To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Jak mam uratowąc małżeństwo jak mój mąz tego niechce

Anonymous - 2014-10-08, 17:04

LJ napisał/a:
jak mama mi jeszcze non stop mówi....nie interesuje sie, nic z tego nie będzie ...skladaj o alimenty i już...... jak tu skladać jak ja nadal chce uratować to małzenstwo

To, że złożysz o alimenty nie przkreśla małżeństa. Jeżeli mąż łoży na dzieci i bez problemu dogadujecie się w finanasach, to jst ok. Ale jak zaczyna ograniczac Ci fudusze, to Ty musisz coś z tym zrobic. W końcu o dzieci chodzi, prawda?
Ja w maju, gdy mąz zabrał wiekszą częśc swojej wypłaty i nie przyznał się, co zrobił z pieniędzmi, złozyłam pozew od razu, zrobiłam zastrzeżenie na poczcie, że tylko ja mogę odbierac swoje pieniądze i to, co dostałam, zawiozłam do rodziców. Oczywiście opłaciłam rachunki i miałam na zycie, ale w domu nie było ani grosika. Minął tydzień, jak męża otrzeźwiło. To, że złozyłam pozew pokazało mu, że nie ma ze mną żartów. Pierwsza rozprawa była po 3 tygodniach. Było to tak szybko, że nie odebrałam zawiadomienia z sądu. Wcześniej nic sobie nie robił z moich "straszeń" alimentami. Dopiero jak pokazałam, że potrafię, to wtedy coś zrozumiał.
Oczywiście potem też nie było dobrze między nami. Ale ta końcówka maja była swoistym przełomem, bo nie tylko jemu, ale i samej sobie pokazałam, że stac mnie na stanowcze kroki. Kolejne miesiące było róznie. Z reguły gorzej jak lepiej.... Ale obecnie sytuacja jest na tyle stabilna i mąż oddaje mi praktycznie wszystko, zmienił pracę na normalną, że zamiast pojawic się na rozprawie 5 wrzesnia, to wycofałam pozew. Wycofac możesz zawsze.
Mi też duzo osób odradzało, ale ja cieszę się, że to zrobiłąm. I choc było potem dużo upadków, kłotni itp, to póki co idzie ku lepszemu... Ale to ja musiałam pokazac, że rozstanie z nim nie byłoby dla mnie tragedią. Kiedy zaakceptowałam fakt, że możemy się rozejśc, zaczęłam terapię i powoli, jak renta, przyglądałam się sobie, a nie jemu, to kurcze jest coraz lepiej ;-)
Nie szanuje się błagającej kobiety. Bądż kobietą świadomą swojej wartości. A jeszcze w lipcu, czy kiedy stałam na klatce w haleczce, bo mąz zamknął mi drzwi przed nosem.... Co ta terapia robi z człowiekiem, że po wielukrotnym zmyciu głowy przez Sycharowiczów zaczynasz myslec, że od siebie i walki o swoją godnośc czas zacząc.... :-P

Anonymous - 2014-10-08, 17:41

MonikaMaria3 napisał/a:
po wielukrotnym zmyciu głowy przez Sycharowiczów zaczynasz myslec, że od siebie i walki o swoją godnośc czas zacząc.... :-P
Monia, chwała Panu, że to dojrzałaś, wyrażasz, no i że jest Sychar, co :-)
Anonymous - 2014-10-08, 18:46

GosiaH napisał/a:
Monia, chwała Panu, że to dojrzałaś, wyrażasz, no i że jest Sychar, co :-)

W dużej mierze dzięki Wam ;-)

Anonymous - 2014-10-09, 10:48

Monika,

Wielki szacun za pracę włożona w siebie :) Strasznie sie cieszę, bo myślałam o Tobie ostatnio jak Ci idzie...ale wow do przodu i z głową uniesioną jak trzeba :)

Anonymous - 2014-10-09, 15:32

Samboja napisał/a:
Wielki szacun za pracę włożona w siebie :) Strasznie sie cieszę, bo myślałam o Tobie ostatnio jak Ci idzie...ale wow do przodu i z głową uniesioną jak trzeba :)

Samboja, praca jest, ale czy w dobrym kierunku, nie wiem. Znowu wczoraj doszło do awantury, mąż wrócił z pracy i zaczął się czepiac o moją pracę, pensję i ogólnie znowu coś mu odwaliło. Na początku olałam to i spokojnie reagowałam... Potem przeszedł samego siebie i zaczęła się awantura. Bez wyzwisk, co prawda, ale było ostro...
W sumie to nie chcę takiego życia, jak większośc z nas tutaj. Wsumie dotarło do mnie, że mój mąż nie będzie tym wspaniałaym człowiekiem, którego znałam przed slubem. Nie szkodzi. Tylko ja jestem za siebie odpowiedzialna. Może trzeba postawic jasne i ostre ultimatum? Póki co nie piszę, nie dzwonię, nie kontaktuję się z nim. Nie chcę. Poczekam na pozytywne kroki od niego. Wczoraj upadliśmy. Jest ciężko, ale w Bogu siła.

Anonymous - 2014-10-09, 15:58

Cytat:
Wczoraj upadliśmy


Moniczko,

upadłaś Ty i za swój upadek jesteś odpowiedzialna. Co on zrobi ze swoim upadkiem, nie Twój problem- w skrócie rzecz ujmując.

Z doświadczenia wiem, że postrzeganie takich momentów w kategoriach MY rozmywa odpowiedzialność za zaistniałą sytuację (kłótnię), przenosi ją płynnie z jednego na drugiego, w zależności kto relacjonuje owe zajście. Zawsze można powiedzieć, że nie dałabym ponieść się gdyby on nie powiedział/ zrobił tego czy tamtego. Zatem ilekroć dasz się ponieść, weź odpowiedzialność za siebie- to ułatwia sprawę kiedy następnym razem poczujesz że coś wzbiera w Tobie.
Tak czy owak, powtarzać będę z uporem, że do kłótni potrzeba dwojga. Zatem gdybyś się nie włączyła, byłby tylko jego monolog, być może naładowany negatywizmem, lecz zapewne dużo krótszy.
Wiem, że to niełatwe gdy ktoś wciąż prowokuje, zwłaszcza gdy zostały już przez lata wypracowane i mocno utrwalone takie mechanizmy komunikowania się między wami. Niektórzy ludzie z jakichś powodów nauczyli się funkcjonować w takiej emocjonalnej sinusoidzie, tzn. gdy jest "zbyt długo" spokojnie, odbierają to jako pewien rodzaj nudy, którą bezwzględnie należy przerwać. Oczywiście człowiek świadomy siebie będzie szukał innych sposobów by życie uczynić barwniejszym, lecz ...no właśnie, najpierw trzeba zdać sobie sprawę z tego co tak dokładnie nami kieruje.
Może uda Ci się dostrzec, poczuć moment gdy jesteś prowokowana, gdy wzbierają w Tobie pewne uczucia z rozczarowaniem w roli głównej i najważniejszy moment - gdy TY podejmujesz decyzję o włączeniu się do tej gry, bądź gdy świadomie nie podnosisz rękawicy. Gdy zgłębisz ten mechanizm, coraz rzadziej będziesz skłonna brać w tym udział a mąż widząc że nie odbierze Twoich emocji, sam z czasem dostrzeże bezcelowość takich zachowań. To trzeba wyćwiczyć Moniczko. :-)

Anonymous - 2014-10-09, 18:38

kenya napisał/a:
To trzeba wyćwiczyć Moniczko. :-)

Cwiczymy regularnie. Oboje. Wczoraj zawaliłam ja, bo dałam sie mu sprowokowac. Ważne by upadac, powstawac wciąż próbowac. Najpierw nad sobą. Potem wspólnie. Ja mam lekcję do przerobienia. Ale upadek boli...
Ja mysle, że każdy z nas się uczy. I chyba głupi umrze, bo nawet studia nie ogarną trudności komunikacji między małżonkami.
LJ Słoneczko, jak u Ciebie? Bo ja tu klachu, klachu, a Twój temat zasmiecam.

Anonymous - 2014-10-10, 08:42

Nic sie nie dzieje, zaśmiecaj....
U mnie no cóż.... mąż wczoraj przyjechal z corką zero obiadu, nawet mi nie pozwolił zalać sobie kawy, którą sobie przygotowal.......Potem nic....zero rozmowy...probowałam zapytać o pracę.... krótkie odpowiedzi.....młodsza corka płakała...gdy ją probowałm polozyć, przyszedl i zaczął nie tak ja kłdziesz.... odpowiedziałam wiem, ale jest chora....potem gdy zeszłam na dół chcialam przebrac starszą corkę a on wstal i pojechał.........Wyszlam za nim powiedziałam cześć uważaj na siebie.....
W nocy starsza corka bardzo wymiotowała, młodsza płakała zadzwonilam do niego, nie odbierał.....nagralam sie spokojnie na poczcie.....że córka wymiotuje, dlaczego nie odbiera....i dziękuję.......Zadzwonilam po mamę....oczywiście gadanie...
Rano sms od męża czy córka idzie do przedszkola.....zadzwonilam że idzie....jak przyjechal to pretensje... że nie ubrana..... on sie spieszy do pracy.... staralam się wytumaczyć....nie będę z tobą rozmawiał.....póxniej zapytalam dlaczego nie odbierał.....miałem wyciszone dźwięki....pytam gdzie był..... usłyszalam....siebie powinnas o to zapytac, gdzie byłem....spokojnie zapytalam a gdzie twoja odpowiedzialność za dzieci nic nie odpowiedzial.....no i oczywiście, odbierz sobie dziecko.... pytam to ile ty godzin dziennie pracujesz....nic wyszedł......
Wnioski....potrafię zachować spokój.... staram się pytac spokojnie chociaż znowu to pytanie o odpowiedzialność mógł odebrać jako zarzut....
A mąż nie potrafi mi wybaczyc, zapomnieć i koniec..... a może to urażona męska duma.... tylko jak ja utulić......

Anonymous - 2014-10-10, 09:24

LJ napisał/a:
A mąż nie potrafi mi wybaczyc, zapomnieć i koniec..... a może to urażona męska duma.... tylko jak ja utulić......


LJ, żeby utulić kogos, najpierw sama musisz czuć sie utulona. Najpierw TY, potem reszta. Popatrz, jak mimo spokojnych odpowiedzi ciagle w jakis sposób "dopiekasz" niechcacy a i pewnie w danej chwili nie do konca swidomie, meżowi.
Wiec najpierw zajmij się swoimi emocjami, swoim żalem, swoim nieprzebaczeniem, obwinianiem siebie, ..., tym co Ci doskwiera, co blkuje Cie na szczere dzielenie sie miłościa.

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-10-10, 10:30

Tak czuję coraz większy żal.....
Tylko coraz bardziej do mnie dociera ze nie da się uratowac małżenstwa jak jedna strona tego niechce....
A moj mąż po prostu niechce....bo nauczyła się życ z ta decyzja i mu jest dobrze....

Anonymous - 2014-10-10, 10:35

LJ

Czy nie możesz tego męża na chwilę zostawić w spokoju.
Robienie kawki , pytania, jak sie czuje, co w pracy, .... jeszcze tylko brakuje abyś mu się na szyję rzucała i całowała na siłę.
Nie ważne jaka jest geneza kryzysu, ale czasami trzeba dać drugiej osobie zwyczajnie trochę spokoju. Po co na siłe kogoś uszczęśliwiać ?
Czy wydaje Ci się , że jak odpuścisz to mąż ucieknie?
A może szybciej ucieknie, gdy bedzie poddawany non stop takiej presji, czyli wymuszanie bliskości ?

Anonymous - 2014-10-10, 11:00

LJ napisał/a:
Tak czuję coraz większy żal.....


Żal do ...?

LJ napisał/a:
Tylko coraz bardziej do mnie dociera ze nie da się uratowac małżenstwa jak jedna strona tego niechce....


I co w zwiazku z tym?
LJ napisał/a:
A moj mąż po prostu niechce....bo nauczyła się życ z ta decyzja i mu jest dobrze....


Maz podjął decyzje...
A gdzie Ty? Gdzie Twoja decyzja? Jaka jest Twoja decyzja?

grzegorz_ napisał/a:
Czy wydaje Ci się , że jak odpuścisz to mąż ucieknie?


LJ, znasz odpowiedzi na te pytania?

Czutałaś ten wątek?

http://www.kryzys.org/vie...er=asc&start=56

Kazdy z nas przechodzi w którymś momencie takie dylematy jak Ty teraz i najczesciej nie raz. I za każdym razem musimy sobie odpowiedać na ten sam zestaw pytań i szukać w tym własnej drogi. Codziennie od nowa...

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-10-10, 16:05

Tak, Grzegorz boję się, że on już calkiem odejdzie.....
Raz mi mówi....że ja dawno juz o nim zapomniałam, że wszystko było wazniejsze.....
Szczerze powiedziawszy to ja już nie weim jak ja mam to ratować....
Jemu jest wygodnie a ja boję się podjąć decyzję, ze to jeszcze bardziej go odsunie....
W tym problem że to ja go wyrzucilam z domu i własciwie z powodow, które mozna było spokojnie przy odrobinie pracy wyjasnić a tak .....to mam rozpadajacą sie rodzine....niechec męża....płacz dzieci.... i mnie ktora wszystko ogarnąć i jakoś żyć....

Anonymous - 2014-10-10, 17:14

LJ napisał/a:
.....to mam rozpadajacą sie rodzine....niechec męża....płacz dzieci.... i mnie ktora wszystko ogarnąć i jakoś żyć....

Najważniejsze byś ogarnęła i zyła.
Czy próbowałaś nie kontaktowac się z mężem wogóle? Ja stosuję tę metodę od jakiegoś czasu. Po prostu czekam na jego pierwszy krok. Nie odzywam się, nie piszę, nie pytam.... Sam szuka drogi. Sam zagaduje, zaczepia, proponuje rozwiązania. Było strasznie ciężko, na początku... teraz jest to normalne. Jestem miła, owszem, ale nie nadskakuję. czasami jak on zacznie, mówię, "nie mam teraz czasu, pogadamy później" i o dziwo sam zaczyna rozmowy.
Po ostatniej kłótni nie odzywałam się wogóle. On zrobił pierwszy krok.
Może to trochę dziecinne, ale w sumie działa.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group