To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - temat Nini, Gosi...

Anonymous - 2014-12-29, 12:56

Kilka słów OGÓLNIE.
( do nikogo konkretnego )

Mamy w sobie wpisaną silną potrzebę bliskości .
Małżonek , często jest ostatnią osobą
z którą tą bliskość można by budować .
Gorzej - bo budować na gruzach , a każdy wie że lepiej budować
w szczerym polu , na pięknej zielonej trawce .
Gruz tymczasem trzeba najpierw usunąć , to dadatkowa ciązka praca .
Znamy nawzajem swoje wady , licznie odniesione zranienia , utrata zaufania .
Wszystko przemawia za "nowym początkiem" .
No może prawie - wspólne dzieci , kredyty , przyzwyczajenie , sakrament , ściąga na ziemię .


Jacek-Sychar
Cytat:
Jestem żonaty, choć nie mam żony. Przez to otoczenie widzi, że nie jestem wolny (widzą obrączkę) a ja sam siebie stawiam do pionu.



Sorry Jacek , wykorzystam .
Sam się napatoczyłeś . :mrgreen:
Ale tak po prawdzie to nie ważne czyje to słowa .
Ważny sens i to co oddają .

"Jestem żonaty" - to tak jakby nie moja wola , trudno , stało się , takie sa realia
"Nie mam żony" - GDZIE jej nie masz ?
W domu czy w sercu ?
Jeśli masz , to w jakim zakresie ?
Jak ta relacja , czasem tylko dialog o tym z sobą i przed sobą wyglada ?
Czy tęsknota za kimś kto nas sponiewierał , odrzucił jest "naturalna" ,
z punktu widzenia psychologii "normalna" ?
A przecież i te prawa Bóg ustanowił .
A jednak - małżeństwo ma być nierozerwalne . :roll:
Jakiś glębszy sens w tym musi być ......... i szerszy
niż ten który zwykle widzimy .

Anonymous - 2014-12-29, 19:09

Heleno napisałaś kiedyś:
helenast napisał/a:
Po raz kolejny więc zaproponuję, żeby zamienić zwroty typu :
- powinnaś/ powinieneś...
- jesteś ....
- zrób to czy tamto
na formę :
- mnie w takiej sytuacji pomogło to czy to
- z mojego doświadczenia .....
- ja przeżyłam/ przeżyłem ......

Może zamieńmy formę nakazów, powinności oraz ustawiania komuś drogi postępowania na przekazanie jedynie własnych spostrzeżeń , świadectw opartych na podstawie naszych osobistych doświadczeń .... Podawajmy propozycje, możliwości, ale nie oceniajmy, nie negujmy, nie narzucajmy nic innym - pozwólmy dokonać wyboru ...


Bardzo mi się podoba ten wpis i byłoby wspaniale, gdybyś pisała właśnie w taki sposób, jak proponujesz, żeby pisać - od siebie i o sobie, bez oceniania innych. Wiem, że chciałaś mnie przestrzec, ale wyszłaś z nieprawdziwych założeń, bo trudno Ci zrozumieć, co się ze mną dzieje, a tam, gdzie nie rozumiesz, uzupełniasz sobie obraz własnymi przypuszczeniami, które nie są trafne. Swoją drogą to ciekawe, dlaczego one są właśnie takie? Znalazłaś nawet w mojej wypowiedzi żart z sakramentu - gdzie on jest, ten żart?

Proszę Cię, nie oceniaj pochopnie - spróbuj zrozumieć. Nie dla mnie, bo ja przeżyję bez Twojego zrozumienia. Dla siebie samej.

Anonymous - 2014-12-29, 19:56

A zauważyłaś ,że w wypowiedziach używam słowa ,, może,, więc gdzie tu osąd ? Ja nie rozumiem Ciebie, a Ty mnie …

Jeżeli pojmowanie takiego tematu z przymrużeniem oka to nie żart to nawet takie traktowanie sakramentu uważam za bardzo niewłaściwe …

Nini napisał/a:
a tam, gdzie nie rozumiesz, uzupełniasz sobie obraz własnymi przypuszczeniami, które nie są trafne.


I obym się myliła … poczekam i dam czas czasowi …. może kiedyś wrócimy do tego tematu …

Pozdrawiam :-)

Anonymous - 2014-12-29, 20:10

Poświęciliście sporo uwagi moim stanom emocjonalnym, za co bardzo Wam dziękuję, bo skłoniliście mnie do głębszego zastanowienia się nad nimi.

Nie jestem w euforii. Nie czuję się wolna od małżeństwa, zobowiązań itd. Czuję czasem spokój, który nie pojawia się wcale na moje życzenie, "bo tak chcę". On pochodzi stąd, że działam zgodnie z moim najgłębszym przekonaniem. Takie działanie jest możliwe dzięki Bogu. Już dawno czułam, że nie chcę dalej tak żyć, ale nie miałam siły niczego zmienić, oderwać się. Dopiero po 12 krokach wzmocniłam się - dzięki bliższemu kontaktowi z Bogiem - na tyle, że byłam w stanie tak działać.

Od pewnego czasu ten spokój jest zmącony, bo walczę z potrzebą bliskości, jak to ktoś określił. Dążenie do zakochania się jest pewnie całkiem naturalne i w dużym stopniu nie mamy na nie wpływu. I liczy się to, co z tym zrobimy. Ja na razie zrobiłam tyle, że przestałam się widywać sam na sam z jednym przystojnym znajomym, bo robi na mnie za duże wrażenie. Nie mam pomysłu, co dalej - przeżywam taką eksplozję kobiecości, że mogłabym pewnie tą energią oświetlić spore miasto. Na poziomie czysto emocjonalnym czuję ogromną potrzebę mężczyzny obok mnie. Na głębszym - zdecydowanie nie chcę się z nikim wiązać, dopóki jestem być-może-żoną, nie chcę zepsuć tj wspaniałej harmonii, jaka się pojawiła dzięki życiu w zgodzie z wolą Bożą. Szukam sposobu, żeby wytrzymać ten głód, i póki co, wytrzymuję, ale męczące jest takie balansowanie nad przepaścią. Mam tylko nadzieję, że to czemuś służy. Może chodzi o to, żebym miała co ofiarowywać w intencji nawrócenia męża? Sama nie wiem...

W stosunku do mojego męża odczuwam głównie współczucie i niechęć. Absolutnie nie jest w tej chwili moim kandydatem numer jeden - na poziomie czysto emocjonalnym. Gdyby miały się spełnić moje życzenia wynikające z samych tylko emocji, to mój mąż nawróciłby się i zniknął z mojego życia na zawsze. Jestem tak poraniona jego zdradami i kłamstwami, i agresją, że nie mogę na niego patrzeć. Na szczęście nie składam się z samych emocji. Wierzę też, że Bóg może uzdrowić każdą ranę. Dlatego życzę sobie na takim głębszym poziomie, żeby mój mąż nawrócił się i wybrał mnie znowu, a ja jego. Ze względu na być może łączący nas sakrament, na dzieci, na 30 zmarnowanych lat i na malutką grudkę złota, którą mam w sercu - tyle zostało z mojej miłości do męża... Kamyczek o ostrych krawędziach.

Chciałabym sprawdzić ważność sakramentu właśnie dlatego, że traktuję go bardzo serio. To ogromna różnica, czy jestem panną z czwórką dzieci, czy mężatką. To kwestia mojej tożsamości. I tego, co dalej. Czy mąż powinien znowu mi się oświadczyć? Czy czeka nas (ewentualnie) drugi ślub? Czy mogę związać się z kimś innym? Czy mogę wstąpić do zakonu?

Nie mam złudzeń - z kimś innym nie musi być wcale lepiej. Na początku pewnie łatwiej, prościej, ale dalej może być powtórka. Już widzę, że jeśli ktoś mi się podoba, to jest to facet z dużymi problemami. Widocznie nie jestem jeszcze wcale taka zdrowa...

Ktoś zauważył, że piszę dużo o sobie, a nie "o nas". To mnie ucieszyło, bo to jest prawdziwe i zdrowe. Na 12 kroków przyszłam ze szlachetną, ale niezbyt mądrą intencją leczenia męża :-) Nie ma też prawie wcale "my" między mną i mężem. Porozumiewamy się tylko w sprawach dzieci i pieniędzy, i całe szczęście, że chociaż tyle. Czasem pomagamy sobie w sprawach praktycznych i tyle. On ma w tej chwili "my" z jakąś nową fascynującą kobietą (z którą we własnym przekonaniu nie robi niczego niewłaściwego; ona wprawdzie ukrywa tę znajomość przed swoim narzeczonym, ale mój mąż uważa, że to okropny człowiek i wszystko dlatego) :-( Obawiam się, że nigdy nie było żadnego "my"...

Anonymous - 2014-12-29, 20:25

helenast napisał/a:
dałam sygnał by Nini uważała, była czujna


Dzięki za ostrzeżenie - faktycznie, powinnam być czujna jak nigdy w życiu dotąd. Zły nie śpi :evil: Na szczęście Pan Bóg też czuwa :-D Nie bez powodu dał mi mieszkanie tuż obok kaplicy z adoracją, a moja czujność polega głównie na tym, że staram się tego daru nie marnować. Dużo się dzieje w tej małej kapliczce, w Wigilię zostałam tam nawet niechcący uwięziona :-)

Anonymous - 2014-12-29, 20:31

Nini

Widzę u Ciebie dużą samoświadomość i dystans. A to już bardzo dużo. :-)

Anonymous - 2014-12-29, 21:42

No ,
widzę Nini , że jednak się odważyłaś
( chyba niewiele osób byłoby stać na takie pisanie ;-) )
W sumie więc , niewielu już chyba trzeba dodawać wyjaśnień .
Sama chyba czujesz , że ostrożne "przestrogi" Helenast
są do rzeczy .

Te realia , dysonanse , walki wewnętrzne , niepewność
czy nawet sprzeczności
dostrzegła Helenast
i to pisała " między wierszami" .
A ja jeszcze bardziej "m i ę d z y" .

To są tak osobiste i delikatne sprawy , że niezmiernie trudno
o tym pisać , ale i podpowiadać .

Anonymous - 2014-12-29, 21:47

Przepraszam Nini, że w twoim wątku, ale to się trochę wiąże z Twoim tematem.

Mare
Zadałeś mi kilka pytań:

1. Jestem żonaty i co z tego wygląda.
Tak jestem żonaty i chciałem być żonaty. Tak sobie wyobrażałem swoje życie. I dalej jestem żonaty, mimo że żona wybrała "wolność". Co z tego wynika? Nie wiem. Św. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że może się zdarzyć, że mimo iż małżeństwo będzie ważne, będzie nieudane. Może to mój przypadek? Na wszelki przypadek nie zamierzam badać ważności mojego małżeństwa. Zarówno dla siebie jak i dla dzieci. Tak to czuję. Czy dobrze? Nie wiem. A może boję się rozdrapywać swoich ran, które się już jakoś zabliźniły?

2. Gdzie nie mam żony.
Ja bym zadał raczej pytanie, gdzie ona jeszcze pozostała. Nie wiem. Czuję się tak poraniony, że aby się ratować, starałem się usunąć ją z wszelkich zakamarków mojej duszy i serca. Gdy o niej nie myślę, jest mi łatwiej. Pojawia się jednak pytanie, czy będę mógł ją tam kiedyś odszukać. Nie wiem. Najgorsze jest to, że nie wiem, czy będę chciał jej tam szukać. Już kilka razy próbowałem ją odszukać i po każdym takim odszukaniu wracał ból, gorycz, złość i wiele innych emocji. Ja się po prostu boję jej szukać. Z daleka omijam nawet miejsca, gdzie ona przebywa, nie oglądam zdjęć z naszej wspólnej przeszłości.

3. Nierozerwalność małżeństwa
Czy ja zrobiłem coś, żeby tą nierozerwalność zniszczyć?

Pozostałe pytania w jakiś sposób wyjaśniłem wyżej.

Wrócę teraz do wpisu Nini o spokoju.
Ja ją bardzo dobrze rozumiem. Ja też uzyskałem spokój. Może jest to spokój polegający na zamieceniu moich problemów pod dywan "zapomnienia i niemyślenia". Nie wiem. Wiem tylko, że dalej trwać "na żywca" nie dałbym rady. Ześwirowałbym. Musiałem sobie zaaplikować znieczulenie polegające na wyłączeniu bodźców związanych z żoną. Wiem, że operacja trwa dalej. Pewnie będzie trwać z kilka lat. Żeby móc normalnie funkcjonować musiałem podjąć jakieś kroki, żeby siebie ratować. Może nie jest ich dokładnie 12, ale widocznie moja droga jest inna. W dodatku ona jeszcze trwa. Od 4 lat, ale nie widać jej końca.

Pozdrawiam

Anonymous - 2014-12-29, 22:49

Napisałem do ciebie Jacku- Sychar :
Cytat:
Ale tak po prawdzie to nie ważne czyje to słowa .
Ważny sens i to co oddają .


To były w zasadzie pytania retoryczne ,
do odpowiedzi dla każdego w domowym zaciszu , w sercu .


Ty dałeś , myślę że dość reprezentatywną ( po części oczywiście ) odpowiedź .
Odpowiedź , która dla mnie jest dość naturalna , oczywista .
To taka męska wersja ( po częsci ) zwierzenia Nini .

Czy ważność zawarcia wpływa w ogóle na "udaność" małżeństwa ?
Wiele razy TU pytałem , kiedy należy uznać małżeństwi za ważnie zawarte ?
W szczególności , czy potrzebna była świadomość ( i jak silna ewentualnie )
obojga co do tej nierozerwalności .
Ja ponadto mam w ogóle wątpliwości , JAK można podejmować świadomą decyzję
w okresie zakochania ? :mrgreen:
( to jak trzeźwy w stanie upojenia )
Więc - co właściwie decyduje o ważności lub nie .
Moja prywatna opinia jest taka : to wie chyba tylko Bóg .
Co z tego , że Sąd Biskupi orzeknie w tę lub tę stronę .
Jaką mam gwarancję , że się nie pomylił ?
Zatem - bezpieczniej przyjąć , że ważne
nawet jak i nie ważne . :mrgreen:
Dwa - mam jeszce jakie takie zaufanie co sam będę gadał ( nie takie znów wielkie )
Podświadomie można naginać pod określoną z góry porządaną tezę .
Ale już najmniejszego wpływu , co zeznaje druga strona .

Jacek , teoretycznie ta żona powinna być w twym sercu ,
bo pozostawanie w stanie samotnym
to tylko część zobowiązania .
Wreszcie , serce nie lubi pustki .
Jak długo pozostanie takie wygłodniałe ?

Anonymous - 2014-12-29, 23:11

mare1966 napisał/a:
Ja ponadto mam w ogóle wątpliwości , JAK można podejmować świadomą decyzję w okresie zakochania ? ( to jak trzeźwy w stanie upojenia )


Bez zakochania decyzja miałaby szansę być słuszniejszą wg Ciebie?
JEŚLI nie zakochanie, to co faktycznie miałoby decydować o tym, że ludzie w ogóle rozważają zawarcie małżeństwa?
A może małżeństwa aranżowane rozwiązałyby problem ;-) Wszak stan zakochania mija koniec końców, zatem po co komu ono...tylko zamęt wprowadza.
Mare byłeś w ogóle kiedykolwiek zakochany?

Anonymous - 2014-12-29, 23:36

Mare

Ja widziałem, że były to pytania retoryczne, ale ponieważ się "nawinąłem", postanowiłem się "odwinąć", czyli odpowiedzieć.

Wrócę jeszcze do Twojego ostatniego stwierdzenia, że żona powinna być ciągle w moim sercu.
Tak, powinna. Ale nie dałem rady. Musiałem jakoś się "znieczulić".
Dam inny przykład. Zęby mleczne nam wypadają, ale "dorosłe" powinny wystarczyć do końca życia. A jak ząb się zepsuje, dostanie ropy, to na siłę mam go trzymać? Dla zdrowia reszty organizmu należy go wyrwać.
Ja tak postąpiłem. Może potem będzie można wstawić jakiś implant lub założyć koronkę. Teraz cieszę się, że mam dziurę. Boli mnie po rwaniu, ale czuję ulgę (to ten spokój, o którym pisała Nini).

A co do pustki w sercu. Pisałem, że ciągle czuję się żonaty. Może jestem nietypowy, ale od chwili ślubu, nigdy nie spojrzałem na inną kobietę w sposób pożądliwy. I dalej tak mam. Wiem, że dla wielu jest to nielogiczne, nierozsądne, głupie, .... Inni może mi nie wierzą.
Ale ja tak mam. Jestem monogamiczny i już. Nie potrafiłbym inaczej. Coś jakby przy ślubie przepalił mi się jakiś bezpiecznik. Nawet w snach jestem wierny. Jakaś parodia. Po drugie nie jestem podlotkiem. Mam już swoje lata. Zawsze byłem odpowiedzialny. Teraz jeszcze mi się to nasiliło.
Moje serce nie jest w żaden sposób "wygłodniałe". Jest puste, smutne, poranione, ale w żaden sposób wygłodniałe. Ono się nawet boi, że gdyby spróbowało ponownie, to pewnie znowu dostałoby niezłe baty. Po co więc ryzykować?

Anonymous - 2014-12-29, 23:52

[quote="Jacek-suchar"]Przepraszam Nini, że w twoim wątku, ale to się trochę wiąże z Twoim tematem.

Jacku, bardzo się wiąże i dziękuję Ci za wszystko, co tu napisałeś o sobie.

Jacek-suchar napisał/a:
A może boję się rozdrapywać swoich ran, które się już jakoś zabliźniły?

Ja też się boję... I boję się, jak to wpłynie na męża. On mnie zna i wie, że raczej nie będę miała flirtów i romansów, bo powstrzymuje mnie wierność domniemanemu sakramentowi. I wie, że jeśli nasze małżeństwo okaże się nieważne, mogę związać się z kimś innym na poważnie i wtedy straci mnie na zawsze. Nie umiem przewidzieć jego reakcji, jest mało zrównoważony, a właśnie zaczął się leczyć, to jest takie kruche...

Jacek-suchar napisał/a:
Czuję się tak poraniony, że aby się ratować, starałem się usunąć ją z wszelkich zakamarków mojej duszy i serca. Gdy o niej nie myślę, jest mi łatwiej.

Jak dobrze jest mi to znane! Kiedy zobaczyłam, że w moim mężu coś drgnęło, że się zmienia (odrobinkę), szuka terapii - byłam tym ucieszona, ale i przerażona. Łatwiej nie mieć nadziei, wtedy nie grozi kolejny zawód... Na poziomie emocji - wolałabym zapomnieć, że go kiedykolwiek spotkałam. Na głębszym - walczę sama ze sobą, żeby jednak nie usunąć go z serca. Nie chcę tego, bo czuję, że to mogłoby być nieodwracalne, a nie chciałabym, żeby moje serce skamieniało nieodwracalnie dla kogokolwiek, nawet (albo zwłaszcza) dla niego. Wiem, że Bóg może rozpuścić każdy kamień, ale po co wystawiać Go na próbę?

Jacek-suchar napisał/a:
Wiem tylko, że dalej trwać "na żywca" nie dałbym rady. Ześwirowałbym. Musiałem sobie zaaplikować znieczulenie polegające na wyłączeniu bodźców związanych z żoną.

Dokładnie tak samo! Jest taka granica bólu, której lepiej nie przekraczać, bo się świruje.
Gorzej, że są też inne świetnie działające znieczulenia. Zdarzyło mi się parę razy tego doświadczyć niechcący i teraz muszę bardzo uważać, żeby nie sięgać dobrowolnie po takie specyfiki. Mam na myśli spojrzenia, uśmiechy, miłe gesty przystojnego znajomego. Zainteresowanie, ciepło, podziw... Brrr.

Anonymous - 2014-12-29, 23:56

mare1966 napisał/a:

To są tak osobiste i delikatne sprawy , że niezmiernie trudno
o tym pisać , ale i podpowiadać .


Tak, mare, i dzięki za delikatność.

Czytanie między wierszami mnie nie przekonuje. Wolę czytanie ze zrozumieniem. A przestrogi pasują zawsze i do każdego z nas - zwłaszcza do tych, którzy stoją :-)

Anonymous - 2014-12-30, 00:03

Jacek-sychar napisał/a:
Może jestem nietypowy, ale od chwili ślubu, nigdy nie spojrzałem na inną kobietę w sposób pożądliwy. I dalej tak mam. Wiem, że dla wielu jest to nielogiczne, nierozsądne, głupie, .... Inni może mi nie wierzą.

Moje serce nie jest w żaden sposób "wygłodniałe". Jest puste, smutne, poranione, ale w żaden sposób wygłodniałe. Ono się nawet boi, że gdyby spróbowało ponownie, to pewnie znowu dostałoby niezłe baty. Po co więc ryzykować?


Wierzę Ci i zazdroszczę. Chyba, że Twoja niezłomność bierze się z lęku przed zranieniem. Nie ma miłości bez ryzyka...

Jeśli chodzi o sny, to one są świetnym odzwierciedleniem tego, co się w nas dzieje na jawie. Ja nawet w snach walczę ze sobą o wierność i, póki co, zwyciężam :-)
Nieraz też mam koszmary z mężem w roli głównej :cry:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group