Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - jak żyć z seksoholikiem?
Anonymous - 2014-04-20, 20:46
Dobrze, że czasem jest komu się wyżalić. Dobrze, że czasem można komuś pomóc dźwigać ciężar. A czasem warto kogoś zmobilizować.
S_t trzymaj się!
Anonymous - 2014-04-20, 22:39
Alzacja, bardzo,bardzo dziękuję za link do wątku Reginy. Jeszcze nie przebrnęłam przez wszystkie posty, ale już znalazłam tam wiele słów pocieszenia. Stronę SA oczywiście znam bardzo dobrze
Kenya, wybacz, w Twoim ostatnim poście wyczułam nutkę irytacji, widać jestem przewrażliwiona. Sorry. Na wszystkie Twoje pytania staram się odpowiedzieć szczerze i tak szczegółowo, jak tylko jestem w stanie. Piszesz, że widzisz wiele niejasności - i masz 100% racji, bo jedną z charakterystycznych cech człowieka uzależnionego jest pewna nieprzewidywalność - dziś mówi i robi jedno, jutro twierdzi co innego - nie wiadomo co z tego jest prawdą, co tylko pobożnym życzeniem. Dlatego ja sama wszystkiego Ci nie jestem w stanie wyjaśnić - sama szukam odpowiedzi.
To co pisałaś wcześniej o seksoholizmie jest trochę taką książkową definicją - w praktyce uzależnienie może rozwijać się różnie i w różnym tempie u różnych osób. To co mogę stwierdzić na dzień dzisiejszy to podstawowe fakty:
1.mój mąż jest uzależniony. Nie mam co prawda na to papierka od psychologa, ale wszelkie możliwe testy to potwierdzają.
2. Ja jestem osobą współuzależnioną - to akurat potwierdziła moja terapeutka, ale wiedziałam o tym już jakieś 8 miesięcy przed wizytą u niej.
3. Mój mąż jest świadomy swojego uzależnienia.
4. Chodzi na spotkania Anonimowych Seksoholików (co do tego nie mam wątpliwości); nie nazywam tego terapią, gdyż są to mitingi jedynie osób chorych, bez udziału terapeuty - ale nie da się ukryć, że mają działanie w jakimś stopniu terapeutyczne.
5. Na terapię indywidualną u fachowca na razie nie udało mi się męża namówić. Nie dlatego, że nie dostrzega problemu - po prostu uważa, że mitingi SA mu wystarczą, a ponadto odpowiada mu anonimowość, czego nie miałby w przypadku psychologa.
6. O tym, że jest to uzależnienie wiemy od 10 miesięcy. W tym czasie zarówno ja jak i mój mąż sporo przeczytaliśmy publikacji, wysłuchaliśmy wykładów itp odnoszących się do zagadnienia. Teoretycznie wiem, co należy robić (tzn. jak się leczyć) - ale jest to długotrwały proces, który wiąże się nieustannie ze wzlotami i upadkami - i na ten właśnie czas potrzebuję obecności i wsparcia życzliwych osób. Jest mi po prostu bardzo ciężko, bo uzależnienie mojego męża to nie tylko kwestia potrzeb seksualnych - tak jak w przypadku wszystkich uzależnień wiąże się z zaburzeniami emocjonalnymi i zaburzeniami relacji z bliskimi. Jeszcze nie bardzo potrafię się przed tym bronić, chociaż powoli się uczę, w czym bardzo pomagają mi mitingi dla współuzależnionych. Jestem przekonana, że na tym forum (bądź co bądź nazywającym się forum pomocy) znajdę inne osoby, które są w stanie zrozumieć przez co przechodzę - dla mnie sama świadomość, że inne dziewczyny borykały się z podobnym problemem i dały sobie radę już jest ogromną pomocą.
To takie podsumowanie tego, co już pisałam wcześniej, ale może udało mi się w ten sposób uporządkować nie zawsze precyzyjne wypowiedzi.
Anonymous - 2014-04-21, 15:30
smutna_twarz napisał/a: | Jestem przekonana, że na tym forum (bądź co bądź nazywającym się forum pomocy) znajdę inne osoby, które są w stanie zrozumieć przez co przechodzę - dla mnie sama świadomość, że inne dziewczyny borykały się z podobnym problemem i dały sobie radę już jest ogromną pomocą. | Witaj smutna_twarz, jestem osobą, która zmaga się z tym samym problemem co Ty. Wiem doskonale, że nie jest łatwo. Ja o problemie mojego męża dowiedziałam się ponad 3 lata temu i teraz mogę z całą pewnością stwierdzić, że dziś jestem zupełnie innym człowiekiem niż wtedy. Mąż informując mnie o uzależnieniu zarzekał się, że podejmie terapię, jednak do dzisiaj jej nie przeszedł... Co prawda kilkukrotnie zaczynał, ale po kilku spotkaniach rezygnował, najwyraźniej nigdy tak do końca nie pragnął swojej przemiany albo nie był w stanie się zmierzyć z prawdą... Natomiast ja szukałam dla siebie ratunku, bo moja silna depresja nie pozwalała mi już funkcjonować. Podjęłam terapię dla osób współuzależnionych, najpierw kilka spotkań indywidualnych, potem dołączyłam do grupy, a spotkania sam na sam z terapeutą odbywały się tylko co jakiś czas. Równocześnie (przez niecały rok) przyjmowałam leki antydepresyjne. Mitingów też próbowałam, ale osobiście uważam, że są dobre jako kontynuacja terapii, a nie jej zamiennik. Dzięki temu wszystkiemu zaczęłam stawać na nogi. Poczułam się silniejsza, zaczęłam dostrzegać jakiś sens życia, uczyłam się troski o siebie, stawiania granic i wymagań mężowi, przełamywałam lęki, wstyd...
Po kilku miesiącach dołączyłam do moich działań modlitwę, tzn. najpierw opowiedziałam pewnemu księdzu o mojej sytuacji, a także dręczeniach demonicznych jakich doświadczał mój maż, polecił mi wtedy modlitwę w intencji uwolnienia męża od demona nieczystości, egoizmu i pychy (czyli jako egzorcyzm) i kilka innych praktyk. Wymienię tu, może zechcesz skorzystać:
- codzienne odmówienie całej części bolesnej różańca, Koronki do Bożego Miłosierdzia i Koronki do Krwawych Łez Matki Bożej (tej ostatniej niestety zaprzestałam), a także codzienne zawierzenie Maryi wszystkich członków naszej rodziny po kolei i na koniec razem ("Niepokalana Maryjo, Tobie zawierzam męża <imię> i oddaje <imiona dzieci> oraz siebie")
- podjęcie dożywotniego postu od wszystkich używek: alkoholu, kawy, słodyczy (niestety ze słodyczami nie potrafię do końca zerwać, podejmuję posty na jakieś okresy czasu, ale może kiedyś dojrzeję do tego...)
- zamówienie Mszy Świętych w intencji uwolnienia męża od pokoleniowych grzechów nieczystości, egoizmu i pychy oraz o nawrócenie (co najmniej 3)
- zakupienie i poświęcenie Cudownych Medalików, noszenie ich przez wszystkich w rodzinie (dzieci także) oraz zawieszenie przy wszystkich drzwiach i oknach, częste korzystanie z egzorcyzmowanej wody, oleju i soli, spożywanie ich, nacieranie męża ubrań oliwą, rozsypywanie soli wokół domu, święcenie
- modlitwa w intencji kierownika duchowego dla mnie
- zachęcanie męża do modlitwy
- oczyszczanie się z wszelkich grzechów, także powszednich co najmniej 1 raz w miesiącu (najlepiej co 2 tygodnie)
Oczywiście początkowo nic z tego nie rozumiałam, ale że nie miałam już nic do stracenia, podjęłam wyzwanie I zaczęło się najpiękniejsze Maryja wybłagała mi łaskę uczestnictwa w Mszach Świętych z modlitwą o uzdrowienie, w rekolekcjach, a w konsekwencji - nawrócenie. Poznałam Jezusa, doświadczyłam jego cudownej Miłości i trwam w zjednoczeniu z Nim. Dziś czuję się wspaniale, szczęśliwie, bo On jest ciągle przy mnie i pomaga, prowadzi w każdej chwili. Odzyskałam sens życia, radość, poczucie własnej wartości, tego, że jestem ważna... Ah, nawet trudno opisać to wszystko co otrzymałam i każdego dnia otrzymuję Teraz po prostu ŻYJĘ, bo mnie Jezus z grobu wyciągnął...
Nadal kontynuuję terapię, teraz już tylko indywidualną, jestem we Wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, mam przyjaciół, zniknęła samotność, każdy dzień ma sens...
A mój mąż? Mąż jak dotąd nie podjął porządnej terapii, choć nieustannie powtarza, że jej chce, jednak nie wie dlaczego nie potrafi się zdecydować, przyznaje się do strachu przed ujrzeniem siebie w prawdzie... Ogólnie stara się być blisko Boga, korzysta z sakramentów, podczytuje Pismo Święte, dręczenia ustały, jego serce powoli się zmienia, ale to jeszcze nie to, jeszcze nie dostrzega drugiego człowieka, tego jak bardzo rani, ciągle jeszcze egoizm rządzi... Obecnie stawiam mu konkretne warunki, jeśli nie zdecyduje się na terapię, ja wniosę o separację, bo codzienne życie z nim zbyt wiele mnie kosztuje, nic nie zyskuję, a zbyt często tracę mój pokój serca - moje szczęście. Uważam, że próbowałam już wszystkich innych sposobów i te 3 lata to był wystarczający czas, by podjął konkretne kroki. Najwyraźniej potrzeba mu mocniejszego wstrząsu...
Także smutna_twarz, jeśli zechcesz, to również przed Tobą trudny, choć bardzo fascynujący i jednocześnie piękny czas... Nie rezygnuj z walki, jedynie sięgnij po nowe narzędzia. Wspomnę o Tobie w modlitwie.
kenya napisał/a: | Poza tym, owe kompulsywne zachowania musiałby przejść w inne praktyki, zintensyfikowane w czasie doznania na tle seksulanym tzn. częste romanse, nawet czas uwodzenia potencjalnej "ofiary", zdrady, łącznie z rozładowywaniem napięcia z zupełnie przypadkowymi osobami są cechą tego uzależnienia i taki jest zwykle obraz tego uzależnienia. | Kenya wcale nie musi tak być. Uzależnienie od seksu może przyjmować przeróżne formy, tzw. wzorce i wcale nie każdy seksoholik "poluje" na nowe "ofiary". Tak jak nie każdy alkoholik trafi do rowu, nie każdy pije codziennie i nie każdy akurat denaturat...
Wszystkim zainteresowanym tą problematyką polecam książkę "Od nałogu do miłości" P.Carnes, która szczegółowo omawia to uzależnienie.
smutna_twarz napisał/a: | grzegorz_ napisał/a: | Smutna twarz
Na tę "chorobę" co Twój mąż "choruje" przed ślubem pewnie z 90% facetów, a po ślubie
też niemały %. Powiedzenie, że Ci wszyscy faceci to seksoholicy byłoby nadużyciem.
Wpędzanie męża w poczucie grzechu, wmawianie mu że jest chory czy zboczony, nie wiem czy to rozsądne.
Oczywiście, jeśli masturbacja wpływa na zanik pożycia małżeńskiego lub z racji zbytniej częstotliwości ujemnie wpływa na zdrowie to trzeba nad tym jakoś zapanować. |
Grzegorz, przeczytałam jeszcze raz spokojnie Twój post dochodzę do wniosku, że albo nie przeczytałeś uważnie mojej historii, albo może swoje słowa odnosisz do jakiejś innej.
Ja nie nazwałam mojego męża nigdy zboczonym, ani tym bardziej nie wmawiam mu tego. Jest owszem chory, bo seksoholizm, jak każde uzależnienie, jest chorobą. Zwykle z uznaniem tej prawdy (tj. że uzależniony a nie podły) mają problem ludzie z najbliższego otoczenia, ci którzy muszą cierpieć z powodu jego choroby, a nie osoby postronne, dlatego dziwi mnie trochę twoje negowanie tego stanu - bo jak rozumiem Twoje wstawienie w cudzysłów słowa choroba ma sugerować, że za chorobę seksoholizmu nie uważasz.
Zarówno mastrubacja jak i pornografia są grzechem - Pismo św. i nauka Kościoła Katolickiego precyzyjnie się na ten temat wyrażają. I na dodatek jest to grzech dlatego, że burzy ustalony przez Boga porządek. |
smutna_twarz, nie przejmuj się wypowiedziami Grzegorza, on standardowo spłyca znaczenie grzechu, woli się usprawiedliwiać niż poznać Prawdę.
Anonymous - 2014-04-21, 17:56
Lil pisze:
Cytat: | Kenya wcale nie musi tak być. Uzależnienie od seksu może przyjmować przeróżne formy, tzw. wzorce i wcale nie każdy seksoholik "poluje" na nowe "ofiary". Tak jak nie każdy alkoholik trafi do rowu, nie każdy pije codziennie i nie każdy akurat denaturat... |
Owszem, nie ma stałego schematu ale z całą pewnością jest intensyfikacja objawów, to stanowi jeden z istotnych wyznaczników.
Należy się także zastanowić co w takim razie stanowi granicę po przekroczeniu której nazywamy pewne zachowania uzależnieniem.
Kiedy pijącego alkohol można nazwać alkoholikiem a kiedy kogoś kto spala od czasu do czasu blanta nazwać narkomanem.
Idąc dalej należy zadać sobie pytanie:
po ilu masturbacjach i ilu oglądniętych pornusach mężczyznę można zakwalifikować jako seksoholika?
Poza tym, komu bardziej jest "na rękę" , domniemanemu uzależnionemu czy współuzależnionej by pewne zachowania opatrzyć etykietką i terminem medycznym i dlaczego tak się dzieje.
Anonymous - 2014-04-21, 18:11
kenya napisał/a: | Owszem, nie ma stałego schematu ale z całą pewnością jest intensyfikacja objawów, to stanowi jeden z istotnych wyznaczników. | A z tym się zgadzam.
kenya napisał/a: | Idąc dalej należy zadać sobie pytanie:
po ilu masturbacjach i ilu oglądniętych pornusach mężczyznę można zakwalifikować jako seksoholika? | Nie sądzę, by można to było ustalić poprzez liczenie.
Kenya domyślam się, że nie jesteś przekonana co do diagnozy uzależnienia i ja też się zgadzam, że najlepiej, by ocenił to specjalista. Jednak zauważ, że zwykle do niego trafia się dopiero wtedy, gdy uprzednio pojawią się objawy choroby i podejrzenie uzależnienia. Najczęściej otoczenie zauważa, że człowiek funkcjonuje niezdrowo.
Autorka i jej mąż w jakiś sposób identyfikują się z problemem i to jest pierwszy krok. Oczywiście teraz dobrze byłoby pójść dalej i postarać się o specjalistyczna diagnozę.
Anonymous - 2014-04-21, 23:14
Lil, kochana dziewczyno, bardzo Ci dziękuję. Wlałaś miód na me serce Tak się składa, że wodę egzorcyzmowaną, sól i olej mam w domu - przywiozłam jakiś czas temu z rekolekcji i zupełnie o nich zapomniałam... Nie przyszło mi do głowy, by ich użyć, ale już ściągnęłam z półeczki i będę działać. dzięki też za podane przez Ciebie modlitwy. Na razie odmawiam Nowennę Pompejańską, już drugi raz - wiem ze świadectw innych osób, że to niesamowita modlitwa w ciężkich chwilach. Poza tym ratuję się modlitwą do św. Rity oraz modlitwą o przebaczenie - to zawsze, gdy czuję się zraniona przez męża (czyli często...)
Kenya, intensyfikacja objawów może również oznaczać coraz częstsze korzystanie z nałogu a nie od razu szukanie mocniejszych bodźców. I co więcej, ta intensyfikacja może przebiegać w różnym tempie u różnych ludzi.
uzależnienia nie da się policzyć. Nie ma żadnej reguły "ile razy można zanim się wpadnie w nałóg". Można jednak je rozpoznać "domowymi sposobami" - albo się panuje nad sobą albo nie. Jeśli człowiek czuje wstręt do siebie, nie chce dalej tego robić, za każdym razem przysięga sobie, że to już było ostatni raz, jest świadomy że rani innych, a przede wszystkim siebie samego i mimo to nie jest w stanie z tym skończyć, to wyraźny sygnał, że stracił kontrolę. Ten sam schemat stosuje się do alkoholików- można popijać okazjonalnie, a nawet czasem się upić nie będąc alkoholikiem. ale jeśli człowiek nie potrafi bez alkoholu żyć i każdego dnia wyczekuje momentu, kiedy wreszcie będzie mógł wypić - to znak, że nałóg zawładnął jego życiem. Na stronie Anonimowych Seksoholików, http://sa.org.pl/test.html podane jest 20 pytań-wskazówek dla osób, które podejrzewają, że mogą być uzależnieni od seksu.
Anonymous - 2014-04-22, 15:54
smutna_twarz napisał/a: | Lil, kochana dziewczyno, bardzo Ci dziękuję. Wlałaś miód na me serce | W takim razie i ja się cieszę
Bardzo ważne, że jesteś chętna do działania. Pompejańską też odmawiałam, na razie tylko raz, dzięki niej mój mąż pozbył się nieustannego żalu, gniewu i pretensji do Pana Boga, które oczywiście przeszkadzały mu zbliżać się do Niego. Pan jest Wielki
Anonymous - 2014-04-22, 23:06
Smutna twarz....witaj.
Rozumię Cie doskonale,rozumię co czujesz i jak to wszystko wpływa na Wasze małżeństwo/rodzinę.
Krzywdzaco i destrukcyjnie.
Rozumie,bo przechodziłam.
Rozumie też(chyba) o co chodzi Keni.....zreszta sama o tym jasno napisała....
Nazywanie chorobą zachowania, które jest uzależnieniem stawia Cię od razu w roli osoby współczującej mężowi
Współczucie...głeboka świadomośc cudzego nieszczęścia,cierpienia,współuczestniczenie w jego nieszczściu,chęć pomocy/uwolnienia cierpiacego.......szlachetna cnota,wyraz miłosierdzia,ale.......
No własnie...ale...
Tez chciałam pomóc mężowi...uzależnionemu,seksocholikowi,erotomanowi...?....zwał jak zwał....
...bo żałował,bo cierpiał,bo samobójstwo popełnić chciał...
Sama cierpiałam niemiłosiernie po sześcioletnich zdradach z prostytutkami,masturbacji,ogladaniu porno,ale.....to nic...byle jego z tego wyciagnąć.
Podstawiałam pod nos artykuły,ksiązki,szukałm specjalistów,do ksiedza wysłałam.
Poprawiło się...na jakiś czas....niestety.
Nastał czas obwiniania mnie za wszystko,niecierpliwość męża,ze ja nie gotowa,że rozchwiana emocjonalnie jeszcze,że cierpiąca itp...
Wazyłam 44kg,nie spałam od pół roku(moze godzinka,dwie na dobę)wysiadało mi serce,zołądek,kregosłup..
Było coraz gorzej...ze mną,z naszym małżenstwem.
W końcu powiedziałam STOP.
Musiałam zacząć ratować siebie,poszłam do psychologa i psychiatry,postawiłam granice,soba tylko sie zajełam.
Mąz probował swoich gierek,ale byłam nieugieta.
Nie pasuje Ci odejdź.
....i wtedy dopiero tak naprawde zaczął sie proces naprawy po trzech latach udreki i szarpaniny.
Granice,stanowczośc i konsekwencja.
Smutna twarz......nie zapominaj o sobie,nie powtarzaj moich błedów.
Kochaj bliźniego swego,jak siebie samego.
Pokochaj siebie najpierw,pomóż sobie najpierw,a potem mysl o pomocy dla meza.
On dorosły facet jest.
Mitingi mitingami,ale jemu bardziej porzadna terapia jest.
Pomoc jak radzić sobie z negatywnymi emocjami,bo seksocholizm(uzaleznienie,erotomania) to nie tyle dążenie do przyjemności,co rozładowanie leku,stresu i tych emocji własnie.
Smutna twarz....powodzenia.
Anonymous - 2014-04-23, 11:53
Tak,zgadzam się z takim postawieniem sprawy.
My kobiety mamy często skłonność do "noszenia swojego męża na plecach".
On nie potrafi zerwać z kochanką bo jest rozdarty. On stosuje przemoc bo miał trudne dzieciństwo,ogląda porno bo jest chory. Szukamy terapeutów,podsuwamy książki,działamy,namawiamy.Chcemy dobrze. Tak bardzo chcemy aby on się zmienił. Ale tak naprawdę dopóki mąż sam nie zechce,sam nie poszuka terapi,sam nie zacznie nad sobą pracować to my niewiele możemy.
Jasne,że warto im tłumaczyć,przedstawiać swój punk widzenia,a nawet można pomóc w szukaniu terapi,ale jesli on kolejny raz odleka i szuka wykrętów to warto zdać sobie sprawę,że NIE WYRĘCZYMY NIKOGO W TAKIEJ KWESTI.
Smutna twarz trzymaj się,pamiętaj,że Ty tez jestes w tym małżenstwie ważna. Żeby całe Twoje życie nie kręciło się wokół problemu męża. Choroba chorobą ,ale nie zdejmuje to z męża odpowiedzialności za jego postępowanie.
Polecam Msze św w jego intencji.Tyle możesz
Anonymous - 2014-04-24, 13:34
To wszystko co piszecie to 100% racji. Tak właśnie działa współuzależniony - za wszystko odpowiedzialny i wszystkiemu winny... Ja w młodości naczytałam się książek w stylu "o naśladowaniu Chrystusa" czy dzieł św. Jana od Krzyża i wydawało mi się, że umiejętność rezygnacji z siebie, swoich potrzeb to wielka cnota, którą należy pielęgnować. Również wielokrotnie milczałam bo nie chciałam ranić uczuć innych ludzi. Teraz wiem, że to była zupełnie niewłaściwa postawa, ale ciężko ją zmienić ot, tak szybko. Zbyt długo wypracowane nawyki... Oczywiscie zamierzam to powoli zmieniać i liczę, ze terapia mi w tym pomoże, ale mam świadomość, że nie przyjdzie to łatwo, a pewne sprawy są niestety nieodwracalne.
Anonymous - 2014-04-24, 13:42
smutna_twarz - jest prosta droga, żeby to szybko zmienić. Sama ją przeszłam, więc wiem.
Pierwszy krok - ZROZUMIEĆ, że rezygnując z siebie wcale nie pomagasz innym. Mi to uświadomił trójkąt dramatyczny Karpmana, trójkąt nienawiści. Poczytaj, chocby tutaj: http://ddainspiracje.pl/?p=376 Ale szukaj też swoich źródeł inspiracji, żeby to zrozumieć.
Mój drugi krok - Rezygnacja z siebie dla innych jest możliwa i nie musi nieść za sobą nienawiści... pod warunkiem, że robisz to dla siebie. To znaczy, że miłość do siebie wcale nie oznacza rezygnacji z czynienia dobra dla innych. Miłość do siebie to nie egoizm.
Trzeci krok, najważniejszy - to MIŁOŚĆ do SIEBIE. "Kochaj bliźniego jak siebie samego". Jak chcesz kochać innych, jak nie kochasz samej siebie? Jak chcesz szanować ich, jak siebie nie szanujesz? Ucz się miłości do innych na sobie.
To naprawdę może zadziałać nawet w kilka dni. Jeżeli tylko postawisz ten trzeci krok. \
Bardzo ci kibicuję :)
Jakby co, to pisz na priv.
Anonymous - 2014-04-24, 16:00
"Właśnie dziś przeżyję dzień dobrze,
nie próbując natychmiast rozwiązać moich wszystkich problemów.
Jestem w stanie czynić przez dwanaście godzin to, co przeraża mnie, gdy pomyślę,
że miałbym znosić przez całe życie."
Dzięki Tiliana za link.
Anonymous - 2014-04-24, 19:08
smutna_twarz napisał/a: | Ja w młodości naczytałam się książek w stylu "o naśladowaniu Chrystusa" czy dzieł św. Jana od Krzyża i wydawało mi się, że umiejętność rezygnacji z siebie, swoich potrzeb to wielka cnota, którą należy pielęgnować. Również wielokrotnie milczałam bo nie chciałam ranić uczuć innych ludzi. Teraz wiem, że to była zupełnie niewłaściwa postawa, ale ciężko ją zmienić ot, tak szybko. Zbyt długo wypracowane nawyki |
ST, pięknę nawyki. Powiedz mi tylko, cz robiłaś to wszystko w wolnosci, czy też czułaś, że za każdym razem kiedy z siebie rezygnujesz, to coś tracisz?
Tylko osoba, która zna swoją wartosc w ooczach Boga, która doświadcza Jego Miłości i obecnosci w swoim życiu, która dzięki temu wszystkiemu potrafi kochać siebie ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami jest osobą wolną. Wtedy to rozdawanie siebie w niczym nas nie umniejsza, nic wtedy nie tracimy, bo Bóg wynagradza nam to w dwójnasób. Wtedy nie odczówamy braku czegoś, ale przesyt i tym nadmiarem się dzielimy. Bóg napełnia nas Swoją miłoscią i ti własnie nią chcemy się dzielić.
Czy takie miałaś właśnie odczucia jak się sobą dzieliłaś?
tiliano, dobrze, że ak siebie zaczęłaś postrzegać, ale powiedz mi gdzie w tym wszystkim jest Bóg, czy widzisz wtym wszystkim Jego udział? Czy dzięki Niemu i z Jego pomocą takiej przemiany doświadczasz?
Ja z włąsnego doświadczenia wiem, ze jeśli zrobi się to li tylko własnymi siłami, to na wiele ich nie wystarczy...
Pozdrawiam
Anonymous - 2014-04-24, 19:44
Zenia, myślę że robiłam to po prostu machinalnie, nie zastanawiając się nad wolnością. Wyrzeczenie było wyrzeczeniem dla samego wyrzeczenia. Z czasem pojawiła się frustracja, bo cały czas ja byłam tą, która się stara, która rezygnuje, która się podporządkowuje. Taki nierówny układ był widoczny gołym okiem i choć budził mój wewnętrzny sprzeciw, to jednak nie byłam w stanie nawet wyartykułować swoich zarzutów, tak bardzo byłam przekonana, że poszukiwanie swoich racji i dochodzenie swoich praw jest zwykłym egoizmem. Inaczej mówiąc, wydawało mi się, że mimo poczucia krzywdy powinnam nadstawić drugi policzek i po cichutku cierpieć. Ale przecież gdzieś w głębi serca czułam, że nie na tym ma polegać małżeństwo, podświadomie oczekiwałam ze strony męża miłości i opieki, a jednocześnie sama sobie odbierałam prawo do tego...
|
|
|