To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Świadectwa - Sami nie damy rady

Anonymous - 2014-12-22, 01:23

http://www.franciszek.sos...m-szustak-audio

polecam

Anonymous - 2014-12-22, 15:18

Rubin napisał/a:



Nie daj się sprowokować.


Słuchaj

Kochaj

Nie Ona jest moim światem

Jestem Jej winien całe swoje życie.

Nie jestem ideałem



Rubin,
wspaniałe słowa... Obyśmy mieli siłę, cierpliwość i wiarę, że warto iść przez życie w zgodzie z nimi.

Anonymous - 2014-12-23, 11:20

Rubin napisał/a:

Niestety po takiej rozmowie można dojść do wniosku, że w sumie całkiem nieźle jest samemu... Co zrobić, kiedy umiłowaliśmy swój spokój? Pokochaliśmy pustynię jak własny dom? Czy wtedy Bóg delikatnie kładzie nam na plecy krzyż, a Ci co odeszli wracają ze swoimi wszystkimi wadami? :)


No...haha...to w takim razie ja, jak zwykle nie po linii...
Rubin...i wszyscy Inni...czy o to własnie chodzi?
O taki efekt działania?

Czyli...koniec?
Bo pokochalismy swoją pustynię, swoją niezależnośc, święty spokoj, brak codziennych "kompromisów", zwolnienie od trudu znoszenia wad drugiej strony...itp...itd...(mozna mnożyć...)
???

Sami nie damy rady - wiem, chodzi o wsparcie Z GRÓRY
a moze sami, to własnie znowu to małe ja...?
inna odmiana komfortu
to taka zdradliwa ścieżka, równolegla do własciwej, ale jednak niewłaściwa...
chyba

Anonymous - 2014-12-23, 11:50

Ale chyba jest gdzieś granica między :

"Postanawiam żyć tak, aby moje życie w pojedynkę było wartościowe, niezależnie od decyzji małżonka który odszedł - przy okazji faktycznie widzę i czuję że są też obiektywne plusy takiego życia"

a

"Okazało się, że jest mi samej/samemu ze sobą tak cudownie, że niech się wypchają wszyscy, którzy chcieliby mi to kiedykolwiek zakłócić, z byłym małżonkiem na czele"

Bo to drugie to jednak takie trochę nieprawdziwe ;)

Anonymous - 2014-12-23, 15:36

Dlatego właśnie napisałem "niestety".
Dlatego postawiłem pytanie - "co wtedy robić?"
To wyraz tego, że zdaję sobie sprawę, że jeżeli wróci będzie jeszcze trudniej. Że jedne problemy znikną, a pojawią się zupełnie inne. Łapię się na tym, że ... coraz wygodniej mi samemu. I wiem, to też niedobrze, a nie wiem jak sobie z tym poradzić.

Miałem dzisiaj sen z tych co po obudzeniu leżysz i patrzysz się długo w sufit.
Znalazłem swoją żonę na chodniku. Leżała tam wychudzona, oczy były ogromne, zapadnięte, kości policzkowe wystawały, obraz nędzy. Wziąłem Ją na ręce i niosłem, a Ona nic nie ważyła. I spośród mijanych ludzi wyszedł jakiś facet i zaczął Ją szarpać. Miałem zajęte ręce, więc w pierwszym odruchu chciałem Ją rzucić na chodnik by się nim zająć i wiedziałem, że go dopadnę i po prostu będzie masakra. Ale porzucić żonę na chodniku? Spoko, przecież zaraz wrócę. Ale nie mogę rzucić Ją w to błoto.
I tak się obudziłem.

I wiem co powinienem zrobić - mocniej Ją przytulić do siebie.

Anonymous - 2014-12-24, 13:00

Rubin,masz moją modlitwę.... :-)
Anonymous - 2014-12-26, 14:10

Rubinku.
Mam też rozterki. Przyzwyczajam się do tego, że mojego Męża nie ma... Jest niekiedy trudno, ale da się żyć... Często jest łatwiej ... bez Niego. Również są dni, kiedy dochodzę do wniosku, że w sumie całkiem nieźle jest samemu..., że umiłowałam swój spokój, który powolutku, łza po łzie, talerz po talerzu budowałam przez dwa lata. Pokochałam pustynię jak własny dom? Nie wiem, czy ją pokochałam. Raczej się na nią godzę, staram się przetrwać. I żyć w godności.
Gdzieś tam głęboko również czuję, że nie mogę porzucić Męża, zostawić Go w tym błocie... Jest taki samotny i nieszczęśliwy, choć sprawia wrażenie, że jest inaczej. Myślę, że tak jak ja w najgorszych swoich koszmarach, nie potrafi sam uciec, paraliżuje Go strach i niemoc, nie potrafi wydać głosu i zawołać o pomoc.
Nie stać mnie teraz na wiele... Tak jak kiedyś pisałeś "kamienie w ustach"..., ale sięgam po tę modlitwę sycharowską i modlę się za Męża, który mnie porzucił. Czasem omijam słowa o pojednaniu, bo czuję, że są na moim etapie życia nieszczere, są kłamstwem. Nie chcę Jego powrotu. Boję się, że "jeżeli wróci będzie jeszcze trudniej". Że problem zdrady zostanie. "Że jedne problemy znikną, a pojawią się zupełnie inne". Teraz stać mnie tylko na małe gesty. Milczenie, gdy aż się ciśnie złośliwa uwaga, szykowanie prezentu pod choinkę w imieniu dzieci albo sms z życzeniami. Tylko, czego życzyć ? Wszystko wydaje się być złośliwe, wszystko jest inaczej interpretowane niż miało być...
Jeszcze daję sobie czas. Może go nie mam, nie wiem.... Czuję, że Bóg nie zrobi nic na siłę, za bardzo mnie kocha i Jego. Czepiam się jak tonący tego, że do uzdrowienia i pojednania nie wystarczy, by osoba skrzywdzona pogodziła się ze swoją sytuacją i przebaczyła, trzeba, by druga strona uznała swą winę i przeżyła skruchę.... A gdy tego nie ma, proces uzdrowienia odbywa się w relacji z Bogiem.
Rubin. Wspieram modlitwą i dobrze, że Jesteś. kasiorek

Anonymous - 2014-12-27, 12:40

kasiorek napisał/a:
Rubinku.
Mam też rozterki. Przyzwyczajam się do tego, że mojego Męża nie ma...

Gdzieś tam głęboko również czuję, że nie mogę porzucić Męża, zostawić Go w tym błocie... Jest taki samotny i nieszczęśliwy, choć sprawia wrażenie, że jest inaczej. Myślę, że tak jak ja w najgorszych swoich koszmarach, nie potrafi sam uciec, paraliżuje Go strach i niemoc, nie potrafi wydać głosu i zawołać o pomoc.


Kasiorek,
wiem o czym piszesz. Pisałam już w swoim wątku, że akurat w Święta mąż jeszcze raz potwierdził, że NIGDY nie będziemy małżeństwem i że to PRZESZŁOŚĆ. Że nie powie mi dlaczego nie możemy być razem, bo boi się być przede mą szczery...

I czuję, że to jest tak samo jak z Tobą. Mogłabym zostawić męża, stwierdzić po co o niego walczyć... jak on sam uważa, że nie potrzebuje pomocy bo decyzję już podjął i jej nie zmieni. W dodatku mój maż jest bardzo upartym i człowiekiem, który uważa, że jeśli ktoś go zawiódł (w tym przypadku ja, bo to moja "wina", że on miał "dość"...) w jego mniemaniu to nie zasługuje na drugą szansę. I nie ważne, że często za ten zawód odpowiadają dwie osoby.. Więc według niego nie ma powrotu do naszego małżeństwa :-( Pomimo to wierzę, że Bóg miał plan dla nas i dla naszego małżeństwa...

Cytat:

Jeszcze daję sobie czas. Może go nie mam, nie wiem.... Czuję, że Bóg nie zrobi nic na siłę, za bardzo mnie kocha i Jego. Czepiam się jak tonący tego, że do uzdrowienia i pojednania nie wystarczy, by osoba skrzywdzona pogodziła się ze swoją sytuacją i przebaczyła, trzeba, by druga strona uznała swą winę i przeżyła skruchę.... A gdy tego nie ma, proces uzdrowienia odbywa się w relacji z Bogiem.
Rubin. Wspieram modlitwą i dobrze, że Jesteś. kasiorek


Jakbyś wyjęła mi te słowa z ust... My tylko możemy naprawiać siebie i czekać.... Czekać aż ta druga strona zauważy swoją winę i przyzna się do niej. Czy to kiedyś nastąpi? Nie wiem... Czasami po ludzku tracę nadzieję, ale.... gdzieś tam we mnie jest ciągle iskierka, że z Bogiem wszystko jest możliwe, że jeśli mu zaufam i poddam się jego woli, to efekty mogą być niesamowite...

Teraz, gdy w te Święta moja wiara w małżeństwo mocno upadła, przeczytałam jeszcze raz kazania Ks. Pawlukiewicza, zwłaszcza "Czy kochasz swojego Męża tak, aby dać z siebie wszystko i go uratować?" I utkwił mi ten fragment w pamięci:

Cytat:
Żeby niemowlak mógł normalnie żyć, musi doświadczyć szoku przestawienia się na oddychanie płucami. Żeby łabędź zaczął latać, musi zostać śmiertelnie przestraszony. Żeby ziarno wydało plon, musi pierw być rzucone w czarną ziemię. Żeby się na nowo narodzić dla Chrystusa i zacząć oddychać miłością, stare życie musi się zawalić i obumrzeć. Na początku nazywamy to tragedią, kryzysem, załamaniem. Jesteśmy przerażeni, jak przerażona jest ryba, którą ktoś chce wyjąć z akwarium i wpuścić do oceanu. Biedaczka ucieka, wije się, rzuca, bo myśli, że zbliża się śmierć, a to właśnie nadchodzi wolność. Kto miłuje Chrystusa ten Mu zaufa i rozpozna Jego miłość nawet gdy przyjdzie ona w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania.


Stare życie musi się zawalić i obumrzeć, aby narodzić się na nowo...

I z tymi słowami nas wszystkich zostawiam:-)
[/quote]

Anonymous - 2014-12-27, 22:14

Angelika21k
My we Dwie czekamy aż Oni "zauważą swoją winę i przyznają się do niej"....Może jest nas więcej?
Ale też wiele z obecnych tu Osób uśmiecha się pod nosem i myśli "O słodka naiwności" ...
Angeliko. To rzeczywiście może nie nastąpić...
CZEKAM- NIE CZEKAJĄC. Robię to, co do mnie należy... Dla mnie każdy dzień jest wyzwaniem. Wieczorem, dziękuję, że udało mi się go przeżyć, dać tyle z siebie, ile mogłam. Padam wyczerpana i wciąż na nowo tłumaczę sobie, że TRZEBA, że WARTO.
Piszesz o Nadziei. "Nadzieja to nie to samo, co optymizm. To nie jest przekonanie, że coś musi się udać, ale pewność, że coś ma sens, niezależnie od tego czy się uda czy nie" (cytowany w naszej broszurce V. Havel).
Nie wiem, czy wrócimy z Mężem do siebie... Nie wiem, czy się opamięta, czy się zmieni.... Bo musi się zmienić. Ja się zmieniam. On też musi się zmienić, by być z nami. Nie zafunduję sobie i dzieciom kolejnych awantur, znikania tatusia u kochanki, obwiniania o wszelkie niedoskonałości, wmawiania, że "gdybym ja była inna, to on by nie musiał pocieszać się u obcych"
Ufaj Bogu, wielu mówi... Ufam Bogu. Wiem, że za żadne skarby nie da mnie nikomu skrzywdzić. Wiem, że również Jemu na to nie pozwoli.
Ja nie ufam człowiekowi. Zawiódł kilkakrotnie. Nawet nie chce Mu się starać...
To ja, zdradzana i upokarzana żona mam o Niego zabiegać? Jakoś mi się nie chce wierzyć, że mój troskliwy Ojciec, Pan Bóg tego ode mnie oczekuje...... Wiem, że NIE MUSZĘ, MOGĘ.....
Na razie nie chcę ;-)
Może to i "miłość do mojej pustyni"? A może Chęć do Godnego Życia? A może zbieranie sił do kolejnej rundy w sądzie? Ja tam tego nie wiem....

Anonymous - 2014-12-28, 03:16

Sprzątanie pomaga mi nie myśleć za wiele. Za dużo wolnego czasu, święta, urodziny i sylwester w pustym mieszkaniu. Kumulacja.
Przyjaciołom powiedziałem, że gdzieś jadę. Wiem, że coś szykowali, ale... współczucie to ostatnie czego chcę, a chyba nie ma nic smutniejszego, niż krzywo uśmiechający się facet odbierający życzenia zdrowia i spełnienia marzeń od skrępowanych ludzi ;-) Jeszcze tego by brakowało, bym żył 100 lat :mrgreen:

Dziękuję Wam kochane robaczki. Same tak poranione, a jeszcze znajdujecie siły by podtrzymywać innych. Prawdziwi żołnierze.

Pamiętacie podstawówkę? Strach przed odpowiedzią, klasówkami, przejmowanie się ocenami, które teraz nie mają znaczenia. Tragedia kiedy ktoś szarpnął za włosy, albo obgadał. Może czasem płacz, złość z niesprawiedliwej oceny. Te złe wspomnienia są teraz tak mało istotne. Ciekawe czy po śmierci będziemy podobnie patrzyli na swoje życie. Pozycja, sława, pieniądze, rzeczy - będą jak te oceny nic nie znaczące. A wszelkie tragedie śmiesznie małe przy majestacie i miłości Boga, kiedy pojmiemy że już odpoczynek.

No dobra, o ile zasłużę kiedyś na Niebo to chętnie jako dusza pozwiedzałbym Wszechświat i np. zobaczył jak wygląda Słońce... od środka :mrgreen: I przekonał się czy są inne cywilizacje. A potem zaciągnął się do armii Aniołów, by powalczyć w Dzień Sądu. Trening u samego Archanioła Michała. Wow! To by było coś! Złe życzenie urodzinowe? :mrgreen: Nie szukajcie mnie w chórach śpiewaków ;-)
No dobra, ale najpierw trzeba swoje odsłużyć tutaj jako szeregowiec i się trochę ulepszyć.

Anonymous - 2014-12-28, 07:43

Rubin napisał/a:
Ciekawe czy po śmierci będziemy podobnie patrzyli na swoje życie. Pozycja, sława, pieniądze, rzeczy - będą jak te oceny nic nie znaczące.


Rubin, już teraz pozycja, sława, pieniądze, rzeczy nie są tak ważne jak zazwyczaj uważamy/uważaliśmy.

Anonymous - 2014-12-28, 12:01

Rubin napisał/a:
A potem zaciągnął się do armii Aniołów, by powalczyć w Dzień Sądu. Trening u samego Archanioła Michała. Wow! To by było coś!


to tylko koncepcja umysłowa, identyczna jak ta, która ludziom w tym wymiarze rzeczywistości każe wierzyć, że poprzez sławę, władzę czy pieniądze mogą jakoś wzbogacić swój wizerunkek, to kim są naprawdę....lokalizacja tego przedstawienia jest tylko inna,ale iluzja pochodzi z tego samego źródła - umysłu który szuka splendoru dla siebie....nawet w Niebie :-D

Anonymous - 2014-12-29, 00:06

Nie wybieram splendoru. No bo przed kim?
Wybieram działanie! :mrgreen:
Smierć to przecież dopiero początek, a nie koniec.
Czasem wpuszczam Swiadków Jehowy do domu by sobie z nimi porozmawiać. Serwują ciekawe ćwiczenia duchowe. Chcieli mnie ostatnio zachwycić swoją wizją nieba. 0,5 ha ziemi na głowę + ciało + nieśmiertelność i odwiedzanie sąsiadów. Słabo - odparłem. "A to nie chce pan bezpiecznie żyć?". Powiedziałem, że jakoś wytrzymałbym pierwsze sto lat, ale co potem? Takie niebo musiało się urodzić w głowie człowieka. Moje wyobrażenie Nieba też. Ale sio mi od mojej wizji Nieba-anielskich koszar, mi się tam podoba :mrgreen:

Anonymous - 2014-12-30, 12:07

Rubin napisał/a:
chętnie jako dusza pozwiedzałbym Wszechświat i np. zobaczył jak wygląda Słońce... od środka I przekonał się czy są inne cywilizacje.

:idea: :lol:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group