Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - temat Nini, Gosi...
Anonymous - 2014-05-07, 14:10
złamana napisał/a: |
Zaleś, widzisz jak dobrze zrobiłeś zakładając swój wątek. Dodatkowo masz przykład kobiet, które ufają ojcom na tyle, że są w stanie zostawić z nimi dzieci. |
Tak,tak-szkoda,że ich tak mało i że trafiłem na inną
Anonymous - 2014-05-07, 15:00
Gosiu, trochę mi się przykro zrobiło, jak mnie tak zjechałaś, ale zaraz mi przeszło, bo widzę, że faktycznie zareagowałaś tak ostro z powodu własnych przeżyć i własnych decyzji.
Nie mam wyrzutów sumienia, że odeszłam. Mam wyrzuty, że kiedyś, wcześniej, tyle razy nie reagowałam! Nie tylko mąż udawał - ja też udawałam, że nie jest tak źle, robiłam dobrą minę do złej gry... Może nie byłoby kolejnych zdrad, gdybym odeszła przy pierwszej - a pierwszy flirt w mojej obecności był jeszcze przed ślubem . Może byśmy się nie pobrali, a może tak, ale nasze małżeństwo od początku byłoby inne?
Nie chcę więcej takiego "życia rodzinnego"! Samotność przy mężu jest inna niż samotność na odległość, ta pierwsza wydaje mi się dużo gorsza. Teraz myślę o mężu, śni mi się, czekam na niego, bywa, że jest mi strasznie smutno. Tę pustkę wypełniam kontaktem z Bogiem. A kiedy mieszkaliśmy razem, patrzyłam na męża i słuchałam tych bzdur, które mówił, i wyobrażałam sobie, co myśli, co czuje i co po kryjomu robi, ból był dużo większy i stawałam się jakaś taka przybita i zgaszona. Generalnie - powiem Ci, Gosiu, że od kiedy odeszłam, czuję się lepiej niż kiedykolwiek przez ostatnie lata!
I wolę być z dziećmi krócej, ale szczęśliwsza, zdrowsza, niż snuć się po domu zgaszona. Nie chcę też, żeby myślały, że tak wygląda normalna rodzina! Jest jakiś trup w szafie, tata wrzeszczy na mamę, na siebie i grozi, że się zabije, mama jest ciągle smutna... Jedna ze starszych córek powiedziała mi, że moja decyzja ją ucieszyła, bo zawsze czuła, że nasza rodzina jest jakaś dziwna, a nasi znajomi mówili, że u nas jest super. Nie wiedziała, co myśleć, czemu wierzyć. Teraz jej się poukładało.
Skąd pomysł, ze mój kontakt z dziećmi jest tylko formalny? Jeśli chodzi o starsze, nic się nie zmieniło, poza tym, że przez miesiąc, od kiedy się dowiedziałam o nowej fascynacji męża, byłam dla nich mało dostępna: płakałam, zastanawiałam się, co robić, wszystko leciało mi z rąk itd. Wiedziały, że mamy kryzys małżeński, że się wyprowadziłam i i że mocno to wszystko przeżywam. Teraz jest już normalnie. Jeśli chodzi o najmłodszą, przez ten miesiąc spotykałam się z nią w mieście, chodziłam na wizyty lekarskie, do szkoły itd. Codziennie rozmawiałyśmy przez telefon. Teraz przyjeżdżam na pół tygodnia i wtedy ja się nią zajmuję od rana do wieczora.
Anonymous - 2014-05-07, 19:53
Nini, ja na Ciebie nie napadłam. JA CIE PODZIWIAM ZA ODWAGĘ,której mnie brakowało. JA CI ZAZDROSZCZĘ.Odejśc od męża- krzywdziciela to jedno.Zostawic z nim 10 letnią córkę to drugie.Mimo wszystko wolałabym ja mieć przy sobie.
Nie rozumiem kierowanych do mnie słów,że męża nie zostawisz/ nie olejesz i czekasz na cud.
ŻYCZĘ CI,BYS WYTRWAŁA W SWYM ZAMYSLE I OSIĄGNĘŁA CEL.
A może mieszkac w oddaleniu,ale często rozmawiać np. przez telefon, w celu uzyskania konsensusu, by nie utracic więzi z mężęm.
Pozdrawiam
Anonymous - 2014-05-07, 20:41
Gosiu, poczułam się najechana, jak przeczytałam, że masz do mnie żal, że zrobiłam tak a nie inaczej, i że "negujesz moje zachowanie".
Nie wolałabym mieć dziecka przy sobie ani nie chciałabym, żeby było tylko z mężem. Ono potrzebuje nas obojga!
Nie zostawiam męża, bo nękam go modlitwą O tym, jak mógłby wyglądać ten cud, o który proszę, napisałam w innym wątku (jest wątek o modlitwie o cud). Poza tym nie zamierzam wiązać się z nikim innym ani nawet rewanżować się mężowi przelotną zdradą itd.
Dzięki za życzenia! Faktycznie, czas pokaże, czy wytrwałam. A cel czy osiągnę, to zależy bardziej od tego, jak Pan Bóg widzi to wszystko, co się dzieje w moim małżeństwie. Chciałabym być jeszcze kiedyś z moim mężem w jakiś nowy, zdrowy sposób, ale po ludzku patrząc jest to mało realne. Po tylu latach?! Czuję też mocno, że w tej całej historii chodzi bardziej o sprawy duchowe i o zbawienie niż o nasze "tu i teraz". Mąż nie spowiada się od kilku lat i chodzi na pasku złego ducha, ja czciłam bożka w postaci męża - złego bożka, który mnie krzywdził, a ja na to pozwalałam. Może chodzi o to, żebyśmy się ponawracali?
W pewnym sensie osiągnęłam cel już teraz - jestem bliżej Pana Boga niż kiedykolwiek dotąd, wyrwałam się z uzależnienia emocjonalnego od męża, bo jestem bez niego i nie tylko okazało się, że jakoś żyję, ale nawet jest mi z tym lepiej, a nie gorzej. Zaprotestowałam czynem, a nie bezsilnym płakaniem w poduszkę, więc odzyskuję godność.
Częste telefony nie wydają mi się dobrym rozwiązaniem, przynajmniej w tym momencie. Gosiu, to on zepsuł więź przez zdradę i oszustwa, o czym ja mam z nim w tym momencie rozmawiać? On jest w takim stanie, że chętnie opowiadałby, jaki jest nieszczęśliwy, bo żona okropna, a nowa fascynacja - chwilowo nieosiągalna... Przeczytałby mi może nowy wiersz ku czci ukochanej, mówiłby, że nie może spać po nocach, że marzy o niej... I że gdybym ja była inna, pewnie by do tego nie doszło. Miałabym tego słuchać? Nie, dziękuję. Owszem, kontaktujemy się przez telefon, żeby uzgodnić sprawy związane z dzieckiem, z finansami itd. Wcześniej prowadziliśmy też takie właśnie rozmowy "o nas" i po kilku takich próbach oboje mieliśmy serdecznie dosyć. Nie ten czas.
Anonymous - 2014-05-07, 22:07
Nini! Trwaj!Znajdz spokój w tym, co robisz.Mnie sie nie udało, choc myslałam podobnie. BYŁAM /JESTEM MATKA-POLKA ,mająca na względzie dobro dzieci,znoszącą w ich imie upokorzenia,zdrady,klamstwa,nałogi i ich pochodne
Dzis , wieku 65 lat, za pózno. Nie raz cierpię z braku bliskości osoby,której ślubowałam- choc jest pod tym samym dachem.Ale juz bez emocji odbieram negatywne zachowania męża,wypływające z uzaleznień /z suchych obecnie ,ale spustoszenie w mózgu zrobiły/. Nauczyłam sie spokoju i pokory. Pan Bóg nierychliwy,ale sprawiedliwy'. Pewnie miał cel stawiając jego na mojej zyciowej drodze.
Nic przecież nie jest dziełem przypadku.
POZDRAWIAM Cie ciepło.
Anonymous - 2014-05-08, 06:54
Dzięki, Gosiu
Złamana, czy można gdzieś na Forum przeczytać o tym, dlaczego odeszłaś?
Anonymous - 2014-05-09, 12:43
Nini, pisałam to co wyżej. Przyczyna chyba generalnie zawsze jest jedna, dochodzi się do ściany i nie ma innego wyjścia, życie pod jednym dachem staje się nie do zniesienia, a małżonek nie chce nic z tym zrobić. To nie nagły impuls przecież zmusza do tak trudnej decyzji. Trudnej już choćby logistycznie (przeniesienie rzeczy osobistych swoich i czwórki dzieci, wyposażenie nowego, pustego mieszkania w podstawowe sprzęty). Trudnej emocjonalnie (zaczynasz zupełnie od nowa z dziećmi, które pytają, ale dlaczego my a nie tata, jemu samemu byłoby łatwiej?, opuszczasz wygodny, przestronny dom, który latami urządzałaś). I te wszystkie problemy, bo nowe instalacje, które trzeba poznać, bo ciepła woda nie leci, bo ciasno, bo koszty wynajmu wyższe niż rachunki za dom i dodatkowej pracy trzeba szukać. Do tego małe dzieci tęsknią za tatą, a duże nie chcą go widzieć. Moje relacje z mężem zeszły na drugi plan. Liczyłam się ze wszystkimi możliwościami. Nie odeszłam, żeby zafundować terapię szokową mężowi, zbyt wielkie były koszty dla dzieci i dla mnie, żeby to był powód. Poza tym nie miałam żadnego wpływu na to co w takiej sytuacji zrobi mąż. Nie wiedziałam nawet jak sama sobie poukładam dalszy ciąg, czy będę w stanie wrócić. Miałam jeden cel: zmiana destrukcyjnej sytuacji, odzyskanie spokoju i stabilizacji. Przed wyprowadzką miałam wrażenie, że utraciłam podstawowe poczucie bezpieczeństwa. I uzyskałam korzyści osobiste, bo one były priorytetowe. Moje zachowania miały przecież bezpośredni wpływ na dzieci. Dużo zyskałam dzięki czytaniu wpisów na tym forum, znalazłam sobie terapeutkę, która bardzo mi pomogła i nadal pomaga, poukładałam sobie większość puzzli, znalazłam sens i cel, kierunek zmian i swoje szczęście. Mogłabym wiele pisać. Wiele się zadziało różnych nieprzewidywalnych spraw. Na dziś, wróciłam z dziećmi do domu. A tak się złożyło, że wynajmujący zaproponował mi dość korzystny zakup mieszkania. Mieszkamy z mężem i jest zasadniczo dobrze. To na co zupełnie nie miałam wpływu, to mąż i jego postawa. Okazało się, że on jednak woli z nami niż bez nas. I się stara i ja się staram, słuchamy siebie, jestem uważniejsza na wszystko, bardzo spokojna. Upadki się zdarzają, po kryzysie mają inny wymiar, ale przyjmuję je jako element życia. Oswoiłam je, jestem przygotowana, że będą i tak nie bolą. Dylematami i upadkami obciążam tylko moją terepeutkę. Dystans, który uzyskałam mieszkając sama z dziećmi i wpisy osób na tym forum nauczyły mnie pokory do życia, siebie, ludzi, nie oczekuję za wiele. Poznałam swoje braki, ułomności i to, że nikt mi braków zapełnić nie może, jeżeli sama się z nimi nie uporam. Wiem, że mogę polegać na sobie, a to naprawdę dużo. Emocje o których piszą osoby na forum nie są mi obce, różnego rodzaju lęki, strachy, poznałam, oswoiłam, rozpacz - czasami jej pozwalam troszkę pobuszować w głowie, ale tak, żeby się poużalać trochę i wstać, samotność - pojawia się i znika, też polubiłam, bo jest moja. Nie piszę scenariuszy, bo i tak nie mam wpływu na zdarzenia nagłe, jakie przynosi życie, na zachowania innych. A dzieci patrzą, zadają pytania, nie ze wszystkim się zgadzają, wyrażają własne zdanie, rosną, starsze tworzą swój świat, wszystko to jest naturalne w procesie wychowania. Naprawę relacji starszych dzieci z tatą zostawiłam im. Pilnuje tylko, żeby nie hulały z krytyką, sama nie użalam się przed dziećmi, w końcu nie kto inny jak ja sama takiego tatę im wybrałam. Uważna jestem, żeby nawet nieświadomie nie zepsuć im obrazu taty. Mąż też dba, by nie psuć dzieciom obrazu mamy. Staramy się hamować przykre słowa, przy dzieciach nie ma żadnych kłótni ani przepychanek słownych. Dużo takich drobiazgów, czasami trochę na siłę, a czasami zupełnie prosto.
[ Dodano: 2014-05-09, 13:55 ]
A i jeszcze jedno, chyba istotne. Nie żałuję, że się wyprowadziłam i nie żałuję, że wróciłam, bo to były moje przemyślane decyzje, podyktowane tym co czułam a nie tym co muszę, co trzeba, co wypada. Nie musiałam ani się wyprowadzać ani wracać, chciałam. Przy zmianach nie miałam na celu wpływanie na męża, bo on zawsze robił i robi to co chce i ma do tego prawo. Ważne dla mnie było co się zmieni dla mnie i we mnie, bo to tylko było i jest w zasięgu moich możliwości.
Anonymous - 2014-05-09, 14:54
Szukałam Twojej historii na forum, ale nie udało mi się znaleźć. Czemu jesteś nadal "złamana" - żeby nie zmieniać "imienia"? Nie piszesz, co spowodowało, ze poczułaś ścianę, ale cokolwiek by to było... Faktycznie, u mnie to właśnie tak wygląda: doszłam do ściany i czuję, że więcej tak nie mogę. I też nie chodziło mi o terapię szokową dla męża (choć nie wykluczam, że przy okazji i on skorzysta), tylko o to, żeby nie pozwolić dalej się krzywdzić. Taki odroczony skutek 12 kroków...
W kwestii praktyczno-emocjonalnej: zabrałaś dzieci bez protestów ze strony męża? Bez uprzedzenia? Bez formalnej separacji?
Zaczynam przymierzać się do takiego kroku, bo mój pomysł z opieką naprzemienną okazuje się mało rozsądny. Nasz dom jest kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, najmłodszą dowozimy codziennie samochodem do stolicy do szkoły. Teraz dowozi ją mąż. Cztery lata temu spowodował poważny wypadek, w którym straciliśmy samochód, a mała miała złamaną rękę. Bo nie mógł znieść, że ktoś mu się wepchnął. Zaraz potem, jadąc nowym samochodem, w takich samych okolicznościach spowodował stłuczkę. Czyli - nie pomogło. Później ja się starałam siadać za kierownicą, a kiedy zdarzało się, że on prowadził, nie działo się nic szczególnego. Od kiedy się wyprowadziłam, mąż wozi córkę. Wczoraj jechaliśmy razem we trójkę, mąż prowadził i znowu walczył o swój honor, stwarzając niebezpieczną sytuację. Wniosek: nie mogę jednak zostawić z nim dziecka. Biorąc pod uwagę nasze realia, albo mieszkamy dalej razem (ja, ile się da, pod namiotem, potem wracam pod dach) i ja jestem kierowcą, albo on się wyprowadza (nie będzie chciał), albo ja się wyprowadzam z dzieckiem (też nie będzie chciał, ale to mogę chyba przeprowadzić wbrew niemu)...
Anonymous - 2014-05-09, 18:43
Nini, teraz już, żeby nie zmieniać. Kiedyś, bo tak było jakby ktoś ołówek złamał na pół, wszystko się rozjechało.
Uprzedziłam, nawet prosiłam, żeby on to zrobił, nie chciał. Proponowałam sprzedać dom, powiedział spróbuj, ja się nie ruszę i nie zgodzę. No to nic innego nie zostało. Małe dzieci nie miały wyboru, szły ze mną, mąż się nimi w ogóle nie zajmował więc jakby również nie było opcji. Starsze dostały wybór z tatą albo ze mną. Powiedziałam, że chcę, żeby szły ze mną, mam dla nich miejsce, ciaśniej, gorzej ale mam ale mogą wybrać, uszanuję ich wybór. Nie wahały się i poszły ze mną. Mąż nie protestował, że zabrałam dzieci, chciał być sam. Jakoś tak zawsze było, że chciał dzieci, był z nich dumny, ale chyba ważniejszy dla niego był związek ze mną niż dzieci. Zresztą sama nie wiem, dziwne to jakoś było, a że nie mam w ogóle żadnego wzorca dobrego ojca to tak naprawdę nie wiem jaki powinien być. Coś tam sobie w tym względzie wyidealizowałam i pewnie wymagałam za dużo. Nie miałam formalnej separacji, zrobiłam tylko rozdzielność. O alimenty nie występowałam, bo się uniosłam durnym honorem. Tak już mam. Widzisz więc, że porównywać sytuację trudno. Jeżeli Twojemu mężowi zależy na dzieciach to dobrze dla dzieci, byle to nie była tylko chęć udowadniania czegoś i gra dziećmi. Moim dzieciom było przykro, że tata o nie nie zabiegał. Skomplikowane to wszystko i czasami trudne do ogarnięcia. Namiot bez sensu, jak jakaś osoba gorszej pozycji a tak nie powinno być. Może w domu wydzielisz swój kącik, taką swoją oazę spokoju. Masz córki, one uczą się od Ciebie jaka jest rola i pozycja kobiety w rodzinie i świadomie czy też nie, ale będą Ciebie naśladowały kiedyś tam. Sama łapię się na tym, że nawet zupełnie nieświadomie, raczej jakoś nawykowo podobnie działam jak moja mama. Skoro nie masz wpływu na wzorzec mężczyzny dla dzieci, mają jaki mają, poukładaj się jako żona i matka, jako kobieta.
Zaleś, mam nadzieję, że nie gniewasz się za wejście w Twój temat, może jakiś moderator wrzuci te nasze prywatne Niniowo - Gosiowe wypowiedzi gdzieś tam.
Anonymous - 2014-05-09, 19:38
złamana napisał/a: |
Zaleś, mam nadzieję, że nie gniewasz się za wejście w Twój temat, może jakiś moderator wrzuci te nasze prywatne Niniowo - Gosiowe wypowiedzi gdzieś tam. |
A co ja moge?
Przyzwyczaiłem się ,że rolują mnie kobiety i te najblizsze i te przyszłe .....a piszcie sobie.hey
Anonymous - 2014-05-09, 20:17
Przepraszam, zaleś, nie wiedziałam, że weszłam w szkodę - nie znam tutejszych zwyczajów, sądziłam, że mieszczę się w temacie...
Anonymous - 2014-05-09, 20:23
Sam ich nie znam a piszcie sobie dziewczyny do woli.
Anonymous - 2014-05-09, 23:45
Nini,
skoro Zaleś pozwolił, żeby mu baby właziły w szkodę, to i ja tu na chwilkę... Ja, Balka, ta od "diagnozowania przez internet", ale ponieważ Krasnobar pozwolił mi pisać o własnym doświadczeniu, więc tego będę się trzymać.
Nini, przeczytałam Twoje posty i... deja vu! Potrójne.
Najpierw ta przyjaźń Twojego męża z kobietą, taka mocna, że codziennie 5-6 godzin na telefonie. Pierwsza mania (typu mieszanego) mojego męża to była taka właśnie "przyjaźń", wieeeelka przyjaźń, kilka godzin dziennie na telefonie. Przy "przyjaciółce" był miły, pomocny, rozmowny, czarujący, czyli ta euforyczna część manii mieszanej. Przy mnie - no cóż, dopadała go dysforyczna część manii mieszanej (rzuć sobie do Google hasło: dysforia).
Drugie deja vu, to te wiersze. Nie, mój mąż wierszy nie pisał, nie ten typ umysłowości. Ale nasz wspólny przyjaciel z tym samym problemem, ale w łagodniejszej wersji nawracających hipomanii, "zakochiwał się" co kilka lat. W jednym takim "romansie" zajmował się w pracy wysyłaniem swojej lubej na maila wielkiej liczby wierszy...
I trzecie deja vu - swoiste otrzeźwienie Twojego męża, kiedy się wyprowadziłaś. Otóż kolejna żona (cywilna) naszego wyżej wspomnianego przyjaciela nie mogła znieść jego kolejnego urojonego zakochania (bo to są urojenia, Nini) i po prostu się wyprowadziła. To faceta otrzeźwiło i po jakimś czasie znów zamieszkali razem, z tym, że ona postawiła najpierw warunek: psycholog/psychiatra i terapia/leczenie.
Nini, napisałam to co powyżej może dość sarkastycznie, ale teraz piszę poważnie: Idź do psychiatry (psychiatry, nie psychologa) i dokładnie opowiedz o zachowaniach swojego męża. Dla mnie jest oczywiste, że jego "zakochania" to są urojenia, co nie znaczy, że nie są zdradą. Są i to w przypadku urojeń bardzo szybko można przejść od zdrady psychicznej do fizycznej.
Wykorzystaj ten czas, kiedy nie mieszkasz z mężem i masz do niego dystans i idź do dobrego psychiatry opowiedzieć o zachowaniach męża.
Wspieram Cię modlitwą.
Balka
ps. A o namiocie zapomnij! Za dużo naczytałaś się Muminków. Nie jesteś Włoczykijem, tylko żoną i matką, która się szanuje, a nie naraża na śmieszność.
Anonymous - 2014-05-10, 07:21
Nini
Przeczytaj proszę książkę Pia Mellody "Toksyczna miłość i jak się z niej wyzwolić". Bardzo rozświetli Ci schematy. A sposób ozdrowienia już rozpoczęłaś właśnie tak, jak zaleca autorka. Trzymam za Ciebie kciuki. Ciekawe, czy cuda się zdarzają innym tylko?
|
|
|