To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Uzależnienia - Choroba/uzależnienie czy podłość - oto jest pytanie....

Anonymous - 2014-06-25, 15:36

Kenya juz pytała
zapytam z czystej ciekawości i ja...

Na czym polega wspieranie seksoholika?

Dla mnie sytuacja jest jasna.
Jeśli facet erotycznie czatuje z laskami, umawia się na seks,
podrywa każdą kobietę jaka znajdzie się w zasięgu wzroku to
po wykryciu tego przez żone chyba naturalnym jest powiedzienie
albo dziś z tym kończysz albo kończymy naszą relację.

Można jakąś tolerancję wykazać w przypadku onanizmu i porno,
dać czas na ograniczenie tego, albo rezygnację,
ale seks z innymi kobietami to zwyczajne zdrady, których nikt normalny nie toleruje.

Czasami chciałoby się krzyknać : kobiety nie bądzcie takie naiwne.
Jeśli maż sam sobie zdiagnozował seksholizm, bo....np nie potrafi przestać zdradzać
to sorry ale to jest chore.

Anonymous - 2014-06-25, 16:08

"przechodzi akurat teraz obrzydzenie tym facetem jaki mimo tego co obiecał
zrobił co innego
Ja to rozumiem....
bo wiem dokałdnie że poczucie krzywdy,zranienia i złość
sa doradcą na nienawiść...."


Nie przechodzę fazy obrzydzenia ani do swojego męża ani do innych mężczyzn. Nie mam w sobie również nienawiści do nich. Ani poczucia osobistej krzywdy. Mój mąż nie jest żadnym holikiem.

Zależy mi jedynie na tym aby osoby będące w takiej sutuacji nie szły utartym szlakiem bycia zbawicielką uzależnionego.
Bo i po co byłoby tutaj pluć na kogoś jadem i wylewać swoja nienawiść?

Anonymous - 2014-06-25, 16:15

kenya napisał/a:
S_t pisze:
Cytat:
Kenya, to o czym piszesz to klasyczne zachowanie współuzależnionego, które jest zaprzeczeniem wsparcia dla chorego. Terapia dla współuzależnionych uczy właśnie takie zachowania eliminować.



Natomiast zupełnie nie wiem na czym ma polegać wsparcie, które współuzależnieni mieliby dawać uzależnionym.
Jeśli możesz S_t, to napisz proszę, ale konkretnie, by można się do takich działań, lub postaw odnieść.



Kenya, najważniejsze aby współuzależniony zaczął wychodzić ze SWOJEJ choroby i eliminował destrukcyjne działania, które niszczą nie tylko jego, ale i uzależnionego. Tak się składa, że te klasyczne cechy współuzależnionego, mimo iż nie są bezpośrednio odpowiedzialne za jego chorobę, bardzo ułatwiają uzależnionemu tkwienie w jego bagienku. Te cechy o których mówię to przede wszystkim branie odpowiedzialności za uzależnionego, krycie go, usprawiedliwianie i ponoszenie konsekwencji jego błędnych wyborów. Tak się składa, że współuzależniony zwykle bierze wszystko na klatę, z jednej strony dlatego bo widzi, że nie może liczyć na małżonka, z drugiej strony dlatego, że sam się w takim przekonaniu z jakiegoś powodu utwierdza - jak ja tego nie zrobię, to się świat zawali. I w ten sposób zdejmuje po kolei odpowiedzialność z ramion uzależnionego, a ten ostatni czuje się rak ryba w wodzie, bo oto może pogrążać się już bez przeszkód. Kolejne destrukcyjne działania współuzależnionego to: nadmierne kontrolowanie. Stawianie się w pozycji: ważne, by innym było dobrze, ja sobie jakoś poradzę. Moje potrzeby są mniej ważne. Nie powinnam wymagać od innych tylko od siebie. do tego dochodzi poczucie winy, które wynika bezpośrednio ze zbyt wysokiego stawiania sobie wymagań, których potem nie można spełnić. Z poczuciem winy i niskim poczuciem własnej wartości stajemy się bardzo podatni na manipulacje, które z kolei powodują, że zupełnie tracimy rozeznanie rzeczywistości. No i jeszcze mamy podejście do relacji małżeńskiej w kategoriach kat-ofiara...

To wszystko, co teraz wymieniłam to najczęściej spotykane cechy osoby współuzależnionej. Zwykle nabyte w dzieciństwie, potem doszlifowane. I takie właśnie osoby zwykle przyciągają do siebie uzależnionych (bo ten ostatni czuje instynktownie, że przy niej będzie mu dobrze, wygodnie) lub wręcz same lgną do takich, po przy wykolejeńcach mogą czuć się ważne, potrzebne. W ten sposób krąg się zamyka, bo współuzależnienie nakręca uzależnionego, a uzależnienie pogłębia cechy współuzależnionego.

Trochę długo się rozpisałam, ale chciałabym wyjaśnić to dokładnie. I teraz dochodzimy do punktu jak pomóc uzależnionemu:
PRZERWAĆ TEN ZAKLĘTY KRĄG.
Zmieniając swoją postawę, lecząc swoje współuzależnienie mamy możliwość postawienia tamy, zatrzymania tego chorego, samonapędzającego się pojazdu. Nie jest to łatwe, bo te postawy tkwią w nas bardzo głęboko i czasem umiejętność powiedzenia: jestem ważna, jestem dzielna, są jak gwałt na własnej tożsamości.

Jeśli mam po krótce podsumować, na czym polega wsparcie to powiem tak:
1. nie przekreślać, bo to odbiera choremu resztkę ochoty do walki
2. nie zdejmować z niego odpowiedzialności. nie wyręczać. nie kryć, nie usprawiedliwiać, nie mydlić oczu. dać mu ponosić konsekwencje swoich zachowań
3. wymagać przede wszystkim dwóch rzeczy: aby podjął terapię (nie zmuszać, ale mówić wprost, że jest to warunkiem utrzymania związku) oraz tego, by dobrze traktował swoją rodzinę - zwłaszcza żonę. Chodzi mi o normalne, małżeńskie sytuacje, dbałość o relacje, okazywanie troski, poświęcanie czasu - wydaje się, że to takie zwykłe , bo w normalnych rodzinach jest na porządku dziennym, ale w przypadku osób uzależnionych relacje są podporządkowane celowi nadrzędnemu - zaspokojeniu swego uzależnienia, dlatego wszystko inne szwankuje
4. Nie kontrolować, nie sprawdzać, nie zadręczać się jego zachowaniem.
5. Dbać o relacje z Panem Bogiem - zarówno swoje jak i męża, mobilizować go, by włączał się do wspólnej modlitwy i nie zaniedbywał przystępowania do sakramentów.

To takie podstawowe punkty, w dużym skrócie. Jako ciekawostkę dodam, że niedawno rozmawiałam z pewną panią, żoną seksoholika, któremu udaje się od 30 lat zachować trzeźwość. Na pytanie, jak włączyć się w zdrowienie odpowiedziała właśnie tak: mnie interesuje tylko czy chodzi na terapię i czy jest dla mnie dobry.

Dla wyjaśnienia jeszcze dodam, że te wszystkie sposoby wspierania męża w walce z uzależnieniem dotyczą sytuacji, kiedy mąż już jest świadomy swojej choroby i podjął decyzję o jej leczeniu. Nie ma tu miejsca na zmuszanie, wyszukiwanie za niego, gdzie ma iść i co robić, bo jeśli sam nie będzie chciał zdrowieć, to nie będzie.
Jednakże pocieszające jest to, że bardzo często jest tak, że rozpoczęcie terapii osoby współuzależnionej po jakimś czasie skutkuje również zdrowieniem samego uzależnionego, bo on po prostu nie ma już wokół siebie tego chorego środowiska, które mu pomaga się pogrążać. Suma sumarum - współuzależnienie to bardzo uciążliwa i niszcząca choroba. Jest na ten temat świetna książka Melody Beattie "koniec współuzależnienia" - bardzo polecam, otwiera oczy...
i jeszcze osobista refleksja - kiedy zaczęłam chodzić na spotkania dla współuzależnionych też na początku myślałam, że to będzie taka grupa wsparcia, która pomoże mi wyleczyć moją traumę. Dopiero po paru miesiącach dotarło do mnie, że dopóki będę patrzyła na siebie jako skrzywdzoną ofiarę, to nie zrobię kroku do przodu. Wtedy też dotarło do mnie, że to nie o wsparcie chodzi, tylko o konkretną pracę nad sobą, którą muszę wykonać. wsparcie jest oczywiście mile widziane, ale wspólne spotkania, gdzie będziemy tylko poklepywać się po plecach i mówić : "tak tak, bidulko, jak ja cię rozumiem, ja też mam podłego męża" to zdecydowanie nie jest działanie, tylko siedzenie w kącie i biadolenie. Niczego nie zmieni, niczego nie naprawi...

Anonymous - 2014-06-25, 16:33

grzegorz_ napisał/a:
Można jakąś tolerancję wykazać w przypadku onanizmu i porno,
dać czas na ograniczenie tego, albo rezygnację,
ale seks z innymi kobietami to zwyczajne zdrady, których nikt normalny nie toleruje.


Dokładnie tak. Bo niby jak ma wyglądac takie życie na codzień kiedy "on kompulsywnie uprawia seks z przypadkowymi kobietami"? Jak w ogóle można przymknąc oko na ten fakt?
czy to nie jest skrajne przesunięcie granic u żony?

Anonymous - 2014-06-25, 16:42

Lil napisał/a:

A czy dobrze zrozumiałam, że Twój mąż zaprzestał chorych zachowań seksulanych? Wasze relacje się poprawiły?


Tak mąż zaprzestał, ale co najważniejsze ja sama przestałam kontrolować, wyolbrzymiać i zachowywać się co najmniej irracjonalnie. Nikt męża ostatecznie nie zdiagnozował. Czy nasze relacje się poprawiły, to zależy bo ujawniły się inne problemy którym chcemy stawić czoło, najważniejsze to nauczenie się poprawnej komunikacji, ale tak jeśli to co było kiedyś zestawić z tym co jest teraz to jest duża poprawa.

grzegorz_ napisał/a:
Na czym polega wspieranie seksoholika?

Dla mnie sytuacja jest jasna.
Jeśli facet erotycznie czatuje z laskami, umawia się na seks,
podrywa każdą kobietę jaka znajdzie się w zasięgu wzroku to
po wykryciu tego przez żone chyba naturalnym jest powiedzienie
albo dziś z tym kończysz albo kończymy naszą relację.


Też tak to widzę. Najlepsze wsparcie to brak wsparcia ;-) Jeśli poczuje się źle z tym to albo się uda do lekarza i tam stwierdzą, że ma problem i jeśli chce będą go leczyć, albo tak będzie brnął w bagno, aż mu się odechce i zacznie sam szukać pomocy, zmieniać się.

Powiem tak, dla mojego męża i dla mnie również wygodne było, że on jest seksoholikiem a ja jego żoną, gdybym się nie ocknęła pewnie dalej by tak było aż byśmy całkiem się zniszczyli. On był ten biedny bo nie może sobie poradzić, a żyć beze mnie nie może i ja byłam właśnie ta zbawcza uzdrowicielka, która całkiem zapomniała o sobie.

Anonymous - 2014-06-25, 18:14

smutna_twarz napisał/a:
Zmieniając swoją postawę, lecząc swoje współuzależnienie mamy możliwość postawienia tamy, zatrzymania tego chorego, samonapędzającego się pojazdu


Niestety nie zawsze ta fala zmiany dosięga uzależnionego. Bywa,że po nim to spłynie jak woda po kaczce.

Rozumiem co próbujesz przekazać St i częściowo sie z Toba zgodzę. Mądrze piszesz o tym żeby nie zdejmowac odpowiedzialności. I żeby mieć dystans. To kluczowe.
Problem w tym ,że słowo "chory" kojarzy nam się od razu ze słowem "opieka". A opieka to niedżwiedzia przysługa dla uzależnionego.Najgorsze co można mu zrobić.

Odniosę się jeszcze do twojego punktu pierwszego:

smutna_twarz napisał/a:
1. nie przekreślać, bo to odbiera choremu resztkę ochoty do walki


Jesli tak jest to taka motywacja i tak miała nikłe szanse przetrwania.
Jeśli ktoś podejmuje decyzję o walce z uzależnieniem to powinien to zrobić przede wszystkim dla siebie. Nie dla żony bo nic z tego nie wyjdzie. Żona może np zginąć w wypadku w trakcie terapii i co wtedy? Powrót do nałogu bo nie ma juz dla kogo?
Żona może jak to człowiek zwyczajnie nie wytrzymac i akurat w trakcie terapii odejść.

Nie piszę tego St żebyś poczuła się skontrowana. Starałam się wczuć w Twój punkt widzenia. Jednak mimo tych wszystkich zachowan na uzależnioną osobę zbyt wielkiego wpływu nie mamy. Nie przeceniajmy tego.

Cytat:
Najlepsze wsparcie to brak wsparcia ;-) Jeśli poczuje się źle z tym to albo się uda do lekarza i tam stwierdzą, że ma problem i jeśli chce będą go leczyć, albo tak będzie brnął w bagno, aż mu się odechce i zacznie sam szukać pomocy, zmieniać się.


Z tym się jak najbardziej zgodzę.

Z chwilą kiedy holik już nie chce walczyc ze swoim nałogiem wsparcie żony na niewiele się zda.

Anonymous - 2014-06-25, 18:56

Regina22 napisał/a:
Powiem tak, dla mojego męża i dla mnie również wygodne było, że on jest seksoholikiem a ja jego żoną, gdybym się nie ocknęła pewnie dalej by tak było aż byśmy całkiem się zniszczyli. On był ten biedny bo nie może sobie poradzić, a żyć beze mnie nie może i ja byłam właśnie ta zbawcza uzdrowicielka, która całkiem zapomniała o sobie.

Regino
zakładając że mąz miałby byc faktycznie uzależniony(bo wiesz już że nie)
Idealnie rozpisała to powyżej smutna twarz
żyliście dokładnie w kręgu o jakim pisała smutna twarz
czyli ani jednego zdrowego i rozsądnego do działań.
Wasz przypadek zapewne stał się inny -wspólnie sobie wystawialiście diagnozy i zyliście w świecie iluzji i naburmuszenia na siebie,a do tego nierozumiejący własnych potrzeb.
I zapewne nawet do końca nie łapaliście co jest grane.???

Smutna twarz napisała o sytuacji gdy uzależniony już wie!!
Na czym polega to już wie !!!
ano na tym że już wie iz wspóluzalezniony jest w pełnej świadomości -jaka choćby osiąga poprzez terapię i zgłębienie problemu.
Uzalezniony wie że nijak nie da się już stosować swoich sztuczek(choć przez jakiś czas próbuje zmienaic je)
Z czasem jednak brak już sposobów i koncepcji.
Dopchany jest dokładnie do tego muru-muru jedynej nieodwołalnej decyzji,musze cos ze sobą zrobić.

Twarda miłośc i zasady postepowania jakich się uczy współuzależniony rozpoczynają etap
wychodzenia z bagienka.
W miarę rozwoju na tym etapie wzrasta świadomość i własne chęci do zmiany.
I tu pojawia się dobra -choć zarazem stanowcza rola współuzależnionego w tym wsparciu.
Wsparciu jakie wywołuje dużo kontrowersji choćby na forum.
Szkoda że na forum zamilkł nałóg -bo on by to najtrafniej wyjaśnił.
Po co uzależnionemu ważne i istotne te poczucie że
ma cos ze sobą robić i dlaczego -czując że komuś na tym zależy??

To wazny etap -ważny dla dwojga
czemu??
1.uzalezniony w zasadzie winien pokonać swój problem nie dla kogoś by się przypodaobać mu,lub uśpić czujność-jeno dla siebie
Dla siebie -bo tylko taka przemiana ma sens i jest gwarancją
2.Idąc w kierunku swej zmiany -winien jednak czuc że dla kogos jest to istotne,że komus na tym zależy-czyli jednym słowem
chcą go w rodzinie-z jednym warunkiem zdrowego

Czemu drugi punkt jest istotny???

Ano dlatego że bardzo często uzależniony wraca do swego poprzedniego świata -wiedząc że nawet jak cos dokona to i tak dla innych jest kilo kitu.
Prosta dedukcja -czemu mam się się pocic by cos zrobić -skoro inni maja to w d.....

Czasem aby doprowadzić uzależnionego do tego muru-to trza metod drastycznych,głównie dla siebie czyli współuzależnionego.
Bo jak napisała smutna twarz wyczuć róznice kat-ofiara(najprościej nie przeginać w dana stronę)
to tyle-natomist


Anito ...
napisałaś dużo o swoich uczuciach
oki sa -jakie są
To ja mam tylko jedno pytanie.
czy chcesz by mąż czegoś zaprzestał i wrócił -czy dokładnie masz już wszystko gdzieś.
Bo jeżeli gdzieś!!!
to jaki sens modlenia się za małżeństwo..za naprawę relacji...za ileś tam dalej wspólnych lat.

I jeszcze jedno nikt tu tkzw. zdradzaczy nie wlicza do osób uzależnionych .
Czy są draniami???
dla jednych tak..ale znajda się inni i powiedzą- odeszli bo mieli powody.
A zależy to od ludzi ich spojrzenia na problem i wiedzy choćby na dana sytuację

Anonymous - 2014-06-25, 19:47

Myślę, że niezależnie od tego jakie uzależnienie toczy człowieka musimy pamiętać, że ma ono różną siłę, bo nie każdy alkoholik leży w rowie zalany w trupa lub na gazie leje dzieci. Podobnie z seksoholikiem, spektrum działalności jest także szerokie. Wiadomo, że rażenie działań uzależnionego jest też różne i różnie je ludzie odbierają, w zależności do własnych granic (stopnia swojego współuzależnienia także). Jedna się spakuje, gdy odkryje, że mąż się umawia na sexrandki, a druga nie zrobi nic, gdy będzie zdradzał z przygodnymi paniami. Drań czy chory, podły czy uzależniony, bardziej czy mniej nie ma znaczenia w pierwszej kolejność, najważniejsze jest pytanie: kim jestem ja i gdzie leży moja granica, za którą nie wolno mnie ranić. Zaczynając od siebie mamy spore szanse, bez względu na wynik z drugiej strony.
Tak jak to rozumiem.

Anonymous - 2014-06-25, 20:20

Dhl niektórzy tu chyba nazywali Cię Norbertem.

Norbercie chyba mnie nie zrozumiałeś. Ja napisałam,że nie ma we mnie ani nienawiści ani poczucia krzywdy. Pierwsze zdanie było cytowaniem Ciebie. Nie wiem skąd Ci sie wzięło,że jestem rozgoryczona i cięta na facetów.

Mój mąż żyje ze mną pod jednym dachem. Nie mam go gdzieś.Nie mam gdzieś małżeństwa ani swojego ani żadego małżeństwa, w którym jest jakiś holizm.

MOIM ZDANIEM JEDNAK TAK JAK JUZ WIELOKROTNIE WYŻEJ PISAŁAM NAJWIĘKSZĄ SZANSĘ DLA MAŁŻENSTWA JAK I DLA ODRĘBNYCH MAŁŻONKÓW DAJE POZWOLENIE UZALEŻNIONEMU NA SAMODZIELNE STANIĘCIE NA NOGI.

DHL1 napisał/a:
2.Idąc w kierunku swej zmiany -winien jednak czuc że dla kogos jest to istotne,że komus na tym zależy-czyli jednym słowem
chcą go w rodzinie-z jednym warunkiem zdrowego


Jestem jak najbardziej za taka opcją pod warunkiem,że:
1. najbardziej jednak zależy samemu uzależnionemu
2.Żona zostawia tą furtkę. Wrócisz jak będziesz zdrowy.Ale to nie otwarte wrota w których stoi żona i wpatrzona w jeden punkt woła uzależnionego 100 razy dziennie.

Anonymous - 2014-06-25, 21:20

Anita11 napisał/a:


Jestem jak najbardziej za taka opcją pod warunkiem,że:
1. najbardziej jednak zależy samemu uzależnionemu
2.Żona zostawia tą furtkę. Wrócisz jak będziesz zdrowy.Ale to nie otwarte wrota w których stoi żona i wpatrzona w jeden punkt woła uzależnionego 100 razy dziennie.


no to znaczy, że się zgadzamy, bo ja też wrotom mówię zdecydowane nie.
ale tak na marginesie, z tą motywacją bym nie przesadzała. Pewnie, że najlepiej jest, jak sam uzależniony któregoś pięknego dnia obudzi się i powie: tak dalej żyć nie chcę, muszę się zmienić. Ale z drugiej strony są też przypadki, kiedy po prostu żona mu mówi: albo się ogarniesz, albo z nami koniec - on nie chce tracić rodziny, którą kocha i też postanawia wziąć się w garść. Zresztą przy jakiejkolwiek motywacji jest też szansa, że jak zacznie leczyć się, ,sam zauważy różnicę w swoim funkcjonowaniu, wreszcie zobaczy, że można żyć inaczej i tym bardziej zapragnie wejść w to głębiej.
Z tym podcinaniem skrzydeł też nie chodzi mi o to, że mąż ma się poprawiać dla żony. jednakże każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu ma potrzebę bycia docenionym. Kiedyś uszyłam sobie własnoręcznie sukienkę. Zrobiłam to tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności, bo lubię szyć i chciałam mieć coś oryginalnego. Moje koleżanki powiedziały: ale fajna kiecka - i choć nie czekałam specjalnie na te zachwyty, to jednak poczułam dużą satysfakcję. Kto wie, czy z równym zapałem siadłabym kolejny raz do maszyny gdyby wtedy powiedziały : dziewczyno, w coś ty się ubrała!
U osób z niskim poczuciem wartości to docenianie małych kroczków jest szczególnie ważne. Zresztą powiedzmy szczerze, wiecznie niezadowolona żona potrafi nawet najzdrowszego męża wykończyć :-)
No i na koniec - piszesz, że choroba kojarzy Ci się z opieką. Dlaczego? Przecież nie mówimy tu o chorobie małych dzieci, ani osób niepoczytalnych czy niepełnosprawnych, tylko dorosłych ludzi. Chorych, ale dorosłych i samodzielnych. Mi staje przed oczami obraz mojej koleżanki, której prawie pełnoletnia córka po ciężkim wypadku spędziła rok w szpitalu. Owa koleżanka nie załamywała nad nią rąk i nie karmiła łyżeczką - natomiast cały czas mobilizowała ją do walki z chorobą: spróbuj jeszcze raz, na pewno dasz radę...
W takich kategoriach właśnie piszę o chorobie - a nie o siedzeniu przy łóżeczku i sprawdzaniu co 5 minut, czy gorączka nie spadła...

Anonymous - 2014-06-26, 00:08

Pojawia się jakiś konsensus w dyskusji:).
Przykład z dorosłym dzieckiem, który podałam był celowy. Skoro jesteśmy w stanie uznać, że dane zachowania u dorosłego dziecka są/mogą być chorobą, a u małżonka nie to znaczy tyle, że nie traktujemy tego jako choroby. Choroba to stan obiektywny. Co za różnica czy mąż chory czy dorosły syn? Osoby optujące za draństwem po prostu nie uznają istnienia chorób, których objawami mogą być zaburzone zachowania. Uznanie choroby jakoś samoistnie wiąże się ze współczuciem. Uznanie draństwa nie implikuje żadnego współczucia. W podawanym przeze mnie przypadku młody mężczyzna miał schizofrenię paranoidalną, wylądował w szpitalu, na szczęście nie wszyscy bliscy uznali jego szokujące zachowanie za draństwo. I choćby w 99 przypadkach taki wyjazd wiązał się z ucieczką do kochanki a tylko jeden wiązałby się z chorobą to dla tego jednego warto mieć pewność.
Uzależnienia to też choroby, choć sama nie wszystkie uzależnienia za choroby uznaję. Przekonuje mnie uznanie za chorobę uzależnienia od środków chemicznych. Ich przyjmowanie nie pozostaje bez wpływu na funkcjonowanie wszystkich narządów, zaburza też "trzeźwe" myślenie, wiąże się z „głodem”. Wychodzenie z nałogu to upadki. I dlatego uważam, że nie ma tu w pełni wolnej woli. To, że dana osoba do takiego stanu się doprowadziła jest bez znaczenia dla uznania tego za chorobę. Jest wiele zwykłych chorób somatycznych, których też dorabiamy się niejako na własne życzenie. Wspieranie takich osób to dokładnie to o czym pisała Smutna Twarz i Norbert. Wspieranie w uzależnieniu to nie to samo co wspieranie chorego na raka. Nie zgadzam się z tym, że żony alkoholików mają wsparcie społeczne, że tak dzielnie cierpią. One się wstydzą, boją, są potwornie samotne i dołowane tym, że powinny coś z tym zrobić. A nie wiedza jak, bo mają jak to się mówi "betonowe buty". Jeżeli uznają chorobę męża poszukają wsparcia, trafią na własne terapie i grupy, zobaczą tam, że bywa podobnie, te same słowa zachowania, i że można z tego wyjść, zmieniając właśnie własne zachowania. W skrajnych przypadkach nawet wywalenie uzależnionego z domu czy własna wyprowadzka jest właśnie tym wsparciem, pozwoli mu zaliczyć ten jego dół. Niestety trzeba liczyć się też z opcją, że małżonek się nie opamięta. Często dołem dla pijących mężów jest nie utrata rodziny a utrata pracy. Jak ma pracę to jeszcze znaczy nie tak źle...Jest więc taka sekwencja: uznanie choroby - szukanie pomocy - odzyskanie wiary, że jest wyjście - zapisanie się na terapię - efekty terapii (zasadniczo dobre dla małżonka chorego).
Przy uzależnieniach od określonych zachowań kompulsywnych typu seksoholizm, zakupoholizm, uzależnienie od hazardu, od gier komputerowych, etc, to mi to na chorobę nie pasuje. Bardziej podchodzi pod zaburzenie osobowości, a to żadna choroba, nie ma lekarstwa, nie ma odtrutki. Na to się zwolnienia lekarskiego nie dostanie. Nie słyszałam o istnieniu oddziałów stacjonarnych dla seksoholików. Taki defekt osobowościowy, płynący tylko z tej zaburzonej osoby, bez wlewu chemii. Pewnie, że ma przyczyny ale w tym przypadku wolną wolę bym zakładała, nie szukałabym choroby. Tu mi pasuje opcja „draństwa w charakterze”, co odbarczy od poczucia winy, nie pozwoli na usprawiedliwianie „upadków” i dawanie nie wiadomo jakiego czasu. Przy tych holizmach bez wlewu chemii czas działa na niekorzyść, daje poczucie bezkarności i utrwala złe zachowania, nawet tych deklarujących "leczenie". Uważam, że własną decyzją nad popędami można zapanować i tu wystarczy tylko decyzja: rani to tych których kocham, nie chce ich ranić. Ale, nie skonfrontowałam się osobiście z takimi holikami, mogę się więc mylić.

Anonymous - 2014-06-26, 12:34

Anita11 napisał/a:
Żona zostawia tą furtkę. Wrócisz jak będziesz zdrowy.Ale to nie otwarte wrota w których stoi żona i wpatrzona w jeden punkt woła uzależnionego 100 razy dziennie.

Anita nikt nie ma 100 razy nawoływać w tej furcie-tylko działac z rozwagą.
Najzwyczajniej tu się mówi nie podkładać podusi pod tyłeczek,a dać się wyrzucić za drzwi

Zatem dlaczego z rozwagą??
Ano dlatego że trza być i człowiekem-a zarazem być sztywnym w postanowieniach.
A o to bywa że jest trudno.
Dlaczego??
z jednej strony uzależniony będzie wciąż poszukiwał powodów by zmiejszyć swoja pentle,a z drugiej współuzależniony świeżo co w życie wprowadzony nadal może popełniać błędy i dawać się wykorzystywać.

Dlatego ta droga wymaga rozsądku w stąpaniu,opanowania i rozwagi.
Dlatego choćby wiedząc że to pewien ciężar.
Nie dziwie się najbardziej skrajnej reakcji że to drań i niech robi sobie co chce.
Cóz nie każda zona-każdy mąz chce podejmowac to wyzwanie.
Zazwyczaj jest tak że po własnych terapiach przekonuje się nagle że:
-byłem/łam wykorzystywany
-byłam/łem maltretowany
-odbierano mi.........
-nie dawano mi.....
-brakowało mi.....
-nie zezwalano mi na.....

te odkrycia czasem stają się tak zbawienne-że jedna myśl jaka powstaje w głowie
to że nareszcie czuje swoja wolność.
I w tej wolności samo się rozumie-nie chcę mieć już nigdy problemów.
I w końcowym etapie wole się uwolnić-niż podejmowac ryzyko naprawy czegoś.
I tak jak już pisałem
co wówczas zrobić by mieć w sobie poczucie szacunku???
trzeba zostawić w oczach i rozumie obraz DRANIA...

To drań uwalnia nas samych-daje nam mozliwośc usprawiedliwienia i rozliczenia siebie.
I oby nie mielić jęzorem po próżnicy :-D
napisze tylko to:

od wielu lat moja zona powtarza wciąż te same słowa.
Nie potrafie tego (czegoś) w sobie zmienić-
bo ja byłem taki,zrobiłem to,zadziałałem tak,nie liczyłem się z .

Nie wiem czy rozumiesz??
zamknięty cykl-a w tym cyklu dokładnie to:
ponieważ taki byłem -to przez to żona nie potrafi w sobie cos zmienić.
I dalej bez względu nawet na to jaki teraz jestem i będę na kilka następnych lat,bez względu na deklaracje i pozytywne moje działania,bez względu na świadomość moja obecna i cała droge jaką wykonałem by zrozumieć gdzie i jakie błędy popełniałem.
Świat się mój zamyka właśnie na tym DRANIU.
I w finale wygląda to tak:
ja nie przekroczę już granicy żony-bo mam pełną świadomość co było gdy to robiłem,a żona nawet nie myśli o choćby dniach otwartych by choćby jednego dnia (na jakiś czas )podnieś szlaban do góry z mozliwościa wstępu.
I co na koniec napisać??
Że smutne jest dla mnie to że nie widzi w tym człowieka,nie dopuszcza że mąż popełnił błędy,nie dopuszcza że na skutek tych wszystkich wniosków ma tak wielka świadomość w sobie
co było złem i dlaczego.

pozdrawiam

Anonymous - 2014-06-26, 12:45

Norbert, mnie tam słowa, które użyłeś zbytnio nie rażą, ale regulamin regulaminem, stąd ... na niebiesko podpowiadam jak można inaczej wyrazić to, co napisałeś.
Anonymous - 2014-06-26, 12:52

Gosia ale nie widze gdzie mam być to niebiesko???

czy chodzi o wyraz na literke d........ :mrgreen:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group