To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Pomóżcie

Anonymous - 2014-06-02, 16:17
Temat postu: Pomóżcie
Nie wiem jak z tego wybrnąć. W sobotę mąż oświadczył, że czas pomyśleć o rozwodzie...daliśmy sobie tydzień na zastanowienie czy podejmujemy walkę czy to koniec ale...ja od 5 lat, właściwie od początku naszego małżeństwa nie wiem jak dotrzeć do mojego męża, jak go zrozumieć i jak sprawić żeby on też zrozumiał mnie.
Właściwie to nigdy nie było udane małżeństwo. bardzo szybko, bo juz kilka miesięcy po ślubie mąż zaczął spędzać większość czasu poza domem - nie dość że praca związana z nieobecnością domu od pon do pt lub soboty to jeszcze spotkania z kolegami pod takim czy innym pretekstem ale zanaczam, że nie chodziło o żadną wielką pasję. A czas spędzany ze mną, nwet ten niewielki, taki jakiś mało efektywny. Najczęściej wsadzał nos we własny sos czyli w komputer. jeśli robiliśmy coś razem to 9 na 10 razy z mojej inicjatywy a dodatkowo wiele razy miałam wrażenie, ze mąż entuzjazmem do moich planów nie pała. W dodatku on ma bardzo ciężki charakter jeśli chodzi o komunikacje. Moim zdaniem wręcz nie potrafi się komunikować. Jak coś mu się nie podoba to kilka miesięcy chodzi jakiś nabzdyczony, ponury ale oczywiście zaprzecza że coś jest nie tak. Jeśli już w końcu udawało mi się doprowadzić do twardej rozmowy to najczęściej dowiadywałam się że chodzi mu o coś zupełnie innego niż mnie się wydawało ale nie chciał powiedzieć o co i stale powtarzał te same ogólnikowe zarzuty, że w domu nie ma atmosfery, że ja "tego" nie czuję, że chodzi o to, ze rodzice wychowali mnie tak że chce tylko brać a nic nie dawać, nie tworzymy wspólnoty To są ogólniki z których nie potrafię wycignąć wniosków bo to dla każdego znaczy coś innego a mąż nigdy konkretów przedstawić nie chciał mówiąc że albo się "to" czuje albo nie. Na pewno nam nie pomgło, że mieszkaliśmy z moją mamą aczkolwiek mąż miał do niej wyssane jednak z palca zarzuty. Ale wyprowadzka nie pomogła. te same problemy powróciły - wg mnie on spędza ze mną za mało czasu, nie okazuje uczuć np. nawet z jakiejś okazji kwiatka mi nie kupi, nie ma żadnych propozycji żebyśmy coś oprócz zakupów robili wspólnie, na moje propozycje reaguje co najwyżej akceptacją połączoną ze znudzeniem bądź irytacją, większą część wolnego czasu albo śpi albo gapi się w komputer albo spędza go z sąsiadem - jednocześnie kolegą z lat szkolnych. Za znając męża już te kilka lat wiele razy rózne moje żale i pretensje przemilczałam ale to ma dwa skutki - raz że mnie też się odechciewało i powoli oddalaliśmy się od siebie żyjąc razem ale tak naprawdę osobno, a dwa co jakiś czas nie wytrzymywałam i robiłam wyrzuty. Miesiąc temu też wybuchnęłam więc miałam miesiąc kwaśnej miny a w sobotę rozmowę o rozwodzie.
Ale to jest bardzo trudne i obawiam sie, że bardzo tej decyzji pożałujemy. Mamy 2,5 letniego synka, mieszkanie na kredyt w którym mąż napracował się po łokcie które straci bo mamy rozdzielność majątkową ( ze względu na moje znacznie wyższe dochody tylko sama mogłam dostać ten kredyt ) i w razie rozstania gdyby chcial zostać w tym mieszkaniu a wiem, ze bardzo by chciał to musiałby przejąć ode mnie ten kredyt co jest niemożliwe. Ten mój mąż jest dla mie zagadką - z jednej strony tak w codziennym życiu mam wrażenie że to skrajny egocentryk który w nosie ma żonę i dziecko. uważa że skoro pojechał po zakupy to już resztę dnia ma dla siebie. Z drugiej strony miewał w różnych sytuacjach zrywy nad podziw - jak z wykończeniem tego mieszkania. Chciałabym jemu, bnam dać jeszcze szansę ale ja muszę jakos do niego dotrzeć a kompletnie już nie wiem jak.

Anonymous - 2014-06-02, 16:26

Żeby tylko nie odezwaly się głosy, że ja jestem taka strasznie zaborcza żona która męża na 5 minut nie chce z domu samego wypuścić. Tak nie jest. Mnie chodzi o proporcje ktre moim zdaniem są zachwiane, zwłaszcza w kontekście tej jego pracy i tego że mamy dla siebie tylko weekendy.
Mąż poza tym np. zarzuca mi że ja nic nie daję a tylko biorę. Ponieważ dokładniej nic nie wyjaśnia to mogę się tylko domyślać że on uważa że najwięcej robi bo ciężko pracuję ( dodam, że ja również i w dodatku znacznie więcej zarabiam ), narobił się przy wykończeniu mieszkania, wręcz sobie od ust odejmował ( fakt, że jak mąż czegoś chce to potrafi zacisnąć pasa aż do absurdu, jak tak nie potrafię, nie chcę i mówiłam mu o tym otwarcie ), wcześniej strasznie się napracował w domu mojej mamy co w najlepszym razie można uznać za lekkie wyolbrzymienie. A z drugiej strony nie docenia tego co jednak dostaje np. powiedziałam mu kiedyś że miłoby z jego strony gdyby docenił że ciężar opieki nad dzieckiem spada wyłacznie na mnie, właściwie żyję jak samotna matka. To mnie wyśmiał że niby ma mi dziękować że się swoim dzieckiem zajmuję. Także mogłabym odbić piłeczkę że to jednak ja więcej daję.
Mąz w ogóle nie znosi żadnej krytyki. ja już się naczytałam jak delikatnie rozmawiać, nie krytykować, mówić o swoich uczuciach a nie cudzych wadach ale czuję że to nic nie dało.

Anonymous - 2014-06-02, 16:53

Jest jeszcze jeden poważny problem między nami ale ja w tej sprawie odpuścić nie chcę bo uważam że to ja mam rację a chodzi o dobro mojego synka. Ma dokładnie 2 l i 8 m-cy. To jeszcze bardzo małe dziecko. On jest trudny wychowawczo i to nie jest moja diagnoza tylko psychologa do którego trafiliśmy w związku ze słabym rozwojem mowy synka. Ogólnie chodzi o to, że synek ma bardzo silny charakter, nie jest takim lagodnym dzieckiem ale ja będąc z nim na codzień wiem, że "po dobroci", łagodnym tłumaczeniem, daniem dziecku czasu na zastanowienie się łatwiej z nim coś ugrac niż zakazami, rozkazami itp. Tym sposobem uzyskuje się tylko jedno - skrajną histerię dziecka i to nie na 5 minut ale np. godzinę. Mąż nie ma podejścia do synka. Niby jak jest w domu to czasem ale tylko czasem się z nim pobawi ale jak synek zrobi coś nie tak to mąż dosłownie warczy na niego, głos podnosi, synek uderza w płacz i biegnie do mnie a ja go pocieszam o co mąż ma pretensje że ja synka rozpuszczam, że nie zachowujemy w relacjach z dzieckiem jednej linii i to prawda ale ja się w tym miejscu, jeśli chodzi o metody wychowawcze fundamentalnie z mężem nie zgadzam. Uważam, że taki rygoryzm w przypadku tak malego dziecka, w dodatku takiego dziecka przynosi więcej szkody niż pozytku. A w dodatku mąż go slabo w gruncie rzeczy zna i o wielu sprawach nie wie. Synek jest na pewno bardziej związany ze mną, mąż też ma o to do mnie pretensje ale jak ma być inaczej jak ze mną jest na codzień, a z mężem widzi się góra dwa dni w tygodniu i w dodatku tatuś wcale nie poświęca mu wiele czasu. A jak już go poświęca to przeważnie kończy się to płaczem. Ja wiele rzeczy załatwiam tak żeby robić jak należy a żeby synkowi nie robić przykrości a mąż odwrotnie czasem sam prowokuje sytuacje z pkt widzenia dziecka niemiłe. np. taka sprawa - ostatnio jak mąż wyjeżdżał na tydzień to tylko z przepokoju rzucił no to cześć a z synkiem nawet się nie pożegnał chociaż mamy cały rytuał że robimy sobei pa-pa i dajemy buzi. Synek normalnie mial łzy w oczach i mówił "tata" , "tata". Ja o ten stosunke do synka mam chyba największe do męża pretensje i żale. Kiedyś przyjechał po kilkudniowej nieobecności i pierwsze kroki skierował na balkon żeby spotkac się na piwku z sąsiadem ktory stal na swoim balkonie. Ledwo się z synkiem przywital a synuś siedział taki smutny na kanapie i wołał "tata". No nie mogę bez żalu o tym pisać. Poza tym ten jego stosunek do synka trochę też obrazuje nasze relacje. Wg mnie to powinno być tak, że jest rodzina jako taki świat wewnętrzny, w którym relacje są najważniejsze, a jej dopełnieniem gdzie tez realizuje się jakieś potrzeby jest świat zewnetrzny. A u nas to jest jakieś zaburzone.
Anonymous - 2014-06-02, 20:00

Ja wiem, że wina jest zawsze lub prawie zawsze po obu stronach. Nie chcę się wybielać i szukam też winy w sobie. Między nami na dobre się popsuło jak pojawił się synek. To jest ogromne wydarzenie i ogromne wyzwanie i nie ukrywam że mąż zszedł na plan dalszy. Może nie w sensie uczuć bo uczucie do męża i dziecka to są dwie inne sprawy tylko zwyczajnie czasu i siły już nie miałam aby tak angażować się w życie męża. Przed urodzeniem dziecka jeszcze i to było chyba dziwne dość w naszym związku że bardzo wiele spraw kręciło się wokół jego spraw zawodowych. On miał firmę. Ogromnie kapitałożerną, która w zasadzie przez te kilka lat wiecznie chyliła się ku upadkowi i większość naszych rozmów dotyczyła tej firmy. Ja nawet często pomagałam mężowi, gdzies tam jeździłam, coś pisałam albo załatwiałam ale w końcu ta firma padła, akurat krótko po urodzeniu synka. Mąż się trochę miotał, róznych zajęć próbował ale wszystko było nie tak a ja wtedy nie byłam dla niego wsparciem. A przynajmniej nie takim jak on oczekiwał. Po prostu mówiłam żeby w końcu coś znalazł bo nie może wiecznie żyć na kredyt. To był jednak okres kiedy synek był niemowlakiem. Czy to nie jest normalne że w takim okresie życia to raczej mąż powinien być podporą żony a nie obarczać żonę samodzielną opieką nad dzieckiem i jeszcze żywić urazy że żona nie dostatecznie wspomaga męża. Zresztą niby co ja miałam zrobić ? Jakbym mogła znaleźć mu jakieś zajęcie to bym to zrobiła ale nie miałam żadnych takich możliwości. No w końcu się zatrudnił ale znów nie było go w domu w ogóle cały tydzień. A jak przyjeżdżał to foch, że ja sobie z mamą zadowolona siedzę i to jest trojkąt a nie małżeństwo A co miałam robić ? Zresztą zawsze jak przyjeżdżał to mama była miła. I coś tam mu dobrego do jedzenia proponowała albo piwko nawet. Ale to nie było to.
Poza tym skoro on zawsze twierdził, że nie powinnam mieć pretensji o jego spotkania z kolegami i żebym sobie sama organizowała czas jak lubię to co mu mama przeszkadzała. Ale dałam się przekonać, że małżeństwo powinno mieszkać samo. To nie w wyprowadzce jest problem. Tylko, że teraz mieszkamy sami a mąż ma problem że ja z synkiem tworzymy jakąś całość a on jest obok. Ale on sam siebie tam stawia. I nie wiem jak mu to wyjaśnić. Np. w Wielkanoc bylismy umówieni u mojej przyjaciółki która mieszka obok zoo. Zaproponowałam żebyśmy tam najpierw pojechali. Mąż się zgodził ale po drodze marudził coś że korki, że nie ma gdzie parkować a potem chodził po zoo 50m od nas z tak skwaszoną miną że szok. Nie wiem w którym momencie sprawiłam mu jakąś przykrość. No po czyms takim to ja też mam już humor zepsuty i koncentruję się tylko na synku żeby on nie widział że coś jest nie tak bo on już naprawdę dużo rozumie i wychwytuje czasem taką dziwaczną atmosferę. A mąż to odbiera jako jakiś mój front z synkiem przeciwko niemu. Zresztą mi kilka razy powiedział że jest o synka zazdrosny. Ja mu tłumaczyłam, że musi zrozumieć że nie mam już tyle sił i czasu tylko dla niego co kiedyś ale żeby się włączył to nie będzie czuł się obok ale to nam jakoś chyba nie wyszło.
Ja już naprawdę wiele rzeczy odpuściłam ale nie lubię czuć się taka całkiem olewana. Którejś soboty po obiedzie mówi, że idzie do sąsiada. Zapytałam na jak długo bo jeśli na całe popołudnie to pojadę do mamy. Ja naprawdę jestem towarzyska a cały tydzień jestem sama i chciałabym sobie z kims pogadać. Mąż, że tylko na 15-20 minut. Po jakiejś dobrej godzinie wszedł do domu i mówi, że weźmie synka do sąsiada który ma córeczkę w jego wieku żeby się razem pobawili. Ok. Ale po paru minutach synek sam wrócił do domu i mnie ciągnie. Zaciągnął mnie do ogródka tego sąsiada a tam mój małżonek sobie drinkuje z sąsiadem. Mąż myślał że jak dziecko tak samo sobie zostawi to on będzie tam grzecznie w tym ogródku siedział a synek zwyczajnie się nudził bo tam nie ma nic dla dzieci. Jak weszłam do tego ogródka to ani mąż ani ten sąsiad nawet nie zaproponowali żebym też usiadła. Ja sobie nie wyobrażam takiego zachowania. Jeszcze mąż mnie podziękował że ma takie "świetne" relacje z synkiem. To jest moja wina. Siedział tam kilka godzin. Nie dość że całe popołudnie i wieczór sobotni nie znalazł dla mnie czasu to jeszcze nie raczył mi szczerze powiedzieć ze ma takie a nie inne plany żebym też mogła jakoś sobie czas zorganizować tylko tak jak cały tydzień siedziałam sobie z synkiem sama jak palec i słuchałam za oknem jak mój małżonek się świetnie bawi. No to wygarnęłam że to nie w porządku i że czuję się samotna w tym związku. Przecież ja umiem sama sobie czas zorganizować tylko wydaje mi się, że skoro jestem w związku to jednak jakiś czas trzeba wspólnie spędzać. A to wygląda tak że o ile ja nie zaplanuję nam jakiegoś wyjścia to mąż wraca w pt wieczorem i drinkuje z sąsiadem na balkonie lub w ogrodzie. W sobotę śpi do 10-11 albo w ogóle wraca w sobotę, jedziemy razem na duże zakupy, przeważnie jest jakieś spięcie z synkiem w roli głównej, wracamy i albo ja albo mąż gotujemy obiad, przy obiedzie też zwykle synek coś robi nie tak np. pluje mąż podnosi głos więc ja go strofuję, że nie życzę sobie krzyków i foirma zwracania dziecku uwagi może być inna. Mąż się nadyma. Potem siedzi z nosem w kompie albo sms-uje z sąsiadem. Potem powtórka z drinkowania. Ja znów sama. I też wściekła już. No a potem jest niedziela kiedy oboje mamy już zły humor i wzajemne pretensje. Z drugiej strony jak ja zachowam się jak mąż to ma do mnie pretensje czyli np. kiedyś poszłam do mamy na sobotni obiad a on wrócił z pracy o 16.30 do pustego domu, gdzie nic nie było do jedzenia ( co nie jest prawdą ) , w którym jest bałagan tzn. była załadowana zmywarka z umytymi już naczyniami i ze 3 kubki na blacie a mąż sam jest wielkim bałaganiarzem i ja np. proszę go od października żeby rózne graty pobudowlane z balkonu usunął. Mało tego, ja mu proponowałam żeby przyjechał do mamy na obiad, że go zaprasza ale nie chciał bo uwaga...zaproszenie jest fałszywe i nie będzie "objadał" mojej mamy. Ja nie mam słów na takie teksty ale żale zostaja.

Anonymous - 2014-06-02, 20:27

Jest też kwiatek w postaci naszych finansów. Ponieważ weszliśmy w małżeństwo w dość późnym wieku ( ja -35 lat, a mąż 33 ) to już każde miało jakiś własny bagaż kredytów, debetów, kont itp. A w dodatku mąż miał tą strasznie zadłużoną firmę i nawet sam przed slubem głośno wyrażał obawy żeby mnie czasem te jego długi nie obciązyły. W konsekwencji nie było kwestii zakładania jakiegoś wspólnego konta. Nigdy taka rozmowa między nami nie pojawiła się i wydawało się, że nie jest to nam do niczego potrzebne. W początkowej fazie małżeństwa może i rzeczywiście mąż wkładał więcej. Firma jeszcze jako tako szła no i miał kasę ze sprzedaży swojego kawalerskiego mieszkania przy czym jej większość przeznaczył i tak na spłatę różnych swoich zobowiązań. No ale w 2/3 sfinansował mój samochód ( czyli ok 20 tys ) i włozył w dom mojej mamy też kilka tysięcy. Myślę jednak, że nie więcej niż z 15 tysięcy. Poza tym ze ślubnego prezentu rzeczywiście ok 20 tys wydaliśmy na nowoczesne gazowe ogrzewanie. No powiedzmy że sporo. Ja w tym czasie też coś tam dokładałam ale to było mniej. Tak na bieżąco to ja finansowałam domowe rachunki ( ok 1000 miesięcznie ) a mąż zakupy plus nasze wyjścia których przed urodzeniem dziecka było więcej a to jest kosztowne. Poza tym ja np. finansowałam prezenty z róznych okazji dla całej mojej rodziny a mąż z rodziny ma tylko mamę. Też to nie było powiedziane ale wiadomo było, że na Boże Narodzenie ja kupuje 10 prezentów a mąż 2. Może i w tych wydatkach wychodzilismy mniej więcej po równo. Nigdy z resztą ani ja ani mąż nie twierdzilismy że to tzrba tak wyliczać i nie było między nami dyskusji finansowych. Ja dobrze zarabiam a mąż też wtedy myślał, że firma się rozkręci. Nie było też między nami układu, że pytamy się sibie nawzajem o nasze własne wydatki. Przyznam szczerze że mnie nie mieści się w głowie pytać męża o zdanie np. w kwestii zakupu butów. ja rozumiem rozmowy o nowym samochodzie, meblach, wakacjach ale nie o osobistych rzeczach. Mąż pod tym względem na pewno miał mniejsze wydatki ale to chyba normalne damsko-męskie róznice. No ale przy okazji dyskusji o wyprowadzce mąż zarzucił mi że nie tworzymy wspólnoty finansowej. Nigdy do końca nie zrozumiałam jak on chciałby żeby ona wygladała bo mi tego nie wyjaśnił a wspólne konto w ogóle odpada skoro mamy rozdzielność majątkową. Na nowym mieszkaniu mamy taki układ ( aczkolwiek też nie wypowiedziany a raczej przyjęty milcząco ) że ja płacę kredyt ( 1700 ), specjalne ubezpieczenie dla synka ( 320 ), ubieram go, leczę, kupuję przeważającą większość zabawek ( nie wiem na ile to wycenić bo wydatki nie są rozłożone w czasie ale myslę żeśrednio ze 300 miesięcznie można przyjąć ), opłacam klub malucha ( 250 ), logopedę ( na etapie badań wydałam z1000, teraz ok 250 miesięcznie ) Sama też opłacam swój telefon, koszty eksloatacji samochodu ( bez ubezpieczenia ) - ok 450. Poza tym muszę się jeszcze ubrać, iść do fryzjera, coś tam dokupuję do jedzenia. No i staram się też coś kupić do domu bo jeszcze nam paru rzeczy brakuje. Mąz robi tygodniowe zakupy ( ok 250 ), płaci domowe rachunki ( ok 500 ), płaci ubezpieczenie obu aut. Ma jeszcze ok 300 zł % od swoich debetów. Właściwie to oprócz ubezpieczenia synka nie mamy oszczędności. Co mi ekstra wpadnie to wydaję ( mam nierówne pensje, raz 4000, raz 7000, średnio do kredytu z roku wyszło 5600 netto ), mąż zarabia stała opensję 3300. I mąż chyba uważa mnie za rozrzutną. Ja przed wyprowadzką umawiałam się z nim że po podliczeniu wydatków stałych musi mi zostać 500 zł finansowego luzu, ekstra przychody są na wakacje żeby synekw domu nie siedział ( mąż nawet twierdził, że on jeździć nie musi ) A teraz coś mu nie pasuje ale nie wiem jak chciałby to ustalić bo twierdzi że on żadnych moich pieniędzy nie chce. Ja się przyznaję, że oszczędna nie jestem ale z drugiej strony nie żyjemy na skraju ubóstwa żeby każdy grosz oglądać a mąż tak chyba by chciał. Ja się cieszę jak mogę coś synkowi kupić i widzę jego radość a mąż coś nosem kręci że po co.On głośno o tym nie mówi ale coś go w tym trapi. Ja jednak chcę zachować te finansowe zasady bo są polem mojego zabezpieczenia. Obawiam się, że zostałabym nie tylko sama ale i bez kasy a tak moge sobie chociaż wino kupić jak mi całkiem źle.
Anonymous - 2014-06-02, 20:40

Mąż do mnie np. miał pretensje, że w kartach i debatach miałam 15 tys zadłużenia ale to są moje 3 pensje, a on w tym czasie narobił jeszcze więcej długów nie mając właściwie stałego i pewnego źródła dochodów więc kto tu jest nieodpowiedzialny ? Poza tym umawialiśmy się że po zaciągnięciu kredytu hipotecznego już więcej się nie zadłużamy a mąż jednak powiększył limit debetu o kolejne 2 tysiące i to na coś zupełnie zbędnego wcale mnie o tym nie informując. Jak jednak byłam w zeszłym roku z synkiem sama na wakacjach i zabrakło mi 300 zł to odmówił mi ich dosłania chociaż wiedział, że za trzy dni dostanę pensję i mu oddam stwierdzając, że przecież prosił żebym zmieściła się w tym co mam. Musiałam pozyczyć od mamy. Mąż za to też wcale nie do końca w porządku postępuje. Np. do wykonczenia mieszkania zabrakło nam 18 tys. Więcej kredytu nie chcieliśmy brać więc powstalo pytanie skąd kasa. Mąz stwierdził że sprzeda swój samochód i kupi jakiś tani to będzie. Po czym po kilku dniach oświadczył mi radośnie, że na razie nie musi sprzedawać auta bo jego mama pożyczy a on po wykończeniu mieszkania ten samochód sprzeda. Rok zleciał, samochód jak stoi tak stał. Mnie wcale o zdanie nie zapytał a może ja źle się czuję z takim długiem u teściowej ? Może powinnam od razu zareagować że ja tak nie chcę ale wyszły nasze już przyzwyczajenia przemilczania trudnych tematów.
Poza tym on ma ciekawe relacje z własną matką. To jest dobra kobieta aczkolwiek dziwna, skryta, mega pomocna ale z drugiej strony nie potrafiąca nawiązać jakiś bliskich luźnych kontaktów. Nie raz mąż od niej dużo pieniędzy pozyczał, głównie na swoją firmę a potem na samochód no i na to mieszkanie ostatecznie ok 11 tys. Ja nie wiem czy mąż chciałby żebym ja jakoś poczuwała się do oddania tych długów ? Ale to jest w sprzeczności z tym do czego się umówiliśmy. Zgodziłam się na ten kredyt pod warunkiem, że stopa życiowa nam jakoś radykalnie nie spadnie, że nie zgadzam się na to, że mam mieszkanie ale na nic mnie nie stać. I mąż to wyraźnie zaakceptował.
Ja nie wiem czy w tym też jest jakiś problem i jaki ?

Anonymous - 2014-06-02, 20:51

Mąż mi jeszcze zarzuca że ze mną nie da się rozmawiać bo ja i tak zawsze mam rację, a on zawsze jest zły. To nie jest tak ale nie chcę w sposób fałszywy przyznawać mu racji kiedy jej nie widzę. A myślę, że mąż mi często przytakuje a potem postępuje inaczej i z tego też moja frustracja
Anonymous - 2014-06-02, 22:23

Ja tak się żale na męża bo ja szukam przyczyny dlaczego tak nam nie wychodzi.
Moze przyczyna tkwi w rodzinnych domach. One wydają mi się bardzo rózne. W moim domu bardzo ważne były relacje międzyludzkie, był wzajemny szacunek, otwartość na inne zdanie i ogromna miłość między rodzicami ( są dla mnie ideałam małżeństwa ) oraz ich do dzieci i to nie tylko w sensie żeby dzieci wszystko miały chociaż to też tylko to żeby im poświęcać czas, uczyć róznych rzeczy, pokazywać świat. W czasach kiedy mało kto o tym mówił pamiętam jak tata codziennie mnie i bratu czytał i to poważne lektury jak na małe jeszcze dzieci - Trylogię, W Pustyni i w Puszczy, nawet coś Mickiewicza. Na wakacjach bardzo starał się uatrakcyjnić wyjazd, organizował ogniska, nocowania w lesie, podchody, uczył jazdy na nartach, pływania, opowiadał różne legendy, przywiązywał wielką wagę do uczenia prawdziwej historii, a było to jeszcze za komuny więc dość wcześnie byłam w róznych sprawach mocno zorientowana. Miałam w rodzinie też ważne przykłady i dziadka z Armii Andersa i babci z Powstania Warszawskiego. To były istotne kwestie. Podobnie jak tradycyjne obchodzenie świąt, ogromne choinki, kolędy, Wigilę w dużym gronie bo rodzice chętnie zapraszali dużo gości na wszystkie święta. Mieli też wielu przyjaciół, dużo wychodzili ale też prowadzili dom otwarty. Tata był też bardzo dobry dla swoich teściów i troskliwie się nimi opiekował w ostatnich dniach ich życia. Nigdy nie było jakiejś opozycji tata - rodzice mamy albo tata - mama- jego/jej znajomi co jest normą w naszym związku.
U mojego męża ja takich odruchów nie widzę. Ja wiem że synek jest jeszcze na wiele spraw za mały ale coś tam już można i należy go uczyć ale tego mój mąż nie robi. On co najwyżej próbuje go tresować a nie wychowywać. Np. ze dwa miesiące temu kupiłam rowerek ( mąż też w zachwyt nie wpadł, skończyło się na komentarzu że pewnie i tak nie będzie chciał jeździć ) i myślicie, że mąż choć raz zabrał go na ten rower. Nie to ja uczę go jeździć. I tak jest w wielu sprawach. Jak synek był jeszcze niemowlakiem pojechaliśmy do Tunezji razem z moją przyjaciółką ze studiów, jej mężem którego mój mąż bardzo lubi i ich synkiem wtedy 7-letnim. I prawie cała opieka nad dzieckiem spadła na mnie. Mąż się świetnie bawił. Tak się wtedy wkurzyłam że pomyslałam, że w zasadzie lepiej byłoby mi gdybym pojechała sama.
Ja nie wiem jak to było w rodzinnym domu męża ale widzę wyraźnie że zupełnie inaczej. Jego ojciec zmarł wiele lat przed naszym poznaniem się, matka mieszkała sama, nie mają właściwie żadnej rodziny, ktoś tam jest ale nie utrzymuja kontaktów, bo albo pokłoceni, albo ktoś wyjechał albo jakiś nie taki jest. Święta, urodziny, imieniny czy jakieś rocznice obchodziło się tam raczej symbolicznie, a i to głównie jak były małe dzieci. Mąż jest zdania że święta są niepotrzebne, zawracanie głowy i wydatki. Byle co by tam wystarczyło. Jakieś fochy i dąsy że do mojej mamy ma na Wigilię iść, że trzeba parę prezentów kupić. Niby nie protestuje ale czuję że coś jest nie tak. Ja myślałam, ze ja mu właśnie pokazę że można inaczej, że to jest fajne ale jakoś nie trafiłam. Ja nie wiem za bardzo coby w tej sprawie odpowiadało.
Moi rodzice raczej dobrze zarabiali ale chyba byli raczej nastawieni żeby być niż mieć. Nie jacyś utracjusze ale nie było tak żeby mieć to czy tamto kosztem wyjazdów, wykształcenia, zycia towarzyskiego, rodzinnego raczej chodziło o to żeby to jakoś wypośrodkować a u mojego męża raczej skłaniam się ku koncepcji żeby mieć.
Taka mnie naszła refleksja że podobno mężczyzna szuka w partnerce wzoru swojej matki a ich relacje są takie że ona mu dużo więcej daje niż on jej ( chociaz nie wiem czy ona w ogole chciałaby więcej dostać ), rzuca się w oczy, że ta relacja jest nierównomierna jak na relacje matki z dorosłym synem. A ja takiej relacji nie chcę powtarzać. Ja oczekuję równowagi bo to jest partnerstwo. I może dlatego mąż ma do mnie rózne pretensje bo zupełnie nie powielam wzoru jego matki. Nawet on mi się nie podoba.
Właściwie przez 6 lat naszego związku, w tym 5 małżeństwa mąż miał dwa wielkie zrywy jeśli chodzi o to dawanie i jeden mniejszy. ten pierwszy wielki zryw to był na samym początku ale to jeszcze był etap motylków w brzuchu i zauroczenia. Wtedy ochoczo wprowadził się do domu mojej mamy - akurat umarł tata i chodziło o to żeby pomóc mojej mamie samj w wielkim domu ale z drugiej strony mąż już wcześniej postanowił sprzedać swoje mieszkanie żeby nieco oddłużyć firme. W tym trudnym okresie wydawało mi się że jest dla mnie podporą ale chyba mi się wydawało. Bardzo szybko wyszło że on czuje się pokrzywdzony bo on daje a ja z mamą biorę przy czym to dawanie to nie było nie wiadomo co. Zwykła konserwacja użytkowanego domu plus niewielkie przeróbki. Drugi wielki zryw był w związku z wykonczeniem mieszkania nabytego w stanie deweloperskim. Narobił się strasznie aż mu zdrowie zaczęło szwankować ale czemu tak szybko to zaczął zaprzepaszczać ?No i był jeden mały zryw po urodzeniu synka ale on był bardzo krótki.

Anonymous - 2014-06-02, 23:25

Witaj julita165 na forum,

przeczytałam uważnie wszystko co napisałaś. Moim zdaniem, sporo pracy przed Wami, ale, myślę, że przede wszystkim przed Tobą - skoro tu zajrzałaś, to ... nie ma przypadków - Pan Ciebie wybrał do pracy.

Spróbuj może, na początek, posłuchać ostatnich rekolekcji sycharowskich (tu link do 1. części http://www.youtube.com/wa...ture=youtu.be).

Anonymous - 2014-06-02, 23:55

Julita

Czy musicie tak sobie każdą złotówkę wypominać?
Każdą złotówkę i każdą minutę spędzoną z dzieckiem.
Pewnie jak się wchodzi w dojrzałym wieku w małżenstwo (>30) to ciężej się do kogoś
dostosować, ale próbować chyba warto.
Taka drobiazgowa licytacja niejedno małżeństwo dobiła.
Dodatkowo, czy nie jesteś za bardzo związana ze swoją rodziną?
Teraz tworzysz rodzinę głównie z mężem a nie z mamusia, ojcem, itp.

Anonymous - 2014-06-03, 01:13

Tak Julito może czas przewartościować sprawy? Co jest ważne ,a co ważniejsze.

Jeśli Twój mąż chciał zająć się synkiem to niech się zajmie. W ogrodzie dla dwulatka jest mnóstwo interesujących rzeczy. Można grzebac w ziemii,dłubac patykiem,deptać kwiatki.
Naprawdę w miesiącu wydajesz na zabawki dla dziecka 300 zł? I jak długo on sie potem tą zabawką bawi? Pietnaście minut?
A może warto obnizyć trochę poziom życia tak aby mąz mógł znaleźć taka pracę,żeby chociaż codziennie wieczorem był w domu?
NA pewno starasz sie byc dobrą mamą i czujesz się zaniedbana przez męża. Ale oboje popełniacie błędy.Możesz spóbowac spuścić napięcie z Twojej strony.

I nie powinno Cię dziwić,że mąż czas wolny Ciebie unika. Skoro żyjecie bez siebie 5 dni to w dwa pozostałe tym bardziej trudno sie odnaleźć.
A jeśli będziesz go krytykowała za to ,że syn się przy nim nudzi osiągniesz to,że następnym razem do sąsiada pójdzie sam.

Anonymous - 2014-06-03, 09:27

[quote="grzegorz_"]Julita

Czy musicie tak sobie każdą złotówkę wypominać?
Właśnie o to chodzi. że wcale mu tego nie wypominam. Napisałam o tym na forum tylko po to żeby pokazać, że i pod tym względem trudno mi coś zarzucić. Ani raz w życiu słowem się nie odezwałam że mąż za dużo wydał na to czy na tamto, że niepotrzebnie albo coś takiego.
Każdą złotówkę i każdą minutę spędzoną z dzieckiem.
Jeśli chodzi o czas spędzany z dzieckiem to wręcz przeciwnie. Ja męza zachęcałam nie raz i tłumaczyłam że żeby mieć dobry kontakt z dzieckiem to trzeba mu poświęcać czas. Są sytuacje kiedy mąż ładnie bawi się z synkiem i ja tylko się z tego cieszę. A sytuacje z ogródkiem przywołałam w zupełnie innym celu. Chodziło mi o pokazanie z jednej strony, że mąż zupełnie sobie leceważy mój czas. Miało go nie być 15-20 minut a odezwał się po godzinie, że nadal go nie będzie choć prosiłam żeby się określił czy chce popołudnie spędzać z sąsiadem czy ze mną bo jeśli z sąsiadem to ja czas sobie sama zorganizuję. Z a drugiej strony jak bardzo często wygląda jego czas spędzany z dzieckiem. Uważał, że skoro już zabrał synka do tego ogródka to jego rola się skończyła. Zasiadł za stołem i zajął się rozmową z sąsiadem. A że synuś po 5 minutach wrócił po mnie to jest moja wina. Ano moim zdaniem nie moja bo ja się wcale synkowi nie dziwię. ten ogródek to z 50 m.kw. Nie ma tam nic dla dziecka typu piaskownica, synuś czuł się może onieśmielony bo on nie jest taki otwarty w nienznanych mu miejscach, a poza tym jest absorbujący - chce żeby coś robić z nim.
Taka drobiazgowa licytacja niejedno małżeństwo dobiła.
Jeszcze raz podkreślam, ze ja wcale nie chcę się z mężem drobiazgowo licytować. Przedstawiłam to tak na forum żeby dobrze pod każdym względem przedstawić nasz/mój problem. Co jednak nie znaczy, że ja w ogóle chcę zrezygnować ze wszystkich oczekiwań względem mojego męza. A co dziwne do męża trafiają jeszcze takie "materialne" ( nie tylko w sensie finansowym ) oczekiwania np. żeby posprzątał a najnormalniej w świecie nie jestem w stanie mu wytumaczyć przez 5 lat małżeństwa że chcę zeby więcej czasu mi poświęcał oraz żeby jakoś okazywał mi uczucia bo nie czuję się kochana.
Ojciec nie żyje. Od mamy się wyprowadziliśmy. Widuję się z nią głównie jak męża i tak nie ma w domu. Sporadycznie w weekendy i zawsze staram się aby mąż pojechał też ze mną ( on przeważnie nie chce ) albo wtedy żeby jakos to pogodzić. Nie mogę się odwrócić od mamy tylko dlatego, że mąż jej nie lubi, a nie lubi. Nie musi ale to jednak moja matka i to że mam męza nie może oznaczać że nie mam matki.

Anonymous - 2014-06-03, 10:12

Jest jeszcze coś co może jest istotne a może nie bardzo. Ja trafiłam na to forum przypadkiem i nawet specjalnie nie zwróciłam uwagi, że to forum że tak powiem religijne choć nie wiem jeszcze czy to właściwe określenie.
Ja na pewno przez ostatnich kilka lat bardzo oddaliłam się Boga i Kościoła ale jednak otrzymałam katolickie wychowanie. Moi rodzice byli bardzo religijni ale nie w takim sensie dewocyjnym. Natomiast mój mąż przeciwnie. W zasadzie mimo że został ochrzczony i poszedł do komunii św to na tym jego religijność sie zakończyła.
Mamy ślub kościelny z mojej inicjatywy ale mąż aczkolwiek nie protestował ( myślę, że to jeszcze pod wpływem motylków w brzuchu ) to jednak mówił że jemu to niepotrzebne i że wystarczyłby mu ślub cywilny. Pamiętam akcje ze spowiedzią przed ślubem. Od rana do wieczora zaliczyliśmy wszystkie msze w dwóch kościołach bo mąż nie mógł się zdecydować podejść do konfesjonału...po raz pierwszy w życiu od czasów pierwszej spowiedzi. Po jakiś 25 latach !!! Nie wiem co dokładnie tam padło bo przecież mi takich rzeczy opowiadał nie będzie ale stwierdził, że nigdy więcej. Także z okazji chrztu synka już do spowiedzi nie poszedł. Ja nie jestem z tych co uważają że do praktyk religijnych należy przymuszać. Nawet zastanawiam się czy miałam rację nalegając na ślub kościelny. Nie piszę tego jako uwag pod jego adresem tylko po to żeby zaznaczyć, że zupełnie nie mam co liczyć na to, że podejmie próbę ratowania małżeństwa z jakiś powodów religijnych.

Anonymous - 2014-06-03, 10:57

Julito,

Czytam Twoją historię, dużo w niej emocji, przebija się pretensja o wszystko. Kobieca pretensja niejednego faceta zamieniła w to, co zamieniła. Obecnie jak mowisz nie zapowiada sie na wieksze zmiany, jakie bys oczekiwala, wiec proponuje Ci test, maly eksperyment. Nic nie tracisz, a moze okazac sie, ze wiele zyskasz. Jesli jestes ciekawa czytaj dalej:
Przez tydzien staraj sie nie myslec o tym jaki to niefajny aktualnie jest Twoj maz, nie skupiaj sie na tym, czego nie zrobil, czego nie powiedzial, co powiedzial nie tak, co zrobil nie tak. Zamiast tego cala energie poswiec na szukanie rzeczy, które mąż zrobił ok, powiedzial ok i za kazdym razem, gdy tak bylo postaraj się mu to powiedziec, okaz wdziecznosc, pochwal, docen i wróc do swoich obowiazkow. Gdy zajmie sie dzieckiem i przyniesie Ci to radosc, podziekuj i pochwal. Itd. Staraj sie od razu tak mowic, lub pod wieczor gdy bedzie chwila. To tylko tydzien, ale tydzien gdzie nie dopuszczasz do serca pretensji nie szukasz niedoskonalosci, a doceniasz jego starania. Uwaga test ma prawo wyjsc, jesli podejdziesz do niego rzetelnie, jesli nie ma niczego za co mozesz pochwalic meza danego dnia, musisz sie postarac i cos wyszukac, nie spocznij zanim czegos nie znajdziesz. Byc moze maz zapyta Cie czemu tak robisz, wystarczy ze powiesz, ze dawno tego nie mowilas a chcialas :)
Po tygodniu chcialabym sie dowiedziec, jak Ci poszło. Jeśli bedziesz miała ochotę, proszę podziel sie z nami wynikiem. Życzę Ci powodzenia i wytrwałości.
Samboja :)



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group