To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Temat Izabeli

Anonymous - 2014-05-27, 14:59

poczta.onet.pl napisał/a:
Wielu tak zrobiło i co żyją dostatno i mają dzieci i wszystko się układa.


tak jest i to przekonuje kolejnych, że warto spróbować od nowa...

Anonymous - 2014-05-27, 15:55

I jak to z tym jest ? Podobno na cudzym nieszczęściu nikt szczęścia nie zbuduje... I co ?
Mam koleżankę, rozwiodła się z mężem ( mieli tylko cywilny). Związała się innym, z żonatym. Pobyli ze sobą, on obiecywał rozwód, ale ostatecznie został z żoną. Związała się z kolejnym. Też żonatym. On rozwiódł się z żoną. Zostawił tamtą z dwójką dzieci. Żona bardzo religijna, rozmodlona. Została z dziećmi. Dostaje alimenty i raz na tydzień dzieci są z ojcem. Moja koleżanka wyszła za niego za mąż, są razem 5 lat. Jest im dobrze. Są szczęśliwi. Mieszkają u niej z jej rodzicami. Fajne, przykładne małżeństwo. Zawsze miałam z nimi dobry kontakt. Teraz jej unikam, taka jak ona odebrała mi męża. A przyjaźniłyśmy się. I jak wierzyć, że tylko w sakramentalnym związku, tylko z kościelnym mężem, można coś zbudować. Wielu się udaje być szczęśliwymi na nowo nie zważając na krzywdę drugiego. To niesprawiedliwe. Ty czekasz, modlisz się, wierzysz, walczysz, a on bawi się, myśli o sobie, jest szczęśliwy bez ciebie. Tak można ?

Anonymous - 2014-05-27, 16:06

ilonasn napisał/a:
Wielu się udaje być szczęśliwymi na nowo nie zważając na krzywdę drugiego.

wielu i jest im coraz więcej... do tego wszyyscy trąbią, że rozwody to teraz NORMA...
że jak Ci się nie układa, to LEPIEJ jest się rozwieść... ROZWÓD i PRAWO do własnego szczęścia jest modne i reklamowane, a nie RODZINA i ODPOWIWEDZIALNOŚĆ za drugiego człowieka

Anonymous - 2014-05-27, 19:01

poczta.onet.pl napisał/a:

Wielu tak zrobiło i co żyją dostatno i mają dzieci i wszystko się układa.


Yhm. Jak to szczęście jest budowane na ruinach, zgliszczach i trupach, to ja nie chcę być tak szczęśliwa. Ok, można sobie sumienie schować głęboko w piwnicy i być szczęśliwym, ale najczęściej - prędzej czy później - szambo wybije. Jasne, bywa że wybije po wielu wielu po ludzku szczęśliwych latach..... Zresztą, jak to jest z tym "szczęśliwym życiem" widzianym z zewnątrz i od wewnątrz, pięknie pokazuje film "Wesele" Smarzowskiego.

Anonymous - 2014-05-27, 21:33

Cały czas targają mną myśli i szukam w pamięci związki po przejściach, rozwodników którzy żyją teraz z innymi partnerami i przeżywają drugą młodość. Ja już sama nie wiem jak to jest ale reguły nie ma z tym szczęściem. Przekonuję się jednak że powroty to rzadkość i raczej mnie nie będzie dotyczyć. On pali za soba wszystkie mosty więc nawet jak mu się nie uda z tą to bedzie tkwił i nie przyzna się do porażki. Zresztą jak zrezygnuje z pracy tutaj to w zyciu nie bedzie chciał wrócić do zapyziałego miasta, nawet z tych względów powrót nie bedzie mozliwy. Ja pogodziłam się zmyślą że to koniec. Modlę się tylko teraz o siłę przetrwania w tym zawieszeniu. Dużo złego doświadczyłam w życiu ale to co zgotowal mi on to przekroczyło wszystko.
Anonymous - 2014-05-28, 12:33

Cytat:
Ty czekasz, modlisz się, wierzysz, walczysz, a on bawi się, myśli o sobie, jest szczęśliwy bez ciebie.


Nigdy nie wiesz jak długo będzie szczęśliwy.... Te drugie związki też się rozpadają, generalnie jak już ktoś raz przeżył rozwód to potem ma bardziej lajtowe podejście do tematu. I nigdy nie wiesz jak oni tak naprawdę żyją. Na forum są osoby, które żyją w tym samym domu jak pies z kotem. Ja jakoś w to szczęście nie wierzę... nie u osób, które już raz kogoś zraniły. Szczęścia na cudzym nieszczęściu się nie zbuduje a taki zdradzacz też się nie zmienia, nie wiadomo co tej kobiecie jeszcze wywinie w życiu.

Anonymous - 2014-05-29, 21:19

[quote="Nirwanna"]

Yhm. Jak to szczęście jest budowane na ruinach, zgliszczach i trupach, to ja nie chcę być tak szczęśliwa. Ok, można sobie sumienie schować głęboko w piwnicy i być szczęśliwym, ale najczęściej - prędzej czy później - szambo wybije.

no wlasnie!czy onie nie boja sie tego?!tych konsekwencji swoich durnych decyzji.tego pojscia na latwizne?bo latwiej jest odejsc i sobie zaczac nowe zycie bez zobowiazan i zmartwien i "trucia"zony.a trudno jest zostac i walczyc i starac sie naprawic to wszystko co budowalo sie przez lata!
ale czy oni wlasnie zaja sobie sprawe z tego???czy oni mysla o przyszlosci?chyba nie chyba zyja chwila!
moj maz ma pretensje do mnie ze wszystko planowalam,ze martwilam sie o pierdoly.no super ciekawe czy za jakis czas jego kochanka nie zacznie planowac.....snuc przyszlosci?!
a jemu teraz tak po prostu wygodnie!bez obowiazkow meza i ojca.nie musi latac po zakupy,nie musi latac z dzieckiem do przedszkola.jedynie siedzi z malym jak jestem w pracy.
po za tym nawet nie spyta jak synek.dzien Matki......zero odezwu!
ale nadchodzi dzien ojca i synek napewno cos przygotuje.....bo to jest milosierdzie!

Anonymous - 2014-06-06, 06:57

jest coraz gorzej....
wczoraj dzwonil darl sie na mnie niemilosiernie i klal bardzo.chce rozdzielic konta.mowi ze bedzie placic na czesc rachunkow etc.ja chce to na pismie u notarusza.on mowi ze jestem nienormalna i ze on chamem nie jest.a mi wydaje sie niestety,ze chamem sie stal.i to bardzo smutne.
dzis zakladam osobne konto.szperam w necie czy nalezy mi sie jakas pomoc finansowa od panstwa.czuje sie jak zebrak.....a zdrugiej strony przeciez place podatki,pracuje.i tak znalazlam duuuuzo mi sie nalezy on nie musi o tym wiedziec.
powiedzialam mu ze co bedzie jak z tamtego zwiazku pojawi sie dziecko?i co NAm juz bedzie mniej placil.a on oburzony,zadnego dziecka nie bedzie i cala wiazanka!
a ja mu zycze TROJACZKOW!!!!!
mam detale jego karty kredytowej,moze jakies male zakupy online?zobacze.ale nie umie byc wredna.ciezko jest walczyc gdy wrogiem jest osoba ktora sie kocha.....

Anonymous - 2014-06-06, 07:18

izabela1982 napisał/a:
ciezko jest walczyc gdy wrogiem jest osoba ktora sie kocha.....


Nie on jest wrogiem tylko zły. Zły teraz działa w Twoim mężu, więc nie widać jego samego i jego godności dziecka Bożego. Mając tę świadomość z tyłu głowy dużo łatwiej jest żyć. Tu masz to wyjaśnione bliżej:
http://www.2equal1.com/co...erwszej-pomocy/

Anonymous - 2014-06-06, 09:42

Jak tak czytam wpisy, zwłaszcza nowe, to cieszę się, że mój mąż się do mnie nie odzywa. Nie poniża, nie robi awantur, nie ubliża. Współczuję Ci Iza, naprawdę. Patrzeć na bliska osobę, która nagle jest obca, jakbyś ja widziała po raz pierwszy, to jest straszne. J a żyję w ciągłej niepewności, czy będzie rozwód, czy wróci do mnie, czy zablokuje konto, czy kochanka nie wrobi go w dziecko. Ale nie mam poczucia znęcania się nade mną w taki świadomy sposób. Iza, trzymaj się, wiesz, że jestem z Tobą . 21( Częstochowa) i 28 (Kodyń) czerwca jadę na pielgrzymki, zawiozę nasze intencje Matce Bożej. Bądź silna i nie daj się.
Anonymous - 2014-06-10, 16:09

Droga Izo, postanowiłam włączyć się w ten wątek, bo po pierwsze, to on zainspirował mnie do rejestracji na forum i opisania swojej historii, po drugie mam tak samo na imię, a po trzecie Twoja historia jest tak bardzo podobna do mojej, że aż trudno uwierzyć. Kiedy czytam, jak bardzo martwisz się o męża, jaki on pogubiony, biedny, jak bardzo szukasz winy w sobie, to widzę siebie sprzed kilku miesięcy. Ja tak samo walczyłam, głównie po to, żeby mieć poczucie, że zrobiłam wszystko, co mogłam, by ratować małżeństwo, szczególnie jeśli za kilka lat będę o tym rozmawiać z dziećmi.
Tylko ja jestem chyba o krok dalej. Dostrzegam ogrom swojej winy w tym kryzysie, ale trzeba oddzielić sam kryzys od zdrady. Ktoś tu napisał, że za kryzys odpowiedzialni są oboje małżonkowie, ale zdrada to już jest wina tylko zdradzającego. Dostrzegam tu pewne mechanizmy, jak w przypadku np. uzależnienia od alkoholu – mąż próbuje pozbyć się wyrzutów sumienia zwalając część winy na Ciebie (miałam dokładnie tak samo!). Nie daj się! Bez względu na przyczyny, to Ty jesteś ofiarą, a mąż sprawcą. Nie ma małżeństw idealnych, ale nie każdy mąż zdradza. Trzeba dać sobie prawo do poużalania się nad swoim losem.
Chciałam jeszcze odnieść się do tego, co ktoś napisał, że postawy mogą być dwie: albo olać męża, żyć swoim życiem, albo być miłą i czekającą. Moim zdaniem te postawy absolutnie się nie wykluczają. Jeśli jesteś wierząca, to masz obowiązek czekać, ślubowałaś przecież, wierność aż do śmierci. Bycie miłą, no jasne, kto by chciał wracać do wrednej i jęczącej żony. To jest strasznie trudne, ale trzeba jakoś zacisnąć zęby i próbować. Natomiast ważne jest, żeby nie czekać, obrazowo rzecz ujmując, stojąc w oknie. Można tak wyczekiwać i wyglądać czy mąż nie wraca latami. I nie wydaje mi się, by to komuś pomogło. Nadzieja i wiara to jedno, ale nie da się zbudować (tu: odbudować) małżeństwa na litości.
Jeśli to wymądrzanie moje jest nie po Twojej myśli, to napisz proszę. Ja sama jeszcze nie potrafię tak żyć, jak bym chciała. Nadal zdarza mi się wyczekiwać przyjazdu męża do dzieci, podporządkowywać temu swoje plany, ale z tygodnia na tydzień jest lepiej. Sporo pomogła mi tu moja terapia, bo choć niewygodna, to jednak uświadomiła mi, że głową muru nie przebiję, że nie mogę chcieć za dwoje, że moja rola w tym wszystkim jest jednak ograniczona. Myślę, że taka terapia też mogłaby Ci pomóc. Nawet jeśli na pytania o Twoje potrzeby do glowy będzie Ci przychodziło, że potrzebujesz tylko i wyłącznie przytulenia męża, powrotu do normalności. Prędzej czy później pewnie staniesz się mocniejsza.
Nie przeczytałam wszystkich postów, przepraszam, jeśli np. wątek terapii już się pojawił. Pisałaś też kiedyś, że mogłabyś wyjechać na jakiś czas do Polski, by ochłonąć. Moim zdaniem to dobry pomysł, pod warunkiem, że nie będziesz pisać smsów i dzwonić co chwilę, po wtedy to nieco mija się z celem. Ja kiedyś wyjechałam na 3 tyg. żeby mąż zobaczył jak to jest bez dzieci pod ręką. Zaciskałam zęby, ale nie zadzwoniłam pierwsza. Nie wiem, czy akurat Tobie to pomoże, ale trzeba się jakoś wesprzeć na np. rodzinie w trudnych chwilach. Inna sprawa, że tu w Polsce pewnie będzie milion miejsc czy rzeczy , które będą Ci przypominać szczęśliwe chwile. To jest bardzo trudne.
Tak czy inaczej, trzymam kciuki i modlę się za Ciebie i Twoje małżeństwo!

Anonymous - 2014-06-11, 04:06

dziekuje ASH!
nie wcale nie mysle ze sie wymadrzasz!kazdy ma prawo do swojego zdania i rad.za ktore dziekuje:)
nie oczywiscie ze nie czekam w oknie lub w drzwiach.staram sie zyc.mam synka.mam dla kogo!zakupy,pranie,sprzatanie,wyjscie na kawe z kolezankami,wieczorem psiapsiolka wpadnie to winko jakies wypijemy;)wic jakos zyje.ale serce krwawi oj bardzo.wieczory sa trudne,najgorsze.czuje az uklucie gdy widze rodziny spacerujace w parku itp,nie moge nic na to poradzic.
24 mam lekarza,modle sie aby dostac ile tylko mozna chorobowego.
w czwartek maz chce przedyskutowac finanse.boje sie tej rozmowy.boje sie wszystkiego.nie wiem co bedzie za tydzien!sa dni ze jestem silna i pelna sily do walki,ale czasem to nie moge sie pozbierac. :-(
co ja takiego zrobilam w zyciu ze teraz tak musze cierpiec????!!!!!
czy az taka zla bylam???
czemu nie dostalam szansy na poprawe jesli bylam zla zona,a kochanka dostala szanse?????
czasem milion pytan lata w mojej glowie!

Anonymous - 2014-06-11, 06:30

izabela1982 napisał/a:
co ja takiego zrobilam w zyciu ze teraz tak musze cierpiec????!!!!!
czy az taka zla bylam???
czemu nie dostalam szansy na poprawe jesli bylam zla zona,a kochanka dostala szanse?????
czasem milion pytan lata w mojej glowie!


Ja , gdy przestałam zadawać sobie te wszystkie pytania poczułam ogromną ulgę i spokój... też mi kotłowały się w głowie, ale uświadomiłam sobie,że i tak odpowiedzi na nie nie dostanę , a jedynie wykańczają mnie, przybijają, powodują ,że czułam się gorsza, mniejsza nawet winna ... po prostu przetłumaczyłam sobie mój kryzys, moją chorobę w ten sposób,że Bóg musiał i chciał mną potrząsnąć bym się obudziła wreszcie... bym otworzyła oczy, umysł... bym się nawróciła... On mnie w taki sposób uratował... uratował przed zatraceniem, przed zgubą i może nawet potępieniem ... szłam złą drogą - teraz zawracam , choć jest ciężko... wiem ,że to może nam ludziom wydawać się dziwny Boży plan , ale widać w moim przypadku żadne Jego inne znaki nie zadziałały na mnie... ba, nawet ich nie dostrzegałam , bagatelizowałam, nie umiałam/nie chciałam we właściwy sposób odczytać ....
Nie wiem jak Wy, ale ja poprzez mój kryzys na nowo poznałam Boga, wiarę, modlitwy ... inaczej odczytuję Pismo Święte - ze zrozumieniem ... na nowo uwierzyłam ...
Czy to mało ? ... Dla mnie to była ta ,, recepta,, na wiele, wiele problemów... wyciszyłam się, doznałam spokoju wewnętrznego, poustawiałam priorytety w życiu i nauczyłam dostrzegać drobiazgi , których nigdy nie widziałam , a które teraz sprawiają,że odczuwam wewnętrzną radość ...

Anonymous - 2014-06-11, 09:24

izabela1982 napisał/a:
czemu nie dostalam szansy na poprawe jesli bylam zla zona,a kochanka dostala szanse?????


szansę na co?bo póki - co jakiegoś super adonisa,wolnego,bez zobowiązań,o dobrym sercu,o wielkiej empatii,kochającego ludzi,mającego wartości,szlachetnego i prawego człowieka nie dostała,więc co to za szansa?cóż to za szczęście być z kimś takim?chyba powinnaś jej współczuć............to brzmi nie do pojęcia w kryzysie,zwłaszcza na początku kryzysu,kiedy emocje świeże,tęsknota i żal,ale prawda jest taka,że jeśli ten małżonek ma teraz taki kryzys duchowy i potrafi robić tak złe rzeczy,krzywdzić,myśleć o sobie,po trupach,ranić-to chyba to najlepsze co mogło spotkać w tej sytuacji osobę zdradzaną-izolacja od takiej osoby.......kto inny musi się męczyć z nim teraz,toż raptem charakter nikomu się nie zmienia ot tak,do nowego związku wniesie za sobą wszystkie swoje wady i dysfunkcje,tego można być pewnym.....

a co szczęśliwych małżeństw......póki się z nimi nie mieszka,nie żyje,nie przebywa 24 godziny,nie siedzi w ich głowach,to oceniać można jedynie fasadę,czyli tylko to,co oni sami zechcą pokazać.........nie ma co więc na to patrzeć,porównywać.....

ilonasn napisał/a:
Są szczęśliwi. Mieszkają u niej z jej rodzicami.


to ewenement,z teściami żyć i jeszcze tak idealnie? :lol:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group