To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Do uratowania?

Anonymous - 2014-06-02, 11:26
Temat postu: Do uratowania?
Długo zabierałem się za podzielenie się z Wami moją historią. I w końcu poczułem, że to czas.
Moją żonę poznałem pod koniec liceum. Ponad siedem lat razem i w końcu Ślub...
Potem przez rok i kilka miesięcy wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. Żona też mówi, że Ślubu była w 100% pewna. Od początku 2014 (czyli rok po Ślubie) coś zaczęło się dziać. Nie do końca to zauważałem, byłem przekonany, że to zmiana pracy, wejście w "dorosłe życie".

Miałem dwa podejścia do szczerej rozmowy. Za drugim dowiedziałem się, że jestem bardzo ważny ale... Żona kocha mnie jak brata i myśli o rozwodzie, chce się przyjaźnić... Miałem się wyprowadzić i to zrobiłem. Czułem się jakbym dostał w głowę solidnym kamieniem. Faktycznie, ja nie spełniałem wszystkich Jej oczekiwań, chciała więcej wychodzić, mniej być w domu (ale to rzeczy do zwykłej rozmowy a nie odejścia). To fakt - zwyczajnie sam miałem gorszy czas. Jednak dowiedziałem się o wszystkim "po fakcie". Nie było wcześniej rozmów na ten temat, nic. Może mogłem się domyślić... Nie domyśliłem się, niestety.

Kiedy już wiedziałem co się dzieje, od razu zacząłem działać. Zauważyłem, że faktycznie, ja wcześniej taki nie byłem i nie chcę taki być. Zacząłem więc robić, mimo, że na początku łatwo nie było. Więcej sportu, więcej spotkań ze znajomymi, więcej samorozwoju, więcej Boga, którego zaniedbałem bardzo.

Na początku nawet się spotykaliśmy, chciałem pokazać, że bardzo mi zależy a obraz mnie jaki M. ma z ostatnich kilku miesięcy, jest nieprawdziwy. Było miło, ale ciągle odbijałem się od tych samych słów (Kocham jak brata). W końcu chciałem dać Żonie trochę czasu. Mówiła, że go potrzebuje. Po 3 tyg. postanowiłem się z M. skontaktować, chciałem się po prostu spotkać. Nie dostałem odpowiedzi. Dzwoniłem bez odzewu. Słyszałem (oczywiście nie od M.), że uważa, że w ten sposób mnie mniej krzywdzi.
Wiadomo nie zmuszę Żony do niczego. Jednak skoro mamy tak solidne podstawy, to przy odrobinie chęci i sporej ilości pracy wydawało mi się, że można to naprawić. Tylko tych chęci u M. brak. Nawet nie mówi wprost, że nie chce tylko po prostu to i tak nic nie da. Tak czy inaczej, bardzo Ją kocham, wiem, że w końcu się spotkamy, zanim zrobi jakikolwiek formalny krok. Przykro mi tylko, że tak mnie traktuje, kryjąc się za takimi słowami. Wierzę jednak, że to też czas dla mnie. Wykorzystuję go jak tylko potrafię najlepiej. Proszę Was o modlitwę.

Anonymous - 2014-06-02, 16:18

Nowy
trudne pytanie .
Czy jakiś "nowy"
nie pojawił się w życiu żony ?


Za długo byliście parą .
Oboje ( w tym żona ) nie mieliście okazji poznać nikogo poza sobą .
Kto był bardziej inicjatorem ślubu i jak motywowal decyzję ?
( oprócz rodziców oczywiście ;-) )

Nie było jakichś klopotów "łożkowych" ?

Cytat:
Nawet nie mówi wprost, że nie chce tylko po prostu to i tak nic nie da.

Bo to ona ma problem .
Pytanie jaki ?

Anonymous - 2014-06-02, 17:47

Z tego co wiem to nie pojawił się nikt. M. twierdzi, że będzie teraz sama. Nie jest szczęśliwa. Fakt zbyt wiele poważnych związków nie mieliśmy wcześniej. Ja między czasie poznawałem wiele osób z racji zawodu i hobby. Żadna z kobiet nie mogła i nadal nie ma szans z M. konkurować ;) Ale czy to przekreśla takie małżeństwo jak my? Znaliśmy się dobrze. Popełniliśmy na pewno sporo błędów. Mieszkaliśmy razem wcześniej. Na początku to Ona czekala na Ślub trochę bardziej, ale ta rożnica bardzo szybko się zatarła. Motywowaliśmy go chęcią bycia razem a oboje uważaliśmy, że tylko w ten sposób tworzy się prawdziwą rodzinę, że to dowód, że chce się być z tą drugą osobą na dobre i złe. Taki dowód miłości. Nasi znjomi, którzy dowiedzieli się są w szoku, nie wierzą, że takie coś mogło się stać, mòwią, że byliśmy dla nich wzorem dobrego związku. Kłopotów łòżkowych nie było jakichś wczesniej, pojawiły się dopiero w ostatnich miesiącach. Było trochę rzadziej, trochę inaczej.

Właśnie tym się martwię, że Ukochana sobie nie radzi i ma z czymś problem. Próbowałem rozmowy ale w żadnej nie było wzmianki o tym, że nie jest ze mną szczęśliwa. Nie chodzi mi o to, że ze mna jest wszystko ok i nie mam nad czym pracować bo i ja mam co robić ale czułem, że coś jest nie tak. Ja za to nie mam problemu z jednym... Kocham Ją pomimo wszystkiego co się dzieje i jestem gotowy do pracy.

Anonymous - 2014-06-02, 19:47

nowy napisał/a:
Od początku 2014 (czyli rok po Ślubie) coś zaczęło się dziać. Nie do końca to zauważałem, byłem przekonany, że to zmiana pracy, wejście w "dorosłe życie".

...... dowiedziałem się, że jestem bardzo ważny ale... Żona kocha mnie jak brata i myśli o rozwodzie, chce się przyjaźnić... Miałem się wyprowadzić i to zrobiłem. .....
. Faktycznie, ja nie spełniałem wszystkich Jej oczekiwań, chciała więcej wychodzić, mniej być w domu (ale to rzeczy do zwykłej rozmowy a nie odejścia). .........

. W końcu chciałem dać Żonie trochę czasu. Mówiła, że go potrzebuje. Po 3 tyg. postanowiłem się z M. skontaktować, chciałem się po prostu spotkać. Nie dostałem odpowiedzi.

nowy, to wygląda na standard, przykro mi...
Zmieniła otoczenie, nowa praca - efekt :
Ciebie kocha jak brata,
potrzebuje czasu,
potrzebuje więcej wychodzić.
( a Ty nie )

Poszukaj kogoś kogo kocha nie "jak brata" w jej nowej pracy.
Ktoś z kim może więcej wychodzić, a potrzebuje czasu, żeby ten ktoś zdeklarował się i chciał z nią być.

Nie wiem co Ci poradzic, skoro żona nawet nie chce się z Tobą rozmawiać.
Co na to rodzina, ?
Jak tam u niej relacja z Bogiem ?
Może przykmie zaproszenie na warsztaty-rekolekcje małzeńskie ?

Dlaczego zgodziłeś się wyprowadzić .....

Anonymous - 2014-06-02, 19:56

Cytat:
Od początku 2014 (czyli rok po Ślubie) coś zaczęło się dziać.


Co dokładnie zaczęło się dziać?

Anonymous - 2014-06-02, 20:24

Co do kogoś "nowego" raczej nikogo takiego nie ma. Nie mam 100% pewności, ale musiałaby to być naprawdę spora intryga... za dużo wspólnych znajomych, to by wyszło na jaw...z drugiej strony kto wie...
Ja oczywiście tak samo potrzebuję wychodzić. Z reszta zwykle to ja byłem tym, ktòry "wyciąga" z domu. Ostatni czas nie był moim najlepszym. Wracałem zmęczony, chciałem odpocząć.Co się zaczęło dziać? Mniej rozmawialiśmy o nas, zaczynaliśmy żyć niby razem, ale osobno. Wtedy tego nie widziałem. Piszę to z perpseptywy czasu. Wtedy wydawało mi się, że to wina pracy, z której M. nie pasowała atmosfera. Starałem się umilić ten czas tak jak tylko potrafiłem i miałem siłę. Chociaż wiem, że na pewno za mało pracowaliśmy nad związkiem. To było tak, że czułem, że coś się dzieje, nie do końca wiedziałem co, bo z pozoru wydawało się ok, ot zły nastrój po pracy. Dlaczego wyprowadzka? Musiałem, nie moje mieszkanie. Jej mama tak chciala. Byłem wtedy totalnie w szoku. To wszystko stało się jednego dnia. Zrobiłem tak z myślą, że dostanie trochę czasu, ja pokaże, że wszystko jest jak dawniej albo i lepiej i będzie dobrze. Jej relacja z Bogiem. Raczej słaba. Rodzice chyba widać po tym co napisałem...

I jedna sprawa, której nie wyjaśniłem. Zaczęło się dziać od początku 2014. Ale sytuacja, którą opisuję, rozmowa, po której się wyniosłem miała miejsce 3 miesiące temu. Ostatni raz widzieliśmy się na początku maja...

Anonymous - 2014-06-02, 22:15

nowy,
obawiam się, że GregAn ma rację - to standard.
Dziwne,że tak łatwo daleś się z domku wyautować i jeszcze dziwniejsze, że uwierzyłeś, w tą nagłą transformację miłości małżeńskiej w braterską. Ale nawet jeśli, to czy tak się godzi "brata" z domu wyprosić?

Anonymous - 2014-06-02, 23:47

Nowy ,
to tylko hipoteza ( wcale nie musi się sprawdzić ) .

Znaliście się długo 7 lat + 1 rok małżeństwa .
Jeżeli było w ogóle zakochanie ( taki PRZEJŚCIOWY stan uczuciowy - posłuchaj Dziewieckiego
czy Pawlukiewicza )
to już dawno się skończył ( jeszcze przed ślubem chyba ) .
Może decyzja o ślubie ( wizja pełnego wspólnego zycia )
miała odświeżyć uczucie ,
ale jak widać chyba realizm życia we dwoje
raczej ROZCZAROWAŁ żonę .

Zakładam , ze nie okryła dla siebie nowej drogi ,
w stylu zakonnego powołania .
Pozycie też chyba w normie .
Co pozostaje ? :roll:
Może odezwała się tęsknota za intensywnym doznaniem emocjonalnym ,
które się "wypaliło" pomiedzy wami ( stąd jej nic z tego nie będzie )
a o którym teraz marzy - jakiś impuls skądś ,
albo które aktualnie JUŻ przeżywa
( jakiś potencjalny niebrat , potencjalna "milość" niebraterska ) .


Trochę dziwi mnie też jedno .
Z reguły po to ludzie się pobierają , aby być z sobą razem w domu ,
a nie uciekać na zewnatrz .
Trochę tak cichaczem wspominasz też o "wspólnym pomieszkiwaniu przed ślubem" .
Chyba wiesz , że to spory błąd - to widać choćby na tym forum .
"Kryzysy" zaraz po weselu .
Bo normalnie to dopiero po 20 latach średnio . :mrgreen:

Anonymous - 2014-06-03, 00:28

A mnie jeszcze zastanawia udział teściowej w Waszym kryzysie.Rok po ślubie,początek wspólnego zycia a tu jasny i zdecywany przekaz obu pań:Daj sobie spokój.Normalnie matka namawiałaby córkę:zaczekaj,to Twój mąż,doiero zaczynacie wspólne życie.

Mare z Ciebie prawdziwy nocny Marek :mrgreen:

Anonymous - 2014-06-03, 09:23

Jeśli chodzi o mieszkanie przed ślubem, to wiem, że to raczej nie powód do dumy ale też nie wspominam o tym cichaczem. Tak było i tego się nie cofnie. Co za tym idzie znaliśmy się wcześniej myślę, że dość dobrze. Dla Niej ślub był przypieczętowaniem tego wszystkiego, wejściem w dorosłe życie. Dla mnie poza stworzeniem rodziny to było także wyjście z życia "na kocią łapę". To nasze błędy, nie do zamazania ale też dają jakiś obraz na całą sprawę. W naszym związku powoli oddalaliśmy się od Boga. To fakt wszystko to wygląda dziwnie, zwłaszcza, że teoretycznie nikogo "trzeciego" tutaj nie ma. Oczywiście wykluczyć tego nie można ale jeżeli wszyscy wkoło (łącznie ze mną) nie są totalnie okłamywani to tak właśnie jest.

Dlaczego tak łatwo dałem się wyautować i uwierzyłem w całą historię? Bo nie wiedziałem co robić, nie do końca rozumiałem co się dzieje. Wierzcie mi to był naprawdę szok. Chwilę się z tego zbierałem. Dopiero przez ostatnie 2 miesiące wszystko sobie układam. Myślę, że zauroczenie, zakochanie minęło jeszcze przed ślubem. Wiem, że to nie trwa wiecznie, doskonale to rozumiem. Myślę za to, że nie do końca sobie uświadamialiśmy, że o taki związek, w którym takie przejściowe uczucia przeszły trzeba dbać. Nie wystarczy myśleć, że skoro jest OK to tak będzie zawsze. Moim zdaniem zabrakło więcej rozmowy. Sam zrozumiałem, że w miłości małżeńskiej, to jest trochę tak, że nie powinniśmy iść "głosem serca" powinniśmy raczej sami prowadzić to serce. Trzeba pracować i dbać, szkoda, że zrozumiałem to tak późno. Bo teraz czuję, że kocham bardziej.

Wracając do sytuacji: Wyniosłem się więc i na początku starałem się "działać", spotykaliśmy się kilka razy, wszystko wyglądało lepiej jak byliśmy sami. Gdy pojawiali się obok znajomi, teściowie to M. jakby smutniała, brała mnie na dystans, chociaż i tak cały czas trzymała się blisko mnie. Dziwnie to brzmi ale tak było.
Co do teściów, zawsze mieli na M. duży wpływ. Myślę, że za duży. Była długo trzymana trochę jak pod kloszem. Oni wiedzieli o wszystkim wcześniej, nic nie powiedzieli, mówili, że tak młodzi ludzie nie mogą żyć ze sobą z takim rodzajem miłości, że pewnie od początku nie "nadawaliśmy na tych samych falach" (przez 7 lat?). Wcześniej mieliśmy dość dobry kontakt. Ale później miałem wrażenie, że Teściowa, nastawiła negatywnie Teścia na to wszystko. Dowiedzieli się, że córka nie jest szczęśliwa i się zaczęło. Ciągle ich szanuję ale ciężko mi to zrozumieć.

Dodam też, że nasz związek jest Sakramentalny, więc sytuacja może być i trudna, wyglądać dziwnie i beznadziejnie to Ja chciałbym dotrzymać przysięgi.

Anonymous - 2014-06-03, 09:50

nowy, witam.
Nie wiem od jak dawna z nami jesteś, czy słuchałeś naszych rekolekcji.
Piszesz

nowy napisał/a:
Ja chciałbym dotrzymać przysięgi.


Może warto dowiedzieć się co w tej przysiędze przyżekałeś i na ile byłeś swiadom kazdego z wypowiedzianych słów.

http://sychar.org/przysiega/

Anonymous - 2014-06-03, 10:02

Zenia, jestem tu od ok. 2 tygodni. Tych rekolekcji jeszcze nie słuchałem (wrócę z pracy to będę się zapoznawał). Czytam forum, słuchałem kilku innych materiałów stąd, oglądałem Fireproof. Może trochę źle napisałem to co cytujesz...

Przysięga została złożona i wiem, że niezależnie od decyzji Żony, jakich kroków by się nie podjęła, to zostaliśmy złączeni razem - póki śmierć nas nie rozłączy. Mam tego świadomość i jestem pewien swoich uczuć. Chociaż coraz bardziej dociera do mnie, że może być bardzo ciężko to wiem, że decyzje Ukochanej nie zwalniają mnie z przysięgi. Staram się pracować nad sobą, może i Ona zechce zrobić to samo.

Anonymous - 2014-06-03, 10:10

Czytając Twoje wcześniejsz posty nie wątpiłam w taką Twoją postawę. Z tej konferencji można jednak dowiedzieć się jeszcze wielu innych kwestii. Dla mnie akurat zaskoczeniem była ta tłumacząca, co znaczy "Ja..." i to ona wyznaczyła mój kierunek pracy nad sobą i małzeństwem. A każda kolejna konferencja, to kolejny etap pracy ;-)

Zajrzyj tutaj, myślę, że warto zapoznać się z tymi materiałami

http://sychar-rekolekcje.blogspot.com/

Anonymous - 2014-06-03, 10:20

W takim razie czas wziąć się za słuchanie! :)

Mam nadzieję, że jednak jest szansa dla naszego małżeństwa, że będziemy kiedyś szczęśliwi razem.
Modlę się przede wszystkim o Żonę (pomoc dla niej) i o odrodzenie małżeństwa, trochę też o siłę dla siebie.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group