Życie duchowe - uwierzyć naprawdę
Anonymous - 2014-09-07, 20:22 Temat postu: uwierzyć naprawdę Witajcie,
Na forum zarejestrowana jestem już ponad rok. Za miesiąc miną 2 lata od rozwodu. Choć dalej boli, to staram się wierzyć... No właśnie i tu mam problem. W Kogo? W co chcę wierzyć? Mam ogromne problemy z wiarą. Czasem nawet nie wiem czy wierzę tak naprawdę w Boga czy próbuję wierzyć, żeby mieć jakąkolwiek nadzieję i punkt odniesienia.
Mam problem ze szczerą modlitwą. Łapię się na tym, że traktuję modlitwę raczej jak obowiązek, że jeśli nie pomodlę się 2 razy dziennie to już w ogóle nic w moim życiu się nie zmieni. I nie chodzi tylko o rozwód. Problemy z mamą, z pracą i kilka innych. Czuję po prostu jakbym utkwiła w miejscu i nie potrafię się ruszyć.
Bardzo bym chciała żeby moje życie się zmieniło. Nie chcę takiego życia jakie mam teraz. Niedawno trafiłam na temat mocy uwielbienia. Staram się od 2 dni dziękować za wszystko,ale tak trochę na siłę.
Nie umiem przestać upierać się przy swoim planie na życie, choć wiem, że ja nic nie mogę zmienić w tej sprawie, w której najbardziej bym chciała, czyli w kwestii uzdrowienia mojego małżeństwa. Z mężem praktycznie nie mam nawet kontaktu, mieszkamy w osobnych miastach. Tutaj tylko Boża interwencja i cud. Staram się wierzyć, że wszystko jest częścią Bożego planu na moje życie i to wszystko ma tak być, ale nie potrafię się tym cieszyć. Po prostu tak po ludzku nie potrafię. Mam 29 lat, od 2,5 roku jestem sama. Czuję się z tym źle. Tyle tu czytam o nieuzależnianiu swojego szczęścia od drugiej osoby. Ale nie poradzę, że czuję się po prostu samotna. Nie mam się do kogo przytulić, z kim pogadać, pójść do kina czy na spacer itp. Patrzę na moje koleżanki - szczęśliwe mężatki i zazdroszczę im.
Chciałabym umieć się modlić tak po prostu. Z radością iść do kościoła, na mszę. Ale to też robię z obowiązku. I to nawet nie w niedzielę, tylko w sobotę wieczorem żeby mieć "wolną" niedzielę. Niedługo wybieram się na Wieczór Uwielbienia. Też trochę z nadzieją, że może coś się zmieni. Jak nie w moim życiu, to we mnie.
Przesłuchałam kilka polecanych linków, poczytałam co nieco, ale na mnie to nie działa po prostu. Do mnie to wszystko nie przemawia. Tęsknię za swoim dawnym życiem z mężem, choć wiem, że nic nie da rozpamiętywanie tego. Wiem, że to było, minęło i już nie będzie.
Jak Wy to robicie, że potraficie się z tym szczerze pogodzić? Że potraficie szczerze się modlić, zaufać itp. Potraficie się cieszyć każdym dniem.
Ja czuję jakby we mnie coś się zacięło. Na zewnątrz udaję, że wszystko jest ok. Ale co czuję w środku to tylko ja wiem.
Anonymous - 2014-09-07, 20:59
majola napisał/a: | Staram się od 2 dni dziękować za wszystko,ale tak trochę na siłę. |
i dobrze zaczynasz, efekty przyjdą same ale trzeba na to czasu więc ćwicz cnotę cierpliwosci
Anonymous - 2014-09-07, 21:14
Majola, przeżyłaś solidnie fazę żałoby po rozwodzie? Może tu tkwi problem?
Masz gdzieś Ognisko Sychar w pobliżu?, bratnie dusze powodują, że samotność jest mniej dotkliwie odczuwalna.
No i mi bardzo pomogła jedna msza z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. Po ponad dwóch latach od rozstania coś się odblokowało i ból odszedł, a w zasadzie przestał dusić.
Anonymous - 2014-09-07, 21:15
Majola
nie porownuj sie do innych.
sytuacja kogos kto na 29 i 49 czy 59
jest zupelnie inna
Anonymous - 2014-09-07, 22:05
A co to znaczy tak naprawdę przeżyć żałobę? Ja mam problem z przeżywaniem żałoby, a tak naprawdę musiałam przeżywać 2 żałoby. Miesiąc po moim ślubie zmarł nagle mój ukochany Tata. Nie potrafiłam sobie z tym kompletnie poradzić. Kilka miesięcy później z dnia na dzień odszedł mój mąż. Pół roku po jego odejściu rozwód. Mieszkam z mamą-despotką, która wszystko wie najlepiej i tylko jej podejście do życia jest jedyne słuszne. A jest zupełnie inne od mojego, więc jak nie trudno się domyśleć nie umiemy się dogadać. Moja mama jest z wykształcenia psychologiem, więc doskonale umie manipulować i traktuje mnie nie jak dorosłą osobę, ale jak 13latkę. Mam problemy z pracą, więc nie stać mnie póki co ani na wynajem ani na kupno mieszkania żeby się wyprowadzić.
Ognisko Sychar mam w mieście obok, ale nie czuję się na siłach. Nawet u mnie w parafii kiedyś słyszałam, że było jakieś spotkanie dla osób po rozwodzie. Jestem raczej zamkniętą osobą, introwertyczką. Może w tym też tkwi problem. Ze znajomymi się spotykam, wychodzę do ludzi. Ale jak wracam z takich spotkań to dopiero łapie „doła”. Przecież człowiek został stworzony „do pary”.
Nie mam swojego miejsca na ziemi. Czuję jakbym siedziała w środku jakiegoś sztormu.
Widzę i wiem co w moim życiu jest chore. Zmieniłam się przez ten rok wewnętrznie. To co we mnie było złe, to co przyczyniło się do rozpadu mojego małżeństwa w większości zwalczyłam. Tak mi się przynajmniej wydaje. Tylko ciągle czuję ból i tęsknotę. Męczą mnie pozostałe sprawy, te o których wspominałam – problemy z pracą, z wyprowadzką. Czuję się jak nieudacznik, bo każdy normalny człowiek powiedziałby że co za problem wziąć pierwszą lepszą pracę i coś wynająć. A dla mnie samej to jest nierealne. No i ten problem z wiarą. Nie chcę się modlić tylko po to, żeby osiągnąć swój cel, żeby coś uprosić. A tak to póki co wygląda, choć efektów nie ma. Nie czuję tej „Bożej obecności”, spokoju w sercu itp. o czym tyle piszecie. Może chciałabym za dużych cudów i nie dostrzegam tych mniejszych. No ale nie dostrzegam. Albo nie umiem docenić.
Tak, chciałabym żeby moje małżeństwo zostało cudownie uzdrowione, odrodzone. Ale chyba nawet nie w tym rzecz. Chciałabym po prostu ruszyć z miejsca. Poczuć, że coś mogę. Najbardziej chyba męczy mnie relacja z moją mamą. Próbowałam ją zmienić (relację), ale moja matka jest niereformowalna. Wiem, że w pewnym momencie mojego małżeństwa zachowywałam się tak samo jak ona. Zobaczyłam to i zmieniłam (niestety już po odejściu mojego męża, więc nie miał okazji się o tym przekonać), staram się cały czas i kontroluję w tej kwestii.
Nawet pisząc tego posta czuję jakbym na wszystko znajdowała wymówkę. Ognisko – nie bo…, wyprowadzka – nie bo… itd., itp. Ja naprawdę nie wiem jak się ruszyć z miejsca. Boję się. I sama siebie mam dość.
Niedługo wybieram się, tak jak pisałam, na Wieczór Chwały, a 2 tygodnie później jest Wieczór Uwielbienia z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie i też się wybieram. Po ostatnim takim wieczorze (na którym nie byłam, nie wiedziałam nawet że coś takiego jest) sama byłam świadkiem cudu – koleżance przed samą operacją usunięcia guzków odwołali operację, bo guzki zniknęły. Lekarze sami mieli jedno wytłumaczenie – cud. O jej zdrowie 2 tygodnie wcześniej na wieczorze Uwielbienia modliła się nasza wspólna koleżanka. A ja jak ten niewierny Tomasz i tak wątpię, bo może i innym cuda się zdarzają, ale na pewno nie mi.
Anonymous - 2014-09-07, 22:12
Majola, a napisz jak Ty przeżywasz żałobę....? Jak po Tacie, jak po rozwodzie?
No i wygląda na to, że to "niebo" jest Twoim na razie priorytetowym problemem Ognisko - nie bo.... A taki jeden fajny forumowicz "nałóg" pisał w takich przypadkach - zanieś na spotkanie ciało, duch podąży za ciałem w swoim czasie Spróbuj. Na spotkaniu Ogniska nic nie musisz mówić, możesz wyłącznie słuchać, w sam raz dla introwertyków.
Anonymous - 2014-09-08, 09:13
Z tego co piszesz czuję,że jesteś mocno zagubiona w tym wszystkim i nie wiesz od czego zacząć by pójść do przodu... Sama sobie nie poradzisz, pozwól sobie pomóc. Skorzystaj ze wspólnoty Sychar... Idź na spotkanie, powoli - krok po kroku ... Ustaw na nowo priorytety w życiu, wyznacz cele, plany i do działania... Nawet nie wiesz jak bardzo Cię rozumiem. Byłam w takim samym punkcie jak Ty... Zbyt wiele problemów w krótkim czasie mnie przytłoczyło - kryzys w małżeństwie, śmierć dzieci, ciężka choroba... Dalej walczę o życie, ale odzyskałam równowagę, wróciłam do świata żywych ... W ogromnej części pomógł mi Sychar tzn. moi Przyjaciele ze wspólnoty, którym zaufałam i pozwoliłam sobie pomóc.... Pomógł mi program 12 kroków, pomogły rekolekcje ... Odnalazłam Boga, sens wiary i znaczenie religii... Mimo wszystko znalazłam swój cel , swoją drogę w życiu ... Przyjmij zasadę, że nic co dzieje się każdego dnia nie jest zwykłym przypadkiem ... To znaki, nad którymi warto się zatrzymać, przemyśleć oraz zauważyć ich sens w odniesieniu do własnego życia, własnej sytuacji, własnych problemów ...
Powodzenia ...
Anonymous - 2014-09-08, 11:20
Witaj Majola!
W kwestii modlitwy to bardzo CI polecam te wieczorki uwielbienia i Msze Św. o uzdrowienie. Mnie baaardzo zmieniły stosunek do modlitwy, chociaż mam z nią wiecznie kłopoty - zminiałam formę teraz tzn. modlę się np. modlitwą św. J.Bosko 'uwielbiam Cie o mój Boże...' albo różnymi piesniami, chętniej czytam Pismo św. Z ksiązką MOc uwielbienia też się spotkałam, ale mnie odrzuciło po tym dziękowniu za alkoholizm ojca - troche mi sie to gryzie z moim spojrzeniem na Boga jako kogoś kto napewno NIE CHCE zeby ktos tkwił w grzechu. Ale też widze już że serio mam Bogu za co dziekować bo mimo tego zła, które dzieje się w moim życiu ON jest ze mną i mnie przeprowadza przez to. Poza tym musiałam sobie 'naprostować' pewne mity religijne w których wyrosłam (które serwują też czasem niektórzy książa na kazaniach) żeby się otworzyć na Pana Boga. Na sam koniec dodam, że czytam dzienniczek św. Faustyny, w którym pisze ona o swoich zmaganiach z trudnosciami na modlitwie i to też mi pomaga. Co do tęsknoty to ona chyba nigdy nie znika, tylko chodzi o to, by się nauczyć cieszyć życiem mimo tej tęsknoty :)
Anonymous - 2014-09-14, 17:28
Tak, jestem mocno zagubiona.
Żałoba. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie jak ją przeżyłam. Po śmierci Taty zamknęłam się w sobie, pierwszy miesiąc praktycznie non stop płakałam, siedziałam na cmentarzu, nie chciałam dać sobie pomóc, wszystkich odrzucałam, stany depresyjne. Potem dostałam pracę i w nią uciekałam. Mój mąż poczuł się odrzucony, nieważny, a obok była „przyjaciółka”, która tylko kombinowała. Mówiłam mężowi, że widzę, że coś jest na rzeczy, prosiłam żeby ograniczył z nią kontakt tylko do spraw służbowych. Mój mąż niestety mnie okłamywał, że tak zrobił a potajemnie się z nią spotykał i tak. Jeszcze na początku roku oglądaliśmy w internecie mieszkania żeby wyprowadzić się od mojej mamy, sprawdzaliśmy zdolność kredytową. A potem nagle na przełomie lutego i marca mąż oświadczył, że chce separacji, że już mnie chyba nie kocha, nie wierzy w nas, nie ufa mi itp. Chodziło o to, że ja ciągle zmieniałam zdanie co do wszystkiego. Raz coś chciałam, a za chwilę jednak nie. Niezdecydowanie to moja główna wada. Oczywiście po jego „oświadczeniu” był szok, awantury itp. Potem moje przepraszanie za awantury i słowa, które nigdy nie powinny paść i jego nieugięta postawa. Znów stany depresyjne, na przemian bluzganie i przepraszanie itp.
Od tego roku ledwo bo ledwo ale jakiś kontakt się pojawił. Pierwszy raz od 1,5 roku się widzieliśmy (wiedziałam, że będzie w moim mieście i poszłam tam gdzie wiedziałam że będzie). Spotkanie przebiegło zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Na chwilę ożyła we mnie nadzieja. Oczywiście mój mąż jest w związku z tą „przyjaciółką”. Dwa dni po pierwszej rozprawie rozwodowej pojechali razem na wakacje. Podczas tego naszego spotkania nie wydawało mi się żeby był szczęśliwy, padło parę razy „żałuję”, ale jego „żałuję” wcale nie oznacza tego samego co moje „żałuję”. No i gdyby nie był szczęśliwy pewnie chciałby to zmienić. Więc skoro ciągle jest z nią, a ze mną wcale nie szuka kontaktu to uważam, że jest szczęśliwy.
A ja tkwię sama. Czuję się samotna, bo po prostu brak mi jego. I żadni znajomi, przyjaciele ani modlitwy nie zastąpią mi drugiej osoby obok. I z tym nie potrafię się pogodzić. Jestem młoda, mam swoje potrzeby, potrzebę bliskości. Tak jak każdy chciałabym kochać i być kochana, mieć swoją rodzinę. Faceci mnie podrywają, zapraszają na randki a ja odmawiam, bo podobno powinnam być wierna. Zresztą żaden facet do mnie „nie przemawia” bo żaden nie jest nim. A ja nie wierzę, że moje małżeństwo da się uratować. Nie chcę być sama. Nie widzę sensu tego wszystkiego. Nie umiem się modlić. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi.
Sporo przeszłam w życiu, nie chcę tutaj o wszystkim pisać. Były okresy, że sama sobie tłumaczyłam, „co z tego że inni mają takie życia, ale ja mam takie i nic na to nie poradzę, widocznie tak ma być”. Ale wkurza mnie to, bo też bym chciała mieć „normalne” życie, normalną rodzinę. A tego wszystkiego nie będę mieć, bo mój mąż układa sobie życie, a ja nie mogę i nie umiem z kim innym. I z tym nie umiem się pogodzić. Sama nie wiem czy to ma jakiś sens.
Anonymous - 2014-09-21, 11:43
Możecie mi polecić jakieś książki, które mogą mi pomóc się wreszcie podnieść? Zaczęłam czytać „Urzekającą”. Na razie ok 30 stron i póki co nic do mnie jakoś szczególnie nie przemówiło. No ale zobaczymy co będzie dalej. Potem planuję poczytać „Dzikie serce”. A dalej nie wiem. „Granice w relacjach małżeńskich” czy „Miłość potrzebuje stanowczości” – tytuły powtarzane tu jak mantra, ale nie sądzę żeby mi się przydały. Jak mi się uda dorwać, to jeszcze „Moc uzdrowienia” poczytam.
Może ja jestem jakaś szczególnie oporna, że nic do mnie nie przemawia. Tęsknię, boli i nie mam już siły. Po prostu czuję się wykończona szarpaniem się sama z sobą.
Wkurzam się, bo czytam forum i tyle ludzi tu się pojawia, poczytają, posłuchają, pomodlą się i za chwilę Alleluja – cud, mąż wraca. Pewnie upraszczam. Ale jestem mega zła. Zła na Boga czemu ja mam ciągle pod górkę (nie piszę tu oczywiście o wszystkich moich problemach). Nie chcę być sama. Nie chcę żeby ciągle tak bolało, a nie potrafię odpuścić. Proszę, błagam, dziękuję od 1,5 roku i nic. Ciągle pod górkę. Każdy potrzebuje wytchnienia. Mam dość.
Anonymous - 2014-09-21, 12:17
majola napisał/a: | A dalej nie wiem. „Granice w relacjach małżeńskich” czy „Miłość potrzebuje stanowczości” – tytuły powtarzane tu jak mantra, ale nie sądzę żeby mi się przydały. |
puki nie przeczytasz to się nie dowiesz - prawda ???
Anonymous - 2014-09-21, 13:22
Prawda. Ale miałam na myśli to, że nie przydadzą mi się raczej, bo moje małżeństwo w praktyce nie istnieje od 2,5 roku i nie wierzę w takie cuda, że może się odrodzić.
Chcę się pozbyć bólu i tęsknoty. Na razie to ja rozpaczliwie chcę się wyrwać z tego w czym teraz tkwię, z tej próżni i dopiero szukam Boga i nie umiem go znaleźć. Jestem chyba jedyną osobą na forum, która nie potrafi naprawdę szczerze uwierzyć. I o takie pozycje mi chodzi, które w tym mi pomogą - w znalezieniu Boga, w ukojeniu bólu, w zrozumieniu po co to wszystko.
Anonymous - 2014-09-21, 14:10
Masz ojca drugiej stronie, może pomódl się za niego i poproś go by Ci pomógł w tej sytuacji jaką masz, rodzice nadal pomagają swoim dzieciom po śmiercie podobno skuteczniej niż za życia.
Anonymous - 2014-09-21, 19:43
Majola, mam dosyć podobną sytuację, tylko chyba rodzice zdrowsi, bo wspierają, nie wypytują a czasem zdarzy im się wspomnieć, że widzą że tego i tego dnia było ze mną niedobrze. Wiem jak nieciekawe jest to pogubienie - pragnienie wiary, cudów, modlitwy, drobne punkty zaczepienia, które przywracają nadzieje i znowu ta rzeczywistość - poczucie osamotnienia, wszyscy dookoła szczęśliwi, koleżanki rodzą dzieci a my tu tkwimy jak w ślepej uliczce... Minie... Nie zapomnisz ani nie wymarzesz ale przestanie boleć tak drastycznie...
Moje propozycje, które przez te 1,5 roku pomogły w powolnym odnajdywaniu sensu - Urzekającą pomijam bo zupełnie przy takim odrzuceniu nie miałam poczucia kobiecości, wiec kompletnie nie zrozumiałam. Nie mniej wrócę...
1 - Nowenna Pompejańska
2 - rekolekcje o. Szustaka - m.in moc w słabości się doskonali
3 - czytanie Pisma Św. - z wstępną modlitwą do Ducha Św - propozycja właśnie o. Szustaka, aby taką samemu dla siebie ułożyć
4 - polecona przez jedengo z forumowiczów pozycja o. Augustyna Pelanowskiego "Wolni od niemocy" - całe wakacje ciągnęłam, o uzdrowieniu pochylonej kobiety, ale bardzo pomogła - sam opis przemawia do wielu z nas.
Dzięki za wzmiankę o Mocy Uwielbienia - już wiem pod jakim tytułem spędzę miesiąc październik.
Trwaj w modlitwie, wierz, czytaj wpisy i szukaj... Nie rozwiązania sytuacji, ale wiary, miłości i nadziei...
|
|
|