To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Pomóżcie

Anonymous - 2014-06-04, 16:28

julita165 napisał/a:
Bo jak ja coś takiego czytam to ani siebie nie odnajduję za bardzo w tych opisach ani męża. Np. są porady żeby do mężczyzn mówić krótko i rzeczowo, konkretnie powiedzieć czego się oczekuje bo oni sami tak mówią i tylko taka forma do nich trafia. A u nas jest tak, że to ja jestem rzeczowa, naprawdę konkretnie formułuję czego chcę bez żadnych ceregieli, mąż tego i tak nie spełnia, a sam o swoich oczekiwaniach mówi mi że powinnam "to" czuć...


Ja po pierwszym przeczytaniu tej ksiązki też tak myślałam. W miedzyczsie przeczytałam Urzekającą oraz odsluchałam wielu konferencji i doszłam do wniosku, że ja z racji swoich doświadczeń oraz tego, co pokazuje na współczesny świat, weszłam po prostu w męską rolę. Uwazałam, ze taka właśnie być powinnam, choć źle bardzo się z tym czułam. Treaza dopiero buduję swoją tożsamość od nowa, od podstaw.
Ja polecę Ci jeszcze inną ksiązkę z tej serii, myślę, ze ona precyzyjniej oddaje róznice

"Marsjanie i Wenusjanki. Tajemnica Udanego Związku"

A odnośnie konferencji pana Guzewicza, to ta 3 mówi o owych "guziczkach"

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-06-04, 19:24

A co to jest rola meska Twoim zdaniem
?

Anonymous - 2014-06-05, 15:00

Julito pytasz czy prowokujesz ;)
Anonymous - 2014-06-05, 16:45

Poważnie pytam.
Ja jestem jednak chyba taką mocno "nowoczesną" babką. Przynajmniej za taką się zawsze uważałam, taka też jest opinia ogółu o mnie.
Właściwie to poza takimi "ręcznymi", a potocznie uznawanymi za "męskie" pracami jak wbijanie gwoździ ( bo tego nie lubię, zreszta jak wszelkich innych form "prac ręcznych" tych tzw "kobiecych" również ) akceptuję, że wszystko inne może i powinno być też "kobiecie"
Np. nigdy w życiu nie chciałabym znaleźć się na utrzymaniu męża, cieszę się bardzo z zawodowych sukcesów, cenię sobie finansową niezależność, umiem sama podejmować decyzje i nawet podejmuję je szybko, myślę, że szybciej niż mój mąż. I rzeczywiście mam tendencje do załatwiania różnych spraw sama bez oglądania się na niego. Po prostu zastanawiam się chwile czy to lub tamto jest fajne, mnie czy nam potrzebne czy chcę i decyduję. Nie chodzi o to, że nie myślę czy to będzie dobre czy złe dla męża bo w sprawach tak bezpośrednio go dotyczących oczyiście myslę o tym.
Ale nie stosuję gierek jak z tym gdzieś wyżej powołanym rowerkiem. Uznałam, że dziecko powinno mieć rowerek, zaproponowałam mężowi, że go kupimy, ponieważ w weekend się nie udało bo zdążyliśmy tylko do jednego sklepu gdzie był kiepski wybór, a potem mąż wyjechał to w poniedziałek sama zasięgnęłam języka gdzie jest duży wybór i po prostu go kupiłam.
Może to w takich zachowaniach mąż widzie problem ?
Ale dziwne to by było bo mąż do tradycjonalistów też nie należy, a poza tym ja od samego początku taka byłam i on mawet mówił, że podoba mu się taka niezależna babka, że jest dumny z zawodowych sukcesów żony, a właściwie wtedy jeszcze dziewczyny

Anonymous - 2014-06-06, 09:38

Myślę, że we współczesnym świecie, w takim w którym oboje rodziców pracuje - zazwyczaj, oboje dzieli sie obowiązkami, męska rola odnosi się do tego, co należy do mężczyzny , czyli co zostało mu przydzielone. Jeśli para ustali, że kobieta gotuje (bo robi to lepiej), a on za to zajmuje sie konserwacją aut (bo się zna na tym), to wypełnianie roli męskiej oznacza wywiązywanie się z obowiązków przypisanych mężczyźnie. Gdyby żona siedziała z dzieckiem w domu, a mąż pracował to bycie rola męska oznacza przynoszenie kasy do domu i sie to robi, łaski nikomu nie robiąc, a żona pełni rolę sobie wyznaczoną i sprząta itp łaski nie robiąc.
Inna sprawa, że czasami strony nie chcą swoich obowiązków wypełniać i zamiast tego wymagać, druga strona zaczyna przejmować ich rolę...ja to tak rozumiem.

Anonymous - 2014-06-06, 09:54

No i małżonek powrócił wczoraj póxnym wieczorem więc sobota nadeszła już w czwartek.
Powiedziałam mu mniej więcej to co napisałam gdzieś powyżej ale on stwierdził, że nie widzi już możliwości naprawy ani też nie chce już walczyć. Nie ma między nami żadnej bliskości i namiętności. Przyznał, że oboje zawiniliśmy ale to już nie ma znaczenia bo tyle nad rózni i dzieli, że on wysiada.
Wiecie, między nami chyba naprawdę było i jest już bardzo xle bo jakoś spłynęło to po mnie jak woda po kaczce i jedyne czym się naprawdę martwię to jak my rozwiążemy ten kredyt hipoteczny.
Ja mam jednak świadomość jak bardzo jest to trudne i jak bardzo dużo będzie nas wszystkich to kosztować ale mam wrażenie, że mąż nic z tych rzeczy nie bierze pod uwagę. Wiem też, że dojrzała miłość to jest odpowiedzialność i tak naprawdę kwestia woli a nie uczuć ale do tanga trzeba dwojga.
Dziś ranio przyszła teściowa. Ta babka to jednak znacznie trzeźwiej patrzy na życie i też jest zdania że powinniśmy spróbować. Obie zgodnie doszłyśmy do wniosku, że trzeba spróbować jeszcze coś zrobic bo największymi poszkodowanymi w tej sytuacji będą jej syn i Bogu ducha winny wnuczek. Obie też zgodzilyśmy się że najwyraźniej doszliśmy do etapu że sami sobie z tym nie poradzimy i chyba jedyną szansą jest spojrzenie na to osoby obiektywnej i pomoc nam z tego wyjść. Oczywiście nei chodzi o ikogo z rodziny tylko profesjonalnego terapeutę. Nawet znalazłam jedną taką osobę w naszym mieście która bardzo ciekawe artykuły w necie zamieszcza. Ja jednak nawet nie mam co apelować do męża żeby zechciał się wybrać. Teściowa się zobowiązała. Zobaczymy czy matki poslucha. Obawiam się jednak, że mój mąż jest typem kry co najwyżej zgodzi się pójść ale on i tak wie lepiej.
czoraj też trafiłam w necie na jedną audycję jednego z polecanych mi tym forum księży pt Trąd w małżeństwie. On tam opisał dwie osoby, które określił jako "pannę nigdy nikogo nie zadowolę" czyli z komleksami i "pana nikogo nie potrzebuję" czyli z niskim poczuciem warości i również kompleksami. I powiedział, że taka para już na ślubnych zaproszeniach powinna dopisać "przewidywana katastrofa związku nastąpi za ok 3 lata" i że na 100% sama sobie nie poradzi. szczegółowe opisy tych osób w znacznym stopniu dobrze nas opisywaly.

Anonymous - 2014-06-06, 12:19

Samboja napisał/a:
Myślę, że we współczesnym świecie, w takim w którym oboje rodziców pracuje - zazwyczaj, oboje dzieli sie obowiązkami, męska rola odnosi się do tego, co należy do mężczyzny , czyli co zostało mu przydzielone. Jeśli para ustali, że kobieta gotuje (bo robi to lepiej), a on za to zajmuje sie konserwacją aut (bo się zna na tym), to wypełnianie roli męskiej oznacza wywiązywanie się z obowiązków przypisanych mężczyźnie. Gdyby żona siedziała z dzieckiem w domu, a mąż pracował to bycie rola męska oznacza przynoszenie kasy do domu i sie to robi, łaski nikomu nie robiąc, a żona pełni rolę sobie wyznaczoną i sprząta itp łaski nie robiąc.
Inna sprawa, że czasami strony nie chcą swoich obowiązków wypełniać i zamiast tego wymagać, druga strona zaczyna przejmować ich rolę...ja to tak rozumiem.


No to w takim układzie u nas chyba problem polegał na tym, że my nigdy nie ustalaliśmy żadnych obowiązków. Każdy robił to co uważał za słuszne.

Anonymous - 2014-06-06, 15:11

Julitko, męska rola nie polega li tylko na podziale obowiązków typu ja (kobieta) zmywam, sprzątam, gotuję, ty (maż) remontyjeez gwoździe przybijasz itp. Mężczyzna został stworzony między innymi do ochrony i prowadzenia wsojej rodziny, I wiem jak to brzmi w uszach dzisiejszych kobiet, jaką niezgodę w nas wzbudza. Kiedyś sie mówiło, że mężczyzna jest głową rodziny, a kobieta szyją, która tą głową kręci, I czhyba jest w tym jakaś prawda.
Kobieta, która sama przemeblowuje mieszkanie, robi remont, decyduje co, kiedy, gdzie i jak zrobić daje wyraźny sygnał meżowi, ze nie jest jej do niczego potrzebny, ze jest zbędny. Popatrz, ten niszczęsny rowerek. Czy naprawdę miało tak duże znaczenie to czy kuposz go dzisiaj, czy np. za 2 tygodnie? Moze gdybyś pozwoliła mężowi na jego zakup, on teraz z radoscią uczyłby małego jeździć. A tak mógł stwirdzić, ze skoro sama go kupiłas, to sama teraz ucz. W taki sposób podkopujesz wartosc i autorytet meża jako ojca. Pomyśl, czy w relacjach małżeńskich też tego nie robisz?
Możliwe, że mężowi na pocątku impnowała Twoja niezależniość, jednak teraz przez nią własnie może czuć się jak piąte koło u wozu i dlatego woli przebywać z sąsiadem ( moze to jego "jaskinia"?). Nie wiem, tak sobie spekuluję.
Wiesz dużo o tym mówi i pisze pan Jacek Pulikowski,

http://www.jacek-pulikows...rencje-mp3.html

i ten ksiądz o którym pisałaś (jak wnioskuje z treści był to x Pawlukiewicz). Psłuchaj sobie jeśli chcesz jego kazań tematycnych na tej stronie

http://www.kazaniaksiedzapiotra.pl/

Albo knferencji na youtybe lub tu

http://www.dno-serca.pl/xpp/.

A z Graya polecam jeszcze

"Marsjanie i Wenusjanki zawsze razem".
Mówi ona min. o tym jak przez lata zmieniły się warunki życi i jak to wpływa na nasze role jako kobiet i mężczyzn, a co za tym idzie nan nasze małżeństwa.

Dużo tego trochę, ale jeśli poważnie myslisz o naprawianiu Waszych relacji, to dobrze byłoby się z tym zapoznać.

Pozdrawiam.

Anonymous - 2014-06-06, 15:16

Spróbuj też poznać jaką rolę dla Ciebie Bóg przygotował. Uwierz mi jest naprawdę piękna.
Anonymous - 2014-06-11, 09:35

Mąż za namową teściowej zgodził się pójść do terapeuty. Oczywiścia ja mam nas umówić. Był ktoś na czymś takim ? jak to wygląda ? Czy najpierw każdy idzie sam na takie spotkanie czy razem ?
Poza tym ja już naprawdę sama nie wiem czy ja jeszcze chcę próbować. Jestem cholernie zmęczona i zła na męża. I to nie zła dlatego że chce sie rozstać tylko dlatego, że nie potrafił być ze mną uczciwy. Zamiast rok temu powiedzieć że chce się rozstac to wpędził mnie w ten gigantyczny kredyt który teraz trzyma nas jak psa na uwięzi a że myślał o rozstaniu od bardzo dawna to się dopiero teraz przyznał. Podobno od stycznia 2013. To po jasną ch...w maju 2013 namawiał na przeprowadzkę twierdząc, że jak się wyprowadzimy to wszystko się zmieni, on się otworzy bo w domu mojej mamy nie może. ja mu mówiłam, że nasze problemy są głębsze niż tylko miejsce zamieszkania, że wiele spraw musi sie zmienić, że mnie brakuje tego i tamtego i on obiecywał zmiany. A skończyło się na tym, że ja zrobiłam dla niego czego ode mnie chciał. Wzięłam na sibie wielki kredyt, wyprowadziłam się, a on pół kroku nie zrobił w kierunku moich oczekiwań. Straciłam do niego kompletnie zaufanie. Jak on dziś mówi to i to to ja pięciu groszy nie postawię że rzeczywiście będzie tak postępował albo czy za miesiąc mu się nie odmieni.
Już nawet drowie zaczęło mi szwankować. Wczoraj w pracy dostałam jakiegoś takiego dziwacznego ni to bólu ni to skurczu w klatce piersiowej, plecach, górnej części brzucha, że trzeba było wezwać pogotowie. Normalnie myślałam, że mam zawał. statecznei lekarz stwierdził, że to nerwoból. Skoro to incydentalne zjawisko to mam nic nie robić, dostałam ketonal i coś na uspokojenie i przeszło. Ja nie mogę się tak szarpać, denerwować. Ja mam 40 lat i małe dziecko. Muszę dbać przede wszystkim o dziecko i siebie a nie użerać się ze sfochowanym mężem, który moim zdaniem przede wszystkim ma jakieś problemy ze sobą samym.
Zresztą w tej wczorajszej sytuacji też nie zachował się pięknie. Otóż jak już pojechało pogotowie i stanęło na tym, że wychodzę z pracy to postanowiłam jechać do mamy - jakoś nie czułam się na siłach zostać sama z dzieckiem w domu, tym bardziej, że po tych środkach na uspokojenie strasznie kręciło mi się w głowie. W domu była teściowa z moim synkiem i do niej zadzwoniłam, żeby ustalić jak dowiezie synka do mojej mamy. Nie odbierała więc zadzwoniłam do męża bo podejrzewałam że może też byc w domu ( akurat niefart chciał, że ma przymusową przerwę w pracy ). Odebrał więc powiedziałam, że źle się poczułam, było pogotowie itd. Nawet słowem mnie nie zapytał co się stało, nic, null, zero. Jedyne to zgodził sie przywieźć synka do mojej mamy. Jak przyjechali to tylko powiedział, że przywiózł 3 pary majtek dla synka zamiast 5 o które prosiłam bo nie mógł znaleźć. Mojej mamie powiedział dzień dobry nawet się do niej nie odwracając - dosłownie nic nie przesadzam stał do niej plecami. Nic nie powiedział czy i kiedy idzie do pracy a może powinien bo może w tej sytuacji to raczej on powinien pomóc mi w opiece nad synem a nie moja mama, mimo wszystko ale zero zaiteresowania. Teściowa mi tylko powiedziała o co chodzi z tą przerwą w pracy - wczoraj rzeczywiście miał w planach tylko pracę w godz 18-22.
Ja wiem, że może to głupio zabrzmi bo wiadomo teściowa zawsze na zięcia cięta ale naprawdę widzę, że mojej mamie w tej sytuacji już nie w głowie jakieś gierki i dopiekanie komuś dla zasady, ale ona twierdzi ( będąc mocno wierzącą osobą ), że powinnam sobie to małżeństwo odpuścić, że będę z tym człowiekiem całe zycie takie różne jazdy miała i że on ma coś z głową.

Anonymous - 2014-06-11, 13:29

Nie chcę żeby wyszło, że w całej tej sytuacji ja męża demonizuję ale tak mi dziś przyszło do głowy jak przeczytałam o tej dziewczynce którą ojciec na 8h zostawił w upał w samochodzie...mojemu męzowi tez mogłoby sie zdarzyć podobne "zapomnienie".
Zresztą przykłady jego nieodpowiedzialności to ja już miałam np. takie. Synek miał coś ze 2 miesiące i wybrałam się do fryzjera zostawiając go pod opieką męza. Daleko nie ujechałam, może z 2 km gdy zorientowałam się że przebiłam oponę ale nie było tak, że od razu zrobił się flak, po prostu czułam że samochód zaczyna ściągać na jedną stronę. Zatrzymałam się na pobliskiej stacji bezynowej i zadzowniłam do męża czy skoro przebicie jest tak małe to mogę jechać do tego fryzjera ( daleko, całe miasto, czy mam wracać do domu autem czy jednak autobusem ) na co mój mąż radośnie zakomunikował żebym poczekała to on drugim autem podjedzie i mi tą oponę zmieni a synka zostawi w domu bo przeciez mały śpi i sam z wózka nie wyjdzie !!! No myslałam, że trupem padnę na taką propozycję. Dodam, że raczej nie było opcji zabierania tak małego dziecka - był wieczór i styczeń 2012r.- mróz sięgal 30 stopni.
Po raz drugi "popisał się" rok później. Pamiętacie jak zima 2013r. przeciągnęła się do kwietnia ( lepienie śniegowych zajęcy było "nową świecką tradycją" w tamtą Wielkanoc :-) ). Otóż jakos na początku marca synek definitywnie wyrósł z zimowych butów. iadomo szkoda wydawać kasę na buty na tydzień, dwa czy trzy no ale mus to mus więc jakoś tam wspomniałam mężowi że synek z butów wyrósł. Na co on z całą powagą stwierdził "no to niech siedzi w domu". No przecież nie będę się z mężem w takich sytuacjach kłócić. Po prostu puszczam mimo uszu idiotyczne odzywki i kupuję buty sama. Moze to z takich jego odzywek wzięło się to, że rowerek też kupiłam sama zamiast słuchać gadania że po co, że za drogi, że może za rok. Dla mojego męża bardzo wiele rzeczy jest za drogich i niepotrzebnych a ja mam to gdzieś.

Anonymous - 2014-06-11, 14:37

Julita

Sama napisałaś
"Między nami na dobre się popsuło jak pojawił się synek. To jest ogromne wydarzenie i ogromne wyzwanie i nie ukrywam że mąż zszedł na plan dalszy".
Zatem kto nie sprostał wyzwaniu? Ty czy mąż?

W prawie wszystkich wpisach pojawia sie temat dziecka, albo raczej to jakie przewinienia mąż popełnił w opiece nad dzieckiem.
Nie oceniam, bo nie znamy Twojego męża i jego głosu w tej całej sytuacji.
Być może jest skończonym draniem, ale może jest facetem, który nie chciał mieszkać z teściową (bo z nią ślubu nie brał) i może nie chciał być tylko ojcem, ale mężem-partnerem.

Anonymous - 2014-06-11, 15:08

W pierwszym dziesiejszym poście w ogóle nie odniosłam się do dziecka, a ten drugi napisałam pod wpływem informacji o zmarłym w aucie dziecku

A co do teściowej - ok. Najpierw mąż ( bez specjalnych a w zasadzie bez żadnych namów z mojej strony ) zgodzil sie z nią mieszkać, nie wyszło, podzieliłam jego argumenty, zgodziłam się wyprowadzić, sama wzięłam kredyt, od roku mojej mamy w naszym małżeństwie nie ma i co ?
Ja mam do mojego męża zasadnicze pretensje właśnie jako do męża a nie do ojca naszego dziecka
1. nie poświęca mi - jako swojej żonie, prawie wcale swojego czasu -patrz posty o koledze.
2. moje propozycje co najwyżej akceptuje a czasem wręcz torpeduje lub stwarza tak miłą atmosferę że się odechciewa
3. zdarza mu się traktować mnie lekceważąco lub protekcjonalnie np. nie raz tak się wyrażał o mojej pracy a powinien szczególnie w tym miejscu zamilknąć biorąc pod uwagę własne zawodowe dokonania. Albo odpowiada opryskliwie lub lekceważy mnie w towarzystwie.
4. nie pamiętam kiedy powiedział mi coś miłego na jakikolwiek temat, że mnie w jakiejkolwiek sprawie docenił czy mi za coś podziękował. On nawet jak prezent dostaje to potrafi zrobić minę jakbym mu krzywdę zrobiła. Że mnie kocha powiedział ostatnio przed ślubem. I żeby nie było że ja nie wiem że to można okazać a nie trzeba mówić - okazywania też nie potrafię się dopatrzeć. kwiatki od niego dostałam może z 5 razy w życiu. Nie pamiętam już kiedy on cokolwiek wspólnego mi zaproponował, gdzieś zaprosił, coś wymyślił. Null. Zero.

a poza tym ma fatalne cechy charakteru odnoszące się już nie do mnie ale czyniące go po prostu "brzydkim" człowiekiem tj. różnych nic mu niewinnych ludzi krytykuje chyba mnie na złość ( bo chyba myśli, że mnie to rusza jak o moim kuzynie 5 woda po kisielu którego widuję raz na kilka lat będzie mówił złodziej oszust ), przypisuje ludziom złe intencje np. jak nas mama zaprosiła na święta to twierdzi, że on nie lubi "falszywej" atmosfery, dopatruje się wszędzie oszustó i złodziei, na kazdym kroku uważa że go ktoś potraktował niesprawiedliwie.
Mało ?

Anonymous - 2014-06-11, 16:02

I jeszcze jedno. Mąż stał się w ciągu ostatnich dwóch lat strasznym ponurakiem. Każdy ma coś co go cieszy a dobrze jest jeśli potrafimy się cieszyć nawet z małych codziennych spraw. A mam wrażenie, że jego nic nie cieszy. Jego motto mogłoby brzmieć "zycie jest ciężkie a potem się umiera, dobrze że chociaż na chwilę można o tym zapomnieć przy wódeczce z koegą".
Na początku wydawał mi się strasznie wesołym facetem. To był jeden z ważniejszych elementów który mi się w nim spodobał.
W dodatku jeśli nawet aktualny powód złego nastroju nie ma ze mną nic wspólnego to on ten humor odbija sobie na mnie a niestety też na dziecku. I w dodatku on to przyznaje tylko nic nie zamierza z tym zrobić mówiąc, że "on tak ma". Ja rozumiem, że mógłby mi powiedzieć "słuchaj mam zły humor z tego i tego powodu, nie mam nastroju na to czy tamto, chcę pobyć sam" To jest uczciwe i zrozumiałe ale nie...on strzela mi focha tak jakbym to ja była winna jakimś jego prawdziwym lub wyimagionowanym porażkom, przykrościom itp. Po tych kilku latach po prostu zaczęłam te jego humorki ignorować, zajmować się swoimi sprawami i jak mam nastrój to wręcz tryskać humorem nawet wbrew tym jego dziwacznym nastrojom. Sama nauczyłam się cieszyć z tego co mnie cieszy nie patrząc w ogóle na humorki męża. Ale on to traktuje jako olewanie go, nie wspierania go i nie tworzenie wspólnoty.
Ja to nawet po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że wiem dobrze w którym momencie między nami się naprawdę posypało. To rzeczywiście mniej więcej zbiegło się w czasie z urodzeniem dziecka ale nie miało z nim nic wspólnego.
Otóż mąż ostatecznie zamknął firmę. założył ją jeszcze zanim się poznaliśmy więc ja z tym nie miałam nic wspólnego. To firma transportowa - TIR-y. Niesłychanie kapitałożerny interes, leasingi we frankach, podrożenie walut, ogromna konkurencja na rynku, trudne warunki dyktowane przez firmy spedycyjne np. odległe terminy płatności, wzrost kosztów paliwa, duże koszty stałe jak wieczne naprawy. A w dodatku to działalność koncesjonowana gdzie państwo też nakłada ogromne wymagania i finansowe i techniczne. To naprawdę jest interes wymagający ogromnych nakładów finansowych i nei da się go od a do z skredytować a to właśnie uczynił mój mąż więc od początku miał wieczne kłpoty finansowe i w zasadzie działał na zasadzie rolowania długów. W końcu bezpośrednim impulsem do zamknięcia było znaczne obostrzenie finansowe do uzyskania przedłużenia koncesji i po prostu taim warunkom on nie był w stanie sprostać. Co ważne - jeszcze zanim się pobraliśmy ale było to już postanowione on miał pomysł sprzedać swoje mieszkanie i pomieszkać rok lub dwa u moich rodziców żeby si trochę odkuć a potem pomyśleć o czymś własnym. Więc to nie jest tak, że ja go na siłę do mojej mamy zaciągnęłam. On swoje mieszkanie naprawdę sprzedał i przeważającą część przeznaczył na spłaty róznych długów. A to co mu pozostało to zwyczajnie przejadł. Ale on tego nie widzi bo uważa że skoro w momencie likwidacji nie miał żadnych długów do spłaty to firma wyszła na zero. Tego tak nie można liczyć - trzeba dodać przychody i odjąć wydatki a całego okresu działalności a wtedy wychodzi ok 250 tys dziura.
I mąż uważa, że ta firma padła przeze mnie. Bo gdyby nie ja to nie zatrudniałby kierowców i chociaż jednym autem mógłby jeżdzić. Rzeczywiście nalegałam na kierowców ale po pierwsze to sam mi tak obiecywał przed ślubem, po drugie dopuszczałam jakieś okresowe samodzielne jazdy ale z jakąś perspektywą zakończenia takiej sytuacji i takich kilkam okresów było. A poza tym nawet gdyby nie zatrudnial kierowców to stratę miałby pewnie tylko odrobinę mniejszą a warunków koncesji i tak nie mógłby spełnić a jeśli nawet jakimś cudem to wegetowałby z dochodem w granicach 2000 kosztem zupełnego braku życia prywatnego. Jeśli takie życie chcial prowadzić to po co się oświadczał ? Jak już tą firmę zamknął to zatrudnił się jako handlowiec w fimie znajomego i już po tygodniu miał focha, że praca nie taka, że nie zarobi ile mu obiecali ( wiadomo - wynagrodzenie prowizyjne ), że znów go oszukali i teraz hit - że ja go nie wspieram, ja się nim nie interesuję. A to dlatego, że co prawda raz czy drugi zapytałam jak tam w nowej pracy al to za mało, nie przejęłam się tym, że mu się tam nie podoba dostatecznie ( Matko Boska - po tygodniu czy dwóch !!! ). A dodam, że w życiu calym mąż mnie nie zapytal nawet raz jeden jedyny co tam u mnie w pracy. I niby co ja miałam zrobić w sytuacji że mu praca nie odpowiada ? jakbym mogla znaleźć mu lepszą to bym znalazła ale nie mam takich możliwości. Potem błąkał się jeszcze w dwóch firmach ale znów było nie tak więc machnęłam ręką i zgodziłam się żeby zatrudnił się jako kierowca. Kiedy postanowiliśmy się wyprowadzić i zdecydował sam wykończyć mieszkanie było jasne, że musi tą pracę rzucić i znaleźć jakąś na miejscu. Owszem szybko taką znalazł, nawet bardzo dobrze płatną ale za to tak wykańczającą fizycznie, że tylko remont zakończył to znów wrócił do pracy jako kierowca. I ja znów to zaakceptowałam chociaż przed wyprowadzką obiecywał, że znajdzie pracę na miejscu. No ale się pogodziłam że on żadnej takiej pracy nie znajdzie i ja mu słowa zarzutu nie wypowiedziałam w związku z tą pracą
On zarzuca mi że ja sobie zadowolona żyję a nie daję mu wsparcia. Ma problem z tym, że jeśli np. wraca w sobotę koło południa to sobei zanocuję u mamy albo u koleżanki. Normalnie odnoszę wrażenie, że jest zazdrośnikiem. Czy ja w związku z jego nieobecnością mam w domu siedzieć i ręce załamywać ?
Natomiast kiedy wypadałoby okazać żonie wsparcie to jego nie ma np. w listopadzie 2012 mialam zabieg chirurgiczny, niby drobny ale jednak w narkozie, normalnie musiałabym ze 3 dni w szpitalu spędzić i tylko dzięki znajomościom załatwiłam to w jeden dzień - rano przyszłam do szpitala, szybkie badanie krwi, zabieg z 45 minut, 2h na obserwacji i do domu...no ale jednak nei tak całkiem o własnych siłach, znajoma lekarka mnie do domu odwiozła, o opiece nad synkiem nie było mowy, musiała się nim zająć moja mama i to kilka dni. Termin zabiegu był znany 2 m-ące wcześniej. Czy mąż nie powinien chociaż spróbować dostać urlopu ? Ale on się nawet słowem nie zająknął. Zupelnie nic. Ja mogłabym zrozumieć gdyby próbował ale coś w firmie wypadło, nie udało się wziąć urlopu itp ale nie rozumiem takiego zupełnie nic.
I druga akcja z zeszłorocznymi wakacjami. Klucze do nowego domu dostaliśmy w połowie lipca ale to było mieszkanie w stanie deweloperskim, beton, brak wody, warunki jak na obozie przetrwania ale mąż już tak bardzo nie mógł się doczekać że się tam wyprowadził. Ja już na etapie decyzji o zakupie mówiłam uczciwie że ja się do takiego mieszkania nie wprowadzę, tym bardziej z niespełna 2-latkiem i mąż przyznał mi rację. Wiele razy rozmawiałam z mężem co musi być zrobione żebym się mogła tam przeprowadzić i ile czasu mu to zabierze i wiele razy słyszałam że 6 tygodni. Prosiłam żeby się dobrze zastanowil czy on da radę ale on swoje, że 6 tygodni. Więc zostałam z dzieckiem u mamy. Sprawa była tylko o tyle skomplikowana, że na połowę sierpnia mama była od ponad roku umówiona w szpitalu na terapię radioaktywnym jodem ( ma problemy z tarczycą ) po której jest wykluczone wspólne zamieszkiwanie z dzieckiem do 3 lat pod jednym dachem przez dwa tygodnie. W związku z tym wymyśliłam sobie ( w połowie sierpnia de facto nie mając gdzie się podziać bo nowe mieszkanie było w tatalnym lesie, nawet łazienki nadal nie było ) że pojadę z synkiem na 2 tygodnie nad morze a jak wrócę to będą akurat te 6 tygodni i wprowadzę się do nowego mieszkania. Oczywiście po powrocie mieszkanie nadal nie nadawało się do zamieszkania i wróciłam do mamy i nie robiłam z tego powodu mężowi żadnych zarzutów, rozumiałam że się przeliczył z siłami. To on zaczął mieć fochy że ja niby przeciągam sprawę, że nie chcę się wyprowadzić, że sobie nad morze pojechałam a jak pisałam zwyczajnie nie miałam gdzie się podziać ! I on mi żadnych propozycji nie składał. Podłogi położył jakoś na przelomie września i października. Przedłużyłam czas pobytu u mamy o jakiś tydzień ale tylko dlatego, że pod koniec września mama miała operację, pojawiły się pewne komplikacje i po prostu chciałam jej w tym okresie pooperacyjnym zwyczajnie pomóc.
Jest jeszcze taka kwestia, że ja rzeczywiście w niczym mężowi w tym remoncie nie pomagałam ale po pierwsze powiedziałam że tak będzie a po drugie ja naprawdę nie miałam takiej fizycznej możliwości. Do 17 siedziałam w pracy, w tym czasie synek był w moją mamą lub teściową ale potem one ( obie dobrze po 60-tce ) też chcialy odpocząć a ja musiałam zająć się synkiem. Podobnie w weekendy miałam go cały czas na głowie. Oczywiście kilka razy w tygodniu jeżdziłam do męża, on do mnie też wpadł ze trzy razy ale te wizyty były zawsze z synkiem i tylko miałam oczy naokoło głowy że wejdzie w jakiś gips lub farbę itp. Uczestniczyłam oczywiście w wyberaniu róznych materiałów, załatwiałam formalności, drobniejsze zakupy itp ale nie mogłam z malym dzieckiem zamieszkać na betonie bez lazienki i jeszcze remontować mieszkania ! Mąż niby to rozumie i akceptuje ale że szczery to on nie jest a ja już dostatecznie dobrzez nam to wiem, że i pod tym względem coś go gryzie



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group