Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - skutki stanowczej miłości
Anonymous - 2014-06-13, 07:33
Witam
Dziękuję za odzew. Prawda jest taka, że nadzieja zawsze jest, czasami mocna, czasami ledwo się tli. Jeżeli mamy być razem to będziemy a jeśli nie jest to nam już pisane to też będę żyć sama i to pełnym życiem. Może trochę poryczę, ponarzekam Bogu i św. Józefowi ale potem będę żyć.
Nie mogę się doczekać soboty bo jadę na kolejny Tyski Wieczór Uwielbienia. Uwielbiam uwielbiać Boga. Na takich wieczorach mam odczucie jakbym była w przedsionku nieba.
Pozdrawiam
Anonymous - 2014-06-13, 09:39
Może i ja opowiem o moich doświadczeniach z terapią alkoholową męża.
Mama mojego męża była alkoholikiem, a mój mąż pił od zawsze za dużo. Na pewno pije w sposób zagrażający, ale czy jest alkoholikiem, to wie tylko on. Ponad 10 lat temu trafiłam na Al-Anon i chodziłam 5 lat. Zostawiłam temat picia męża. Od ponad 3 lat mąż przechodzi kryzys wieku średniego. Wypaliło się w nim uczucie romantyczne do mnie, wzmogło się jego picie. We wrześniu usłyszałam, że mnie nie kocha. Od listopada chodzi do psychologa w Poradni alkoholowej, który prowadził jego mamę.
I też na początku ochota na nowy start w nowe życie.
Pustka w oczach, gdy patrzył na mnie. Ja miotałam się i nadal miotam od pokochaj mnie do ....[*].
Dzisiaj, po 8 miesiącach jego indywidualnej terapii widzę, że u męża się chyba trochę zmieniło. Raczej nie chce odchodzić z domu. Ale traktować mnie jak żony również nie chce. Raczej widzi we mnie koleżankę.
I czuję, że w takich stosunkach chciałby pozostać.
Na pytanie terapeuty małżeńskiego: Czy Pan kocha swoją żonę?
Odpowiedź: Nie wiem.
A we mnie jest ogromny głód miłości, ciepła, serdeczności, dotyku. Źle radzę sobie z odrzuceniem.
Nie wiem, czy będę miała tyle cierpliwości i sił, by doczekać dojrzałości i miłości mojego męża. I czy to jest możliwe?
Anonymous - 2014-06-13, 10:27
[*] w miejsce zbyt grubego słownictwa.
Anonymous - 2014-06-13, 11:16
renta11 napisałaś:
"Nie wiem, czy będę miała tyle cierpliwości i sił, by doczekać dojrzałości i miłości mojego męża. I czy to jest możliwe?"
Też się nad tym zastanawiam. Najbardziej mnie denerwuje to zawieszenie w próżni. Ja chciałabym działać: napisać mu e-maila chociaż, wysłać w prezencie kolejną "poruszającą serce" książkę, która by może go ukierunkowała, chciałabym mu zaproponować koleją terapię małżeńską z nadzieją, że będzie kontynuowana(chyba już byliśmy na trzech -wszystkie przerwane przez niego). Działać, działać, działać. Nim będzie za późno. Zanim zachłyśnie się tą wolnością i pójdzie w tango. Nawet nie wiem czy już nie ma jakiejś na oku. Mieszkamy 25 km od siebie więc nie wiem co się dzieje u niego. Moje zapędy kończą się na tym że daję sobie po łapkach. Zajmuję się swoimi sprawami. Znalazłam sobie hobby na które kiedyś nie miałam głowy bo w tej głowie siedział tylko on. On jest takim typem, że podpuszcza mnie, ja się nakręcam i już chcę działać. On siedzi i czeka. Teraz też przyjechał po dokumenty od teściowej i rzucił do mnie: Chcesz rozwodu z orzeczeniem o mojej winie? Zdębiałam. Wcześniej rozmawialiśmy o tym, że chcemy spróbować jeszcze raz tylko że się do tego przyłożymy. Wtedy powiedziałam, że oboje napiszemy czego oczekujemy od naszego małżeństawa. Chciałam, żeby takie zapiski były początkiem rozmowy bo trudno nam się rozmawia o uczuciach, pragnieniach i oczekiwaniach. Ja swoja listę zrobiłam a on sie zawiesił. Pytałam raz i co z tym wszystkim dalej. Powiedział, że nie wie... Potem była rozmowa, że nie chce mnie skrzywdzic ale mnie nie kocha już, chce być sam, jest w końcu szczęśliwy. Ja wtedy powiedziałam, że rozwodów nie uznaję żeby wiedział ale gdyby nalegał, to będzie z jego winy. I teraz wypalił do mnie z tym zapytaniem. No więc ja znów chciałabym probować, naprawiać, tak żeby kiedyś móc powiedzieć: zrobiłam wszystko ale nie wyszło. On znowu wyznaje zasadę: Jakoś to będzie, czas pokaże. Więc czekam co czas pokaże.
Anonymous - 2014-06-13, 13:29
Wiesz, jak się dowiedziałam, ze mnie nie kocha, to wywaliłam go z domu. Początkowo źle to znosił, płakał córce w mankiet. Mówił, że zamiast zbliżać się do mnie czy do córki, to zbliżył się do wódki. Po 2 tygodniach przyszedł z kwiatami mówiąc, że wie na pewno, że mnie kocha. Po 6 tygodniach wrócił do domu. I po kilku dniach zaczęło się, że nie wie, co czuje, potem że nie kocha, że skłamał, bo bał się samotności. I do stycznia była makabra. I moja totalna huśtawka i ambiwalencja uczuć.
Jak ja chciałam go zamknąć w klatce i zadusić, to myślał tylko o odejściu. Kiedy otwierałam mu drzwi ... to nie wychodził. Przed Świętami Wielkanocnymi powiedział dzieciom, że się wypaliło i się wyprowadzi. Po kolejnych 2 dniach, że nie ma gdzie się wyprowadzić, po kolejnych, że on nie wie. I tak nie wie do dzisiaj. Mówił, że nie brakowało mu mnie przez te 6 tygodni.
U terapeuty ja powiedziałam, że gdyby nie dzieci, to już by go nie było. On powiedział, że to nie prawda.
On nie wie, czego chce i nie podejmuje decyzji. Ja czekam na jego decyzję i wykańczam się po drodze.
Ale jeden wniosek wyciągnęłam.
Za szybko wrócił do domu.
Przez te 6 tygodni robił stopień żeglarski, codziennie po pracy nad jezioro, kontakt z nowymi, młodymi ludźmi. Zdał egzamin przed wprowadzeniem się do domu. Więc był zajęty i zachłysnął się wolnością. I w tym momencie wrócił.
A teraz wiem, że powinien mieszkać poza domem z 6 miesięcy. Aby zdążył się wynudzić samotnością, aby miał szansę zatęsknić za dziećmi i za mną również. By odczuł skutki życia poza rodziną. Potem powinniśmy po spotykać się na polu neutralnym i podjąć decyzję o ewentualnym powrocie.
Powinnam mu dać szansę, aby to on powalczył o mnie.
A my kobiety za naszych mężów walczymy, szukamy terapii, mówimy im, co mają robić ... i bunt na całej linii, i chęć ucieczki, byle dalej od nas.
Ale to tylko moje wnioski.
Wiem, że nie wolno się narzucać, płakać, szantażować, błagać i się poniżać. Ja również tak postępowałam. Efekt - żaden oprócz braku szacunku samej do siebie.
Ale też nie umiem przetrzymać go i czekać.
Chcę już, zaraz, natychmiast. Podstawowy błąd.
Emocje mną miotają strasznie mimo, że jestem na lekach. Też jestem współuzależniona, też chcę wiedzieć, kontrolować, zawłaszczać.
A teraz - chyba - należy dać spokój i furę wolności. Niech się przekona, czy trawa u sąsiada jest bardziej zielona.
Jeśli odleci - nigdy nie był mój.
Ale to takie trudne, aż chwilami niewykonalne.
Anonymous - 2014-06-16, 08:27
renta11 napisał/a: | Nie wiem, czy będę miała tyle cierpliwości i sił, by doczekać dojrzałości i miłości mojego męża. I czy to jest możliwe? |
Uważam, że jest możliwe....
Pytanie, czy mąż będzie w stanie spełnić Twoje oczekiwania?
renta11 napisał/a: | A we mnie jest ogromny głód miłości, ciepła, serdeczności, dotyku. Źle radzę sobie z odrzuceniem. |
Ja dziś wiem, że moja żona nie jest w stanie spełnić moich oczekiwań. Chciałem ją przerobić na swoją modłę i drażniło mnie, że nie robi tego co od niej oczekuję.... Nie chciałem zaakceptować jej takiej jaka jest.
Na dziś nie jestem w stanie się pogodzić z tym, że wniosła pozew o rozwód.
Anonymous - 2014-06-16, 13:34
złamana napisała:
"Beti, smutny post. Takie wnioski i tytuł wiele osób wstrzymuje przed stanowczą, jak piszesz, miłością, w myśl zasady; niechby pił, niechby bił, byle był"
Zatytułowałam mój wątek "skutki stanowczej miłości" bo nie zawsze stanowczość w miłości prowadzi do happy endu. Dla mnie stosowanie takiej zasady było sygnałem, że dojrzewam do stawiania granic i wzrasta we mnie poczucie własnej wartości. To w sumie było dziwne bo ten kryzys był dla mnie bodźcem aby szukać sensu życia gdzieś indziej niż w drugim człowieku/mężu. Czułam, że nie będzie później odwrotu ale nie można równocześnie iść do przodu i się cofać. Ale pomimo, że wygląda u mnie jak wygląda to wierzę, że stanowcza miłość jest właściwą drogą.
Anonymous - 2014-06-16, 14:02
Beti w pewnym sensie rozumiem Twojego męża i chyba jego odrzucenie Ciebie jest w jakiś sposób typowe. Osoby uzależnione i współuzależnione dobierają się w pary w pewien specyficzny sposób. Często niewiele ma to wspólnego z miłością, bo nie umiemy kochać, więcej z potrzebą bliskości, z szukaniem ratunku itd.
Podczas terapii jest taki moment, że człowiek sobie uświadamia, że może wcale nie kochał do tej pory.
W moim małżeństwie to ja jestem tą, jak to się mówi "kochającą za bardzo" i też w czasie uzdrawiania doszłam do tego że nie kochałam męża naprawdę. Miałam dobre chęci, tak bardzo jak na tamten moment mogłam, przysięgę małżeńską składałam szczerym sercem. Ale wybrałam mojego męża nie z miłości, a szukając ratunku, jakiegoś zaspokojenia mojego zranionego serca, ze strachu, bojąc się że nikt inny nie będzie mnie chciał, z wielu innych powodów.
W czasie terapii musi przyjść moment że człowiek uświadamia sobie także to. Dopiero potem przyszła refleksja, że chcę nadal serio traktować moją małżeńską przysięgę. Że niezależnie od tego jak bardzo niedojrzała byłam wtedy, teraz świadomie wybieram kochać nadal tego człowieka.
Mój mąż nie korzysta z żadnej terapii. Ale wiem, że jeśli kiedyś się tym zajmie, jego również mogą dopaść takie wątpliwości.
Tak czy owak wolę wolny wybór miłości, a nie przywiązanie mające źródło w współuzależnieniu.
Rozumiem takze to co Ty przeżywasz. Proś Pana Boga, aby pozwolił Twojemu mężowi pokochać Cię od nowa, w sposób wolny od dawnych zależności.
Anonymous - 2014-06-16, 14:58
"Osoby uzależnione i współuzależnione dobierają się w pary w pewien specyficzny sposób. Często niewiele ma to wspólnego z miłością, bo nie umiemy kochać, więcej z potrzebą bliskości, z szukaniem ratunku itd."
Niestety to prawda.
W moim przypadku i jego przypadku- oboje szukaliśmy akceptacji. Nie było w nas dojrzałości. Mąż tak naprawdę szukał we mnie siły do życia, ja miałam go uskrzydlać. Ja traktowałam zmaganie się z jego piciem jako poświęcenie, które kiedyś będzie wynagrodzone. Mogłam skupiać się na czymś innym niż na sobie.
Kiedyś naprawdę nie kochałam siebie, to mi się kojarzyło z egoizmem. W domu tata, który był dla mnie autorytetem powtarzał: Kochaj bliźniego, ale nie było dalszej części.... jak siebie samego. A więc naukę miłości należy zacząć od "pokochania" siebie. My oboje nie kochaliśmy samych siebie ale chcieliśmy aby nas ten drugi kochał, szanował... Dopiero po trzydziestce odkryłam, że kochać siebie to wcale nie egoizm tylko podstawa do życia. Długo się uczę albo raczej późno.
Anonymous - 2014-06-16, 15:44
beti7777 napisał/a: | Dopiero po trzydziestce odkryłam, że kochać siebie to wcale nie egoizm tylko podstawa do życia. Długo się uczę albo raczej późno. | - to takie moje -ja troche pózniej ale lepiej pózno niz wcale
Anonymous - 2014-06-16, 15:50
Beti, ale nie ZApóźno :) Ważne że już to wiesz.
Dlatego daj mężowi czas, niech kontynuuje terapię, niech w wolności wybierze jak ma dalej wyglądać jego życie.
Po drugie, może mąż też ma w głowie obraz Ciebie tej dawnej, może nie ma okazji zobaczyć że Ty się zmieniłaś?
I jeszcze coś przyszło mi do głowy. Słyszałam kiedyś kazanie jednego jezuity, który opowiadał historię małżeństwa po zdradzie, w głębokim kryzysie. Właściwie chcieli się już rozstać, ale jeszcze pojechali razem na rekolekcje ignacjańskie. Tam wiadomo jak jest, nie mieli okazji zamienić ze sobą ani słowa. Nawet nie patrzyli na siebie. Pan Bóg działał w sercu każdego z nich zupełnie niezależnie.
I co się stało? Po przeżytych rekolekcjach wpadli sobie w ramiona, porozmawiali, pogodzili się.
Dla mnie to jest wspaniały przykład na to że każde z nas odpowiada tylko za siebie i swoją relację z Bogiem. Ale obok w sercu współmałżonka mogą się zadziać piękne rzeczy całkiem niezależnie od nas :)
Wierz w to i nie trać Ducha kochana :)
Anonymous - 2014-06-16, 16:43
dziękuję duzapanna za słowa pokrzepienia aż mi się łezka zakręciła w oku. Ja wiem, że Bóg działa w moim życiu, moje życie jest pełne cudów tylko trzeba jeszcze je dostrzegać. Takim namacalnym dowodem na to że Bóg działa w swoim czasie i miejscu jest takie oto moje świadectwo. Jeżdżę od kilku lat na Tyskie Wieczory Uwielbienia i tam modlimy się i wielbimy Boga. Ja zawsze w tej samej intencji, za męża o nawrócenie, o uwolnienie z nałogów, za siebie o wytrwałość, o przemianę serca (chyba powinna być inna kolejność). Więc znów z tą samą intencją pojechałam w październiku 2013 r. Miałam chory kręgosłup i bóle, które nie pozwalały mi spać nocami, drętwienie rąk i nóg, początek żylaków. Ale co tam, ważne było żeby mąż to/mąż tamto. No w końcu jestem osobą współuzależnioną. I gdy modliliśmy się za osoby z chorymi kręgosłupami to ja pomyslałam, że inni mają gorzej, np. moja mama i siostra a ja mam bardziej pilną sprawę przecież. Jak Pan uzdrowi moje małżeństwo to pójdę do lekarza. Jakie było moje zdziwienie gdy poczułam namacalnie jak przez moje ciało przechodzą dreszcze ( w miejscach bolących mnie). Byłam w szoku. Co? Ja? Mnie Pan Bóg wyleczył z bólów kręgosłupa? Hurra! Od października jestem zdrowa. Zostałam uzdrowiona.
No i takie to moje planowanie co najpierw ma się zmienić w moim życiu. Teraz wiem, że On wie lepiej. Fajnie, że Bóg mi o tym powiedział/przypomniał w taki sposób.
Anonymous - 2014-06-16, 17:15
Piękne świadectwo :) Pan Bóg wie najlepiej co i w jakiej kolejności jest dobre dla Ciebie i Twojego męża.
Anonymous - 2014-06-17, 14:35
Codziennie piszę list do męża, potem go kasuję i tak parę razy dziennie. Nie wiem co się z nim dzieje. Nie mam pojęcia czy naprawdę zaczął już sobie życie układać beze mnie. Przecież w kwietniu mi oświadczył że mnie nie kocha i chce być sam. Czuję, że nie mam prawa się nim interesować. On chyba naprawdę mnie nigdy nie kochał tylko potrzebował i teraz chce się uwolnić od tego małżeństwa. Ja nie odzywając się do niego też sygnalizuję, że mi nie zależy i odpuszczam. Wtedy w kwietniu powiedziałam, że nie można drugiego zmusić do miłości a on na to, że właśnie. Więc chyba pozostaje mi udawanie obojętnej. Teraz jak przestał pić (tak mówi, nie wiem) miał być nasz czas. Nie mówię, że mi jest strasznie źle i sobie nie radzę emocjonalnie bo jakoś sobie radzę. Nie wiem nawet czy mogę mu zaproponować te rekolekcje ignacjańskie. On teraz jest zajęty sobą. Kiedyś był zajęty piciem i własnym smutkiem.
|
|
|