To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Historia jakich wiele

Anonymous - 2014-06-08, 23:43
Temat postu: Historia jakich wiele
Postanowiłam opisać tu swoją historię, ponieważ potrzebuję jakiegoś obiektywnego spojrzenia z zewnątrz, potrzebuję też rad osób, które przeszły taką samą drogę.
Podczytuję to forum już od dłuższego czasu i jestem przerażona ilością głupoty mężów (i żon niestety też), którzy niszą rodziny, małżeństwa, start dzieci, zabijają wiarę w miłość, w sakrament... Jestem też zaskoczona historiami, które tu znalazłam, a które są tak okrutnie podobne do mojej. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że każda jest na swój sposób inna.

Jestem mężatką od 2006 r. i jak sporo kobiet, które tu znalazłam, byłam przekonana, że jesteśmy super małżeństwem. No prawie super, takim niezłym, a w każdym razie, trzymającym się razem. Mój mąż jest osobą (tak jak i ja) wierzącą, byłym ministrantem. Ślubowaliśmy po dość długim okresie znajomości, z wielkiej miłości, obiecywaliśmy sobie “żyli długo i szczęśliwie”. Stało się inaczej.

Jesienią 2012 r., niemal rok od zmiany pracy męża odkryłam, że koresponduje on z jakąś koleżanką z pracy. Zaczął się dziwnie zachowywać, więc poszperałam trochę i to co znalazłam mnie przeraziło. A wtedy jeszcze były to tylko randki w lokalach, jakieś tam pokrętne umawianie się do kina. Doprowadziłam do konfrontacji, przyznał się, ale zapewniał, że kocha tylko mnie i naszą córkę (wtedy 3-letnią), uwierzyłam. Ale mimo to, zaczął mi się sypać świat. Nie mogłam pojąć, jak mój kochany mąż mógł mi wywinąć taki numer. Wiecie jak to jest, bo większość z Was czuła to samo. mimo iż jestem raczej dość silną kobietą, wpadłam w depresję, przestałam jeść, miałam problemy z koncentracją w pracy. Po 2 tygodniach w tajemnicy przed mężem poszłam do psychiatry i dostałam leki antydepresyjne. Wydawało mi się, że mąż się opamiętał. bardziej się starał, wychodziliśmy razem, było ok. Aż wiosną 2013 r. okazało się, że to tylko złudzenie, że nadal się spotykają, doszło też do wyznań miłości. Kolejny szok, kolejne leki, tym razem mocniejsze. Kolejna konfrontacja, przysięgi, że da radę w tej samej pracy, że jak tylko zechce, to zakończy romans. Znów uwierzyłam, nie zażądałam zmiany pracy, nie wyprowadziłam się, skończyło się na rozmowach, obietnicach. Wtedy też zaszłam w drugą ciężę. Ciąża była chciana (jeszcze przed romansem męża poroniłam), choć w tym momencie może nieco lekkomyślna, w każdym razie dziecko nie miało być lekarstwem na ratowanie małżeństwa, jakby to mogło z boku wyglądać. W tym samym niej więcej czasie rozpoczęliśmy budowę domu, co było planowane już do dłuższego czasu.
I wszystko byłoby pięknie, mąż zapewniał że kocha, jeździł na USG podglądać synka, nadzorował budowę domu, ale niestety jednocześnie co raz częściej wyjeżdżał na delegację, codziennie musiał zostawać w pracy 2-3 godziny dłużej. Nie wiem, jak ja, osoba raczej trzeźwa, mogłam być taka ślepa, że mu wtedy wierzyłam w te delegacje. Chyba ciąża przysłoniła mi jasność umysłu. Żeby było ciekawiej, w tym samym czasie kochanka męża wyszła za mąż, co pewnie dodatkowo zamydliło mi oczy. I pewnego jesiennego poranka, po roku od kiedy dowiedziałam się o romansie, wszystko się wydało. Że nic się nie skończyło, że jest seks, wspólne wyjazdy, że 2 tyg. po jej ślubie pojechali razem na Mazury na 5 dni, że to wszystko co mi mówił mój kochany, wierzący i prawdomówny mąż patrząc mi w oczy, to jedno wielkie kłamstwo. Że kiedy ja staram się żyć oszczędnie, bo ciąża, bo budowa, on wozi się po hotelach z kochanicą. Do tamtej pory trzymałam wszystko w tajemnicy, wiedział tylko mój brat i przyjaciółka. Mój brat jest księdzem, miał już do czynienia z różnymi problemami w rodzinach, ale inaczej patrzy się na kogoś bliskiego. I wtedy coś we mnie pękło. Nawiązałam kontakt z mężem kochanicy, powiedziałam mojej mamie, teściom, na fali wściekłości również jednemu z kolegów męża. W 6. miesiąc ciąży spakowałam siebie i córkę i wyprowadziłam się do mamy. Dodam, że mieszkaliśmy od ślubu w domu teściów, choć jakby w oddzielnym mieszkaniu, więc nie bardzo miałam możliwość spakowania męża i wywalenia jego. Mąż kochanicy się wtedy wściekł i nasłał na mojego męża jakiegoś bandziora, żeby mu trochę przyłożył pod pracą. Jak się dowiedziałam, rozmawiałam z tym facetem, powiedziałam mu u ciąży, o tym, że kocham męża, żeby mu nic nie robił, że się o niego boję. Zapewnił mnie, że tylko go postraszy. I w sumie tak się stało, ale mój mąż uczynił z tego dramat, że to moja wina, że ja wiedziałam, że jestem okrutna. Po tym pobiciu poszedł do lekarza i dostał l4. Nic mu w sumie nie było, ale jakoś tak zakombinował, że siedział na tym l4 pół roku. To w ogóle brzmi mało wiarygodnie, ale mąż jest szanowanym i wykształconym pracownikiem w dużej firmie, a zachowuje się jak szczeniak. W tym czasie udało nam się kilkakrotnie porozmawiać, wydawało mi się, że szczerze. Ze względu na córkę, a pewnie też dlatego, że bardzo kochałam męża, po 2 tygodniach wróciłam do domu. Mąż miotał się między tym, że chce być szczęśliwy z nią, że ją kocha, mnie już nie, że myśli o tym, by nas zostawić, a tym, że jednak rodzina, córka, synek w drodze... że będziemy próbować. Spędził w domu pół roku i to był jeden z najgorszych okresów w moim życiu. Siedzenie w domu zimą nieźle dało mu po głowie. Miał coś na kształt depresji, schudł z 15 kg, nie odzywał się całymi dniami, miał do mnie pretensje o wszystko, o to pobicie, o to, że nie jestem nią, że on siedzi w domu. na moje prośmy o rozmowę ostentacyjnie nie mówił nic. Powiedział, że już mnie nie kocha, że to już od dawna, że ostatni rok, to było tylko takie mówienie o miłości. Na moje propozycje terapii mówił “nie”. Jednocześnie twierdził, że ma nadzieję, że dla dobra dzieci nam się uda. Nie będę opisywać, jak czułam się przed, w trakcie i po porodzie, bo tego koszmaru nie zapomnę do końca życia. A jednocześnie cały czas utrzymywał kontakty z kochanicą, spotykał się z nią na jakichś parkingach i miał hasło na telefonie służbowym.
Minęło kolejne pół roku, które było mi potrzebne żeby zrozumieć, że ja już zrobiłam wszystko co mogłam. Trwałam przy nim, kiedy miał pracę i kiedy jej nie miał. Usiłowałam wybaczyć, kochałam, obsługiwałam, nawet w ciąży. W kwietniu dojrzałam do tego, żeby jednak się spakować porządnie i z dwójką małych dzieci po raz kolejny wyprowadzić do mamy, tym razem na dobre. Aktualnie tu mieszkamy. Mąż na początku chyba nie wierzył że to zrobię. On w ogóle stosuje takie klasyczne mechanizmy, jak zrzucanie winy na mnie, nieprzyjmowanie do wiadomości pewnych faktów.

I tu zaczyna się sedno sprawy. Jak pisałam, mąż na początku nie wierzył, że się wyprowadzę. Pojechałam z dziećmi i mamą do mojej babci na 3 tygodnie i on myślał, że ja jednak wrócę. Ale nie wróciłam. Po pierwszym okresie obrażania się, zadzwonił. Ja już jestem silniejsza, nie proszę, nie dąsam się, staram się żyć dla siebie, te wszystkie etapy załamek, ryków po nocach, błagalnych smsów, poniżania się, spadania w pustkę mam chyba za sobą. Chodzi mi o to, jak teraz jest między nami i jak ja mam to wszystko rozumieć, a przede wszystkim, jak mam postępować dalej. Bo że zaufanie Bogu nie oznacza bierności już sobie doczytałam.
Fakty są takie:
- mąż mimo obietnic sprzed pół roku, nie rzucił pracy. Twierdzi, że nie chce zostać bez niczego i w pewnym sensie go rozumiem, bo to dobra i dobrze płatna praca, a on jest pracownikiem raczej niszowym. Inna sprawa, że chyba jakoś niezbyt mocno szuka innej pracy.
- na każdą moją próbę rozmowy reaguje alergicznie, na smsy nie odpisuje, rozmowy telefoniczne kończy, a rozmowy osobiste jakoś rozmydla, więc nic nie jest jasne. Staram się nie zaczynać takich rozmów, bo teraz jego kolej, ale różnie to bywa.
- zapytany przez swoją mam twierdzi, że romans już zakończył
- jednocześnie o innych sprawach, o budowie, o dzieciach, o – nie wiem – polityce, pogodzie, itp. gadamy sporo i całkiem przyjaźnie
- z pracy wraca teraz bardzo punktualnie (co nie zmienia faktu, że może z nią korespondować i wyprawiać inne rzeczy np. w czasie pracy, jak się postara)
- mocno zaangażowany jest w budowę domu, która jakimś sposobem się toczy i w sumie to jest mocno zaawansowana. Tylko kto tam będzie mieszkał?
- nie wyprowadził się do kochanicy, choć ma ona teraz wolne mieszkanie, bo mąż ją też zostawił
- przyjeżdża do mojej mamy codziennie, kąpie dzieci, zajmuje się nimi wieczorami, opowiada, jak minął dzień
- proponuje wspólne wyjścia na mszę (mieszkamy w tej samej parafii), z dziećmi po południu, trochę takie udawanie, że jesteśmy normalną rodziną.
- wczoraj urządzaliśmy urodziny córce, na które przybył, jak gdyby nigdy nic rozmawiał ze wszystkimi, opowiadał o budowie, dyskutował z ojcem (ja z jego rodzicami żyję w dobrych stosunkach, są po stronie naszej rodziny, odwiedzają nas).

Problem polega na tym, że z jednej strony czuję, że takie wspólne przebywanie razem może go jakoś umocnić w chęci ratowania rodziny, może jakoś ożywić naszą miłość, scalić nas na nowo, jest też dobre dla dzieci, ale z drugiej, nie wiem, czy nadal nie utrzymuje z nią kontaktów, czy nie wygląda to tak, że ja się godzę na jego niechęć do jasnego postawienia sprawy. Strasznie mnie martwi to, że nie chce w żaden sposób ze mną o tej całej sytuacji rozmawiać, bo przecież należy mi się jakieś wyjaśnienie, jakieś plany na przyszłość, zobowiązania, a drugiej, nie chcę go do niczego zmuszać, bo przymus do niczego dobrego nie prowadzi. Kiedyś napisał mi smsa, że już nie mówi “nie” terapii, ale nic z tym nie zrobił. Ja już mam dość starania się, inicjatywy, teraz chcę być królewną i czekać, aż rycerz się trochę postara, ale z drugiej strony, nicnierobienie nie leży w mojej naturze i męczy mnie to zawieszenie.
Boję się, że on może gdzieś w swojej niedojrzałości wyobraża sobie, że my się do tego nowego domu przeprowadzimy razem, że “jakoś to będzie”. A z drugiej strony wiem, że nie można niczego poganiać, że on sam musi dojść do pewnych wniosków, że sam musi zechcieć o nas powalczyć. Przeszło mi przez myśl powiedzenie mu, że składam pozew o separację, ale to trochę takie wymachiwanie szabelką, bo na nic mi się to zda, bo w sprawach finansowych się dogadujemy, mamy wspólne konta, żadne alimenty nie są mi potrzebne. I znów czuję się jak pół roku temu, że muszę COŚ zrobić, ale jednocześnie nie przychodzi mi do głowy co.
Czy ja jestem naiwna? Czy swoim postępowaniem, zgadzaniem się na wspólne wyjścia nie przygłaskuję całej tej sytuacji? Czy powinnam dozować mu spotkania ze sobą, z dziećmi? Coś odciąć? Czy to nam pomoże, jakoś go otrzeźwi?
O mamo, ależ się rozpisałam.
Skomentujcie to proszę.
Dziękuję za uwagę.

Anonymous - 2014-06-09, 08:58

Witaj, Ash, na forum :-)
Wyraźnie słychać w tym co piszesz, że jakoś tam już stoisz na nogach, ten najgorszy etap kryzysu masz już za sobą. To dobrze, bo i myślisz i postępujesz teraz bardziej racjonalnie :-)
Bliskie mi jest to, co piszesz o tych klapkach na oczach na pewne postępowania, i braku zdecydowanych granic, to samo przeżyłam.
Masz gdzieś w pobliżu Ognisko Sychar? warto pójść na spotkanie, dostaniesz wsparcie po ludzku, a i Duch Święty ustami ludzkimi może podpowiedzieć jakieś optymalne dla Ciebie rozwiązanie.
Pozdrawiam :-)

Anonymous - 2014-06-09, 13:58

Ash, tak racjonalnie i konstruktywnie, że lepiej nie można było. Podziwiam, że w tak trudnej sytuacji byłaś w stanie ogarnąć siebie i to wszystko. Z tego co piszesz, męża różne wydarzenia otrzeźwiły, zerwał z tą kobietą i stara się o Was, tak? Brakuje tylko rozmowy, żalu i takiego zwykłego "przepraszam? Co wg Ciebie jest Wam potrzebne, abyś mogła z mężem zamieszkać na nowo? Czego na dziś oczekujesz, co może mąż zrobić? Przeszłości nie zmieni. Jak sobie poczytałaś, to różnie ludzie reagują. Są tacy, którzy dużo mówią, przepraszają i trwają w złych zachowaniach, a są tacy, którzy nie są w stanie w ogóle rozmawiać o tym co się stało. I w sumie szkoda, bo do przebaczenia to "przepraszam" nie jest potrzebne, ale do pojednania bardzo. Powiedziałaś mężowi dużymi literami czego oczekujesz? Panowie często zarzucają kobietom, że te zbyt dużo każą im się domyślać. Mówiłaś mu, że nie o detale zdrady Ci chodzi tylko o Waszą przyszłość? Czy sama wiesz, co musiałoby się zdarzyć, co mąż miałby zrobić, żebyś była w stanie z nim zamieszkać i ponownie zaufać? Mówiłaś mu o tym? Może jakieś spotkanie z mężem na neutralnym gruncie, bez dzieci, rodziny, gdzie na spokojnie można porozmawiać? Może na tej budowie, zapytasz męża, kto ma w tym domu mieszkać i jak on sobie to wyobraża? Powiesz wprost o swoich oczekiwaniach. To, co dla Ciebie jest oczywiste w takiej sytuacji, dla męża może nie być. Jak sobie poczytasz, choćby tutaj, co piszą panowie, to zobaczysz, że dla nich budowanie domu, łożenie na rodzinę i kąpanie dzieci to bez względu na to co zrobili, wszystko i często nie są w stanie zrozumieć, że żona potrzebuje do poczucia się na nowo kochaną i bezpieczną takich prostych gestów i słów jak przytulenie, żal, skrucha, no właśnie jak piszesz, bycia księżniczką. A po traumie zdrady, oszustwa powinna to od powracającego męża otrzymać, ot tak, bez proszenia.
Chyba więc Ash, tylko rozmowa na neutralnym gruncie.
Spotkania z dziećmi, wspólnie spędzany czas to dobre. Nie ma w tle innej kobiety, z pewnością taka Twoja postawa to nie naiwność. Jeżeli po tym wszystkim czujesz się taka silna, nie rozpaczasz, nie płaczesz, obecność męża nie wyprowadza Cię z równowagi, nie ma przykrych słów, postępujesz w zgodzie ze sobą, to jest to dobre. Nie ma żadnej reguły, że np. ograniczenie kontaktów, w takiej jak Twoja sytuacji, przyniesie korzystne rozwiązania. Dzisiaj, Ash, spieszyć się nie musisz. Na sądowe rozwiązywanie spraw, zawsze jest czas, a traktowanie ich jako straszaka, nawet niezgodnego z tym co sama czujesz, bez sensu. Czasami robieniem tego "COŚ", o którym piszesz, jest po prostu cierpliwym obserwowaniem siebie, swoich oczekiwań, pragnień, wartości, priorytetów, emocji i postaw.
I jeszcze takie jedno z bardzo przyziemnych spraw, przed pełnym powrotem do relacji małżeńskich poproś męża o wykonanie kompletu badań.

Anonymous - 2014-06-09, 15:05

Bardzo dziękuję, że ktoś przebrnął przez mój post! I za odpowiedzi.
Myślałam o spotkaniach w ramach Sychar, ale teraz mam 5-miesięczne dziecko na piersi i jestem raczej uwiązana. A z maluchem to tak średnio mi pasuje, on jednak mnie mocno absorbuje i dekoncentruje. Ale pomyślę o tym, jakiś sposób może znajdę.

I teraz do złamanej:
Ja teraz może brzmię tak racjonalnie i spokojnie, ale co przeżyłam, może cie sobie tylko wyobrazić. Podejrzewam, że tabun ludzi się za mnie modlił i modli i Bóg dał mi jaką taką siłę na przetrwanie tego wszystkiego. Sama nie wiem, jak mogłam pracować i wychowywać córkę w tym wszystkim. Najgorsze jest to, że człowiek przyzwyczaja się do wielu trudnych sytuacji i kiedyś koleżanka mi powiedziała, że ja chyba przyzwyczaiłam się do bycia zdradzaną. Mocno to wtedy mną tąpnęło.
Jestem od ponad roku na terapii i moja terapeutka mocno kładzie nacisk na to, by myśleć o sobie. Przez wiele miesięcy całe nasze spotkania kręciły się wokół męża, jaki on pogubiony, jak mu pomoc itd. Wiele z Was ma tak samo, tylko mąż, mąż, a siebie stawiamy na ostatnim miejscu. Teraz uczę się dbać o siebie i swoje potrzeby.
jeśli chodzi o nasze relacje z mężem, to właśnie nie wiem, czy skończył ten romans. Niby tak, ale nie wierzę, że po 1,5 roku tak po prostu się coś kończy, szczególnie że nadal pracują razem. Stworzyłam sobie listę żądań, ale mój mąż jakoś nie kwapi się, by zapytać mnie, czego ja chcę, by móc wrócić. Chyba nie napisałam tego jasno, ale on wcale nie chce rozmawiać, więc nawet nie wie, jakie są moje oczekiwania. A no. one jest to, żeby zmienił pracę. Potem terapia wspólna, oczywiście żadnych haseł i tajemnic. Co to w ogóle za małżeństwo z hasłami na telefon. Myślicie, że powinnam nasmarować mu np. list czy mail z moimi jasno wyrażonymi oczekiwaniami? Oczywiście nie odpisze, ale przynajmniej będzie wiedział. Myślałam o tych badaniach, jeśli kiedykolwiek będzie nam dane jeszcze być blisko fizycznie, to oczywiście tego zażądam.
Strasznie chaotycznie piszę, ale zasadniczo chodzi mi o to, że mam wrażenie, że mąż może zechcieć ciągnąc to podwójne życie dalej. Że on nie rozumie, że musi się zdecydować, że decydować nie chce. Że raczej włoży wiele wysiłku w to, by znów mnie okłamywać. On jest niesamowicie niedojrzały, jak teraz na to patrzę. Moja psycholopg mówi, że to są zaburzenia emocjonalne, które pozwalają 34-letniemu facetowi żyć w świecie ułudy, że można mieć i rodzinę, i kochankę. A ja boję się, że swoim postępowaniem niejako potwierdzam tą ułudę. To tak w skrócie.
Mam nadzieję, że swoim spokojem i bądź co bądź już doświadczeniem też będę mogła pomóc komuś na tym forum.

Anonymous - 2014-06-09, 15:28

Ash napisał/a:

Teraz uczę się dbać o siebie i swoje potrzeby.

I tego się trzymaj.
Najgorsze za Tobą, po co wchodzić z powrotem w bagno?


Chyba nie napisałam tego jasno, ale on wcale nie chce rozmawiać, więc nawet nie wie, jakie są moje oczekiwania.

Po co układać listy, żądania jeśli póki co On nie chce rozmawiać?
Wysuwanie żadań ma sens jeśli mąż przeprosi, powie że chce wrócić i zapyta co może zrobić aby być znowu z Tobą.



Anonymous - 2014-06-09, 17:48

Ash napisał/a:

Strasznie chaotycznie piszę, ale zasadniczo chodzi mi o to, że mam wrażenie, że mąż może zechcieć ciągnąc to podwójne życie dalej. Że on nie rozumie, że musi się zdecydować, że decydować nie chce.


To może nie być takie proste. Zdecydować może być jeszcze z tego wszystkiego najłatwiej, decyzja to kwestia jakiegoś procesu myślowego, jeśli ktoś ma jakieś zasady, to będzie wiedział co powinien zrobić. Ale między wiedzieć a wprowadzić to w życie jest spora różnica.
Zakładając, że Twój mąż nie jest zimnym draniem, który tylko się zabawił, ale człowiekiem z uczuciami, to teraz też nie jest mu łatwo. Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, bo to on skrzywdził, to Ty jesteś poszkodowaną. To wszystko prawda jednak może warto wiedzieć jak to może wyglądać z drugiej strony.
Twój mąż mógł być być mocno zaangażowany w tamten romans i to nie jest kwestia ani dojrzałości ani chęci podjęcia decyzji. To się od tak nie kończy. To są mocne uczucia.
Podjąć decyzję mógł i wiele na to wskazuje, że tak jest albo, że przynajmniej walczy - do kochanki się nie wprowadził, mimo, że chata wolna, angażuje się w budowę Waszego domu, więcej czasu poświęca dzieciom itd.
Teraz pytanie czy w tym wytrwa? Łatwo nie będzie. Tam było mu pewnie bardzo dobrze, tu długo dobrze jeszcze nie będzie. Wiele zależy od Ciebie.

Anonymous - 2014-06-09, 22:40

Ash, nie mogę sobie wprost wyobrazić ogromu cierpienia przez które przeszłaś.
Nie będę opatrywać etykietką zachowań Twojego męża bo go kochasz, zatem skupię się tylko na tym co piszesz odnośnie faktów PO "eksplozji".

Powiem wprost, nie widzę powodów do optymizmu.

Brak chęci do jakiejkolwiek rozmowy na temat tych traumatycznych dla Ciebie wydarzeń jest delikatnie rzecz ujmując niepokojąca.
Mąż nie wykazuje żadnej skruchy, brak skruchy świadczy o braku dogłębnego zrozumienia swoich czynów a co za tym idzie braku potrzeby by zadośćuczynić krzywdzie jaką Ci wyrządził.
To że swojej mamie mówi, że romans jest zakończony raczej niewiele znaczy w obliczu tego jakiego kalibru kłamstw się dopuszczał. Jakoś nie brałabym oświadczeń kłamcy za coś wiarygodnego, to byłaby naiwność.
Wspominasz o angażowaniu się w budowę domu, niektórzy zapewne będą uważać to za przejaw planów związanych z rodziną. Cóż, muszę zatem przypomnieć, że mąż powołał na świat wasze dziecko, świadomie, będąc w epicentrum romansu, tak więc - nie wyciągałabym zbyt pochopnych wniosków jeśli chodzi o budowę domu, jako że mąż wykazuje daleko idący brak odpowiedzialności.
Być może kochanka męża nie chciała go sobie mieć na własność ale raczej jako dodatek do swojego życia, stąd ten romans przed jej ślubem a także po ślubie.
Ash, jesteś mądrą, dzielną młodą kobietą, chciałabym napisać Ci coś bardziej optymistycznego, ale wobec tego co piszesz o obecnym zachowaniu męża, nie jest to możliwe.
Być może mąż bywa z Wami fizycznie ale wg mnie z jakiegoś powodu nie wrócił w całości, jeśli w ogóle wrócił.

Anonymous - 2014-06-10, 07:21

Wydaje mi się ,że zbyt dużo osądów i przypisanych faktów zachowań męża tu przeczytałam , a przecież nie wypowiedział się , nie przyjął określonego stanowiska... Absolutnie nie bronię go , ale weźmy pod uwagę , że jest zagubiony, może nie umie sobie poradzić z tym. Wbrew pozorom doskonale wie ,że jest winny, a jednocześnie ambicja nie pozwala mu przyjąć pomocy, podjąć terapii. Sam próbuje sobie z tym poradzić , a to bardzo, bardzo trudne...
Ash , myślę ,że spokój, mądre postępowanie teraz jest najważniejsze... Bez naciskania, ale jednocześnie stanowcze postawienie granic, zasad i konsekwencja ... Prędzej , czy później musicie szczerze porozmawiać i powinnaś opowiedzieć mu o swoich odczuciach, uczuciach, doznaniach... Wszystkie nasze tu porady możesz analizować , ale to TY podejmujesz decyzję o wszystkim ... To Twoje małżeństwo , Twój mąż, ojciec Waszych dzieci ...

Anonymous - 2014-06-10, 08:51

kenya napisał/a:
Mąż nie wykazuje żadnej skruchy


A skąd Ty to wiesz?
Żadnej skruchy? Naprawdę? Masz tam jakąś szklaną kulę, w której widać uczucia innych ludzi, nawet takich, których się w życiu na oczy nie widziało?
Nie wiem czy są tacy ludzie, którzy w takiej sytuacji nie wykazują żadnej skruchy, którzy czują się dobrze w takiej sytuacji, ja takich nie znam.
Byłaś po drugiej stronie? Wiesz jak to jest?

Cytat:
brak skruchy świadczy o braku dogłębnego zrozumienia swoich czynów a co za tym idzie braku potrzeby by zadośćuczynić krzywdzie jaką Ci wyrządził.


no i dalej bardzo daleko idące wnioski oparte na mizernych podstawach :-(

Cytat:
To że swojej mamie mówi, że romans jest zakończony raczej niewiele znaczy w obliczu tego jakiego kalibru kłamstw się dopuszczał. Jakoś nie brałabym oświadczeń kłamcy za coś wiarygodnego, to byłaby naiwność.


W takim razie w ogóle nie ma sensu z mężem rozmawiać.

Cytat:
Wspominasz o angażowaniu się w budowę domu, niektórzy zapewne będą uważać to za przejaw planów związanych z rodziną. Cóż, muszę zatem przypomnieć, że mąż powołał na świat wasze dziecko, świadomie, będąc w epicentrum romansu, tak więc - nie wyciągałabym zbyt pochopnych wniosków jeśli chodzi o budowę domu, jako że mąż wykazuje daleko idący brak odpowiedzialności.


A może tak w ogóle nie wyciągać pochopnych wniosków? Dałabyś radę?
Dziecko na świat powołał Pan Bóg.

Cytat:
Ash, jesteś mądrą, dzielną młodą kobietą, chciałabym napisać Ci coś bardziej optymistycznego, ale wobec tego co piszesz o obecnym zachowaniu męża, nie jest to możliwe.


To może lepiej nic nie pisać? Pomogłaś w ten sposób?
Jest sporo optymistycznych faktów i wydaje mi się, że autorka wątku to dostrzega.
Jest też sporo obaw i wątpliwości, co jest naturalne.
Dalsze powodzenie zależy w dużej mierze od tego czy będzie się bardziej widziało tę jasną czy ciemną stronę.

Anonymous - 2014-06-10, 09:07

macko napisał/a:


Dziecko na świat powołał Pan Bóg.

Chyba mąż jakiś udział w tym miał? Raczej niepokalanego poczęcia nie było.



Cytat:
Ash, jesteś mądrą, dzielną młodą kobietą, chciałabym napisać Ci coś bardziej optymistycznego, ale wobec tego co piszesz o obecnym zachowaniu męża, nie jest to możliwe.


To może lepiej nic nie pisać? Pomogłaś w ten sposób?

Słowa Kenyi moga pomóc ustrzeć się autorce wątku przed kolejnymi zawodami
i cierpieniem


Teraz ruch naelży do męża autorki wątku a nie do niej.


Anonymous - 2014-06-10, 10:18

grzegorz_ napisał/a:

Słowa Kenyi moga pomóc ustrzeć się autorce wątku przed kolejnymi zawodami
i cierpieniem


W jaki sposób pomóc? Przez przekonanie jej, że jej mąż jest niegodziwcem bez skrupułów i kłamcą, któremu nie można zaufać? Do czego ma to prowadzić? Do wrogości wobec męża?
Czy może tylko do takiego zobojętnienia, w którym nie będzie w stanie zranić?
Można w ogóle w życiu ustrzec się przez zawodami i cierpieniem? To powinno być celem?

Tak, ten mąż jak każdy inny może jeszcze ranić. Jest szansa, że ten już wie czym to pachnie.

Anonymous - 2014-06-10, 10:47

Charyzmą Sycharu jest utrzymanie , scalenie małżeństwa ,a nie jego rozpad .... Wiem,że jest czas , kiedy wszystko przedstawia się nam w czarnych barwach i po ludzku niemożliwe, nie do przejścia, nie do uratowania, ale spalenie za sobą mostów naszym złym postępowaniem, złymi decyzjami nie pomoże w niczym , a zaszkodzić może bardzo w przyszłościowej drodze uzdrowienia ....
Anonymous - 2014-06-10, 15:13

Bardzo dziękuję za wszystkie opinie, za słowa Kenyi także. Niestety jest w nich sporo racji i są one potrzebne, żebym z kolei ja nie żyła w świecie ułudy, że mąż przychodzi do dzieci i jest wszystko ok. Nie jest. Sama łapię się na tym, że chcę z mężem rozmawiać, ale jednocześnie wiem, że trudno byłoby mi uwierzyć w jego słowa. Takie błędne koło. Ale wiem też, że on przynajmniej powinien próbować, a nie próbuje.
Piszecie, że sporo zależy ode mnie. Że ważne jest mądre postępowanie. Tylko że ja już nie wiem, co jest mądre i właściwe :( Instynktownie czuję, że ograniczanie mu kontaktów z dziećmi czy sobą to droga do donikąd, ale też nie chcę tworzyć mu poczucia, że akceptuję taki układ jak teraz, że będziemy sobie razem spacerować do kościoła, jak przykładna rodzina. Każdego dnia czuję inaczej.
Podejrzewam, że czekanie będzie najwłaściwsze, że muszę uzbroić się w cierpliwość. Postaram się też znaleźć jakiś sposób, żeby mu tak mimochodem uświadomić, że w takim układzie jak teraz, czyli praca w tym samym miejscu, brak terapii itd. nie ma możliwości, żebyśmy tak po prostu zamieszkali razem w domu. Nie chcę tu straszyć sądami, ale prawda jest taka, że przy orzekaniu winy w przypadku separacji, a później przy ewentualnym podziale majątku, mam nadzieję, że żaden sąd nie miałby wątpliwości komu ten dom przyznać. Nie chcę wyjść na zachłanną heterę, ale jednak muszę myśleć o przyszłości i o dzieciach.
Nie pisałam o tym w pierwszym poście, bo już nie chciałam wydłużać, ale staram się solennie odrabiać lekcję pt. przyczyny kryzysu z mojej strony i obiektywnie patrząc, mam sporo za uszami. Jestem osobą wymagającą od siebie i od innych i chyba lubiącą decydować. Wzięłam na siebie sporo obowiązków w naszym małżeństwie, odbierając mężowy tym samym większość pól do popisu. Stąd też moje ostrożne postępowanie względem niego, takie trochę cackanie się z nim "po eksplozji". Postanowiłam, że teraz już nie będę go do niczego zmuszać, ani decydować, że teraz musi być tak, że on sam chce. Oczywiście mam prawo wymagać pewnego zachowania, ale wolałabym żeby on sam to zrozumiał, żeby on sam poczuł, że musi zmienić pracę, bo inaczej nie wykaraskamy się z tego nigdy. Tylko wiem, że każdy by tak chciał, a mogę się po prostu nie doczekać :(
Budowa domu jest dla nas szansą o tyle, że postanowiłam nie wtrącać się tam absolutnie do niczego (i nawet potrafię!). Mąż może się tam wykazać, mamy jakieś kompletnie niepotrzebne mi bajery, co do których pewnie bym się sprzeciwiała jeszcze 2 lata temu, ale jak chce to ma. Wychowałam się rodzinie silnych i niezależnych kobiet i niestety to negatywnie odbiło się na moim małżeństwie.

Anonymous - 2014-06-10, 15:28

helenast napisał/a:

Ash , myślę ,że spokój, mądre postępowanie teraz jest najważniejsze... Bez naciskania, ale jednocześnie stanowcze postawienie granic, zasad i konsekwencja ...


Helenast, problem w tym, że sama nie wiem, jakie granice mam postawić. Ja się wcale nie obrażę, jak ktoś mi prosto z mostu napisze, co konkretnie powinnam zrobić, Zrobię lub nie, ale analizowanie czyichś rad jakoś pozwala mi układać głowie pewne rzeczy.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group