To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - ratowanie związku

Anonymous - 2014-10-16, 09:08

Szanowni Sycharowicze,

wczoraj natknąłem się na ciekawy wywiad z Panem dr Mieczysławem Guzwiczem. To o czym jest mowa to właściwie sedno tego wszystkiego o co walczymy - o powrót małżonków albo o wytrwanie po zdradzie.

Zachęcam osoby, które jeszcze tego nie widziały do obejrzenia materiału - to tylko 30 minut.

7 sakrament - Zdrada małżeńska i rozstanie
http://www.youtube.com/wa...eature=youtu.be

Jest też mowa o ogniskach Sychar :)

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-10-16, 09:16

krzysiekk24, ten wywiad jest również tutaj na naszej stronie w tych filmikach poniżej. Dziekuję jednak, ze zechciałews sie z nami nim podzielic.
Anonymous - 2014-10-16, 22:51

Grzegorzu, Dabo – czemu w taki zgoła cyniczny sposób oceniacie facetów mających autentyczne poczucie własnych błędów i szczerze o tym mówiących?

Przede wszystkim chcę zauważyć, że dla mnie wasze wzajemne pochwały brzmią śmiesznie, są w stylu: „- Kumie, chwalą nas! – A kto? – No, my was, a wy - nas…”. Zadziwiająca zbieżność poglądów, emocji, wzajemne cytowanie i pochwały. Aż przemknęła mi taka spiskowa myśl, że Grzegorz_ i Dabo to jedna osoba, tylko wykreowała sobie takie wirtualne alter ego… A jak tu nie spiskować, skoro zalogowali się na sycharowym forum tego samego dnia… Mają podobną ilość komentarzy, często komentują te same wątki, nierzadko w krótkim odstępie czasu, na ogół zbieżnie i z pochwałami dla siebie. Technicznie to proste – rejestrujemy się na forum razy pod odrębnymi Nickami, wykorzystujemy dwa IP (Internet stacjonarny oraz mobilny – laptop? komórka? tablet?). No ale zostawmy mój wyimaginowany spisek…

Przejdźmy ad rem.

Dabo, jak to jest – skoro coś nie jest zgodne z Twoimi przekonaniami, to jest skopane? Co to ma być – jakiś dyktat mentalny? I od razu z grubej rury jeszcze , że brak logiki??
Panowie (?), przyjmijcie do świadomości, że nic nie dałem sobie wmówić i nie uprawiam żadnego cierpiętnictwa.

Grzegorzu – mój kryzys małżeński nie wynika z tego, że nie gotowałem obiadów, nie interesowało mnie sprzątanie mieszkania czy też z powodu braku kwiatów dla żony… Zauważ, że moja uwaga o obiadach dodana została w ramach post scriptum jako przykład rozczarowania dodatkowego, także w drobnych, banalnych sprawach…

Mam natomiast głębokie przekonanie, wręcz wiem, że to moja nieodpowiedzialność doprowadziła do katastrofalnych skutków – braku zaufania do mnie, uczuciowego zdystansowania się do mnie i poważnej choroby żony (depresji…). Trzy razy w ciągu 10 lat w swoim obecnym życiu zawodowym wygenerowałem potężne zadłużenia, dające się określić grubą sześciocyfrową liczbą. I to żona za każdym razem wydobywała mnie z tego bagna, gdy już nie czułem gruntu. A ja potem, jakby tego wszystkiego było mało, dałem się jeszcze wkręcić we flirt. Taki z nudów i głupoty, ale niebezpieczny i obrzydliwy.

Podobnie jak Dabo, ja także zawsze „miałem kupę roboty” i też harowałem w przekonaniu, że to przecież dla rodziny. Ale im lepiej zarabiałem, tym większe kłopoty szły za mną. Praca była wyzwaniem, poświęceniem, życiową satysfakcją. A potem przeradzała się w przedsionek piekła. Dabo, ja dziś wiem, że lepiej zadbać o owe wyjazdy, spacery czy rozmowy do nocy, a może i do rana… Głupi i naiwny jest ten, kto ciężko pracuje i fałszywie przekonuje siebie, że to dla dobra rodziny, gdy nie ma czasu na życie rodzinne. Ja bym się nie dziwił, gdy potem żony ciskają nam kwiaty w twarz. To maja być przejawy miłości do naszych żon? I gdybyśmy sobie to uświadomili, to przy klęskach zawodowych dalibyśmy sobie radę sami…

Dabo napisał: „Tak mnie skonsturowano że spacery i trzymanie się za rączkę są dla mnie słabe.” Grzegorzowi się to wyznanie zapewne bardzo podoba. Takie prostolinijne, nieprawdaż? To taki męski cynizm, jak na mój gust. Ja kiedyś też na to chorowałem. Dziwiłem się przypadkowo spotykanym parom sędziwych staruszków trzymających się na spacerze za ręce… Żona mnie karciła, a ja się głupkowato uśmiechałem. Ale można i warto się z tego wyleczyć.

Dabo, Grzegorzu – ja myślę, że wielką prawdziwą lipą jest takie udawanie twardzieli, takich, jakich w swoich postach malujecie.
Ciekaw jestem, czy macie za sobą warsztaty 12 krokowe? Podejrzewam, że tak. Ale czuję też, że pierwszy krok – pogodzenie się ze swoją bezsilnością - to macie chyba zawalony… Zamiast wmawiać sobie i innym, że „trza być twardym”, lepiej przyjąć, że warto być np. wrażliwym.
Rozprawiłem się trochę konkretniej z waszymi prześmiewczo-cynicznymi poglądami, ale nie po to, by dla odmiany lansować swoje przekonania, wywierać na innych wpływy mentalne. Po prostu, poczułem emocjonalny dyskomfort i postanowiłem go wyrazić, aby ograniczyć niepotrzebny zamęt w dalszych ewentualnych odsłonach naszych własnych przeżyć, takich jak Krzysztofa czy moich.

Na tym sycharowym forum warto przede wszystkim dzielić się swoimi przeżyciami oraz niejako przejrzeć się w doświadczeniach innych i odkryć jakiś dobry trop dla lepszego poznania siebie. A bywa, że dajemy lub dostajemy jakieś życzliwe rady, słowa otuchy czy wsparcie modlitewne. I to jest ogromnie cenne. Tak to widzę jako forumowy nowicjusz na swoim życiowym zakręcie.

Bez urazy, panowie.

P.S. Teorię spiskową mogę odwołać, ale wzmocnijcie mnie w tej mierze czymś pozytywnym…

Anonymous - 2014-10-27, 08:27

Hej,

mam pytanie - jak wy sobie radzicie z tym wszystkim?

Ja się staram okazać zrozumienie żonie, pokazać, że mi na niej zależy. Ale jedyne co słyszę, że nie rozumiem, że to już skończone, to już jest faktem, że nie jesteśmy razem.

I tylko kiedy zdarzy się jakaś sprzeczka to tylko następuje stwierdzenie faktu - to kiedy do tego psychologa idziemy, na terapię rodzinną, która ma nam pomóc się ugodowo rozstać? Ze moja żona męczy się w związku i że dla niej bycie tu ze mną to teraz wielkie poświęcenie ? I się męczy ?

Jak ja zawsze mam ochotę w takich wypadkach zabrać wszystko co moje i się wyprowadzić natychmiast, albo jak chce, to niech idzie. Nawet zaraz - jeśli przebywanie ze mną to cierpienie. Niech sama sobie robi kanapki, gotuje obiady, sprząta, zmywa, kupuje i nie wiem co tam jeszcze. Ma swoje życie to niech się sobą zajmie. I pewnie będzie wtedy bardziej szczęśliwsza niż teraz. Zresztą sama tak mówi, ze teraz ma swoje życie, a ja swoje.

Dlaczego jak została z jej strony podjęta decyzja to tak nagle się wszystko zmieniło? Odchodzę i koniec, rodzina wie i wspaniale. A pamiętam jeszcze 2 miesiące temu nasz spacer w parku, za ręce, i nic nie zapowiadało, że może być za chwile aż tak tragicznie.

I pewnie zaraz będzie sprawa rozwodowa i pewnie sędzia zatwierdzi rozwód. I co, a jak ja będę składał wniosek, że nie chce rozwodu to będą się wszyscy w czoło pukali, że znalazł się świety, co wierzy w przysięgę małżeńską. Że zepsuł 10 lat życia Żonie a teraz jeszcze nie pozwala jej się odciąć od tego wszystkiego.
Przecież jeśli Bóg nas złączył węzłem małżeńskim, to czemu pozwala na jego rozpad?

I co ja mam zrobić ze świetami Bożego Narodzenia? Do swojej rodziny nie pojadę bo mi wstyt - nic nie mówiłem zresztą, że jest ciężko. Do rodziny żony nie chcę jechać bo mi jeszcze bardziej wstyd - będę ten najgorszy co córce życie zmarnował i nikt nie zrozumie - zwłaszcza, że nikt nie wierzy w Boga, albo prawnie nie wierzy, a co dopiero w przysięgę małżeńską. Pewnie zostanę sam z Bogiem w domu. Pewnie córka będzie chciała abym pojechał z nimi, i co ja mam zrobić? Ranić córkę, jak później ma wyrosnąć na odpowiedzialną osobę. Zresztą, podobno to ja nie jestem odpowiedzialny i moje wychowywanie małej to zero odpowiedzialności.

Sama Żona nie chce o kościele słyszeć, o Bogu czy o czymkolwiek. A ja zawierzam wszystko Bogu, ale jak widzę, że i tak wszystko idzie w dól to się zastanawiam czy to ma sens, może tylko ja jestem taki naiwny ?

Martwię się o córkę, co z nią będzie, że rozbije to rodzinę, że nie będę miał wpływu na nią, na jej wychowanie, że w ogóle jeśli tak to ma wyglądać, to po co to wszystko - ślub, dziecko. Dlaczego niewinne dzieci muszą cierpieć za rodziców? Po to aby rodzice się nawrócili? Staram się to zrozumieć, ale czasami nie potrafię.

Właśnie dzisiaj żona mi powiedziała, że musimy obgadać wszystko co i jak dalej, pewnie nie wiem co, sprawy finansowe, kto gdzie śpi na której kanapie? Może podzielić mieszkanie na pół? Skąd tyle wrogości z drugiej strony może nagle przyjść? Ja zaniedbywałem żonę, ale nigdy w taki sposób? Idź sobie i nie wracaj? Dlaczego Bóg dopuszcza aż do takiego obrotu spraw. Boże, ja już zrozumiałem swoje błędy.

Anonymous - 2014-10-27, 14:34

Witaj Krzysiek! Pisze do Ciebie jako żona osoby silnie uzależnionej od komputera czyli w domu mam męża - wspólokatora i tyle. Mogę Ci podpowiedziec kilka rzeczy, które mnie pomagają porządkowac różne myśli i podejmowac działania:
1) patrz po owocach - jak zaczynam dopuszczać do siebie myśli o wrogości wobec męża, o tym że 'zmarnowałam' łaskę małżeństwa, że ile jeszcze mam trwać ( psychiatra, depresja, leczenie, teraz już 'tylko' terapia u psychologa) to owoce są ZŁE. Napewno sie niecierpilwisz, ale żona 'czekała' i "wytrzymala' 11 lat, więc i Ty nie licz, że w rok się coś zmieni;
2) nawet jeśłi żona sie nie nawróci i nie powróci do Ciebie to dalej warto się rozwijac i stawac lepszym człowiekiem - to sa dobre owoce;
3) to co teraz masz to nie kara Boża ale zwyczajne w świecie konsekwencje Twoich czynów - niestety (ja ponosze konsekwencje mojego wyboru - wyboru takiego człowieka na męża i nie mam pretensji do Boga, ale ufam, że może mnie z tego bagienka wyciągnąć, naprawić itd.)
4) każdy ma jakieś granice - może żona nie ma już sił, ale skoro nie chce słyszeć o kościele itd. to nie wróży niczego dobrego i teraz to Ty musisz się dużo modlić za nią - polecam Nowenne Pompejańską;
5) kiedy żona mówi, że TY nie rozumiesz, że to skończone itd - możesz popatrzec na to, że przez wcześniejsze lata to Ty nie rozumiałes gdy ona mówiła :)
6) tez mam myśłi o tmy, że jestem naiwna i po co trwam przy takim mężu - ale jesli przyjme takie myślenie to ono przyniesie złe owoce bo napewno nie uratuje mojego małżeństwa więc szybko odrzucam takie mysli;
7) taka szersza refleksja: każde zło wyrządzane w rodzinie (i nie tylko) powoduje, że powstaja w naszych sercach rany i te rany właśnie wykorzystuje szatan do kuszenia nas - nasze niskie poczucie wartosci, długotrwałe cieprienia, rany zadane przez bliskiach - wiesz kto o tym ładnie mówi - własnie ks.Glas i dlatego głęboko wierzę, że ten link do jego konferencji nie otrzymałes przypadkowo! I Twoja żóna też ma rany, które łatwo szatanowi wykorzystać do sprowadzenia jej na złą dorgę.
8) walcz o to małżeństwo - warto!
Może coś Ci sie przyda z tego co napisałam xD

Anonymous - 2014-11-02, 12:10

Hejka,

Filemon - dziękuję za obronę oraz za zrozumienie - miałem to napisać wcześniej, ale jakoś tak mi umykało.

Mrówka - dziękuję za rady. Zawsze najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że sam mógłbym takie rady dać komuś innemu, ale samemu jakoś nie jestem w stanie z tych rad skorzystać. I czasami potrzeba od kogoś innego poczytać o tym, o czym się w swoim sercu wie, ale czego się nie robi. Przydało się wszystko co napisałaś, w 100% :)

Aktualnie jestem na etapie pogodzenia się z losem, jaki Pan Bóg na mnie zsyła. Walczę dalej o małżeństwo ale już nie po ludzku, ale modlitwą. Musiałem przerwać nowennę, bo usnąłem w łóżku ze zmęczenia. Ale wczoraj zacząłem wczoraj od początku :)

Jest aplikacja na androida Różaniec się nazywa, która pomaga odmawiać nowennę, polecam dla potrzebujących.

Oraz wynazałem aplikację - również na androida, "modlitwa w drodze", również polecam. Przepraszam za reklamę, ale dzielę się tym, co otrzymałem.


Pojawiły się również nowe filmiki z ks. Piotrem Glasem, wczoraj oglądałem, jak najbardziej zachęcam do obejrzenia:

Co szatan mówi na egzorcyzmach
https://www.youtube.com/watch?v=ecXMagpN1hY

Co szatan mówi na egzorcyzmach 2
https://www.youtube.com/watch?v=LkqBSrwiQwg

Miałem kilka dni temu mały kryzys, może nie wiary - to za dużo powiedziane - ale odezwały się we mnie duchy złego.
Przestałem odmawiać nowennę, żona powiedziała, ze nigdy jej nie zrozumiem, i przyszło zwątpienie. I zaobserwowałem na sobie, jak to wygląda. Najpierw przychodzi zwątpienie, później dziwnym trafem trafia się na strony podsuwające złe myśli - np. o rozwodach, o wróżkach, o tym, że dzisiaj to normalne, że są rozwody.

Miałem iść do spowiedzi świętej w piątek, ale dostałem myśli w głowie, że pójdę w sobotę rano, a rano, że może wieczorem, a może w niedzielę. A może w ogóle to sobie nagrzeszę i jak już nagrzeszę sobie hurtem tak aby było mi dobrze i wspaniale, to może pójdę np. za 2 tygodnie, bo w sumie i tak dostanę rozgrzeszenie, więc przez te 2 tygodnie mogę sobie poużywać.

To jest przerażające, dajesz palec, a zło bierze całą rękę. I poszedłem do spowiedzi w sobotę rano, i cieszę się, bo wczoraj miałem cały wieczór siły na to, aby oglądać sobie filmiki o. Remigiusza Recława czy Ks. Piotra Glasa.

I wiecie, co do mnie trafiło, a właściwie dzisiaj? - "Nie boję się gdy ciemno jest, Pan Bóg za rękę prowadzi mnie.".

Trzeba odrzucić nasze lęki, poprosić Ducha Świętego o światło, oddać się pod opiekę Aniołów Stróżów i zawierzyć woli Bożej.

Bo przecież jeśli Pan Bóg złączył nas węzłem małżeńskim - znaczy, pozwolił na to - to na pewno zrobi wszystko, abyśmy ze sobą jako małżonkowie byli i trwali - bo przecież zostaliśmy do tego powołani.

Powoli przestaję się bać tego, że żona odejdzie, bo wiem, że w gruncie rzeczy nie odejdzie, a jeśli odejdzie tak po ludzku, to ze mną zostaje Chrystus - bo jak gdzieś wysłuchałem, chyba ksiądz Drzewiecki o tym mówił - do kościoła przychodzi 2 ludzi, a wychodzi 3 osób - małżonkowie i Jezus Chrystus. Więc nawet jeśli jeden z małżonków dezerteruje, to drugi zostaje z Chrystusem, Panem...

Chwała Panu! :)

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-11-06, 12:13

hej,
człowiek daje dobre rady innym, a samemu ciężko w krytycznych chwilach na tych radach się opierac.

Dzisiaj usłyszałem, że żona nie potwierdza, że jesteśmy małżeństwem. Oczywiście ogarnęła mnie wewnętrzna złość, i zrobienie kilku rzeczy na przekór - znacie to dobrze.

Jak chce sama to niech idzie, skoro jesteśmy osobno, droga wolna. Ale zaraz zacząłem się modlić o to, aby nie mieć złości pragnąc aby Pan Jezus wszystko załatwił po swojemu, i pomodliłem się aby Anioł Stróż opiekował się moją żoną.

Jak to czytam co napisałem, to sam czasami nie wierze, ze piszę rzeczy w takim tonie, wręcz jak jakaś sekta.
Ale spotykam ostatnio na swojej drodze ludzi, którzy to co piszę rozumieją i wiedzą o co chodzi bez mówienia, że chyba oszalałem. I to jest budujące.

Słuchajcie, jeśli żona powie, że się rozwodzimy i będzie chciała złożyć papiery to czy ja mam na to pozwolic, i powierzyć Bogu zawierzenie, czy usilnie mam stac przy swoim ze sie nie zgadzam. Jak wy reagujecie na takie ewentualne sytuacje, że dostajecie informacje, ze nie wiem - spij na oddzielnym łózku, wyprowadze się, złoże papiery rozwodowe, zrobie rozdzielnosć majątkową.

Anonymous - 2014-11-14, 11:22

hej,

na początku mojego kryzysu zostało mi dane zrozumienie, że druga osoba w związku jest
dla pierwszej. Zrozumiałem, tak mi się wydaje, przysięgę małżeńską oraz sens i istotę
małżeństwa. Ze jest to powołanie przez Pana do tego, aby całe życie próbować dorastać
do roli męża i żony.

Teraz z perspektywy czasu stwierdzam, że tylko Bóg może pomóc nam realizować się
właściwie w powierzonej roli. I jak czasami jest to potarzane w kazaniach, jeśli Bóg
jest na swoim miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu.

Od tego czasu zaczęła się moja zmiana. Straciło swój sens granie na komputerze,
kariera w pracy czy potrzeba chwili dla siebie. Teraz wiem, że jestem dla innych.

Zacząłem to realizować i bardziej słuchać co do mnie mówią. Próbuję zrozumieć co mówi
do mnie moja żona, o co ma "pretensje" - co próbuje mi przekazać.
Po 11 latach teraz widzę i wiem, że moja żona upadała i powstawała do dalszej walki.
Upadała przeze mnie a powstawała, bo widziała w tym wszystkim sens. Teraz już nie ma
siły walczyć, nawet nie chce, nie wierzy, że coś się może z mojej strony zmienić. I ja
ją rozumiem. I nie mam pretensji o to, że jest jak jest, że doszła do takich wniosków
do jakich doszła.

Kupiłem sobie ksiażkę, Miej odwagę kochać i zacząłem na jej podstawie naukę
bezwarunkowej miłości. Jeszcze ksiazki nie skończyłem czytac. Jeszcze daleka droga
przede mną.

Kilka dni temu oświeciło mnie, ze wszystko co próbowałem robić dla żony "po moim
oświeceniu" - kanapki, kwiaty, komplementy - to próba zmiany żony poprzez moje
zachowanie. Swoisty nacisk. A myślę, że to ja mam się zmienić i zaufać Bogu, pozwolić
aby On mnie prowadził i słuchać Jego głosu.

Zakomunikowałem ostatnio żonie, że nie chce rozwodu, ale jeśli chce odejść, to nie
mogę jej zabronić. Ale będę się modlił dalej o uzdrowienie małżeństwa i o uzdrowienie
siebie, abym bardziej stał się tym, kim powinienem w mojej rodzinie już dawno się
stać.

Dzisiaj usłyszałem od żony, że już nie może wytrzymać tego, że jestem samolubnym,
przewrażliwionym i rozszczeniowym chamem, i ma już plany wyporwadzenia się w wakacje
wraz z córką do swojego rodzinnego miasta.
Ja mówiłem, że staram się zmienić, zmienić siebie, zmienić swoje życie - ale żona mi
odpowiedziała, że nie widać tego, że się nic nie zmienia. Poprosiłem tez o
przemyslenie tej decyzji i może jeśli uzna w przyszłości, że jestem tego warty, to
może cofnie swoje postanowienie. Ale podobnie jak 4xAS uznalem, ze nie moge wplywac na zmiane decyzji swojej zony.

Chyba tylko pozstala mi praca nad soba, praca nad dobrymi relacjami z corka, modlitwa i ufność do Boga, aby mnie prowadził i przeprowadził przez ten kryzys tak jak On sam chce aby było. Oczywiście, będę dalej odmawiał Nowennę Pompejańską.

Zastanawiam się co mogę jeszcze zrobić, może program 12 kroków jak mi się
uda zapisać.

Powierzam tą sprawę Bogu i proszę Was o rade, jesli sie cos nasunie i o modlitwę.

Anonymous - 2014-11-14, 20:40

Słuchajcie,

rozmawiałem dzisiaj z psychologiem, który mnie się zapytał co robię aby uratować małżeństwo. A ja na to, że się modlę i zawierzam Bogu.

Ale po to człowiek ma wolną wolę aby działać, dlaczego nie powiem żonie, że nie zgadzam się na rozwód, że ją kocham - na sali sądowej to dopiero powiem? Że się modliłem? Że nie chce aby odchodziła?

I co ja mam myśleć? Zaufać Panu Bogu, czy ludziom, których na mojej drodze postawił, którzy mówią, abym działał. Jak to jest, czy ktoś mnie oświeci ?

Nic nie robię, bo nie chce po ludzku naprawiać sprawy.

Anonymous - 2014-11-14, 20:57

krzysiekk24 napisał/a:
Zaufać Panu Bogu, czy ludziom, których na mojej drodze postawił, którzy mówią, abym działał.
- jedno bez drugiego nie może istnieć.

Bóg pomaga ci często własnie przez to ,że stawia na twojej drodze odpowiednich ludzi.Sami robimy wszystko co po ludzku jest do zrobienia ale tez ufamy Bogu powierzając opiece naszych bliskich i siebie.Bóg dał nam ogromny dar WOLNA WOLĘ-a jak ten dar wykorzystamy to nasz problem.
Mysle ,że nazawanie zło złem a dobro dobrem wcale nie jest takie trudne.

Więc działaj ,ratuj tak jak potrafisz najlepiej ale pamiętając ,że Bóg jest na I miejscu- a wtedy wszystko zacznie sie powoli ukłądać. :lol:

Anonymous - 2014-11-15, 18:35

Krzyśku a dlaczego masz nie powiedzieć żonie że nie zgadzasz się na rozwód. Skoro chce Cię opuścić to jak sam mówisz jej decyzji nie zmienisz, skoro chce się rozwieść i złoży wniosek to też jej nie powstrzymasz, ale Ty tego nie chcesz, więc powiedz to!!!
Mąż napisał do mnie, że złożył wniosek, że ciągle słyszy jakieś rzeczy na temat swój i kochanki i chce mieć święty spokój. odpowiedziałam, że będę robić wiele aby to małżeństwo przetrwało. Nie wiem czy go to denerwuje, czy co, ale jestem spokojniejsza. Chyba z biegiem czasu nie tylko też lżej nam gdy widzimy jak ktoś na nasze działanie i tok myślenia puka się w czoło, ale i zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę ważne co tam głęboko w nas...co warto pielęgnować...

Anonymous - 2014-11-15, 20:28

Super ! Wszystko fajnie wygląda teoretycznie ! Zycie wszystko weryfikuje . I te wszystkie wasze porady czasami można sobie .........
Anonymous - 2014-11-15, 23:29

krzysiekk24 napisał/a:
dlaczego nie powiem żonie, że nie zgadzam się na rozwód, że ją kocham - na sali sądowej to dopiero powiem? Że się modliłem? Że nie chce aby odchodziła?

I co ja mam myśleć? Zaufać Panu Bogu, czy ludziom, których na mojej drodze postawił, którzy mówią, abym działał. Jak to jest, czy ktoś mnie oświeci ?

Nic nie robię, bo nie chce po ludzku naprawiać sprawy.


Jest taka historia.

Żył pewien bardzo pobożny człowiek we wsi nad brzegiem wielkiej rzeki. Pewnego dnia wielka powódź zalała całą okolicę tak, że człowiek ów musiał schronić się przed wodą na dachu. Był jednak spokojny o swoje życie, ufał Bogu i się modlił. Podpłynęła do niego łódka, ale odmówił zabrania tłumacząc, że ufa Bogu i On go wyratuje. Woda się ciągle podnosiła, a ów człowiek ciągle żarliwie się modlił. Podpłynął do niego ponton, ale sytuacja się powtórzyła - mężczyzna odmówił i nadal siedział na dachu. W końcu dom podmyty przez rwącą wodę zawalił się, a mężczyzna utonął. Trafia do Nieba i pierwsze co robi to zwraca się z wyrzutem do Boga:
- Czemu mnie nie ratowałeś?! Tak żarliwie się modliłem!
- Nie ratowałem? Dwa razy posłałem Ci łódź.

krzysiekk24 módl się i nie przegap łodzi.

Anonymous - 2014-11-16, 07:43

krzysiekk24 napisał/a:
Nic nie robię, bo nie chce po ludzku naprawiać sprawy.


Ja do wypowiedzi poprzedniików mogę dodac tylko te słowa

"Módl się tak jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od Ciebie ”
Św. Ignacego Loyola

Bo łaska opiera sie na naturze



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group