będzie dalej...

Anonymous - 2014-12-17, 11:38

A dalej niestety po staremu ...

Mąż ciągle się spotyka z inną kobietą. Ponieważ nie mieszka ona w naszym mieście, to co jakiś czas znajduje powód w postaci "delegacji służbowej" do tego miasta. Teraz właśnie jest w takiej delegacji :-( Czyli te miłe zachowanie raczej nic nie znaczyło :-(
Na szczęście to już nie boli tak mocno. Mogę o tym myśleć bez rozpaczy, gniewu, złości. Chyba mogę, bo czasami te uczucia się pojawiają:-(

Choć ból w sercu jest, że ta kobieta liczy się dla niego tak mocno, że do niej jeździ i znajduje preteksty w tym celu.

Zastanawiam się, zwłaszcza przed Świętami, czy jest sens trwać i wierzyć w to małżeństwo:-( Czy może sobie odpuścić? Dlaczego ja mam trwać, cierpieć, gdy mój mąż przeżywa "motylki w brzuchu" i nie widzi w tym nic złego, że tyle osób wokół niego cierpi (bo to nie tylko ja, ale i jego i moja rodzina). Gdy on mówi, że teraz nie będzie "układny", "grzeczny", "miły", bo zawsze taki według siebie był i teraz chce być "egoistą" i myśleć o sobie:-(

A u mnie ... Ostatnio próbuję pracować nas swoimi emocjami i problemami z sobą, które zaczęły się długo przed kryzysem. Wiele rzeczy się dowiaduję od osób z którymi nad tym pracuję i do wielu wniosków też sama dochodzę. Na jednej z sesji dowiedziałam się, że jest "niesamowite", że po tylu przeżyciach (długotrwałe problemy w firmie, starania o dziecko, kryzys małżeński) i tak nieźle sobie daję radę:-) - co było bardzo pocieszające. Ale też usłyszałam, że całkowicie zaniedbałam własne potrzeby, że nie myślałam i nie myślę o sobie a tylko o tym co powie/zrobi/pomyśli mój mąż i że zamiast mówić ciągle o nim powinnam zacząć mówić o sobie:-) i dbać o siebie od strony psychicznej i fizycznej. To też strasznie zaniedbałam. I jest w tym wiele mojej winy, bo gdy mąż wyciągał mnie na jakieś aktywności fizyczne to ja nie chciałam (jestem typem, który woli siedzieć z książką). I zemściło się to na mnie podwójnie, problemy ze zdrowiem i przekonanie męża, że nie chcę z nim spędzać czasu:-( Teraz to nadrabiam, ale sama:-(

To tyle.. Dzisiaj jakoś musiałam sobie podsumować mój stan, bo ciężko jakoś przed Świętami i ze świadomością, że mąż wybiera kogoś innego...

Anonymous - 2014-12-18, 15:42

Ostatnio często piszę... ale codziennie dopadają mnie jakieś przemyślenia.
Przepraszam wszystkich za te słowotoki, ale dzięki nim udaje mi się uspokoić emocje i uczucia...

Dzisiaj chciałoby się powiedzieć "chol...ra"... Z prostej rozmowy z mężem, zeszliśmy na sprawy osobiste (niestety z mojej winy). Powiedziałam mu, że nie podoba mi się, że te Święta nie spędzamy jako rodzina, że jedzie spędzać je z inną kobietą, że nie zamierzam naciskać (ale chyba naciskałam samą rozmową), ale dla mnie jest mężem i to z naszym synem tworzymy rodzinę. Staram się postępować zgodnie z Dobsonem, ale nie wiem czy nie przesadzam. Ale mężowi nie podobają się takie słowa i się na nie "obrusza":-(

I tak od słowa do słowa znowu zeszło na nasz kryzys i jego powody. I znowu usłyszałam, że to on od 5 lat scalał naszą rodzinę i się starał, że zaciskał zęby i dawał się kopać:-( Usłyszałam, że nawet nasz syn był niespokojny, bo nie wiedział co się dzieje w naszym małżeństwie i dopiero kiedy on odszedł to syn się uspokoił... bo odzyskał oboje rodziców.
Nie wiem co siedzi w głowie mojego męża, co on ma na myśli, dlaczego tak mówi. To tak jakby nasza rodzina była patologiczna. A ja na palcach jednej ręki mogłabym policzyć nasze kłótnie w okresie ostatnich 5 lat. I znowu, chociaż to mąż odszedł i związał się z inną kobietą, to tylko ja się czuje winna tej sytuacji, jakbym była jakimś potworem w małżeństwie z którym nie mógł wytrzymać :-( To jest taki ciągle powracający temat, że to mój mąż był biedny i nieszczęśliwy w małżeństwie (nigdy nie dał mi tego bezpośrednio odczuć!!) a to we mnie wzbudza ogromne poczucie winy, że ja nie dość się starałam, że nie widziałam jego potrzeb (choć wydaje mi się, że starałam się jak mogłam).

Mąż stwierdził też, że ma dość poniżania, kopania, nie dbania o siebie i własne potrzeby... Mam wrażenie, że między nami ciągle nie ma słuchania drugiej osoby, że mąż nie widzi w ogóle tego jak mi też było ciężko przez ostatnie 5 lat z powodu problemów finansowych.

Ciągle chyba stoimy po przeciwnych stronach barykady. Bo ja dostrzegam swoje błędy w małżeństwie i się do nich przyznaję i podaję powody dla których tak a nie inaczej się zachowywałam. Wiem, że byłam skierowana do siebie i w pewnych sytuacjach bierna (gdy np.: nie chciałam z mężem pójść na spacer).
Mój mąż nie miał dobrego kontaktu z ojcem, a wręcz często powtarzał, że dla niego ojciec może nie istnieć i dlatego bardzo mocno jest związany z synem, który jest dla niego na pierwszym miejscu.
Ja to widziałam i akceptowałam, chociaż czasami było ciężko widzieć jak jestem pomijana w tej relacji i może z tego powodu czasami się dystansowałam (czułam się czasami tak jak mąż, gdy żona urodzi dziecko i się jemu całkowicie poświęca).
Ale ciężko jest ciągle słyszeć takie oskarżenia ze strony męża. Tyle spotkać na terapii i ciągle to ja jestem "winna" i to ja spowodowałam rozpad naszego małżeństwa:-( Obawiam sie, że dopóki mąż tkwi w takim stanie, nie jesteśmy w stanie się porozumieć.

Staram się zrozumieć, że nie mam wpływu na zachowanie męża, na jego myśli, na to co robi, że nie powinnam oglądać się na niego i zadbać o siebie, o swoje potrzeby i nie uzależniać swojego życia od męża. Ale jest ciężko podchodzić do tego spokojnie. Odnawiam NP - nie w intencji powrotu, ale nawrócenia męża i zrozumienia, że za kryzys odpowiadają dwie osoby. Przez większość czasu wierzę, że możemy jeszcze być razem, że Bóg pozwoli nam na to, że teraz musimy po prostu odnaleźć siebie, ale po takich rozmowach moja wiara upada :-(

Anonymous - 2014-12-18, 18:22

Angelika

Smutna prawda jest raczej taka, że Twój mąż zmniejsza sobie poczucie winy przerzucając winę za rozpad małżeństwa na Ciebie. A Ty wchodzisz jak w masło.
A gdyby tak bardzo kochał swojego syna, to nie rozwalałby mu rodziny. I jeszcze bezczelnie twierdzi, że dziecko odżyło.

Nie jest w tym oryginalny.

Mój mąż np. mówił, że "g...łaś mnie 20 lat, a ja trwałem". A na pytanie, gdzie w tym jego: alkoholizm, agresja i chamstwo usłyszałam "Byłem taki, bo z Tobą byłem". Piękne wielopietrowe kontrukcje "to wszystko Twoja wina".

Nie daj się w to wrobić.
Bo jemu tylko ułatwisz życie w matriksie, jaki to on jest fajny i dobry. I jak wszyscy zyskali. A sama wpędzisz się w totalny spadek wartości.
Wiem, bo to przerabiałam.
Skoro rozmowy nic nie dają, to nie rozmawiaj.
Wcześniej czy później on sam dojdzie do swojej winy. Bo sam przed sobą nie ucieknie. Choć bardzo będzie się starał. :evil:

Anonymous - 2014-12-18, 21:40

renta11 napisał/a:

Smutna prawda jest raczej taka, że Twój mąż zmniejsza sobie poczucie winy przerzucając winę za rozpad małżeństwa na Ciebie. A Ty wchodzisz jak w masło.
A gdyby tak bardzo kochał swojego syna, to nie rozwalałby mu rodziny. I jeszcze bezczelnie twierdzi, że dziecko odżyło.

Nie jest w tym oryginalny.


Renta, dzielna kobieto, masz rację, że to jest zrzucenie odpowiedzialności za jego odejście i romans na mnie. Rozumowo to wiem, zwłaszcza, że historie z tego forum to potwierdzają. Sztuka ciągle ta sama, tylko aktorzy inni :-( Ale dlaczego to tak boli....

Cytat:

Nie daj się w to wrobić.
Bo jemu tylko ułatwisz życie w matriksie, jaki to on jest fajny i dobry. I jak wszyscy zyskali. A sama wpędzisz się w totalny spadek wartości.
Wiem, bo to przerabiałam.
Skoro rozmowy nic nie dają, to nie rozmawiaj.


Wiem, że się wpędzam :-( Rozumowo, wiem. Ale niestety daje się wciągnąć w to, jak w bagno. Przed kryzysem już ciężko było z moim poczuciem wartości, z oceną samej siebie, byłam pełna lęków, strachu przed światem a przez ten kryzys to wszystko się pogłębiło. Od pół roku bowiem ciągle słyszę, że to moja wina i że to ja odeszłam pierwsza z małżeństwa. Najgorsze jest to, że nie pomogła nam uporać się z tym tematem nawet terapia...

I zgadzam się, że chyba powinnam zaprzestać rozmów. Nie są one często i raczej pojawiają się przy okazji innych spraw. Ale ja chyba zaczynam wtedy nieświadomie naciskać na męża, choć tego nie chcę a on wtedy ucieka się do takich stwierdzeń. I sam siebie nakręca, że to prawda.

Cytat:

Wcześniej czy później on sam dojdzie do swojej winy. Bo sam przed sobą nie ucieknie. Choć bardzo będzie się starał. :evil:


Czasami, gdy patrzę na mojego męża podczas takich rozmów odnoszę wrażenie, że on doskonale wie, co robi złego (wtedy jego oczy stają się "szkliste"), że dręczą go wyrzuty sumienia, ale za chwilę są one zagłuszane przez jego stwierdzenia, że to moja wina. W takich sytuacjach mam wrażenie jakby walczył sam z sobą, ale niestety przegrywał walkę ze swoim "ego" :-( , z tym że zawsze musi mieć rację, że wie najlepiej. Po ludzku jest mi go nawet w takich momentach żal. I znowu ja się użalam nad nim a nie myślę o sobie :-(
Koniecznie muszę to zmienić :-)

Anonymous - 2014-12-19, 10:16

Angelika

U mnie podobnie żona tłumaczyła, że po naszym rozstaniu dzieciom poprawiło się. Dlaczego? Bo mają więcej miejsca. To, że są rozbite emocjonalnie, to dla niej nie istnieje. Ona się przecież nimi interesuje. Jak kochanek nie ma dla niej czasu, to wydzwania do najmłodszego, który mieszka ze mną, żeby ją odwiedził, bo ona tęskni. Raz nawet zrobiła młodemu test na narkotyki, bo doszły do niej informacje, że coś z nim nie tak.

A teraz najciekawsze. Dlaczego tamtego nie zostawi i nie wróci do rodziny? Bo by go skrzywdziła. Jego tak. Mnie i dzieci nie krzywdzi.

Jednym słowem tłumaczenia małego Jasia, którego złapali na kradzieży zielonych jabłek. Po prostu usprawiedliwia się. Wmawia sobie, że nie jest winna.
Wszystko to oczywiście moja wina.

Nie patrz na to. Patrz na siebie.

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-12-19, 14:50

Jacek-sychar napisał/a:
Angelika

U mnie podobnie żona tłumaczyła, że po naszym rozstaniu dzieciom poprawiło się. Dlaczego? Bo mają więcej miejsca. To, że są rozbite emocjonalnie, to dla niej nie istnieje. Ona się przecież nimi interesuje. Jak kochanek nie ma dla niej czasu, to wydzwania do najmłodszego, który mieszka ze mną, żeby ją odwiedził, bo ona tęskni.


No ale jak tak można argumentować? Ja słyszę od męża, że dziecko jest szczęśliwsze bo ma teraz dwóch 100% rodziców. W domyśle - wcześniej nie miał. I z pewnością to nie ja byłam tym 100% rodzicem, bo od męża usłyszałam, że dopiero on nauczyć mnie być dobrym rodzicem a wcześniej, znowu w domyśle, byłam złym... To strasznie godzi we mnie jako matkę, kobietę - bo przecież matki z natury wiedzą jak być matkami :-)

Cytat:
Nie patrz na to. Patrz na siebie.


Staram się :-) Codziennie staram się skupiać na sobie i na tym czego ja potrzebuję. I tak jak pisała Renta w jakimś innym wątku, muszę przejść na całkowity DETOKS od męża. Tylko w ten sposób chyba mogę stanąć na nogi. Muszę myśleć o sobie, ale w głowie jest wiele negatywnych myśli, które dołują, ciągną w dół.

Ostatnio myślałam też o terapii, ale trochę jestem zawiedziona wspólną terapią z mężem. Na niej wszystko podporządkowane było temu z czym mąż miał problemy w naszym małżeństwe, bardzo niewiele mówiliśmy o moich problemach, o tym z czego wynikało moje zachowanie. A jak tak sobie analizuję je krok po kroku i czytam inne historie na forum to zastanawiam się czy przypadkiem nie miałam/mam jakieś formy depresji :-( Tak powoli sobie zaczynam uświadamiać, że mój stan przed kryzysem - izolowania się, tłumienia emocji, lęku i strachu przed wszystkim mógł być jej wynikiem :-(

Anonymous - 2014-12-20, 09:28

Angelika21k napisał/a:
Ostatnio myślałam też o terapii, ale trochę jestem zawiedziona wspólną terapią z mężem. Na niej wszystko podporządkowane było temu z czym mąż miał problemy w naszym małżeństwe, bardzo niewiele mówiliśmy o moich problemach, o tym z czego wynikało moje zachowanie. A jak tak sobie analizuję je krok po kroku i czytam inne historie na forum to zastanawiam się czy przypadkiem nie miałam/mam jakieś formy depresji :-( Tak powoli sobie zaczynam uświadamiać, że mój stan przed kryzysem - izolowania się, tłumienia emocji, lęku i strachu przed wszystkim mógł być jej wynikiem :-(

Angelika21k, jeśli widzisz w sobie potrzebę terapii, to skorzystaj. (przy okazji - myślałaś nad krokami? Może w następnej edycji, co?)

To, że terapia małżeńska, którą mieliście była jaka była, może, naprawdę może, powodować niechęć w nas (ja tak miałam bo i nasza, małżeńska, terapia ... no, szkoda słów...) ale dobry terapeuta potrafi bardzo pomóc - jeśli to pomoże Tobie, to warto, dla siebie, co ?

Ja korzystałam z terapii przez rok, potem przeszłam warsztat 12K tu, w sycharze i ja, ze swojego doświadczenia, bardzo polecam. I terapię i 12K :-)

Anonymous - 2014-12-20, 15:58

Angeliko ,twoja historia jest bardzo podobna do mojej, ale ja nie umiem ubrać tych moich przeżyć ,tak ładnie w słowa jak Ty.Te odczucia, dylematy,to też moje ... Ja już ponad rok borykam się z tym, i widzę ,że żadne prośby ,groźby, czy morały nic nie dają :cry: .I podziwiam Cię, bo Twoje przemyślenia po tak krótkim czasie są bardziej dojrzałe niż moje po ponad roku..... :-( ..Trzymaj się .z Bogiem.
Anonymous - 2014-12-20, 16:37

Fuksjo, wydzieliłam temat dla Ciebie tutaj

http://www.kryzys.org/viewtopic.php?t=12330

Anonymous - 2014-12-20, 20:48

GosiaH napisał/a:

Angelika21k, jeśli widzisz w sobie potrzebę terapii, to skorzystaj. (przy okazji - myślałaś nad krokami? Może w następnej edycji, co?)


Gosia,
tak myślałam, niestety spóźniłam się z zapisaniem :-( Więc poczekam do następnej edycji.. Tylko kiedy ona będzie? Pewnie wiesz?

Cytat:

To, że terapia małżeńska, którą mieliście była jaka była, może, naprawdę może, powodować niechęć w nas (ja tak miałam bo i nasza, małżeńska, terapia ... no, szkoda słów...) ale dobry terapeuta potrafi bardzo pomóc - jeśli to pomoże Tobie, to warto, dla siebie, co ?


Masz rację, że warto. Ja to wiem i wiem, że potrzebna jest mi pomoc. Ale po doświadczeniach wspólnej terapii, trochę straciłam zaufanie do tych terapeutów z którymi się spotykaliśmy z mężem...

Ogólnie nasi terapeuci nie byli "źli", bo jednak pomogli nam komunikować się ze sobą, w zasadzie nauczyli jak rozmawiać bez "nigdy", "zawsze", "bo Ty" :-) Ale ... terapia została zdominowana przez mojego męża i wszystkie problemy były poruszane z tej perspektywy (nawet jeden z terapeutów na sesjach oddzielnych to przyznał). Czasami czułam się tak, jakbym została zepchnięta do narożnika i mogła tylko się bronić ....
Czułam, że w tej terapii jest bardzo mało mnie, tego co się ze mną działo, co było dla mnie problemem. Wielokrotnie wspominałam o tym, że przed kryzysem było ciężko ze mną, że miałam lęki, problemy, że fizycznie i psychicznie nie dawałam rady, że się stresowałam tym, że nie mogę zajść w ciążę, pracą, problemami finansowymi, ale jakoś to nikło w obliczu kolejnych zarzutów mojego męża :-(
Zauważyłam przy okazji, że mam tendencję do tego, aby skupiać się na innych nie na sobie. I nawet na sesjach nie potrafiłam tego przełamać, w jakiś sposób wymusić więcej tematów z mojej perspektywy. Jak ja czułam, myślałam, co mi się nie podobało, z czym miałam problemy w małżeństwie.

Z drugiej strony od 2 osób niezależnie (i to nie terapeutów!) usłyszałam, że mam problem z inteligencją emocjonalną, że zbyt długo spychałam emocje i je tłamsiłam. Poza tym podobno jestem typem analitycznym, co powoduje, że wszystko muszę przeanalizować, przemyśleć, nad wszystkim się zastanowić i nie biorę pod uwagę tego co podpowiada mi intuicja.

Także wydaje mi się, że chyba muszę nad tym z kimś popracować, bo sama raczej nie dam rady. Zrobiłam sobie nawet prosty test i też mi wyszło, że coś z moimi emocjami "nie gra". Więc jeśli chcę zadbać o siebie to chyba muszę o tym pomyśleć. Swoją drogą te 2 osoby widziały mnie bardzo krótko i słabo znały, a potrafiły trafnie określić co się dzieje ze mną w środku. Terapeuci z którymi mieliśmy wiele sesji nawet do tego tematu nie doszli...

Więc plan na następny rok jest - pracować nad sobą:-)



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group