To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Czy jest już za późno na ratowanie małżeństwa?

Anonymous - 2014-10-23, 09:58
Temat postu: Czy jest już za późno na ratowanie małżeństwa?
Witam wszystkich forumowiczów,

przeglądam to forum od dłuższego czasu. W zasadzie od momentu gdy moje małżeństwo znalazło się w kryzysie. Wiele razy chciałam napisać o swojej sytuacji, ale ciągle mnie coś powstrzymywało. Teraz chyba nadszedł ten czas, kiedy muszę komuś o tym opowiedzieć.

Jestem mężatką od 10 lat. Wyszłam za mąż za tego jedynego, wyśnionego faceta. Przez cały czas małżeństwa uważałam, że jestem szczęśliwą żoną. Kilka lat temu wspólnie z mężem otworzyliśmy firmę, był to pomysł męża, do któreg on bardzo mocno dążył. W tym samym czasie urodziło nam się dziecko i dodatkowo w międzyczasie przeprowadziliśmy się do większego mieszkania. Niestety firma nie działała tak jakbyśmy chcieli, co skończyło się problemami finansowymi i ciągłą walką o przetrwanie. Mąż wspinał się na szczyty, żeby to wszystko jakoś poskładać. Starałam się pomagać mu tak jak umiałam, ale w dużej części pracowałam na rzecz firmy bez żadnego wynagrodzenia. Było bardzo ciężko.

To wszystko spowodowało, że coraz gorzej się ze wszystkim czułam. Ostatnie 1,5 roku siadłam fizycznie (notorycznie na wielu kawach dziennie) i psychicznie. Nie dawałam rady z oczekiwaniami męża, pracą w firmie, samą sobą. W dodatku zaczęłam mieć stany lękowe i bać się kontaktów ze światem zewnętrznym, wykonanie telefonu do kogoś zaczęło być dla mnie problemem nie do przeskoczenia. Wycofałam się bardzo mocno, zamknęłam w kokonie a najlepiej czułam się w domu, "na kanapie" - odgrodzona od świata zewnętrznego. A w międzyczasie oszczędzałam na potęgę, żeby nie powiększać naszych długów. Robiłam to kosztem siebie - nowych ciuchów, kosmetyczki, fryzjera, wyjść na miasto... Bezpieczeństwo finansowe to była moja obsesja. No i jeszcze podjęliśmy starania o drugie dziecko. W tym stresie niestety nic nie wychodziło. Jednym słowem byłam na skraju załamania i o wszystko obwiniałam siebie.

Myślałam jednak, że mam przy sobie kochającego męża, który pomoże mi przejść ten trudny okres. Niestety mąż z dnia na dzień powiedział, że już nie może tak żyć i ma dość. To było mniej więcej w połowie maja. Od tego momentu jesteśmy w kryzysie. Poszliśmy na terapię dla par i na początku myślałam, że ona coś nam da. Dała nam tylko tyle, że nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać, bez przerzucania się oskarżeniami. Mąż od początku zaznaczał, że nie wie po co chodzi na terapię, ja że chcę naprawić małżeństwo. Na terapii jednak rozmawialiśmy przede wszystkim o mężu i skupialiśmy się na tym, co jemu nie odpowiadało w małżeństwie. Dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie, często bardzo przykrych. Najbardziej bolało jednak to, że mąż wcześniej nie mówił mi o tym co go boli w małżeństwie, bo uważał, że skoro kocha, to nie może mnie ranić.

Na terapię chodzimy od końca czerwca. Ale zamiast przynosić jakieś pozytywne efekty, jest coraz gorzej. Mąż w połowie wakacji wyprowadził się z domu a jego dystans do mnie ciągle się zwiększał. Wyprowadzka została nie zauważona przez dziecko, bo akurat był na wakacjach. We wrześniu mąż wrócił do domu, ale na krótki czas i znowu się wyprowadził. Ukrywamy to przed dzieckiem, rano mąż przyjeżdża przed pobudką syna a wieczorem zostaje aż syn zaśnie. I tak to trwa.

Dowiedziałam się, że w trakcie naszego chodzenia na terapię, w wakacje zaczął się spotykać z inną kobietą. Wyszło to na jaw przez przypadek, bo dostał smsa, akurat wtedy gdy stałam przy jego telefonie. Ja przez ten czas nawet nie próbowałam go śledzić, kontrolować, sprawdzać poczty, telefonu - bo uważałam, że w małżeństwie trzeba uczciwie podchodzić do tej drugiej strony. Ufałam mężowi a on mnie w tym zaufaniu zawiódł. Najbardziej boli, że mąż oszukiwał mnie i terapeutów. Gdy robił "wiwisekcję" mojej osoby na terapii i obarczał mnie winą o wszystko co się stało w naszym małżeństwie, równocześnie potajemnie sobie romansował. Gdy oskarżał mnie, że nie dość starałam się o dziecko, że nie czuł się kochany przeze mnie w małżeństwie, równocześnie się spotykał z inną kobietą. Nie wiem jaki więc był cel tej terapii. Stwierdził później nawet, że ta osoba pomogła mu przejść przez koszmar kryzysu i go pocieszała. To po co chodził na terapię? W dodatku na samym początku naszego kryzysu poprosił mnie, żebym nikomu o naszych problemach nie mówić. Ja, choć było mi ciężko, dostosowałam się do jego prośby. Byłam lojalna i nie mówiłam o tym nikomu, nawet mojej rodzinie. A on nie potrafił się równie lojalnie w stosunku do mnie zachować i opowiedział o naszych problemach osobie zupełnie obcej:-(

Ja ze swojej strony starałam się uczciwie przejść terapię i to co się na niej dowiedziałam, wcielać w życie. Niektóre, a nawet wiele, z zarzutów męża uznałam od razu za słuszne i starałam się od razu to naprawić. Dla mnie terapia była i jest szansą na poradzenie sobie z problemami, które miałam już przed kryzysem. Staram się zmieniać i brać życie w swoje ręce. Robię to dla siebie, ale czytając forum, wiem też, że aby naprawić małżeństwo trzeba zacząć od siebie. Niestety mąż tak nie myśli. Uważa, że zmienianie siebie jest sztuczne i że jest to udawanie. Idzie też coraz dalej w dystansowaniu się ode mnie mówiąc, że już nic do mnie czuje, że mnie nie kocha. Podejrzewam, że to emocje i uczucia związane z tą trzecią, każą tak mu mówić. Ale może się mylę.

Gdy odkryłam tego smsa, mieliśmy dużo rozmów, i o dziwo, w tym momencie mąż prawie się zgodził na to aby spróbować naprawiać małżeństwo. Zmniejszył się dystans, zaczęliśmy rozmawiać o przyszłości i o tym co musimy zrobić, aby poukładać nasze życie na nowo. Ja byłam skłonna wybaczyć mu to co zrobił i zrozumieć jego postępowanie. Niestety ta chęć z jego strony przetrwała kilka dni, po kilku dniach doszedł do wniosku, że chciał, ale się źle czuje bo nic nie czuje i znowu czuje się zmasakrowany, bo nie chce udawać.

Jednym słowem nie wiem co będzie z naszym małżeństwem. Nie wiem co robić. Kocham męża i zależy mi na nim. Ale mąż chyba jest teraz w takim stanie, w którym mnie nie kocha i nie chce być ze mną. Choć jeszcze w maju było całkiem inaczej bo realnie staraliśmy się o dziecko:-( Nie widzi też szansy na naprawę naszego małżeństwa, zresztą widać to po terapii, z której chyba tylko ja wynoszę jakieś wnioski a mąż znajduje ciągle na niej jakieś moje przewinienia i raczej nie widzi, że współodpowiedzialność za nasze problemy w małżeństwie ponosimy oboje. Boję się, że jednak odejdzie, że nie liczy się dla niego nasze małżeństwo i rodzina, a także to jak całą sytuację przeżyje nasz synek. Znając jeszcze charakter męża, jest bardzo uparty, musi postawić na swoim i nawet jak podejmie błędne decyzje, to ich nie cofa, mam wrażenie, że wszystko jest już "pozamiatane".

Staram się zrozumieć całą tą sytuację. Wiem, że ten kryzys był mi potrzebny, bo gdyby nie on to chyba całkowicie bym się poddała i załamała nerwowo. Co prawda prawie mnie "dobił", ale bez osiągnięcia dna nie można się odbić. Teraz próbuję powoli siebie wyprostowywać - począwszy od kwestii zdrowotnych, po zajęcie się sobą i zadbanie o siebie.

Niestety trochę czasu mi to zajęło, na początku kryzysu i nawet w trakcie starałam się nie zamęczać męża rozmowami, ale nie zawsze to wychodziło. W dodatku atakowałam go w miejscach do tego nie odpowiednich, jak w samochodzie. Mam wrażenie, że za mocno naciskałam, drążyłam, chciałam się dowiedzieć dlaczego ma dość. Nie próbowałam go zrozumieć. W trakcie terapii to się zmieniło, ale czy nie za późno? Może tak go do siebie zniechęciłam, że wszystkie resztki uczucia wyparowały i stąd to szukanie pocieszenia.

Kilka dni temu mąż pojechał na kilkudniową delegację na której miał sobie wszystko przemyśleć. Dałam mu list napisany przeze mnie (epistoła na kilka kartek) do przeczytania w podróży. Miałam świadomość tego, że raczej on niewiele zmieni, bo widziałam po mężu, że jego decyzja jest na "nie". Po powrocie rozmawialiśmy. Niestety tak jak przypuszczałam, powiedział mi że jego uczucie się wypaliło, świeczka zgasła, a on już nie chce zapalić jej ponownie. I chce odejść. Nie chciałam i nie chcę zatrzymywać go na siłę, więc powiedziałam, że skoro jest taka jego decyzja to ją uszanuję. Powiedziałam też, że zostawiam uchylone drzwi i jeśli będzie chciał to ja je otworzę, pod warunkiem jednak, że zrezygnuje z kontaktów z tą trzecią i naprawdę będzie chciał walczyć o nasze małżeństwo.
Powiedziałam też o tym jak odbieram całą sytuację z jego romansem, że dla mnie jest to brak szacunku do mnie i uczciwości małżeńskiej, że nie zgadzam się na oszukiwanie i okłamywanie mnie. Notabene mąż nadal się kontaktuje z tą osobą:-(, bo uważa, że jest to temat całkowicie oddzielny i odrębny w stosunku do naszych problemów w małżeństwie, że to jest skutek kryzysu i nie wpływa na jego decyzję na to czy pozostanie w małżeństwie czy nie:-(

Na tym forum piszecie dużo dobrych porad dla małżeństw w kryzysie. Wiele z nich przeczytałam i próbowałam się do nich dostosować. Ale nie wiem czy nie za późno zaczęłam walkę. Bardzo żałuję, że wcześniej nie zobaczyłam oznak problemów w małżeństwie i tego, że nie wszystko "grało" tak jak powinno. Ale trudno było je zauważyć, skoro myśleliśmy o powiększeniu rodziny, a od męża słyszałam często, że mnie kocha i ja też go o tym zapewniałam. A nasze kłótnie czy sprzeczki, traktowałam jako "standardowe" kłótnie w małżeństwie. Teraz powoli dociera do mnie, że mąż w trakcie nich przemycał to co go boli, ale nie zawsze go słyszałam. Niestety robił to też niezgodnie z zasadami komunikacji, których uczyliśmy się na terapii - często w tych rozmowach słyszałam słowa "musisz", "ty musisz", co powodowało, że się bardzo usztywniałam i uciekałam od tematu.

Zastanawiam się czy jeszcze to wszystko można uratować? Patrząc się na męża mam wrażenie, że nie jest to już możliwe:-( A mi jest strasznie trudno się z tym pogodzić.

Anonymous - 2014-10-23, 11:51

Bardzo Cię podziwiam. Zachowałaś się w tak trudnej sytuacji z taką godnością i mądrością. Chciałbym móc powiedzieć o sobie to samo. :oops:

Hasło tego zgromadzenia to "każde małżeństwo jest do odratowania". Nie upadaj na duchu. Jeżeli choć jedna osoba chce walczyć o małżeństwo, a swoją siłę bierze od Boga to każde niemożliwe jest możliwe.

Anonymous - 2014-10-23, 12:36

Witaj.
bardzo wiele punktów z Twojej historii brzmi podobnie do tego co stało się moim udziałem. Oczywiście nie ma co zestawiać tego ze sobą, bo to nieporównywalne.
Ale jakoś tak czuję powinowactwo dusz.

Ja też zorientowałam się za późno, dużo za późno, później niż Ty. Zanim to się stało, zdążyłam więcej poranić, i więcej otrzymać ran.
Też słyszałam te słowa: nie wiem. Wracały one bardzo długo.
Potem wszystko się zmieniło, ale po drodze komplikacje osiągnęły poziom przerastający ludzkie siły.
Jednak pokładając nadzieję w Bogu, można więcej niż byśmy się kiedykolwiek spodziewali.


Nie wiadomo jak się to potoczy u Ciebie. Bóg tylko to wie.

Jednak zaryzykuję stwierdzenie: cokolwiek by się nie zdarzyło, Ty jesteś u progu zmian na lepsze swojego życia. Już samo to, że jesteś tu z nami, ma ogromne znaczenie.

Do tamtego życia sprzed kryzysu nie ma już powrotu.
Natomiast są otwarte drzwi do nowego życia, które może być lepsze. Niezależnie od tego jaką drogę i kiedy zdoła wybrać Twój mąż.


Ufaj Bogu i tylko Bogu, więcej niż ludziom, więcej niż własnym siłom.
Jestem z modlitwą.

Anonymous - 2014-10-23, 14:07

Rubin napisał/a:
Bardzo Cię podziwiam. Zachowałaś się w tak trudnej sytuacji z taką godnością i mądrością. Chciałbym móc powiedzieć o sobie to samo. :oops:
.


Dzięki za te słowa. Wiesz na początku nie było łatwo. Decyzja męża w maju to było dla mnie jak trzęsienie ziemi. Nie spodziewałam się tego w zupełności. Ale tak często zaczynają się kryzysy, gdy jedna strona nagle, jak grom z jasnego nieba, oznajmia, że ma dość. Ja zareagowałam ze wszystkimi błędami, które można popełnić. Wyparciem, żalem, gniewem, złością i niedowierzaniem. Było wiele ciężkich rozmów, które nic nie dały a chyba tylko pogarszały sprawę. Dopiero rozpoczęcie terapii pozwoliło nam normalnie rozmawiać i słuchać tego co mówi druga strona.

Teraz po kilku miesiącach i przeczytaniu wielu postów na tym forum i książek po prostu nie widziałam innego sposobu na zachowanie w tej sytuacji. To strasznie boli, ale nikogo na siłę się nie zatrzyma. A jeśli ten ktoś w dodatku nie chce i stracił wiarę i nadzieję, to tym bardziej.

Ja jedynie teraz mogę czekać i wierzyć, że nie wszystko stracone, że może mąż ochłonie, zacznie zastanawiać się nad tym co się stało z innej perspektywy - co traci i że to może natchnie go do zmiany zdania. Muszę wierzyć, bo mi na nim bardzo zależy.

Anonymous - 2014-10-24, 12:57

moc nadziei napisał/a:
Witaj.
bardzo wiele punktów z Twojej historii brzmi podobnie do tego co stało się moim udziałem. Oczywiście nie ma co zestawiać tego ze sobą, bo to nieporównywalne.
Ale jakoś tak czuję powinowactwo dusz.


Przeczytałam Twoje posty i Twoją historię. Podziwiam Ciebie, że tak długo walczyłaś, że się nie poddałaś i w końcu odzyskałaś męża. Nie wiem czy tak potrafię jak Ty - czekać i wierzyć, że możliwe jest pojednanie między nami, gdy nic na to nie wskazuje. Twoja historia daje mi nadzieję, ale za chwilę, gdy wracam do realiów mojego małżeństwa, znowu ją tracę.

Cytat:
Ja też zorientowałam się za późno, dużo za późno, później niż Ty. Zanim to się stało, zdążyłam więcej poranić, i więcej otrzymać ran.
Też słyszałam te słowa: nie wiem. Wracały one bardzo długo.


To jak zdołałaś przetrwać to odrzucenie? Te słowa ranią, a w moim przypadku dodatkowo mąż od początku kryzysu (maja) nie pozwalał na żaden kontakt fizyczny. To odrzucenie boli jeszcze bardziej.

W dodatku mąż przez cały czas kryzysu powtarza, że nic nie czuje, że jego uczucie się wypaliło. Tak powiedział w ostatniej rozmowie a w mailu przyznał się, że to były najbardziej ciężkie ale prawdziwe słowa w jego życiu. Te słowa bardzo podkopały moją nadzieję i wiarę, że jeszcze mogę wpłynąć na męża, że jest coś do uratowania. Pytam się sama siebie czy warto trwać i wierzyć? Gdy zostało się tak odtrąconym w każdy możliwy sposób - jako matka, żona, partnerka w firmie. To strasznie boli. A jeszcze bardziej boli świadomość, że w tak krótkim czasie pojawiła się w jego życiu inna kobieta. Trochę tak jakbym ja jako żona niewiele dla niego znaczyła.


Cytat:
Jednak zaryzykuję stwierdzenie: cokolwiek by się nie zdarzyło, Ty jesteś u progu zmian na lepsze swojego życia. Już samo to, że jesteś tu z nami, ma ogromne znaczenie.


Z tym się zgadzam, kryzys obudził mnie do życia i zmobilizował do działania. Bo wcześniej naprawdę było ciężko. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w przysiędze mówi się "na dobre i na złe", a wtedy gdy ze mną było "źle" nie dostałam wsparcia od męża, wręcz przeciwnie - zostałam dobita i przygnieciona do ziemi jego decyzją. Pozbierać się z tego wszystkiego było bardzo ciężko.

A teraz muszę zmierzyć się chyba z najważniejszą decyzją - czy mam zostać w naszej firmie i przejąć za nią odpowiedzialność (mąż wtedy zajmie się innymi firmami, które mamy), ale narażać się na codzienny kontakt z mężem (w końcu jest to nasz wspólny majątek), czy też odejść z niej i znaleźć pracę w innym miejscu tak aby się odciąć od kontaktu z nim. Nie mam pojęcia co jest lepsze. Jeśli odejdę nasz kontakt będzie minimalny, a to z pewnością jeszcze bardziej ochłodzi nasze relacje. Jeśli zostanę będę musiała się zmierzyć z jego nowym życiem i nie wiem czy mam na to siłę.

Dziękuję za modlitwę. Staram się zaufać Bogu, że w tym wszystkim jest jakiś plan, że to nie dzieje się bez przyczyny, że będzie jego wola. Ale ufać i trwać w tej ufności nie jest łatwo. Teraz mam poczucie, że nie warto. Jakoś słowa mojego męża podkopały nadzieję, którą miałam przez cały czas kryzysu, że nasze małżeństwo jest do uratowania i możemy po nim być jeszcze silniejsi. Dzisiaj wręcz myślę, że trwanie w tej wierze nie ma sensu:-(. Niestety jakoś taki mam dzisiaj dzień.

Anonymous - 2014-10-24, 13:35

Angelika21k napisał/a:
Nie wiem czy tak potrafię jak Ty - czekać i wierzyć, że możliwe jest pojednanie między nami, gdy nic na to nie wskazuje.


(8) Gdy widziałem, [że się boją], wstałem i rzekłem do możnych, do zwierzchników i do reszty ludu: Nie bójcie się ich!( czytaj trudności :-D ) Na Pana wielkiego i strasznego pamiętajcie i walczcie za braci swoich, za synów swoich i córki, za żony ( ty czytaj męża :mrgreen: ) swoje i domy! (9) Gdy więc nieprzyjaciele nasi usłyszeli, że nas powiadomiono i że Bóg udaremnił ich zamiar, [cofnęli się], a my wszyscy wróciliśmy do muru, każdy do swego zadania. (Ks. Nehemiasza 4:8-9, Biblia Tysiąclecia)

Angelika21k napisał/a:
W dodatku mąż przez cały czas kryzysu powtarza, że nic nie czuje, że jego uczucie się wypaliło. Tak powiedział w ostatniej rozmowie a w mailu przyznał się, że to były najbardziej ciężkie ale prawdziwe słowa w jego życiu.


Wiesz tym się nie martw, uczucia maja to do siebie, że się zmieniają. A ponadto sa najbardziej podatne na zwroty, odczucia są jak wiatr, raz dmucha w jedną raz w drugą stronę by nagle zawirować i niespodziewanie zmienić kierunek. :mrgreen:

Angelika21k napisał/a:
A teraz muszę zmierzyć się chyba z najważniejszą decyzją - czy mam zostać w naszej firmie i przejąć za nią odpowiedzialność (mąż wtedy zajmie się innymi firmami, które mamy),


A może razem z ta decyzją podumaj o relacjach jakie Cię łączą z ludźmi ogólnie, czy w tej dziedzinie nie trzeba zmian, a jeśli tak to w jakim kierunku. Trudno stanąć z boku i stać się dla siebie lustrem, więc może jakaś szczera rozmowa z osobę naprawdę życzliwą?

Anonymous - 2014-10-24, 14:47

Cytat:
Wyszłam za mąż za tego jedynego, wyśnionego faceta.


Tu są wszystkie nasze problemy . :idea:
"Biorę sobie Ciebie i tu pada IMIĘ konkretne
........... i już tu zachodzi pomyłka
bo winno być - biorę sobie ciebie WYŚNIONY czyli nierzeczywisty , nieistniejacy .

A dalej to juz kwestia czasu .
Zwie się to - "wypaliło się " juz cię nie kocham .

I zamiast szukać przyczyn we własnej głowie i widzeniu
obarcza się drugą stronę , bo rozczarowała .
To pomyłka zwykła ......... więc szuka się następnej jedynej :mrgreen:
jedynego wyśnionego .

Jak się skończy ?
Zwykle jak za pierwszym razem .

Ludzie teraz kończa studia na kilku kierunkach , ucza się języków obcych ,
ale są głupsi niż kiedykolwiek bo nic nie wiedza
o prawdziwym życiu .
Brak relacji od dziecka , bo kazdy zyje sam ........... z telefonem , telewizorem , internetem .

Mąż musi zaliczyć "kopa od życia" .

Anonymous - 2014-10-24, 16:58

mare1966 napisał/a:
Tu są wszystkie nasze problemy . :idea:
"Biorę sobie Ciebie i tu pada IMIĘ konkretne
........... i już tu zachodzi pomyłka
bo winno być - biorę sobie ciebie WYŚNIONY czyli nierzeczywisty , nieistniejacy .


Trudno się z Tobą Mare nie zgodzić.
Dodatkowo, potem ten "wyśniony" tkwi w głowie latami.
Czeka ktoś aż wyśniony wróci, a ten wyśniony jest całkiem rzeczywistym
Frankiem i jak nawet wróci, to powrót łatwy nie jest,
ponieważ Franek ma takie same wady jak miał przed odejściem.

Anonymous - 2014-10-24, 17:34

Grzegorz ,
po kryzysie i odejściu
to jest jednak inna zupełnie historia , bo ........

on , ona już nie są postrzegani jak wyśnieni .
Fakty są takie , że nie tylko odchodzący czuje brak uczuć , pustkę .
Tamten pragnie ją zapełnić kolejną osobą .
Zostający z reguły nie ma złudzeń , co do osoby odchodzącego .
Kieruje sie tylko innymi priorytetami .
Tamten wierzy w marzenia o idealnej osobie ,
a ten ma pełne idei praktyczne marzenia oparte na wierze .

Owszem , zapewne są cudowne przemiany małżonków ,
ale raczej bardzo nieczęste .

Anonymous - 2014-10-24, 19:27

mare1966 napisał/a:


A dalej to juz kwestia czasu .
Zwie się to - "wypaliło się " juz cię nie kocham .

I zamiast szukać przyczyn we własnej głowie i widzeniu
obarcza się drugą stronę , bo rozczarowała .
To pomyłka zwykła ......... więc szuka się następnej jedynej :mrgreen:
jedynego wyśnionego .

Jak się skończy ?
Zwykle jak za pierwszym razem .


Masz rację. Pisząc "wyśnionego", miałam na myśli, że to był człowiek, który odpowiadał mi pod każdym względem. Ale znałam jego wady czy słabości. Jednak kochając go bezwarunkowo, akceptowałam je, bo nikt nie jest doskonały.

Cytat:
Mąż musi zaliczyć "kopa od życia" .

Być może, ale boję się, że jest on teraz w takim okresie życia, że nic do niego nie trafi i będzie dalej brnąć w sytuację z której może kiedyś nie być dumny. I ile ten "kop" będzie trwał czy w ogóle się kiedyś skończy?

Anonymous - 2014-10-24, 23:43

Czasem myślę , że w wielu przypadkach
sprawdziła by się taka przewrotna taktyka .
Chcesz odejść ?

Ok . :->

Jak to , nie zatrzymujesz mnie ? :shock: :shock: :shock:
Co jest grane ??? :evil:
Ma kogoś u licha czy co ? :roll:
A jak ma ?
Może nie jestem taki cenny , cenna ? :-?
A czy ta kochanka moja pewna , pewny ?
Trzeba chyba poważniej się zastanowić . :roll:

-------------------------

Cytat:
Jednak kochając go bezwarunkowo, akceptowałam je, bo nikt nie jest doskonały.


To nie jest miłość bezwarunkowa tylko głupota , wybacz .
Matki CZĘSTO tak głupio "kochają" swoje dzieci .
Zero wymagań i wychowują kogo ?
Egoistę , próżniaka , osobę słabą , nieprzystosowaną do życia ,
na zgubę jes samej i przyszłego małżonka .
Ojcowie zwykle są bardziej krytyczni , bo ....... tak kochają tylko mądrzej ,
czyli lepiej ,
bo przecież Bóg = miłość
głupi nie jest .
Miłość nie jest głupia .
Jak jest , to to NIE jest miłość .

-----------------------------

Oby kopa dała ta pani .
Byłby chyba skuteczny . :mrgreen:

Anonymous - 2014-10-25, 18:21

kinga2 napisał/a:

Wiesz tym się nie martw, uczucia maja to do siebie, że się zmieniają. A ponadto sa najbardziej podatne na zwroty, odczucia są jak wiatr, raz dmucha w jedną raz w drugą stronę by nagle zawirować i niespodziewanie zmienić kierunek. :mrgreen:


To pocieszające co piszesz:-) Choć ja teraz tego w ogóle nie czuje, ale chcę wierzyć, że jest to możliwe... Na tym forum wiele jest świadectw takich powrotów. Wiele też czytałam, że uczucia to nie miłość. Ale z drugiej strony jak można mówić o miłości, kiedy najbliższa osoba, która o tej miłości niedawno zapewniała tak szybko potrafiła ulokować uczucia gdzieś indziej.

Ale teraz w całej tej sytuacji odczuwam jakąś pustkę w sercu po tym co było, po moim małżeństwie i że to już nigdy nie będzie to samo. Ostatnie dni po decyzji męża nawet mnie uspokoiły i upewniły, że już nie chcę go do niczego zmuszać, że nie warto w tym momencie ciągnąć go na siłę. I o dziwo odzyskałam pewien spokój duszy. Nie płaczę, nie wariuję, serce nie kołacze:-), nawet mogę przespać kilka godzin w nocy, a do tej pory budziłam się co godzinę. Coś się skończyło. I tylko od męża zależy czy na dobre.

Cytat:
A może razem z ta decyzją podumaj o relacjach jakie Cię łączą z ludźmi ogólnie, czy w tej dziedzinie nie trzeba zmian, a jeśli tak to w jakim kierunku. Trudno stanąć z boku i stać się dla siebie lustrem, więc może jakaś szczera rozmowa z osobę naprawdę życzliwą?


Nad tym bardzo myślę, kiedyś byłam otwarta i towarzyska. Przez problemy z firmą i finansami bardzo się wycofałam jeśli chodzi o kontakty z ludźmi. Dopiero teraz powoli odzyskuję chęć i radość bycia z innymi z ludźmi. A zarządzanie firmą to jednak umiejętność tworzenia relacji z innymi - zwłaszcza z pracownikami. I tutaj wiem, że muszę wiele nadrobić. Ale jak piszesz faktycznie rozmowa z kimś życzliwym na pewno by mi pomogła zrozumieć w jakim kierunku iść. Staram się zadbać o tę sferę i nauczyć się żyć z ludźmi na nowo. Zobaczymy co z tego wyjdzie:-)

Anonymous - 2014-10-25, 21:03

Angelika,tez tak miałam,gdy miałam spotykac sie z kimolwiek,fizycznie mnie to nawet wyczerpywało,najchętniej zamknełabym sie na cztery spusty i żyła tylko swoim starchem,na szczęście mam dzieci i to dla nich musiałam się zmusić,chocby po to aby odebrac ze szkoły.

Podobnie jak u Ciebie popadaliśmy w poważne kłopoty finansowe,głównie z winy męża,ukrywał przede mną swoje przekręty,a jak juz nie dał rady więcej ukryć,to dozował mi fakty,gdzie juz nic sie nie dało zrobić.
Wstyd przed wszystkimi mnie paraliżował,bo sprzedalismy mieszkanie,zeby budowac dom i te pieniądze sie "rozeszły",a ja myslałam ze sa,bo maż sie tym zajmował,teraz jestesmy na takim etapie,ze domu nie mamy,mąż pracuje za granicą,a w ciąu tego czasu jak pracuje,doszło do tego w tamtym rou,ze tez odszedł,poprostu mnie zostawił,bo on juz nic do mnie nie czuje,zauroczył sie jedną panienką,wtedy to dopiero mi sie swiat zawalił.
Blokada przed wszystkim,powiedziałam tylko o jego decyzji jego rodzicom i moim siostrom,moim rodzicom,pomimo,ze mieszamy razem nie powiedziała nic do tej pory,że cos takiego sie wydarzyło.
Jak juz człowiek sie pozbiera po czyś tai to naprawde staje sie silniejszy,ja siebie nawet nie podejrzewałam,że moge dac radę wyjśc z tego,ale pomogło tylko zwrócenie sie do Boga inaczej bym nie dła rady.

Zbieramy sie teraz po tych wydarzeniach,jest cięzko,długi ledwo co ruszyły,nie wiem co bedzie dalej,chce byc dobrej mysli,że wkońcu dojrzał,a przynajmniej zaczyna cos ze sobą robić,uładac cos w głowie.

Pozdrawiam Cie bardzo mocno i siły dużo życzę :-)

Anonymous - 2014-10-26, 12:09

Lila83 napisał/a:
Zbieramy sie teraz po tych wydarzeniach,jest cięzko,długi ledwo co ruszyły,nie wiem co bedzie dalej,chce byc dobrej mysli,że wkońcu dojrzał,a przynajmniej zaczyna cos ze sobą robić,uładac cos w głowie.

Ja długo to trwało? Jak udało ci się to przetrwać. Czy coś robiłaś, żeby namówić go do powrotu? Ja już jestem w takiej sytuacji od kilku miesięcy, a od kilku dni po ostatecznej decyzji, więc chyba wygląda na to, że sprawa jest przesądzona. Nie wiem, czy mój mąż dojrzeje:-( Jest taki wyobcowany i zdystansowany. Zachowuje się w stosunku do mnie tak jakbym była pierwszą lepszą koleżanką:-( Zachować spokój w takiej sytuacji jest bardzo ciężko.

Cieszę się, że Wam się udaje pokonać ten kryzys. To zawsze jakiś promyk nadziei dla nas pozostałych kryzysowych współmażonków:-)



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group