To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Dział techniczny - A to też uważacie za cud?

Anonymous - 2014-09-28, 10:56

DHL1 napisał/a:
To i tak będzie postrzegana jako agresor-bo zwyczajnie myśli wbrew zamysłom drugiej strony i jego oczekiwaniom.


Do czasu.
Tak uważam, z tym, że raczej trzeba się nastawić na długi dystans liczony w latach.
W życiu męża/żony może wydarzyć się wiele sytuacji, których nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić.
A co będzie jak pewnego dnia naszym współmałżonkom Pan udzieli łaski prawdziwej Wiary?
Jaki obraz nas, w oczach naszych współmałżonków umożliwi, ułatwi im rozważenie czy może jednak możemy być razem?
Czy utrwalony przez wiele lat obraz agresora, pozwoli dopuścić do głowy myśl o ewentualnym powrocie?
Wtedy nie będzie ważne co mówili na nasz temat, że to wszystko nasza wina i jesteśmy winni nawet tego, że deszcz pada.
Ważne będą fakty, jakie dopiero wtedy zauważą, na które pracujemy teraz.

A jeśli tak jednak się nie stanie? To co z tego. Dzięki mojej postawie mogę sobie spojrzeć w lustro, prosto w oczy. Dla mnie to bardzo dużo znaczy.

Anonymous - 2014-09-28, 18:39

twardy napisał/a:
Dzięki mojej postawie mogę sobie spojrzeć w lustro, prosto w oczy. Dla mnie to bardzo dużo znaczy.

Twardy napisze uczciwie jeszcze jakiś czas temu myślałem podobnie.

Dziś nauczyłem się bardziej szanować siebie......

pozdrawiam

Anonymous - 2014-09-28, 18:55

DHL1 napisał/a:
Twardy napisze uczciwie jeszcze jakiś czas temu myślałem podobnie.

Dziś nauczyłem się bardziej szanować siebie......


Ale ja właśnie z szacunku do siebie samego pragnę żyć tak, aby móc spojrzeć w lustro, a jeszcze bardziej aby móc spojrzeć w oczy Jemu - wiszącemu na krzyżu.
Bo czego innego jak nie Miłości ON oczekuje od nas?
"Kochajcie nieprzyjaciół swoich", a ja mam być agresorem w stosunku do własnej żony?

Anonymous - 2014-09-28, 19:32

DHL1 napisał/a:


A one są zazwyczaj proste ZREZYGNOWAŁAM/ŁEM............ZAKONĆZYŁAM/ŁEM....

NIE KOCHAM I NIGDY NIE KOCHAŁAM/ŁEM...

Zatem to nasze czekanie.. trwanie.. ..postawy przyjacielskie....pokazywanie odpowiedzialności za związek...są zazwyczaj odbierane jako: nękanie, upierdliwość
albo w ostateczności coś z rozumiem (nie tak)


dobrze,że dodałeś ważne słowo "zazwyczaj"....tu na forum było wiele świadectw,gdzie nawet po latach,małżonek potrafi przemienić się,a przede wszystkim zaczyna doceniać małżonka i jego postawę,stanowczą,ale przyjazną....pamiętasz świadectwo bodajże Mariusza?męża Swalow....owszem,miał jeszcze inne bodźce,które sprawiły przemianę jego serca i spowodowały chęć do zerwania z kochanką,także i ona sama się do tego przyczyniła(a może naturalna kolej rzeczy,czyli zwykłą szara codzienność,która obnaża wady,nie widziane dotąd w zakochanych czy zauroczonych oczach.....gdyby żona Mariusza była wredna,złośliwa,mściwa,zawistna....najpewniej zerwałby z kochanką,ale i wcale nie chciałby wracać do żony...Mariusz wrócił dlatego między innymi,że jego żona cały czas zachowała niezłomną postawę,ale i nie pielęgnowała wrogości wobec męża,nie nastawiała dzieci przeciwko niemu,słowem okazała klasę,którą pogubiony i niedojrzały gość docenił po czasie,ale docenił,i teraz sa szczęśliwi...........wiec nie zawsze,zazwyczaj..........a często-to prawda-bo rzadko kiedy opuszczony małżonek zachowuje godność....i na forum też były takie historie opisywane.......porzucona żona wysyłała esemesy z wulgaryzmami, nastawiała dzieci przeciwko ojcu lub prosiła dzieci o pomoc w wygonieniu męża z domu.....opisywane było tu na forum z dumą,jak to one nie ustawiły swoich mężów....tylko,że w takim przypadku,choćby kochanka okazała się jędzą,gdyby "miłość" szybko się skończyła i człowiek zrozumiałby,jakim był głupcem,to sorry,to takiej wrednej żony mało kto by chciał wrócić.......ostatecznie żona też nie akceptowała pełnego wad męża,który ją ranił i krzywdził.....aczkolwiek i rozumiem uczucia porzuconej osoby,zwłaszcza dla osoby trzeciej....jest to ból,który zasłania rozsądek.....warto wiec pokazywać alternatywę dla takich osób....nie,żeby dać złudną nadzieję,ale żeby dać szansę......szansa to nie pewność,ale poczucie,że się zrobiło ze swojej strony wszystko,co można....to osobie porzuconej wtedy lepiej żyć z takim poczuciem....także Norbi,robisz to dla siebie de facto :-D

Anonymous - 2014-09-28, 19:46

krasnobar napisał/a:
robisz to dla siebie de facto :-D


Tak właśnie czuję. :-D

Anonymous - 2014-09-28, 22:04

Krasnobar, z tego, co kojarze, maz Swallow ma na imie Mateusz. Mam nadzieje, ze pojednanie miedzy nimi nadal trwa. Tak, takie gesty robi sie dla siebie, pytanie, czy to dobra motywacja... Przepraszam za brak polskich znakow.
Anonymous - 2014-09-29, 07:12

Filomena napisał/a:
Tak, takie gesty robi sie dla siebie, pytanie, czy to dobra motywacja...


Myśle, ze kazdy z nas powinien odszukać i rozpoznać w sobie te motywacje, przyjrzeć sie jej dokładnie.

krasnobar napisał/a:
DHL1 napisał/a:

Zatem to nasze czekanie.. trwanie.. ..postawy przyjacielskie....pokazywanie odpowiedzialności za związek...są zazwyczaj odbierane jako: nękanie, upierdliwość
albo w ostateczności coś z rozumiem (nie tak)


Norbercie, nie rozumiem tej wypowiedzi. Jesli jest tak odbierane, to widocznie w jakims stopniu tak jest, moze zbytnie narzucanie takich postaw, albo zbyt emocjonalne reakcje na zachowania lub słowa współmałżonka, bądz zniecierpliwienie brakiem efektów takich postaw?

Anonymous - 2014-09-29, 09:21

Filomena napisał/a:
Krasnobar, z tego, co kojarze, maz Swallow ma na imie Mateusz. Mam nadzieje, ze pojednanie miedzy nimi nadal trwa. Tak, takie gesty robi sie dla siebie, pytanie, czy to dobra motywacja...


przepraszam,wiedziałem,że na imię na M,ale nie pamiętałem dokładnie....Mateusz,oczywiście....też mam nadzieję,że pojednanie między nimi trwa....Filomenko,czy to dobrze,że takie gesty robi się dla siebie?i czy to dobra motywacja?jeśli weźmiemy pod uwagę najważniejsze przykazanie miłości,jakie dał nam Bóg,to jak najbardziej...poza tym,bądźmy szczerzy,jesteśmy tak ułomni na swój sposób,my ludzie,że większość rzeczy,które robimy,ma nam służyć.....nikt dobrowolnie nie podda się cierpieniu i nikt z porzuconych nas tu małżonków,zdradzonych dobrowolnie nie postawił się w tej sytuacji zdrady czy cierpienia....nikt nas o zdanie nie pytał....ale skoro już jesteśmy w tej sytuacji,to trzeba tak działać,by nie dać się złemu......a o to łatwo,kiedy łzy w oczach,złość,gniew dusi nas,brak perspektyw,zazdrość.....i nie dlatego,żeby naszym małżonkom się lepiej z nami żyło,ale żeby nie zgnić samemu w złych emocjach....człowiek nie jest jakoś mocno skomplikowany....jeśli zdradzacz opuszcza żonę/męża,to każda nowa wada, złe zachowanie,gest,szpilka itd jest tylko i wyłacznie potwierdzeniem jego decyzji....a kiedy brak takowych,w wielu przypadkach(nie twierdze,że we wszystkich)prędzej uruchamia się tęsknota,żal za tym,co było,konfrontacja z obecną partnerką/patnerem,która/który być może wypadnie całkiem blado przy trwającym,pełnym godności mężu/żonie......i co osobie wierzącej pozostaje tak naprawdę?jeśli trwanie,to niech ono będzie sensowne,niech daje poczucie radości czy zadowolenia POMIMO wszystko.....niewierzącym łatwiej....rozwód i nowy partner....kązdy sam decyduje za siebie i każdy za swoje decyzje kiedyś tam odpowie.......
Norbert,szkoda,że nie ma tu na forum Twojej żony,albo że nie możecie porozmawiać w obecności jakiegoś mediatora,byś ktoś mógł obiektywnie ocenić,czy faktycznie nękasz,czy to wymówka.....nam się może wiele wydawać,a druga strona może odbierać to po swojemu....nie ma szans na jakąś terapię?choćby rodzinną,jeśli nie małzeńską,wszak rodziną jesteście i będziecie zawsze........łączą Was dzieci...być może oboje byście się dowiedzieli o sobie czegoś,co pozwoli Wam na nowe spojrzenie na siebie..........można pomodlić się do Ducha Świetego o dobrego terapeute i o atmosferę dobrej rozmowy z żoną na ten temat....moją modlitwę masz....pozdrawiam,Szymon

Anonymous - 2014-09-29, 10:52

DHL1 napisał/a:

Zatem to nasze czekanie.. trwanie.. ..postawy przyjacielskie....pokazywanie odpowiedzialności za związek...są zazwyczaj odbierane jako: nękanie, upierdliwość
albo w ostateczności coś z rozumiem (nie tak)

Ale moim zdaniem to chyba po prostu reguła.
Małżonek odchodzący (zdradzający) uznaje w pewnym momencie małżeństwo za umarłe, wyczerpane, skończone. Czy ma odwagę by odejść uczciwie zanim zdradzi to inna sprawa.
Ale zawsze jest przekonany o tej śmierci małżeństwa, a przynajmniej wierzy w to - bo to usprawiedliwia w jego oczach czyn odejścia/zdrady.
I zawsze reakcja protestu ze strony porzuconego małżonka będzie przez odchodzącego odbierana jako atak na jego wolność, jako coś czego nie potrzebuje, nie chce, nie oczekiwał i się nie spodziewał.
Niezgoda zawsze będzie odbierana negatywnie.

Przecież każdy "zwijający" się ze związku ma nadzieję, że mąż/żona "nie będzie robił problemów". I że "się dogadają" - czyli że odchodzący przeskoczy na nowy pachnący kwiatek, a stare zielsko nie będzie mu truło planów swoim widokiem :-P
I każdy protest jest odbierany przez odchodzącego źle. Czy to jako zamach na wolność, czy to jako odbieranie mu "prawa do szczęścia", czy to jako nękanie.....
Nigdy się to nie spodoba przecież, bo nie pasuje do nowych kolorowych marzeń!

Czy w związku z tym każdy porzucony ma zacisnąć zęby i się nie odzywać? Bo będzie źle odebrany, bo będzie przeszkadzał.......?

Wiem, że co innego brak zgody na rozwód po miesiącu od zdrady/odejścia, a co innego po 15 latach (respect!).
Ale mechanizm jest moim zdaniem ten sam.

Sama doświadczyłam tego w małym ale bolesnym wymiarze.
Gdy oddaliliśmy się od siebie tak bardzo z mężem, oboje oślepliśmy na swoje potrzeby. Ja pierwsza przejrzałam - gdy już było za późno, gdy już wspólniczka zamieniła się w powierniczkę i kochankę, gdy już były realne plany nowego wspólnego życia u boku nowej kochającej kobiety.
Wtedy ja się ocknęłam. I nieświadoma ogromu problemu, zaczęłam aktywnie działać. W celu ratowania małżeństwa... które wtedy było zakopane pod ziemią, ale ja o tym nie wiedziałam.
Pierwsze reakcje wiem jakie były: totalne zaskoczenie i ... no kłopocik jest. Mąż był pewien, że juz po temacie, że droga wolna. A tutaj niespodzianka: trup spod ziemi przemówił, wygrzebuje się z dołu, otrzepuje i czegoś chce, coś tam gada o jakimś ratowaniu...

I nie wiem ile trwało zanim mój mąż dostrzegł w mojej postawie wartość. Zapewne bardzo długo, bo najpierw moja postawa była kłodą pod nogi w realizacji kolorowych planów.

W końcu dostrzegł, ale uważam że to łaska Boga którą otrzymał on i ja. Dlaczego wtedy i dlaczego my i dlaczego potem wszystko tak? Nie wiem, może tak jak mi ostatnio ksiądz powiedział: być może dopiero po śmierci się dowiesz.

Anonymous - 2014-09-29, 11:24

Cytat:
Zatem to nasze czekanie.. trwanie.. ..postawy przyjacielskie....pokazywanie odpowiedzialności za związek...są zazwyczaj odbierane jako: nękanie, upierdliwość
albo w ostateczności coś z rozumiem (nie tak)


Bywa tak, lecz jest szeroko gama różnorakich zachowań, która w opinii porzuconego zawiera w sobie troskę o małżeństwo
Od godnego trwania w postawie, twardej ALE jednak miłości, oczywistej postawy oczekiwania ale pod pewnymi warunkami, stawianymi temu wypisującemu się z małżeństwa ale jakże istotnymi by związek mógł wyjść z impasu, do wchodzenia w ....... temu co krzywdzi, infantylnym i rozpaczliwym zapewnianiu o miłości bezwarunkowej czegokolwiek ten wypisany dopuściłby sie, zapraszaniu do powrotu na warunkach jakiekolwiek zdradzający sobie mógłby wymyśleć, na dodatek, gdyby go to w ogóle zajmowało itd.

O negatywnej postawie wobec odchodzącego małżonka wspomnianej przez Krasnobara w ogóle nie mówimy ponieważ jest nie do przyjęcia w różnych aspektach. Owszem na początku pewne negatywne emocje, które w człowieku powstaną muszą znaleźć ujście i powinny dla komfortu psychicznego opuszczonego i reszty rodziny w całości wybrzmieć by nie utrwalić się jako stała postawa.
Poza tym uczucia jak nienawiść, chęć zemsty itd. są destrukcyjne najbardziej dla odczuwającego takowe.

Tak więc w moim odczuciu przytoczona tu postawa Swallow może być brana jako wzór do naśladowania.
Kto czytał dokładnie ten wie, że nie było uniżania się, płaszczenia, proszenia, histerii itd., w zamian były przedstawione jasne warunki na których mąż może wrócić przy jednoczesnym wskazaniu że miłość wciąż jest i chęć ratowania małżeństwa także.

Anonymous - 2014-09-29, 11:57

moc nadziei napisał/a:
Małżonek odchodzący (zdradzający) uznaje w pewnym momencie małżeństwo za umarłe, wyczerpane, skończone. Czy ma odwagę by odejść uczciwie zanim zdradzi to inna sprawa.

Ale zawsze jest przekonany o tej śmierci małżeństwa, a przynajmniej wierzy w to - bo to usprawiedliwia w jego oczach czyn odejścia/zdrady.

I zawsze reakcja protestu ze strony porzuconego małżonka będzie przez odchodzącego odbierana jako atak na jego wolność, jako coś czego nie potrzebuje, nie chce, nie oczekiwał i się nie spodziewał.

Niezgoda zawsze będzie odbierana negatywnie.



Przecież każdy "zwijający" się ze związku ma nadzieję, że mąż/żona "nie będzie robił problemów". I że "się dogadają" - czyli że odchodzący przeskoczy na nowy pachnący kwiatek, a stare zielsko nie będzie mu truło planów swoim widokiem

I każdy protest jest odbierany przez odchodzącego źle. Czy to jako zamach na wolność, czy to jako odbieranie mu "prawa do szczęścia", czy to jako nękanie.....

Nigdy się to nie spodoba przecież, bo nie pasuje do nowych kolorowych marzeń!

Dokładnie to i dokładnie tak moc nadziei.....
a zgodnie z tym jak się wyprowadziłem z domu na wniosek strony -to tak sobie miałem życ pogodzony z tym że ktoś już nie chce ze mną żyć.
Mój powrót zatem był niesubordynacja -wbrew temu co zdecydowała żona.
krasnobar napisał/a:
Norbert,szkoda,że nie ma tu na forum Twojej żony,albo że nie możecie porozmawiać w obecności jakiegoś mediatora,byś ktoś mógł obiektywnie ocenić,czy faktycznie nękasz,czy to wymówka.....nam się może wiele wydawać,a druga strona może odbierać to po swojemu....nie ma szans na jakąś terapię?choćby rodzinną,jeśli nie małzeńską,wszak rodziną jesteście i będziecie zawsze........łączą Was dzieci...być może oboje byście się dowiedzieli o sobie czegoś, co pozwoli Wam na nowe spojrzenie na siebie..

Kiedyś była na tym forum .
Co do mediacji ..terapii i temu podobnych???
zona dawno zakończyła temat ja i małżeństwo.
W 2008 roku separacją zdecydowała o zakończeniu naszego związku , od tego roku jestem jedynie byłym mężem i taki jest względem mnie stosunek.
Co tu jeszcze???
próbowałem kilka razy rozmawiać o nas i na nasz temat-jedyne co słyszałem to:
nas już nie ma, nie ma możliwości byśmy tworzyli związek, nie ma możliwości byśmy tworzyli życie razem, jestem byłym mężem, między nami jest przepaść ,nic nas już nie łączy.

Zatem mam sobie żyć sam-nie liczyć na cokolwiek i wreszcie zrozumieć że zona już mnie nie chce jako męża.

Zatem nie ma się co dziwić że wobec nieustannie ..tkwiących słów i przekonać od
2008 roku -przyszedł czas kiedy naprawdę zaczynam odpuszczać i darować sobie cokolwiek.
Po prostu nie ma takiej opcji!!!
mojej żonie tak pasuje ten styl życia jaki teraz ma że za nic go nie zweryfikuje.

Mentalnie w środku dokonała rozwodu- i w tej sytuacji nie ma już męża w jej życiu.

Liczy się tylko jej własne dobro, a wszystko co pochodzi od nas jest jej krzywdzeniem.

Nawet nie wiem jak to napisać i opisać-bo to naprawdę trudne

Anonymous - 2014-09-29, 12:11

DHL1 napisał/a:
Mentalnie w środku dokonała rozwodu- i w tej sytuacji nie ma już męża w jej życiu.

Liczy się tylko jej własne dobro, a wszystko co pochodzi od nas jest jej krzywdzeniem.


Dokładnie jak u mnie. I nie ważne czy ktoś ma rozwód cywilny, czy nie. Ważne jest to co napisałeś: "Mentalnie w środku dokonała rozwodu- i w tej sytuacji nie ma już męża w jej życiu".


DHL1 napisał/a:
Nawet nie wiem jak to napisać i opisać-bo to naprawdę trudne


Jesteśmy dla nich tak ważni w ich życiu jak zeszłoroczny śnieg. Trudne, oj trudne.

Anonymous - 2014-09-29, 12:40

Ciekawe, że dopiero gdy mnie zacytowałeś, to stwierdziłam, że powinnam edytować swój post.
Użyłam słowa "nigdy" a przecież nawet moja własna historia jest dowodem, że "nigdy nie mów nigdy"
8-)

Anonymous - 2014-09-29, 13:50

moc nadziei napisał/a:
a przecież nawet moja własna historia jest dowodem, że "nigdy nie mów nigdy"


Moc nadziei nawet mimo tak wspaniałego twego nicku- uwierz mi że nadzieja jest już jak to śpiewał zespół Lady Pank

Myślisz może, że więcej coś znaczysz
Bo masz rozum, dwie ręce i chęć
Twoje miejsce na Ziemi tłumaczy
Zaliczona matura na pięć
Są tacy - to nie żart,
dla których jesteś wart

Mniej niż zero
Mniej niż zero


Zawodowi macherzy od losu
Specjaliści od śpiewu i mas
Choćbyś nie chciał i tak znajdą sposób
Na swej wadze położą nie raz......


I ujmując w całości co powyżej :

nie wierzę-a wiesz moc nadziei
czemu???

od tego 2008 roku nawet jednej chwili...nawet jednego dnia nie było przejawu-że zona cos chce z naszym małżeństwem zrobić.

Położyła krechę i już...było. .skończyło się .. zapomniałam... .i już.
KONIEC



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group