To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - podróż wędrocwca do świtu

Anonymous - 2014-04-04, 07:34
Temat postu: podróż wędrocwca do świtu
Kochani, nie jestem w stanie znieść czekania na pozew, życia - niby normalnie a jednak osobno, mieszkania pod wspólnym dachem bez rozmowy, brania przez męża wszystkiego, bez cienia nadziei na nasze małżeństwo.... Wczoraj z całą mocą wróciły myśli samobójcze... ciemność mnie pochłania, głowa pulsuje i nie mogę wstać z łóżka.... czy to już koniec? świadomość braku szansy na odbudowę małżeństwa - po cichu, ale konsekwentnie doprowadziła mnie aż tutaj... nie stanę po przeciwnej stronie barierki w sądzie....
Anonymous - 2014-04-04, 07:52

latrodectus, nie rób głupstw. Chciałabym Ci napisać jakieś słowa otuchy, lecz sama wczoraj miałam czarny dzień i optymizmem nie świecę. Ale jestem z modlitwą...
Anonymous - 2014-04-04, 08:20

latrodectus współczuje i wiem co czujesz.. byłam tam gdzie Ty rok temu... to było straszne...
wiem ze teraz wszytsko nie ma sensu... nie iwem czy sa jakies słowa które by Ci pomogły wyciągnęły z tego stanu...

postaraj sie jednak pamietac, ze nie wiesz co bedzie... wsyztsko moze sie zmienic o 180 stopni... jezeli nie dasz Bogu szansy i sobie to nie zobaczysz tej zmiany...

rok temu własnie w okolicy swiat wielkiej nocy miałam bardzo trudne chwile.. tak trudne ze płakałam a moze nawet wyłam do poduszki i powiedziałam wtedy do Boga juz kompletnie bez sił i bez zadnych widoków na przyszłość - Musisz mi pomóc, ja tego nie uniose, po prostu nie dam rady ani chwili dłuzej..
i wiesz co? pomógł..
poddałam sie wtedy całkowicie.. po prostu lezałam ryczałam i czułam jak mi sie serce rozpada na miliony kawałków...
a wieczorem sie uśmiechałam... taki moj cud :0 wiem ze to moze brzmi niewiarygodnie ale tak własnie było... Bóg mnie wyciągnął z takiej czarnej nocy w jakiej nigdy nie byłam i nie wyszłabym z tego sama.. nie tak od razu w ciagu kilku godzin...
Zwróc sie do niego, to Twój najlepszy przyjaciel, on wie czego potrzebujesz i jak Ci pomoc.. oddaj mu sie całkowicie a wszystko sie ułoży :)
pomodle sie za Ciebie

Anonymous - 2014-04-04, 08:44

Kochana ja też rok temu o tej porze wyłam, nie wstawałam z łóżka, nawet dzieci mnie nie interesowały. Świat mi się zawalił, mówiłam, że moje życie się skończyło. Dosłownie. Tak było. Nie widziałam nic, żadnej perspektywy, po prostu czarna dziura. Jednak Bóg kocha każdego z nas i nie pozwolił mi żebym utopiła się w rozpaczy. Ja zrobiłam tylko jeden malutki, naprawdę bardzo malutki kroczek w Jego stronę. A On...Po prostu zrobił dla mnie coś niesamowitego. Dziś naprawdę mam wielką chęć do życia, kocham życie, dziękuje Bogu za każdy dzień, po prostu potrafię cieszyć się tym co mam. Uwierz, rok temu, jak czytałam tu takie wpisy, ze ludzie dziękują Bogu za to, co się stało, że są szczęśliwi, to po prostu myślałam, że coś z nimi nie tak. Dziś rozumiem ich tak do końca, bo sama pomimo bardzo trudnej sytuacji - jestem sama z 3 dzieci, mąż z kochanką, która chyba już urodziła ich dziecko - ale ja mam coś innego, ogromną miłość Boga, którą czuję każdego dnia, bardzo bliską z Nim relacje, wspaniałych ludzi, których Bóg stawia mi na drodze. Przez ten rok wydarzyło się tak wiele, ze sama czasami w to nie wierzę. Otrzymałam naprawdę wiele dobra, ja i moje dzieci. Zaufaj Mu, oddaj to, co się wydarzyło. Oddaj przyszłość. Zwróć się do Niego jak do najlepszego przyjaciela. On Cię nie zostawi, nie zawiedzie. Wykorzystaj czas.
Wspomnę o Tobie w modlitwie.

Anonymous - 2014-04-04, 11:40

latrodectus, to tylko etap! To taki etap, za nim będą następne. Zmobilizuj wszystkie siły, złap się różańca, i dasz radę.
Pomodlę się za Ciebie.

Dorotakm, nie dość, że wspaniale sobie radzisz, to jeszcze jesteś oparciem i pomocą dla innych!! :)

Latrodectus, kto wie dla kogo Ty masz być skałą kiedyś?

Anonymous - 2014-04-04, 12:18

DZiewczyny, tak bardzo się boję... wiem, że mąż złożył pozew, czekam na wiadomość z sądu... dodatkowo dobija mnie fakt, że funkcjonujemy (mieszkamy, jemy, robimy zakupy, płacimy na pół rachunki, piorę mu, prasuję, sprzątam) z zewnątrz jak "prawie" normalna rodzina... nie wiem, jak mam się do rozprawy zachowywać... to mnie wykańcza psychicznie... wiedzę jego ubrania, wiem, że wróci z pracy, chodzi po domu w bieliźnie... codziennie ma naszykowane kanapki do pracy, zjada wszystko, co mu podstawię... w poniedziałek zrobiliśmy grilla... o co w tym wszystkim chodzi? chce mnie wykończyć???? już mu niewiele brakuje....
Anonymous - 2014-04-04, 12:32

latrodectus, widzę Twoje ogromne cierpienie :-(
Czy byłaś u jakiegoś psychologa/terapeuty? Moim zdaniem koniecznie powinnaś z kimś porozmawiać, zdystansować się do tego co się teraz dzieje, wzmocnić psychicznie. Kilka zdań na forum nigdy nie zastąpi rozmowy "na żywo".
Pomyśl o terapii dla siebie. A może rozmowa z księdzem?

Anonymous - 2014-04-04, 14:46

latrodectus napisał/a:
piorę mu, prasuję, sprzątam)

latrodectus napisał/a:
codziennie ma naszykowane kanapki do pracy


????? dlaczego???? zamiast Żoną chcesz być służącą????

"Strach przed cierpieniem jest gorszy niż samo cierpienie". P.Coehlo

Będzie lepiej... nie od razu... ale na pewno...

Anonymous - 2014-04-04, 16:00

Jeśli Twój mąż korzysta z tego co przygotowujesz, to wasza więź nadal istnieje .
Dla sądu to argument przeciw rozwodowi .

Anonymous - 2014-04-04, 17:34

układ chory, to nie dziw sie i Ty chorujesz emocjonalnie

powierz się Bogu, tak jak tu wszyscy Tobie piszą

a może tez cos o stanowczości trzeba poczytać i zastosować?

Anonymous - 2014-04-04, 18:23

kocham mojego męża i nie chcę rozwodu... trzymam się każdej deski ratunku, która mogłaby nas uratować przed tym piekłem.... wiem, że mnie kocha... niby jest nieprzystępny, potrafi się nie odzywać, ale widzę, jak na mnie patrzy... no chyba, że już wszystko nadinterpretowuję... odmówiłam pompejańską, zamówiłam msze, jutro jadę na Mamre do Częstochowy (co prawda dla młodzieży, ale...), dziś kupiłam zestaw ze św. Charbalem... niedługo kanonizacja JPII, mamy jego błogosławieństwo, wisi w naszej sypialni, w której śpi obecnie mój mąż (ja w pokoju, w którym schną ubrania...)... dziękuję za wszystkie słowa wsparcia... jestem w stałem kontakcie z kapłanem... do psychologa też chodzę... ale nie ma recepty na moją miłość...
Anonymous - 2014-04-04, 22:04

latrodectus napisał/a:
nie ma recepty

chyba jedyną receptą jest całkowite oddanie się Bogu , http://swiatlopana.com/23...-zaufaniu-bogu/
ogrom bolu i cirpienia bardzo dobrze Cie rozumiem.
posluchaj ks Dziewieckiego i radzę zapoznać sie z lekturą "Miłość wymaga stanowczości". Pozdrawiam i życzę wytrwałości.

Anonymous - 2014-04-08, 13:51

Cytat:
piorę mu, prasuję, sprzątam) z zewnątrz jak "prawie" normalna rodzina... nie wiem, jak mam się do rozprawy zachowywać... to mnie wykańcza psychicznie... wiedzę jego ubrania, wiem, że wróci z pracy, chodzi po domu w bieliźnie... codziennie ma naszykowane kanapki do pracy, zjada wszystko, co mu podstawię... w poniedziałek zrobiliśmy grilla... o co w tym wszystkim chodzi? chce mnie wykończyć???? już mu niewiele brakuje....


Jak to czytam to nie dziwię się, że masz depresję. Ja też bym miała - tak się dać poniżać, człowiek w końcu straci cały szacunek do siebie. Dziwne, że nie widzisz tej zależności między tym co robisz, a jak się czujesz. Ratowanie małżeństwa nie polega na tym, że pozwolisz komuś po sobie deptać. Strasznie jesteś zdesperowana, nawet jeżeli kochasz męża na siłę go przy sobie nie zatrzymasz. Jak będzie chciał odejść to i tak odejdzie. Zadbaj o siebie, o swoje potrzeby, swoją godność, straszne to co piszesz - porozmawiaj może z kimś bliskim żebyś miała właściwą perspektywę. On nie chce cię wykończyć, po prostu korzysta bo "służąca" pod nos mu podstawia.

Anonymous - 2014-04-08, 13:57

skoro dajesz to on bierze, w tym nie ma wcale wiekszej filozofii.. po prostu jest wygodny, mysli o sobie.. a do Ciebie nalezy by zacząć myslec o sobie..

ja wiem... sama to miałam.. moze jak bede milsza, lepsza zrobie to albo tamto odezwe sie tak.. to on dostrzeze co traci... znam to myslenie.. ale to nie prowadzi do uzdrowienia... bo ani on nie ma szacunku do Ciebie ani Ty do siebie...
powiem co ja bym zrobiła.. przestałabym mu prac, gotowac i w ogole robic cokolwiek.. skoro chce rozstania to niech zacznie juz teraz ponosic konsekwencje... a i Ty sie powinnas powoli przywyczajac do mysli o zyciu bez niego.. bo oczywisice ludzie zmieniaja zdanie i zmieniaja siebie ale to proces... i trzeba przejsc pewna droge, zarówno Ty jak i maż..
a poniewaz jak wiesz masz wpływ tylko na siebie to zacznij od siebie, od stawiania granic i miłosci do siebie samej.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group