To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Czy jest już za późno na ratowanie małżeństwa?

Anonymous - 2014-10-26, 13:40

Mozna powiedzieć,że jakieś 6 lat-gdy zaczęliśmy kłocic o finanse,a pózniej to juz szybciutko,ok 2 lata temu zaczęła sie akcja z ta panna i zmiana meza diametralna,tak jak tu opisuja,zmiana wygladu,nowe ciuszki,ukrywane telefony,brk zainteresowania dzieciakami,gdy sie spostrzegłam sprawy były juz mocno zaawansowane,gdy rozpaczalam,płakałam,prosiłam,sprawadzałam-to tylko pogorszyłam sytuację,przyspieszyłam jego decyzję,wiec wziełam sie za siebie,powiedziałam dość takim upokorzeniom,przestałam dwonic,pisac,chyba,ze było to konieczne,sprawy finansowe,czy o dzieci,tyle.Zero napomknięć o moich uczuciach,dałam mu wolna rekę i pracowałam(i nadal pracuje) aby nie byc takim płaczkiem,wiecznie smutnym i zdołowanym,wiszacym na nim jakby to od niego zalezało moje zycie,musiałam w głowie tak to sobie poukładać i zacząć wierzyć w to,że czy on jest przy mnie,czy nie ja dam sobie radę i zrobie wszystko aby poczuc się szczęśliwą.
O dziwo od momentu,gdy sama sobie postawiłam takie wyzwanie,jest mi o wiele lepiej,chociaż czasem przychodza doły i sobie jeszcze popłaczę gdy mi cos nie idzie,ale to juz na zasadzie takiego oczyszczenia(wszystko to oddaje podczas modlitwy)i naprawdę czuje sie lepiej.

A mąż...po kilku mcach zapragnał wrócić do nas,powiedział mi, ze widzi zmiane we mnie,ze jestem taka radosna(potrafie nie przejmowac sie rzeczami,ktore kiedys nie pozwalały mi spać)
Nie jest łatwo,bo ciężko zaufac od nowa po takich perturbacjach,tymbardziej,że mąż to osoba typu lekkoduch-jakos to będzie,lubi podejmowac ryzyko nie patrząc jakie moga byc konsekwencje gdy cos nie wyjdzie.

Koleżanka mi kiedys powiedziała,że bez nawrócenia nie ma szans na odnowe małżeństwa i tu sie zgodzę,bo jeszcze kilka mcy temu nasmiewał się z Kościoła,Bóg nie był mu do niczego potrzebny,a teraz nawet zaczyna cos napominac,ze chce wybrac sie do spowiedzi,ale czy wytrwa w tym postanowieniu...

P.S. tutaj fajna krótka audycja ks.Pawlukiewicza troche w tym temacie o którym piszemy https://www.youtube.com/w...d&v=BFzDp0tHf-0

Anonymous - 2014-10-27, 14:06

Lila83 napisał/a:
... gdy sie spostrzegłam sprawy były juz mocno zaawansowane,gdy rozpaczalam,płakałam,prosiłam,sprawadzałam-to tylko pogorszyłam sytuację,przyspieszyłam jego decyzję,wiec wziełam sie za siebie,powiedziałam dość takim upokorzeniom,przestałam dwonic,pisac,chyba,ze było to konieczne,sprawy finansowe,czy o dzieci,tyle.Zero napomknięć o moich uczuciach,dałam mu wolna rekę i pracowałam(i nadal pracuje) aby nie byc takim płaczkiem,wiecznie smutnym i zdołowanym,wiszacym na nim jakby to od niego zalezało moje zycie,musiałam w głowie tak to sobie poukładać i zacząć wierzyć w to,że czy on jest przy mnie,czy nie ja dam sobie radę i zrobie wszystko aby poczuc się szczęśliwą.


Tak samo było u mnie. Im bardziej naciskałam, tym bardziej się mąż oddalał, bo miał do kogo. Teraz już tego nie robię. Od momentu, kiedy się zadeklarował (i nawet wcześniej) do niczego go nie zmuszam, nie nalegam, nie naciskam. I faktycznie czuję się z tym lepiej. Trochę jak w liście Zerty. Trzeba umieć zachować godność. Ja tej godności i szacunku do siebie nie miałam i teraz chcę to zmienić. To jest też pewnie wskazówka dla innych współmałżonków w takiej sytuacji, im bardziej chcemy kogoś na siłę przyciągnąć do siebie, tym bardziej to się nie udaje:-(


Cytat:
A mąż...po kilku mcach zapragnał wrócić do nas,powiedział mi, ze widzi zmiane we mnie,ze jestem taka radosna(potrafie nie przejmowac sie rzeczami,ktore kiedys nie pozwalały mi spać)
Nie jest łatwo,bo ciężko zaufac od nowa po takich perturbacjach,tymbardziej,że mąż to osoba typu lekkoduch-jakos to będzie,lubi podejmowac ryzyko nie patrząc jakie moga byc konsekwencje gdy cos nie wyjdzie.


Mój mąż też mi powiedział, że widzi pracę jaką wykonałam dzięki terapii, i że to spowodowało, że przez chwilę podjął decyzję, że chce spróbować naprawić małżeństwo. Ale niestety po kilku dniach zmienił zdanie, bo się okazało, że jednak ma wątpliwości i że się w nim wszystko wypaliło. Także u mnie niestety to nie zadziałało:-(


Cytat:
Koleżanka mi kiedys powiedziała,że bez nawrócenia nie ma szans na odnowe małżeństwa i tu sie zgodzę,bo jeszcze kilka mcy temu nasmiewał się z Kościoła,Bóg nie był mu do niczego potrzebny,a teraz nawet zaczyna cos napominac,ze chce wybrac sie do spowiedzi,ale czy wytrwa w tym postanowieniu...


Niestety ja tylko usłyszałam, że Bóg nie ma nic do rzeczy i że Bóg tutaj nie pomoże:-( Więc do nawrócenia męża jest raczej daleko. Dla niego raczej małżeństwo jako sakrament nie ma znaczenia. Nie myśli w tych kategoriach, że jest to zobowiązanie na całe życie, na dobre i na złe. Właśnie gdy nadeszło to "złe" szybko zrezygnował :-(

Anonymous - 2014-10-27, 14:09

[quote="Angelika21k"]
Lila83 napisał/a:

Cytat:
Koleżanka mi kiedys powiedziała,że bez nawrócenia nie ma szans na odnowe małżeństwa i tu sie zgodzę,bo jeszcze kilka mcy temu nasmiewał się z Kościoła,Bóg nie był mu do niczego potrzebny,a teraz nawet zaczyna cos napominac,ze chce wybrac sie do spowiedzi,ale czy wytrwa w tym postanowieniu...


Niestety ja tylko usłyszałam, że Bóg nie ma nic do rzeczy i że Bóg tutaj nie pomoże:-(


Na szczęście Bóg może uważać zupełnie inaczej :mrgreen:

Anonymous - 2014-10-28, 12:44

moc nadziei napisał/a:


Cytat:
Niestety ja tylko usłyszałam, że Bóg nie ma nic do rzeczy i że Bóg tutaj nie pomoże:-(


Na szczęście Bóg może uważać zupełnie inaczej :mrgreen:


Staram się zaufać Bogu i trwać. Postanowiłam też pójść do spowiedzi, bo dawno tego nie robiłam.

Ale jest ciężko, gdyż z mężem widuję się codziennie w pracy i w domu. I widzę jak decyzja o rozstaniu go zmieniła. Jest zdystansowany i obcy, w zasadzie prawie nie odzywa się nie pytany. Próbuję traktować go normalnie, ale jest to bardzo ciężkie, bo wiem, że on uważa, że nic już nas nie łączy. I nie wiem, czy traktować go obojętnie, czy jednak pokazać, że mi ciągle na nim zależy - być miłą i życzliwą, ale nie wspominać o rozstaniu i nie próbować zmienić jego zdania.

A jeszcze nie tak dawno bo w maju chcieliśmy powiększenia rodziny:-(
W przeciągu kilku miesięcy przeszliśmy od planowania przyszłości do rozstania:-(

Anonymous - 2014-11-06, 09:57

Kochani,

jakiś czas się nie odzywałam, bo w zasadzie nic się nie zmienia. Mąż trwa w swojej decyzji o odejściu. Ja pozwoliwszy mu odejść, nie nalegam już, nie proszę, nie rozmawiam na temat tej decyzji. Niestety wiele spraw musi zostać załatwione. Synek ciągle nie wie co się dzieje i musimy mu o tym w końcu powiedzieć. Nie wiem jak przyjmie informację o tym, że jego tata z nami nie mieszka. Obecnie sytuacja jest ciężka, bo mąż dochodzi rano zanim syn się obudzi i jest po południu dopóki syn nie zaśnie.

Do tej pory nie mówiliśmy o naszej sytuacji rodzinie. Ale podjęliśmy decyzję, że nie możemy tego dłużej ukrywać, bo i tak prawda zaczyna powoli wychodzić na jaw. Na razie wie o tym moja teściowa, która przeżyła szok, gdy się o tym dowiedziała.

Ogólnie mam problem z całą sytuacją. Powoli dochodzę do siebie i nie czuję jakiejś złości, nienawiści czy gniewu na męża. Skupiam się na sobie i na swoich potrzebach. Jest mi powoli dobrze sama ze sobą. A mąż momentami jest mi obojętny. Zwłaszcza, gdy jesteśmy obok siebie i nasze zachowanie cechuje ogromny dystans.

Niestety zaczynam wątpić w to czy ma sens walka o to małżeństwo, bo nawet nie wiem na czym ona miałaby polegać. Rozmowy, błagania, prośba o powrót nic nie dawały. Z jego strony decyzja zapadła, bo uczucie się wypaliło. Co jeszcze mogę zrobić? Łączy nas syn, i z tego powodu będziemy się ciągle widywać, ale z drugiej strony jest mi dobrze, gdy jestem sama w domu z synem... Nie potrzebuję męża, jestem spokojna, mogę zająć się sobą. Nawet jak rozmyślam o mężu, to nie jest już całym moim światem. Wydaje mi się, że chyba byłam od niego uzależniona.

Jak w tym wszystkim walczyć o małżeństwo? Czy pokazywać, że mi zależy na nim - przecież go puściłam wolno. Czy dawać znaki, że chciałabym, żeby wrócił? Wtedy odpuszczam sobie stanowczą miłość. Mogę się tylko modlić, co też robię, ale z coraz mniejszą wiarą, że powrót męża jest możliwy. Przy jego postawie, definitywnym stwierdzeniu, że nie chce, nie kocha, nie wróci, ma kogoś innego z kim wiąże przyszłość - trudno w to wierzyć.

Przeżywam chyba kryzys zwątpienia:-(

A za chwilę w dodatku zbliżają się święta, więc zastanawiam się nad prezentem. Chciałabym coś mu dać pokazać, że dla mnie te wspólne lata były ważne. Ale niestety nie wiem co to mogłoby być:-( Może macie jakieś pomysły co mogłabym mu ofiarować?

Anonymous - 2014-11-06, 19:40

Angelika21k napisał/a:
Niestety zaczynam wątpić w to czy ma sens walka o to małżeństwo, bo nawet nie wiem na czym ona miałaby polegać....
...
Mogę się tylko modlić, co też robię, ale z coraz mniejszą wiarą, że powrót męża jest możliwy.

Sama sobie odpowiedziałaś ;-) Módl się z wiarą, że Bóg poukłada to wszystko po swojemu i w swoim czasie, jednym słowiem "Bądź wola Twoja". Faktycznie czasami jest tak, że Bóg dopuszcza ruinę czegoś co po ludzku zbudowaliśmy, aby oczyścić miejsce na nowe, solidne i Boże fundamenty.

Anonymous - 2014-11-13, 10:40

Nirwanna napisał/a:
Faktycznie czasami jest tak, że Bóg dopuszcza ruinę czegoś co po ludzku zbudowaliśmy, aby oczyścić miejsce na nowe, solidne i Boże fundamenty.


Właśnie tak myślę, że to musiało nastąpić, abym mogła spojrzeć w głąb siebie i zobaczyć, że ostatnie lata niestety byłam obok życia. Teraz staram się to naprawić pracując nad sobą i zmagając się z własnymi "demonami". Nie jest łatwo, ale okazuje się, że sprawia mi to ogromną przyjemność - dbanie o siebie i własne potrzeby.

Myślę, że Bóg też wysyła mi znaki, bo ostatnio myślałam o książkach Reginy Brett "Bóg nigdy nie mruga" i "Jesteś cudem" i dostałam jedną z nich całkowicie niezależnie w prezencie. Polecam do przeczytania:-) Bardzo budujące i zachęcające do życia pełnią życia. Wiele rad jest oczywistych ale dopiero przeczytanie ich daje kopa i zachęca do zmian w swoim życiu.

Co do naszej sytuacji z mężem. Bez zmian... Staram się też wyznaczyć granice w naszych relacjach idąc tropem Swallow. Do tej pory było tak, że mąż przyjeżdżał do synka i wspólnie spędzaliśmy czas. Pozwalałam, aby był częścią mojego życia. Ostatnio nawet po weekendzie z kochanką, chciał następnego dnia pojechać ze mną na zakupy dla syna. Tak jakby chciał mieć jabłko i zjeść jabłko. Nowe ekscytujące życie z kochanką, i namiastka rodziny.
Niestety to powoduje tylko niepotrzebne emocje, gdyż wiem, że cały czas jest w związku z inną kobietą a równocześnie stwarza iluzję rodziny dla syna. Dla niego jest to idealna sytuacja, bo jest rano z synkiem i po południu, tylko nie ma go w nocy. Dla mnie już tak nie jest, bo nie czuję się z tym komfortowo:-( Staram się więc tak organizować czas, aby jak najmniej spędzać go z mężem, a syn był na zmianę ze mną albo z mężem.

Czy dobrze robię? Syn jeszcze nie wie, że rodzice się rozstają. Przygotowujemy się aby mu to powiedzieć, ale boję się że nie będziemy wiedzieć jak to zrobić tak aby jak najmniej syn ucierpiał.

Anonymous - 2014-11-15, 14:00

Angelika jest to trudna sytuacja, współczuję . On chce odejsc, ale czy nie jest to związek z jego matką, okazuj mu miłość szczęście jest w małżeństwie. Będę się modlił za was o wytrwałość, o zdrowie i siły w pokonywaniu trudności, moc w słabości się doskonali.
Niech wam Bóg błogosławi.

Powiem ci szczerze, że ja też tracę nadzieje, jeszcze moja w domu moja matka się denerwuje
gdy się modle na skype o odrodzenie małżeństwa.
zostaje tylko cicha modlitwa tu na forum tak w sekrecie Amen
z Panem Bogiem
tempus

Anonymous - 2014-11-15, 16:50

tempus napisał/a:
okazuj mu miłość szczęście jest w małżeństwie. Będę się modlił za was o wytrwałość, o zdrowie i siły w pokonywaniu trudności, moc w słabości się doskonali.


Ale jak okazywać miłość, jeśli wcześniej to nie działało. Okazywałam miłość, zmieniałam siebie naprawiając to co było we mnie złe, ale dla mojego męża to nic nie znaczyło. Po odkryciu romansu, przez moment mąż zawrócił z tej drogi i był skłonny naprawiać małżeństwo, ale po kilku dniach powiedział, że zrobił to tylko dlatego, że widział, że się zmieniłam i z poczucia winy, że to nie ma sensu, bo już mnie nie kocha.

Więc teraz tej miłości już tak nie okazuję, chociaż ona ciągle jest, a staram się wyznaczać granice, dzięki którym mogę jakoś funkcjonować. I to naprawdę mi pomaga.


Tempus
, dziękuję za modlitwę i słowa otuchy. Te słowa tutaj na forum bardzo podnoszą na duchu i w chwilach zwątpienia pozwalają przetrwać kolejny dzień.

Anonymous - 2014-11-21, 09:42

Stało się. Powiedzieliśmy synkowi o tym, że rodzice nie będą mieszkać razem. Jak na razie nie rozumie całej tej sytuacji, a traktuje to jako przygodę - bo pojedzie do mieszkania taty, w którym ma swój pokoik i nowe zabawki. Co prawda dopytuje się dlaczego rodzice nie będą mieszkać w jednym domu i zadaje dużo pytań, ale jednak jest w miarę spokojny.

Ja niestety nie. Jestem z tego powodu poddenerwowana, roztrzęsiona i emocje we mnie buzują:-( Negatywne niestety, "zły" wilk wygrywa. Jestem zła na męża, że robi to naszemu dziecku, że sam będąc z rodziny z przejściami i wiedząc jak to wpływa na życie dzieci, funduje to samo naszemu dziecku. Że jego podejście, "nie chcę naprawiać bo jestem egoistą i teraz jest mi dobrze", nie bierze pod uwagę rodziny. Według męża "mleko się rozlało" i trzeba zminimalizować straty.

To wszystko spowodowało, że na ostatnim spotkaniu na terapii, na którą chodziliśmy teraz ze względu na dziecko, ja nie wytrzymałam i buchały ze mnie złe emocje w stosunku do męża:-( Wiem, że to źle, bo były to w zasadzie wygarnięcia. Ale nie mogłam się powstrzymać:-(
I wiem, że to mnie od męża oddala, ale nie potrafiłam inaczej. Zresztą mąż oskarżył mnie, że wykorzystuję dziecko, żebyśmy się zeszli. Tak nie jest, bo nie chciałabym być z mężem ze względu na dziecko, tylko ze względu na jego uczucia do mnie i na chęć naprawy małżeństwa, której teraz nie ma i nie wiem czy kiedykolwiek będzie mieć:-( Modlę się o to by ta chęć u niego się pojawiła...

Anonymous - 2014-12-01, 14:22

Dzisiaj mam zdecydowanie gorszy dzień. Już minął ponad miesiąc od decyzji mojego męża odnośnie odejścia. Przez ten miesiąc, pomijając spotkania na terapii, nie starałam się w żaden sposób rozmawiać z nim na ten temat.

Dzisiaj jednak rozmawialiśmy z mężem na temat naszej sytuacji- przede wszystkim finansową, ale bez nawiązań z mojej strony o powrót, czy próbę naprawy małżeństwa. Jednak w pewnym momencie rozmowa zeszła na temat małżeństwa. Mąż uważa, że ja jestem zła na niego za wszystko. Odpowiedziałam, że jestem zawiedziona, że odszedł i że nie próbował naprawiać. Na co kolejny raz mąż stwierdził, że to ja odeszłam od niego w małżeństwie wcześniej i że on jest zawiedziony tym co się działo przez ostatnie 5 lat w naszym małżeństwie.

Staram się go zrozumieć, ale jest mi ciężko. Może jeszcze nie do końca czuję, co chce mi powiedzieć, bo trudno jest mi pojać, że można przez tyle lat nie mówić o tym co jest złe w naszym małżeństwie. Może nie zauważałam, że mężowi coś przeszkadza, ale z drugiej strony pomijając nasze nieliczne kłótnie, nic nie mówił. Twierdził, że nie chciał mnie ranić....
I że nie chce naprawiać małżeństwa, bo wiedział jak wyglądały nasze ostatnie lata... Ale w tych latach było wiele dobrych rzeczy, a mam wrażenie, że pamięta tylko o tych złych. Na przykład, że wg niego nie wspierałam go przy rozwijaniu jednego "biznesu", że uważałam, że nie ma on sensu - a okazało się, że super "wypalił". Ale to nie jest prawda, że go nie wspierałam. Ja z natury jestem ostrożniejsza i dlatego często na początku zachowuję się zachowawczo.

Czuję, że moja wiara w ponowne scalenie tego małżeństwa robi się coraz mniejsza:-( Nie mam żadnych przesłanek, że jesteśmy w stanie to sobie poukładać. Maż mieszka oddzielnie w wynajętym mieszkaniu, w którym chce stworzyć dom naszemu synkowi, spotyka się z inną kobietą:-(. Wiem, że w tym czasie nie mam na niego wpływu, że nic nie mogę zrobić. Boli mnie jednak ciągle to, że jestem obwiniana w całości za cały kryzys w naszym małżeństwie - to ja "odeszłam" w małżeństwie, nie wspierałam go, źle się czuł w małżeństwie od dawna i tak dalej.

A ja naprawdę chcę wziąć odpowiedzialność za mój wkład w kryzys. Ale chciałabym, żeby mąż zrozumiał, że to nie tylko moja wina, ale też wiele rzeczy zostało zawinionych przez niego.

Także dzisiaj dół na maksa, chociaż myślałam już, że mogę spokojnie myśleć o całej sytuacji i skupić się na sobie i wierzyć, że Bóg może wszystko jeszcze poukładać. A tu jedna rozmowa i znowu jestem kilka kroków do tyłu. Wszystko to co wypracowałam sobie przez ostatnie dni poszło do kosza:-(

Anonymous - 2014-12-01, 17:07

Angelika, nie obwiniaj się za to co się stało . Mąż szuka usprawiedliwienia dla swojego zachowania, więc przerzuca winę na Ciebie, a tak naprawdę , gdyby nie było kochanki to wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Problemy, które opisałaś w pierwszym poście dałoby się sądzę pokonać, gdyby mąż nie był zauroczony inną kobietą. Warto mu to uzmysłowić, żeby nie miał komfortu porzucania rodziny i bezpowrotnego zniszczenia życia swojemu dziecku. Zawsze rozstanie rodziców jest dla dziecka traumą, która pokutuje również w następnych pokoleniach.
Anonymous - 2014-12-01, 20:00

[quote="Kari"]Angelika, nie obwiniaj się za to co się stało . Mąż szuka usprawiedliwienia dla swojego zachowania, więc przerzuca winę na Ciebie, a tak naprawdę , gdyby nie było kochanki to wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Problemy, które opisałaś w pierwszym poście dałoby się sądzę pokonać, gdyby mąż nie był zauroczony inną kobietą. /quote]

Kari, niestety nie obwinianie siebie nie jest proste. Próbuję powstrzymywać ten destrukcyjny kierunek w myślach, ale to się nie udaje. Cała nasza terapia była temu podporządkowana - co takiego było we mnie, że mąż miał dość. Te nierównomierność we wzięciu odpowiedzialności za kryzys bardzo dobija, przygniata wręcz. Wiem, że go w wielu sprawach zawiodłam, ale nawet jak mu o tym mówiłam/mówię, to nie trafia to do niego. Ważne jest ciągle to, że on był "zmasakrowany" w tym małżeństwie. Jest ciągle "on" i jego potrzeby:-( moje całkowicie pominięte w małżeństwie się nie liczyły.

I nie trafiają do niego argumenty typu, że rozbija rodzinę naszemu synowi, że to może spowodować traumę. A wszelkie pytania o romans zbywał twierdzeniem, że to nie dotyczy bezpośrednio nas bo jest skutkiem kryzysu a nie jego przyczyną.

Także raczej na męża nie mam żadnego wpływu:-( On już jest w innym miejscu i chyba nie widzi możliwości powrotu do małżeństwa. Wydaje mi się, że ma taki etap, w którym zachłysnął się ponowną wolnością, motylkami w brzuchu, energią, która mu daje "kopa" i tymi sprawy. I to nie ja jestem tego powodem, tylko ta "druga"....

A ja jak głupia poświęciłam ostatnie lata na wspólną firmę, na jego marzenia, jego potrzeby. Od dawna odpuszczałam siebie, tylko liczyło się to co jest ważne dla męża.... a mąż tego nie docenił:-( Czasami się zastanawiam, czy nie wpadłam w jakieś uzależnienie od męża, że najważniejsze było to co jest ważne dla niego, nie koniecznie dla mnie.

Teraz próbuję się zbierać i ponownie zawierzyć Bogu, że wie co robi. Zaczął się adwent, więc postanowiłam wziąć udział w rekolekcjach prowadzonych przez o. Szustaka (Plaster miodu).
Akurat temat jest dla nas forumowiczów jak najbardziej adekwatny bo są skierowane do osób samotnych i nieszczęśliwych. Mam nadzieję, że natchną mnie one wiarą i nadzieją a może wskazówkami jak postępować z mężem.

Anonymous - 2014-12-03, 13:29

A tak przy okazji...

Kilka dni temu miałam śmieszną sytuację z obrączką. Wychodząc z pracy zapinałam kurtkę i poczułam że coś mi poleciało na chodnik... Ale nic nie zobaczyłam, bo było ciemno i pomyślałam, że może to jakieś drobne z kieszeni i poszłam dalej.
Po chwili zorientowałam się, że spadła mi obrączka z palca (ostatnio mocno schudłam więc i obrączka jest za duża). I pomyślałam sobie ... a co tam, ona już nie ma znaczenia, po co ja mam nosić, skoro mąż też przestał, ona nic dla niego więc i dla mnie nie znaczy. Poszłam dalej... Ale po chwili jednak cofnęłam się, bo to moja obrączka i moje zobowiązanie. Nie mogłam jej znaleźć. W końcu zobaczyłam pod samochodem. Musiałam się schylić i trochę nagimnastykować, aby ją wyciągnąć - ale w końcu się udało.
I tak sobie pomyślałam, że może to moje małżeństwo to tak jak ta obrączka. Mogłam pójść dalej i się na nią/nie nie oglądać. Ale mogłam też się pochylić i natrudzić, aby ją wyciągnąć z niedostępnego miejsca.
Może to niedostępne miejsce to postawa mojego męża - może muszę się nagimnastykować, pochylić nad nim, aby go zrozumieć, wybaczyć i przyjąć go do serca, niezależnie co się teraz z nim dzieje....



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group