To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - kryzys

Anonymous - 2014-08-04, 08:28
Temat postu: kryzys
witam proszę o pomoc! nie wiem co mam robić
jestem mężatką od pięciu lat (wcześniej byliśmy razem sześć), różnie się układało w naszym małżeństwie. W maju mąż mi powiedział że chce rozwodu. Boli mnie to bardzo,bo nie chodzi tu ani o zdrade ani o przemoc , poprostu brak zrozumienia, mąz nie chce rozmawiać o ratowaniu małżeństwa ani o żadnych próbach, poradni, on już podjął decyzje i koniec.
Popełniłam wszystkie błędy próbując ratować to małżeństwo, płakałam ,błagałam kłóciłam się, byłam miła nie odzywałam się. Ostatnio po przeczytaniu dobsona, powiedziałam mu że kocham go ale, jet wolnym człowiekiem i możem zrobić co chce zaakceptuje jego decyzje. Przez tydzień był spokój, nawet normalne zachowanie z jego strony, apotem powiedział mi ze to że on jest miły to nic nie znaczy, żebym sobie nie robiłam żadnej nadzieji. przełknęłam to . ale w sobote wyszedł z kolegami całą noc go nie było, w sobote wrócił po pierwszej. Nie wytrzymałam i w niedziele powiedziałam że musi się zdecydować że rozumiem, że jak niechce być ze mną to niech to zrobi, ale nie może tak być że ja mu gotuje sprzątam, staram się on z tego korzysta,a potem mówi że i tak będzie rozwód, bo ja zniszczyłam tą miłośc
(dadam, że był u adwokata, ale nie złożył wniosku bo powiedziałam mu kiedyś że nie zgodze się na żaden rozwód, a adwokat doradził mu żebyśmy się porozumieli o rozwodzie bez orzekania o winie)
nie potrzebnie zrobiłam tą awanture , ale tak boli to odrzucenie z jego strony, na moje pytanie dlaczego nie odejdzie skoro nie może już ze mną być, mówi., że nie ma się gdzie wyprowadzić( rodzice go nie przyjmą) cały czas powtarza, że on już podjął decyzje i jej nie zmieni, nie wytrzymam tego dłużej , zastanawiam się czy ja mam się wyprowadzić .Modle sie do boga o siłe , czy trwać w nadziej i tym dziwnym układzie , czy odupiścić...

Anonymous - 2014-08-04, 08:54

teraz wiem, że zaniedbaliśmy naszą miłość,wiem że zarówno ja jak i on popełniliśmy błędy
jego ciągła praca, nieobecność, oddalenie, moje wieczne narzekania,i wyrzuty. wiem ,zę przegapiłam czas w którym można było coś zrobić, zignorawałam wszyskie znaki ale miślałam że nasza miłość przetrwa wszystko że to tylko chwilowe kłopoty
tylko dlaczego nie mogę dostać drugiej szansy żeby to naprawić

Anonymous - 2014-08-04, 09:31

Trzeba najpierw cos stracic, zeby to docenic. Wczoraj te slowa otrzymalem od ksiedza podczas spowiedzi. Ksiadz mowil, ze Pan Bog pewnie o mnie sie upomnial w ten sposob i teraz jako syn marnotrawny wrocilem.

Ja rowniez z zona zaniedbalismy siebie na wzajem, ja to juz wiem, i wyciagalem do swojej zony reke, nie raz, a caly czas do tej pory. Ale moja zona, jak Twoj maz, ja odpycha.

Postaraj sie teraz zadbac o siebie, bo to jest teraz najwazniejsze. Udaj sie do spowiedzi, oczysc sie sama wzgledem siebie i Boga. Pomodl sie, porozmawiaj z kims o calej sytuacji. Nie wymusisz jego zmiany niczym, nie wazne, jak sie bedziesz starac, jezeli on tego sam nie bedzie chcial.

Zostaw mu furtke otwarta, bo tego chcesz. Powiedz mu jasno, ze chcialabys byc z nim, ale nic na sile. Mozesz sie teraz jedynie modlic o to, zeby on sie obudzil z tego letargu. Sytuacji bardzo trudna, wiem, bo mam podobna, gdzie to moja zona mnie zostawila, i nawet wyjechala do Polski z powrotem. Ja nic nie moge zdzialac teraz bez pomocy Boga, i bez tego, ze ta druga strona sie obudzi.

Trzymaj sie!

Anonymous - 2014-08-04, 10:54

Gwen czy mogłabys krótko napisać jak wygląda Wasze życie od maja od teraz? czy mąz prowadzi życie kawalerskie? a Ty jak się zachowujesz? Czy prowadziliście rozmowy o tym rozwodzie, co z nich wynikało i ogólnie na czym teraz 'stoisz'? Możesz też dopisac kilka pytań do forumowiczów - w jakich konkretnie kwestiach chciałabyś porady usłyszeć :)
Anonymous - 2014-08-04, 10:56

dziękuje za dobre słowo
myślałam zę okres rozpaczy mam już za sobą, byłam u spowiedzi ,przyjmuje komunie, modlę sie próbuje wrócić do boga , bo daleko od niego odaszłam, powierzam swój los jego woli, ale tak trudno mi przyjąć to, proszę go o pokore
czasem mysle że lepiej by było gdyby on postwił sprawe otwarcie i odszedł, a tak każde jego słowo i obecnośc traktuje jak nadzieje ze się jeszcze ułoży a ta nadzieja raz poraz jest miażdzona a ja czuje się jak mokra plama na podłodze

Anonymous - 2014-08-04, 11:21

najpierw była moja rozpacz, potem kłótnie, niedawno zrozumiałam że nie moge go do niczego zmusić i on zrobi tak jak będzie chciał, powiedziałam mu to ,że zaakceptuje jego decyzje, i starałam sie tak postępować, on powiedział że już sam nie wie, przez ostatni tydzień zachowywał się "normalnie" tzn też bez kłotni, jakas krótka rozmowa o innych sprawach, miałam nadzieje, że może się waha, ale w czwartek powiedział, ze bym nie robiła sobie nadzieji, że to że on jest miły to coś oznacza , to dlatego że ja mu robie obiady.
on bardzo dużo pracujechyba ucieka w prace, w ten piątek poszedł do kolegi . w tygodniu po pracy wraca do domu. nasze rozmowy w tym tygodniu były takie o pierdołach, ale wydaje mi się że on sam nie wie czego chce albo poprostu boi się to zrobić, a ja naiwna w każdym jego zachowaniu dopatruje się jakiejś iskierki nadzieji na lepsze.Nie wytrzymałam w niedziele i powiedziałam że nie możemy tak dalej żyć, że on mówi cały cza rozwód, ale żyje ze mną je moje obiady , chce mieć czyste i wyprasowane rzeczy, ale cały czas mnie odrzuca.
nie wiem co powinnam robić być, trwać wykonywać swoje obowiązki mimo jego oziebłości i przypominania mi że decyzja została przez niego podjęta, czy żyć w tej oziebłości nie robić nic dla niego i okazywać mu obojętnośc czywyprowadzić sie, bo proszenie o naprawe związku cały czas spotyka się z odmową.
powiedział że był u adwokata, ale nie złożył wniosku bo powiedziałam mu kiedyś że nie zgodze się na żaden rozwód, a adwokat doradził mu żebyśmy się porozumieli o rozwodzie bez orzekania o winie, a jak mówie mu teraz że zaakceptuje jego decyzje o rozwodzie , to on mówi że on to zrobi kiedy, bezie chciał, a nie kiedy ja mu będe mówić, iże teraz widze jak on się czuł , jak ja go żle traktowałam i nie chciałam się zmienic

Anonymous - 2014-08-04, 13:31

Kurcze, chobym mojego słyszała ;-)
Z tym, że mój mąz się posuwa do niezłych wyzwisk, grozi odejściem 2 lata i jakoś nic nie robi w tym kierunku, tylko utrudnia mi zycie.
twojemu dobrze tak jest. Mojemu też. Zrobione, mają komfort w domu, żona się stara, a jemu w to graj.
Tak na poważnie, zacznij terapię psychologiczną. Ja zaczęłam i troszkę mi pomogła, choc sytuację mam dużo gorszą niż Ty, jednak.
masz 2 drogi do wyboru; Wyzwanie firepfoof, lub stanowcza milośc Dobsona. próbowałam i to i to i dalej tkwię w stagnacji, ale powoli ruszam do przodu. bardzo powoli.

Anonymous - 2014-08-06, 08:17

coraz bardziej dochodzi do mnie ,że ja już, nic nie moge zrobić im bardziej sie staram tym wychodzi gorzej. Napisalam list jak radzi Dobson, z zapewniwniem o swoich uczuciach i o zaakceptowaniu jego decyzji i o tym, że nie chce być tylko pomocą domową i że powinniśmy zdecydować o naszej wspólnej przyszlości bo nie możemy tak dalej życ.
gdy póznym wieczorem spytałam czy czytał, nic nie odpowiedział, zupełnie mnie zignorował, jak powietrze, a potem wstał i wyszedł. bardzo zabolało- gorzej niż tysiąc słów wykrzyczanych w kłótni.
Ale coś się we mnie zmieniło, chyba zaczynam odpuszczać, może za bardzo go osaczam. W każdym razie co bym nie zrobiła to jest żle, więc chyba nie będe robiła nic zobaczę co będzie. Pozostaje modlitwa, która daje ukojenie i wasze doświadczenia, którymi sie tu dzielicie.

Anonymous - 2014-08-06, 08:37

gwen85 napisał/a:
gdy póznym wieczorem spytałam czy czytał, nic nie odpowiedział, zupełnie mnie zignorował, jak powietrze, a potem wstał i wyszedł.

Mnie bardzo raniło jak żona mówiła co myśli....
Z reguły mówiła o mnie. Jak piłem do szału mnie to doprowadzało i tworzyła sie we mnie coraz większa bariera...no ale wtedy piłem. Żona mnie wytrąciła z tego picia jakimś cudem;)
Po odstawieniu alkoholu dwa lata spędziłem w depresji a później starałem sie znaleźć sposób na polepszenie samopoczucia.... i szukałem.... bez mojej żony.
Oddalaliśmy sie od siebie coraz bardziej. Wytworzył sie sztuczny podział. Ja dbałem o siebie. Ona o siebie i dzieci. W końcu dwa lata temu się wyprowadziła z dziećmi.... Wściekłem się. Ale po roku bycia na dystans i pracy na programie 12 kroków widzę to zupełnie inaczej niż dwa lata temu. Nie było mnie dla żony, nie było mnie dla dzieci... Bo sobie nie radziłem sam ze sobą........A większośc tego co mówiła moja żona dziś wykazuje znamiona prawdy :) Wchodząc w jej buty i zastanawiając się co ja bym zrobił na jej miejscu.... no nie wytrzymałbym tego wszystkiego spokojnie.
Ale w tym wszystkim jest jeden podstawowy problem. MIĘDZY NAMI NIE BYŁO WOGÓLE KOMUNIKACJI. Ja byłem zajęty wychodzeniem z depresji a ona się wściekała, że jest sama. Nie rozmawialiśmy, nie uzgadnialiśmy. Tylko podstawowe sprawy dotyczące dzieci.
Teraz też między nami nie ma rozmowy. Moja żona już nie chce. Więc mi pozostaje dalsza praca nad sobą i modlitwa. Bo złości, frustracji i żali mam już dość.
A na siłę jej nie przekonam.

Anonymous - 2014-08-06, 08:38

Nie jestes sama z takim problemem. Sa rzeczy, ktorych sami nie zmienimy chociaz bysmy tego bardzo chcieli. A osob tym bardziej nie jestesmy w stanie zmienic.

Sytuacja podobna do mojej, gdzie przez pierwsze tygodnie walczylem o Nas miloscia, piszac wiadomosci, piszac maile, piszac listy, aby w jakikolwiek sposob dotrzec do serca mojej malzonki, majac wciaz swiadomosc tego, ze mnie kocha. Wszystko przeczytala, na list nawet odpowiedziala odsylajac krotka wiadomosc z calusem. Na tym skonczyly jej zapaly do odpowiedzi na to napisalem. Moja zona ciagle uwaza, ze jest za pozno.

Nie wazne, co bym teraz zrobil, i tak nie przyniesie to zadnego skutku. U mnie wyglada sytuacja teraz tak, ze postawilem sprawe jasno, ze nie chce wisiec miedzy mlotkiem a kowadlem. Zostawilem jej furtke szeroko otwarta i wszystkie mozliwosci powrotu. Nie jestem w stanie zmienic jej myslenia, proponujac rozwiazanie wszystkich tematow, ktory doprowadzily do klotni, nie jestem w stanie pokazac jej, ze mi zalezy jezdzac do niej kilkakrotnie ponad 1000km, nie jestem w stanie odbudowac zaufania, odkrywajac wszystkie karty, ktore zanala i nie znala i nigdy by o nich nie wiedziala.

Teraz mi, jak i Tobie, zostal tylko Pan Bog i modlitwa. Czytajac kazdego dnia slowo Boze na dzis zawsze znajduje tam to, czego szukam na dany dzien.

Anonymous - 2014-08-10, 20:23

wklejam link ze słowem Bożym na dziś i piękną interpretacja mi b. pomogła
http://pierzchalski.eccle...d=00-03&page=00

Anonymous - 2014-08-10, 22:06

gwen85 poczytaj tę listę (na forum nazywamy ją listą zerty) i pomyśl, czy coś z niej nie jest dla Ciebie, czy czegoś nie mogłabyś wziąć do zastosowania na co dzień, w domu ?

http://www.kryzys.org/arc...r=asc&start=126

Anonymous - 2014-08-10, 22:40

gwen85 napisał/a:
coraz bardziej dochodzi do mnie ,że ja już, nic nie moge zrobić im bardziej sie staram tym wychodzi gorzej


U mnie jest zupełnie tak samo. Ale najtrudniejsze jest dla mnie przyznanie się do bezsilności.

Anonymous - 2014-08-10, 23:45

Jędrek napisał/a:

Nie było mnie dla żony, nie było mnie dla dzieci... Bo sobie nie radziłem sam ze sobą........A większośc tego co mówiła moja żona dziś wykazuje znamiona prawdy :) Wchodząc w jej buty i zastanawiając się co ja bym zrobił na jej miejscu.... no nie wytrzymałbym tego wszystkiego spokojnie.

Patrząc teraz, z perspektywy czasu i Kroków, czy widzisz coś, co mogła żona zrobić inaczej, lepiej? Czy wtedy ona miała (mogła mieć) realny wpływ na sytuację, Twoje "nie bycie" dla nich? Czy było cokolwiek co mogło zapobiec nasilaniu się kryzysu?

Myślę, że takie pytania zadaje sobie wiele osób będących w podobnej sytuacji.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group