Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Małżeństwo niesakramentalne po rozwodzie i dziecko
Anonymous - 2014-02-17, 23:36
Orsz, masz dużo racji, gdy piszesz Orsz napisał/a: | Nie było żadnego serca w żadnej kobiecie która zdradzała swojego meża. | jednakże uważam, że żadna normalna kobieta nie wyrzeknie się swojego dziecka dla nikogo. Nie powinna..
Anonymous - 2014-02-17, 23:44
Orsz napisał/a: | Ja nigdy nie przyjąłbym nie swojego dziecka. Bez przesady. Bóg tego nie wymaga. Bóg mnie kocha, nie jest okrutnikiem. |
po pierwsze : "nigdy nie mów nigdy"
po drugie : to nie jest język miłości. Bóg kocha nie tylko Ciebie, Bóg oczekuje że Ty też nie będziesz okrutnikiem.
Orsz napisał/a: | Ja podsuwam pomysł by miłość wyraziła się poprzez oddanie do adopcji, do kochającej rodziny, dla której to dziecko nie będzie obciążeniem i gdzie bedzie mogło w pełni czuć się kochane. To jest miłość heroiczna, miłość prawdziwa, bo spychająca swoje pragnienia, instynkty rodzicielskie na dalszy plan. |
zaiste, ależ to heroizm w miłości by wymagać od kochanej osoby oddania jej dziecka nieznanym osobom.
Orsz, to nie jest język miłości. Na takiej miłości nie zbuduje się fundamentu pod odnowę rodziny po zdradzie.
Jeżeli ktoś nie potrafi poradzić sobie z wybaczeniem zdrady niech, niech lepiej nie podejmuje tego heroizmu.
Albo akceptuje się zdradę i jej skutki i żyje już dalej w miłości, albo lepiej dać sobie spokój.
Inny aspekty :
- czy osoba na której wymuszono taką traumę, potrafi szczerze zaangażować się w małżeństwo, rodzinę, dać jej radość będąc na codzień katowana myślami o swoim dziecku ? samo takie żądanie, nie jest bynajmniej aktem miłosierdzia...
- jeżeli potrafi wymazać z pamięci swoje dziecko, to chyba nie warto jej ponownie zaufać, - jak zawierzyć na nowo osobie która potrafi pozbyć się własnego dziecka w imię ratowania choćby nawet sakramentu małżeństwa ? Co jeszcze jest w stanie poświęcić w imię ratowania innych wartości, dowolnie wyznaczanych ?
Wiesz, ciągle mam w pamięci słowa z wczorajszego kazania "człowiek który przedkłada prawo nad miłość, brzmi jak fundamentalista, nie jak człowiek" i "nie bójcie się stawiać miłość ponad prawo"
Anonymous - 2014-02-18, 00:05
GregAN napisał/a: | po pierwsze : "nigdy nie mów nigdy"
po drugie : to nie jest język miłości. Bóg kocha nie tylko Ciebie, Bóg oczekuje że Ty też nie będziesz okrutnikiem. |
Tu Ci przyznam rację. Popełniłem błąd mówiąc nigdy, tym bardziej, że nigdy nie przyjmę dziecka z nieprawego łoża, które przecież tez jest dzieckiem bożym i też mam obowiązek kochać. Ale po prostu myślę, że nie dałbym rady. Ja z wielkim trudem znoszę tylko i wyłącznie swoją prawie święta żonę. A i na dzieci, przyznam się patrzę czasem podejrzanym okiem. To wszystko nie jest przyjemne.
GregAN napisał/a: | zaiste, ależ to heroizm w miłości by wymagać od kochanej osoby oddania jej dziecka nieznanym osobom.
Orsz, to nie jest język miłości. Na takiej miłości nie zbuduje się fundamentu pod odnowę rodziny po zdradzie. |
Problem polega na tym, że ja mogę powiedzieć ... i vive versa.
Przyznam jedno. Miłość nie zna schematów. Ale nie wymagajmy przyjmowania do rodziny nie swoich dzieci. Nie potepiajmy ludzi, którzy się na to nie godzą. A ja uważam, ze przewde wszystkim nalezy wymagać od tych co zdradzili. Powtórze po raz enty. Jeżeli rozpatrywać jakiekolwiek GRANICE (te powiedzmy Dobsonowskie) to to jest chyba własnie to. Szcżęcie buduje się na prawdzie. A prawda polega na powiedeniu: zgrzeszyłem, uczyń ze mnei choćby swego sługę. Wówczas otwieraja się zupełnie inne perspektywy, własnie owe o których pisałeś, nigdy nie mów nigdy.
. Miłość nie zna granic, ale miłość wymaga też. To stwierdznie, uczyń ze mnie sługę nie może być formalnym. Uczyń ze mnie sługę, a w głębi duszy, ale super... wydusiłem to z siebie.. zaraz bedzie impreza... ale frajer . NIE! Uczyń sługę... DOBRZE! MARSZ DO ROBOTY! a wieczorem dostaniesz obierki do jedzenia. I z pokorą się to przyjmuje.
[ Dodano: 2014-02-18, 00:09 ]
GregAN napisał/a: | jeżeli potrafi wymazać z pamięci swoje dziecko, to chyba nie warto jej ponownie zaufać |
Jeśli potrafi tak się poświęcić, mozna jej zaufać. Jak było w przypadku Abrahama i Izaaka?
Tylko to co pisze tu trzeba rozpatrywać z treścią poprzednią. Tu nie ma prostoty. System nieco bardziej złożony.
Anonymous - 2014-02-18, 00:16
Orsz napisał/a: | A prawda polega na powiedeniu: zgrzeszyłem, uczyń ze mnei choćby swego sługę. Wówczas otwieraja się zupełnie inne perspektywy, własnie owe o których pisałeś, nigdy nie mów nigdy. |
Myślę, że w prawdziwej miłości jest miejsce na powiedzenie osobie która zdradziła, dokładnie tego samego - "uczyń ze mnie swego sługę". Trudno oczekiwać relacji "pan - sługa" w kochającym się małżeństwie.
Zgadzam się z Tobą, kiedy piszesz o zakłamaniu - kiedy słowa pokory są wypowiadane tylko dla osiągnięcia swojego celu ("ale frajer"). Chyba dlatego Biblia mówi "po czynach ich poznacie"
Anonymous - 2014-02-18, 08:03
Orsz, żonę przysięgałeś kochać , a to o wiele więcej niż tylko z trudem ją znosić, a na dzieci patrz okiem pełnym miłości, a nie podejrzliwie. Taka atmosfera jaką opisałeś w Twojej rodzinie rzeczywiście nie jest zbyt przyjemna. Módl się o prawdziwą miłość dla siebie i Twoich bliskich. Razi mnie też sformułowanie,że "żona wraca z jakimś kukułczym jajem". Oraz, przecież każde dziecko jest darem od Boga i ukochaną przez Niego istotą. Gdyby tego człowieka tu na ziemi Bóg nie chciał to by go nie powołał do życia. Popieram to,co pisał GregAn. Orsz, Ewangelia rzeczywiście jest radykalną, ale jest też pełna miłości i miłosierdzia. Potrzebujesz kierownika duchowego, zadbaj o takie rozmowy, żeby układać sobie różne sprawy we właściwy sposób, zwłaszcza, że wychowujesz dzieci, ktôre przejmą Twoje spojrzenie, albo też w całości odrzucą, jeśli będzie im się to kojarzyć tylko z kontrolą i wymaganiami.
Anonymous - 2014-02-18, 09:13
Właśnie to słynne adopcyjne podejście prezentowane przez ks. Dziewieckiego (hej, nie przekręcajmy jego nazwiska) spowodowało ogromny bunt i blokadę w moim mężu. Zrozumiał to prosto: "Kościół katolicki i jego kapłani wymagają ode mnie abym odebrał dziecku pozamałżeńskiemu każdy wymiar ojcostwa, abym stał się dla niego ojcem przelewowym i zapomniał na zawsze, że gdzieś żyje moje dziecko, za urodzenie którego ja jestem współodpowiedzialny, żebym udawał że ono nie istnieje. Gdzie tu miłosierdzie?"
Tak, wiem, jego postawa może budzić mieszane uczucia. We mnie też. Pytanie o miłosierdzie dla nowego dziecka, gdy samemu nie miało się miłosierdzia dla własnych dzieci. Itp, itd. Temat bardzo obszerny.
Ale ja nie mam prawa żądać tego od niego. Stawiam granice ale porzucenie dziecka i wymazanie go z pamięci nie jest tym, czego mam prawo od niego wymagać - chociaż uwierzcie, byłoby to rozwiązanie z pozoru dla mnie idealne, zamieść temat pod dywan i ruszyć całą rodzinką do kina...
Przyjmując męża po tym co się stało (i się nie odstanie), muszę zmierzyć się także z przyjęciem w jakimś wymiarze tego dziecka.
W jakim - to wszystko bardzo zależy od wielu czynników i decyzji. Ale będzie jeszcze boleć.
W każdym razie po obejrzeniu księdza Dziewieckiego mój mąż z nieufnością podchodzi do jakiejkolwiek pomocy ze strony duchownych. Obawiając się, że zaraz ktoś go zacznie zmuszać do wyrzeczenia się dziecka w imię małżeństwa.
Nasze rozmowy się toczą do przodu, ten trudny temat nie da się zawrzeć w dwóch zdaniach, to są oceany wahań, rozterek, bólu, strachu, emocji, prób zrozumienia tego co niepojęte. Bez ufności w Boga ja pewnie bym nie dała rady. Jeśli mój mąż nie znajdzie tej ufności, też może nie dać rady.
Do tej pory zasięgnęłam rady i pomocy dwóch księży zajmujących się od wielu lat pomocą małżeństwom. Obaj stwierdzili, że ks. Dziewiecki przejaskrawił, że wrzucił sprawę bardzo delikatną w schemat, i to nie jest żadna wytyczna Kościoła, i żeby mój mąż się nie płoszył i przyszedł, to oni nam pomogą. Na razie mąż nie zdecydował się przyjść do żadnego z nich. Ale mam nadzieję, że to uczyni, bo odczuwam osobiście, że pomoc mądrych duchownych jest bardzo ważna.
Obecnie stoję na stanowisku, że miłosierdziem dla dziecka ze zdrady pozostającego przy matce (jeśli już koniecznie skupiać się na tym aspekcie) będzie umożliwienie jego matce stworzenie nowej pełnej rodziny z innym mężczyzną (czyli konsekwentne i jasne pozbawianie jej złudnych nadziei na zejście się z ojcem dziecka w przyszłości). Nie oznacza to zamknięcia relacji ojca biologicznego z dzieckiem. Będą to relacje niepełne i na pewno dla dorosłego trudne. Ale cierpienie ojca biologicznego (sprawcy zdrady) patrzącego na swoje dziecko wychowywane przez kogoś innego w sumie mało mnie wzrusza, bo sam sobie to zafundował, to konsekwencja jego decyzji.
Oczywiście cierpienia w tej sytuacji będzie dużo, dużo, dużo więcej..... Dlatego bez Boga ten numer nie może się udać. Tak myślę.
I jeszcze przytoczę pojęcie z innych rekolekcji, tym razem ojca Szustaka "Poszerzać swoje serce".
Grzegorz - co do różnic dla dziecka. Pewnie, że dla dziecka niewielkie ma znaczenie, czy urodzi się w konkubinacie czy w małżeństwie sakramentalnym. Kwestia tego jak status związku wpływa na na dzieci na pewno istnieje! To też jest ciekawy temat. Ale nie na poziomie małych dzieci - chyba.
Moje porównanie odnosiło się tylko do słów Orsza, który zestawił przyjęcie dziecka ze związku niesakramentalnego z przyjęciem dziecka ze zdrady. To dwie różne bajki.
Anonymous - 2014-02-18, 10:42
Orsz napisał/a: |
Ja z wielkim trudem znoszę tylko i wyłącznie swoją prawie święta żonę. A i na dzieci, przyznam się patrzę czasem podejrzanym okiem. To wszystko nie jest przyjemne.
|
Nie rozumiem , po co męczysz siebie i innych?
A co do dzieci , zrób test DNA, będziesz spokojniejszy
Anonymous - 2014-02-18, 11:51
Pod rozwagę:
"I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie" (Łk 11,46)
"Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników". (Mt 9, 12-13)
"Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień" (Mt 6,14-15)
"W rozpaczy tkwi pogarda dla Mego miłosierdzia, gdyż grzesznik uważa, że błąd jego jest większy, niż miłosierdzie i dobroć Moja. Popadłszy w ten grzech, nie czuje żalu, nie boleje nad obrazą Moją prawdziwie, jak boleć powinien. Opłakuje tylko własne nieszczęście, nie zaś wyrządzoną Mi obrazę. I tak idzie w potępienie wieczne. Ten występek prowadzi go do piekła, gdzie karany jest za ten grzech i za wszystkie inne, które popełnił. Gdyby czuł ból i żal z powodu obrazy, którą Mi wyrządził, gdyby pokładał nadzieję w Moim miłosierdziu, otrzymałby je. Bo miłosierdzie Moje jest bez porównania większe, niż wszystkie grzechy, które mogą popełnić wszystkie stworzenia razem. Toteż najsroższą obelgą, jaką można Mi zadać, jest twierdzenie, że występek stworzenia jest większy, niż dobroć Moja. Grzech ten nie zna przebaczenia ani w tym, ani w tamtym życiu." (Dialog, rozdz. 132, św. Katarzyna ze Sieny)
"Od nas zależy, czy chcemy przyjąć łaskę Bożą, czy nie; czy chcemy z nią współpracować, czy też ją zmarnujemy" (Dz 1107, św. Faustyna)
Anonymous - 2014-02-18, 12:41
Dziękuję Ci Filomeno, jak zwykle Twoje cytaty są trafne i mądre. Części zresztą nie znałam.
Anonymous - 2014-02-18, 14:14
Filomeno, cytaty moim zdaniem dotyczą nieco innych spraw niż te z którymi konkretnie zmaga się choćby Krawędź Nadziei. Czuję pewien podtekst, który pobudza moją wyobraźnie do kontrargumentacji, nie przeciw tym cytatom, tylko przeciw temu co chcesz konkretnie Ty Filomeno przez nie nam wszystkim zasugerować. Przydałoby się choćby krótkie omówienie co miałaś na myśli wstawiajac te teksty a nie inne. Inaczej pływamy w morzu nieokreśloności. To nie służy ani prawdzie ani dobru.
Anonymous - 2014-02-18, 15:16
Orsz napisał/a: | Filomeno, cytaty moim zdaniem dotyczą nieco innych spraw niż te z którymi konkretnie zmaga się choćby Krawędź Nadziei. | Bo one chyba nie były tylko dla mnie ;)
Anonymous - 2014-02-18, 17:36
Krawędź nadziei, masz rację, to nie o Twoim problemie, ale o dyskusji, która się tu przetoczyła.
Orsz: napisałam pod rozwagę: Słowo Boże się rozważa, sprawdza, czy przypadkiem i mnie nie dotyczy, a nie kontrargumentuje.
Ja czytając o grzesznikach, od pewnego czasu w kryzysie zaczęłam się zastanawiać, na ile słowa gniewu i upomnienia Bożego są adresowane również do mnie, na ile jestem skłonna uwierzyć we wszechmoc i miłosierdzie Boga. Czy nie ograniczam jego wszechmocy własnymi wątpliwościami. Trzeba rozważać, medytować, zastanawiać się, co Bóg mi konkretnie przekazuje w Ewangelii, nie szukać usprawiedliwień dla swojej postawy.
Anonymous - 2014-02-18, 17:49
Filomena napisał/a: | Trzeba rozważać, medytować, zastanawiać się, co Bóg mi konkretnie przekazuje w Ewangelii |
W pełni się zgadzam. Jednak tumaczyć ewangelię warto czynic pod kontrolą by się nie zgubić niczym protestanci. Jak już sami tłumaczymy nie duśmy tego w sobie, dzielmy się własnymi przemyśleniami. Jeżeli błądzimy ktoś mógłby nam pomóc.
Twój wybór był dość szczególny i nie mogłem się oprzec myśli, że coś sugeruje. Dlatego pytam bo warto takie nieporozumienia wyjaśniać. Pismo Swięte się nie myli, ale interpretacja często, moja, Twoja. Prosze o grę w otwarte karty.
Anonymous - 2014-02-18, 18:22
Orsz, powiem tylko, że dla każdego jest czas, w którym może zrozumieć ile winy leży po jego stronie, i czy metody, które stosuje w życiu są budujące dla niego i dla innych.
Sztuką jest nie przeoczyć tego momentu w życiu, kiedy ma się szansę spojrzeć na siebie trzeźwym okiem - czyli z metapoziomu.
Nie co inni powinni, ale co ja robię, z jakich pobudek i jak jestem w związku z tym oceniany przez innych, a także, czy czyny, myśli i intencje osoby takiej, jaką ja jestem podobałyby mi się w świetle wyznawanych przeze mnie wartości.
A na poziomie głębszym (chociaż pamiętam, że o to sformułowanie też była dyskusja), czy mój system wartości realizowany w praktyce ma coś wspólnego z tym, do którego się odwołuję.
Myślę, że podane przeze mnie cytaty są dość jasne: pierwszeństwo przed prawem ma miłość bliźniego, pokora jest cnotą chrześcijańską, nie wolno wątpić w Miłosierdzie Boże ani w stosunku do siebie, ani w stosunku do bliźniego, należy być otwartym na Łaskę, poprzez ograniczanie zatwardziałości serca. Dość uniwersalne jak sądzę. Przy czym wcale nie oznacza naiwności, czy bycia mięczakiem. Nikt też nie powinien się stawiać w roli Boga, żeby orzekać, jak długo drugi człowiek ma pokutować za popełnione winy, zwłaszcza w relacjach małżeńskich. Jeżeli nie potrafi się wybaczyć, to lepiej żyć oddzielnie.
"Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam oddalać swe żony, ale od początku tak nie było" - to nie tylko przypomnienie o nierozerwalności małżeństwa, ale też wskazanie, że źródłem rozpadu małżeństw jest zatwardziałość serca.
"niech się pojedna ze swym mężem lub pozostanie samotna"... niech się pojedna - stanie się jednością, a nie niech zamieszkają razem, ale osobno, bo każdy w swoim kącie będzie pielęgnował urazę. To nie jest chrześcijańskie małżeństwo, tylko kohabitacja.
Symbolizm powtórnego przyjęcia żony przez Ozeasza
Oz 3
1 Pan rzekł do mnie:
«Pokochaj jeszcze raz kobietę,
która innego kocha, łamiąc wiarę małżeńską»
Tak miłuje Pan synów Izraela,
choć się do bogów obcych zwracają
i lubią placki z rodzynkami.
Pokochaj, a nie toleruj.
|
|
|