To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - jestem winna ale przeszlości już nie zmienię

Anonymous - 2014-05-14, 22:22

polecam zwłaszcza konferencję wtorkową:
http://www.langustanapalm...hodzil-z-bogiem

Strasznie trudne: kochać Boga = kochać tych trudnych, tych którzy nie kochają.....
bo kochać tych którzy nas darzą uczuciem to żadna sztuka.....
Niby proste, a przecież ciągle muszę sobie o tym przypominać.

Anonymous - 2014-08-17, 01:49

Witajcie po długiej przerwie.
Chcę napisać co się podczas tych kilku miesięcy działo, może komuś to pomoże. Zaczęłam pisać na forum chyba po to żeby w momencie najgłębszej rozpaczy dostać receptę na cudowne i natychmiastowe odrodzenie mojego małżeństwa, najlepiej jeszcze żeby nie bolało i nie wymagało zbyt wiele wysiłku ;-) Oczywiście wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wielu z Was bardzo mi pomogło, wszystkich, wybaczcie, nie wymienię, ale chcę bardzo podziękować za wskazówki i moc które płynęły z postów napisanych przez Krawędź/Moc Nadziei, Kenyę, Zenię, Monikę oraz przyjaciółkę mailową, kolejną wspaniałą kobietę, którą tu poznałam. I choć początkowo ból przesłaniał wszystko, uniemożliwiał normalne funkcjonowanie, ziarno zostało posiane. I nastąpił przełom, choć wcale go wtedy nie zauważyłam.
Od czego się zaczął? Od spostrzeżenia że moja modlitwa to tak naprawdę mieszanka próśb i kłótni z panem Bogiem, podyktowana przekonaniem że ja taka fantastyczna już jestem że natychmiast powinnam nagrodę dostać a ciągle nie dostaję. Od tysięcy pytań do pana Boga, czego jeszcze ode mnie chce, dlaczego moje cierpienie tak długo trwa i końca nie widać. Nadal nie umiem się chyba modlić, ale wtedy to już na pewno nie była modlitwa. Pomału zaczęłam zamieniać pytanie”dlaczego” na pytanie „po co”. I prosić o rozeznanie. Po jakimś czasie dostawałam odpowiedzi, nigdy natychmiast. I zrozumiałam wiele, w tym jedną ważną rzecz: tamten rok, który uważałam za cudowny, był jednym wielkim oszustwem, w którym obydwoje coś udawaliśmy żeby się nawzajem jeszcze bardziej nie poranić. Żyliśmy jak w bagienku, w stawie pełnym zatęchłej wody, a nie potrafiliśmy dopuścić do niego czystego, świeżego dopływu, nie wiedzieliśmy jak, żeby wszystkiego nie popsuć. Mój mąż doszedł w końcu do ściany, nie wiedział już dlaczego jest mu źle, skoro jest mu lepiej niż przez lata małżeństwa. Paradoks. Nie wiedział jak to ugryźć. Wydusiłam z niego to pierwsze zdanie, a potem już poszło. W złą stronę, a jednak z perspektywy czasu wiem, że zadusilibyśmy się w tym zatęchłym stawie, gdyby dalej tak trwało.
Kiedy miałam już tak dość siebie, że różne głupie myśli chodziły po głowie, ktoś mi tu podrzucił definicję niepoczytalności: wciąż robisz to samo a spodziewasz się zmian. Jej mądrość dotarła do mnie z opóźnieniem, ale zdążyła.
Zmiana zaczęła się też niezauważalnie.
Od myślenia częściej o innych niż o swoim dramacie. Na siłę, początkowo. Od otwarcia się na ludzi i świat. Od prób niesienia dobrej nowiny (wpływ o. Szustaka). Od prób wdrażania w życie modlitwy Matki Teresy (wrytej w pamięć po wielokrotnym codziennym jej wysłuchiwaniu). Od częstszych modlitw o innych i za innych niż za swoje małżeństwo. Od dostrzeżenia swoich wad i ułomności. Od prób ubierania twarzy w uśmiech (choć z wbitymi w dłonie paznokciami, do bólu, gdy łzy napływały do oczu). Od prób życia zgodnego z Bożym pojmowaniem człowieka i jego roli tu, na ziemi. Nie było łatwo. Wciąż bolało i bolało. Wciąż wydawało mi się że takie robienie „na siłę” nie ma znaczenia, że jestem złym człowiekiem, skoro to wszystko nie wypływa ze mnie naturalnie, tylko muszę się o to starać.
Potem doszło uczestnictwo w mszach o uzdrowienie, które z jednej strony uświadomiły mi jak słaba i marna jest moja wiara, a z drugiej wypełniły taką siłą i mocą, o jaką nigdy bym siebie samej nie podejrzewała. Zaczęłam doceniać to co we mnie Bóg zmienia. I wartość jaką te zmiany mają. Nie dla męża – dla świata, dla ludzi, wreszcie dla mnie samej.
W końcu – dwudniowe rekolekcje z o. Vadakkelem, do których początkowo podchodziłam nieufnie. I jeszcze – kiedy zrozumiałam jak i czym żyłam przez wiele lat, zaczęłam dziękować panu Bogu za wszystko co mnie w życiu spotkało, zamieniłam pytanie „dlaczego” na pytanie”po co” i zaczęłam cieszyć się z każdej chwili i każdego drobiazgu w moim życiu. Na początku to była raczej chęć cieszenia się, ale mówiłam: panie Boże, Ty przecież widzisz że ja się chcę cieszyć, ale nie umiem, pomóż mi się nauczyć, daj mi oczy, które dostrzegą piękno jakie stworzyłeś, naucz jak skierować emocje i uwagę na dobro które mnie spotyka, pomnażać je, nie zamykać się w skorupie bólu i cierpienia.
Mąż nadal był chłodny i oficjalny, chociaż dbało mnie i o rodzinę bardzo. Początkowo złościło mnie to, przyjmowałam jako takie upokarzające „zamiast”. A potem zaczęły się dziać w moim życiu rzeczy, które do dziś napawają mnie zdumieniem. Skupię się na tych małżeńskich. Przede wszystkim odpuściłam rozmowy z mężem na temat naszego małżeństwa (odbierał je jako atak i awanturę, nie jako chęć naprawy czegokolwiek). Zaczęłam dziękować mu za pomoc, ale nadal nie prosiłam o nią ani nie oczekiwałam. Uśmiechu, którego miałam dużo dla innych, nie skąpiłam i jemu. Początkowo udawałam radosną, podśpiewywałam na siłę, dbałam o siebie uparcie, choć większego sensu nie widziałam. Potem przerodziło się to w nawyk, weszło mi w krew i zaczęło sprawiać przyjemność ;-) Przestałam być wyczulona na to co mówi i robi mój mąż do tego stopnia, że ze zdziwieniem dostrzegłam to, co kiedyś wprawiłoby mnie w zachwyt - próbował mnie objąć i przytulić. A ja zamiast skakać do góry z radości, odruchowo się odsunęłam. Do tego stopnia przyjęłam, że to odsunięcie między nami ma jakiś sens. Mój mąż zaczął coraz częściej przychodzić do mnie do gabinetu, gdzie uciekałam w modlitwę i pracę. Zaglądał mi przez ramię gdy słuchałam kolejnej konferencji czy rekolekcji. Udało mi się namówić go na wysłuchanie „Wilków Dwóch”, przyznał potem że bardzo na niego wpłynęły, choć początkowo w ogóle nie dawał po sobie tego poznać.
Stopniowo Pan Bóg otwierał mi oczy na życie, na świat i na ludzi. Przestałam żyć od – do, przestałam czekać na życie, zaczęłam żyć. A raczej powinnam napisać że zaczęło mi się czasem udawać żyć chwilą, być tu i teraz, wyrzucić wszechobecne dotąd w moich myślach wczoraj i jutro, odrzucić iluzję. Coraz częściej się udaje. Ale powtarzam, wszystko na początku robiłam „na siłę” i „przez rozum”. Nic nie przychodzi samo. Dziś rozumiem co znaczy „bądźcie uważni”.
Kilka tygodni temu usłyszałam od męża że podjął decyzję, że jest już pewien swoich uczuć. Że chce budować małżeństwo ze mną, że nie wyobraża sobie życia beze mnie i dzieci. Że nie wie co się z nim działo, ale był pewien że musi coś zmienić, nie wiedział tylko co. Że przeprasza że to tak długo trwało. I wiecie co? Ciąg dalszy zupełnie nie przypomina tego po naszym poprzednim pojednaniu. Tak długo prosiłam pana Boga o to aby zabrał mi te emocje które mnie wyniszczają, że chyba poszło w druga stronę ;-) Nie było wielkich emocji ani namiętności (te drugie przyszły później ;-) . Był natomiast jakiś spokój pewności albo pewność spokoju ;-) Długo tego nie rozumiałam, bo przecież jakbym to nie była ja. Ale wcale mi tej dawnej nie brakuje. Dziś wiem, że budowa ma sens gdy zajmie tyle czasu ile jest to konieczne. Że musi trwać, żeby się nie zawaliło. Żeby było na skale, nie na piasku. I musi być spokojna, wysoka amplituda emocji tylko podmywa jej podwaliny. Po poprzednim pojednaniu oboje bardzo chcieliśmy wszystko przysypać, wskoczyć w stare koleiny, udawać że nic się nie zmieniło. A przecież to "nic się nie zmieniło" doprowadziło nas do masakry. Głupotą się wykazaliśmy maksymalną. Udawaliśmy więc, robiąc dobre miny do złej gry. Ale to musiało runąć.
Mąż twierdzi że jakiś czas temu dostrzegł zmiany we mnie i na pewno miały wpływ na jego decyzję, choć nie podjął jej tylko ze względu na nie. Sam też musiał przejść przez ten rok ważnych wydarzeń i niemałych zmian. Jak twierdzi, dostrzegł we mnie tamtą dziewczynę którą 25 lat temu pokochał. Jakbym zrzucała z siebie kolejne warstwy egotyzmu, chaosu, fałszywego ubarwienia, masek, które przez lata na siebie zakładałam. Jakże to się zgrało z moim hasłem (o którym nikomu nie mówiłam) jakie zaczęło mi przyświecać kilka m-cy temu: dość tego udawanego życia, czas wrócić do priorytetów.
Zaimponowała mu ta nowa-stara kobieta, pełna spokojnego przeświadczenia że wie co robi i wie że dobrze czyni. Pełna spokojnego optymizmu i doceniająca życie. Która więcej daje niż bierze. Więcej słucha niż mówi. Dziś powtarza że dobrze mu ze mną, że lubi ze mną rozmawiać, spacerować, być. Oczekuje potwierdzenia, że jest nam dobrze we dwoje. Jeszcze nie wie że znowu jest nas troje, że pana Boga z naszego małżeństwa już nigdy nie wypuszczę.
Jednym słowem, to co wszyscy tu piszecie: wyciszenie emocji, pewność, trwałość i wytrwałość w działaniu to podstawa. No i zero „jaizmu”. A raczej ciągła walka z „ja” fałszywym.
Zdaję sobie sprawę że jestem dopiero na początku zmian, zarówno tych osobistych, jak i tych małżeńskich. Wiem też jak długa i trudna droga przede mną, przed nami. Ale wybieram wąską ścieżkę. Szeroką drogą już szłam. Doprowadziła mnie na manowce.
Dlatego bardzo Was proszę o modlitwę, bo wiem już, że bez niej i bez Waszego wsparcia nie damy rady. Codziennie proszę Ducha Świętego o prowadzenie i odkąd czuję Jego obecność jest mi naprawdę lżej w każdej sytuacji.
A, jeszcze chcę dodać – okazało się że o. Vadakkel, co do którego miałam takie wątpliwości przed wyjazdem, szczególnie modli się za rodziny ;-) Jestem głęboko przekonana, że rekolekcje które prowadził, miały bardzo duży wpływ na to co dzieje się w moim życiu. A wieczór chwały i uwielbienia z Carol Razza i msze o uzdrowienie przyniosły mi głębokie i niesamowite przeżycia, które zaowocowały wieloma zmianami w moim życiu (nie tylko małżeńskim).
Mogłabym właściwie napisać tomy o tych minionych miesiącach, ale wątpię żeby ktokolwiek doczytał do tego momentu ;-)
Kończąc, jeszcze raz chcę podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali i niejednokrotnie ratowali. Jeśli mogę się odwdzięczyć i w czymkolwiek pomóc – jestem do dyspozycji. Modlę się za Was codziennie i o modlitwę się dopraszam;-)
Chwała Panu!

Anonymous - 2014-08-17, 07:00

Chwała Bogu , za Twoją przemianę i łaski jakie dostałaś od Boga
Anonymous - 2014-08-17, 09:53

aatka,jak to pieknie opisałaś ;-) to co się wydarzyło w Twoim/Waszym zyciu jest wspaniałym swiadectwem,że wszystko dzieje się po coś,twoja jak i innych historia potwierdza wszystko co jest zawarte w książce "moc uwielbienia"jesli nie czytałaś,to polecam gorąco.

Jeszcze pare dni temu sama zastanawiałam sie,czy takie postepowanie "na siłę",żeby pokazać,że jestem szcześliwa,że mogę sie usmiechać,nie jest pewnego rodzaju oszustwem,ale teraz też wiem,ze tak nie jest,ponieważ taka postawa w końcu zostaje w tobie i staje sie naturalna,przestaję sie zadręczać tym co będzie,żyje sie w pełnej ufości Bogu,że nad wszystkim co sie wydarza On czuwa-i to daje świadomość takiego cudownego z niczym nie opisanego spokoju,u mnie i pewnie wielu innych doswiadczonym przez właśnie kryzys. :)

Anonymous - 2014-08-17, 18:49

aatko, cieszę się razem z Tobą. Oby ten wspaniały stan zagościł u Was na stałe..

pozdrawiam serdecznie :-)

Anonymous - 2014-08-17, 19:04

Wspaniale.. Też bardzo bardzo się cieszę :-D

Bardzo mądry post. Będę do niego wracała, aatko, to co napisałaś uświadomiło mi kilka ważnych rzeczy, których chyba wcześniej nie widziałam.

Deo gratias!

Anonymous - 2014-08-19, 21:05

aatka, prześledzę dziś jeszcze raz cały Twój temat .. Może będę potrafiła czegoś od Ciebie nauczyć.. Chwała Panu za łaski, które otrzymałaś..
Anonymous - 2014-08-20, 12:09

aatka,
piękne to wszystko co napisałaś,
pewnie nie raz wrócę do tego wątku. :mrgreen:
widzę jak wiele mi jeszcze brakuje,
chociaż myślę ze jestem na dobrej drodze :-)

Masz moją modlitwę! :-D
Chwała Panu! :-D

Anonymous - 2014-08-23, 17:59

Dziękuję Wam bardzo dziewczyny za komentarze, a przede wszystkim za modlitwę.
Do poprzedniego wpisu chciałabym dodać kolejną zmianę jaka u nas zaszła - stopniowe wyciszenie i uspokojenie emocji u mojego męża, który choć na ogół spokojny i spolegliwy, kiedy wybucha to potrafi siać zniszczenia gwałtownością słów i krzykiem niczym tornado. Od kilkunastu tygodni obserwuję jak ćwiczy panowanie nad sobą w takich newralgicznych momentach, których przy współudziale dwóch nastolatków w domu nie brakuje ;-) , próbuje nie dopuścić do wybuchu i udaje mu się to ;-) Dlaczego o tym piszę? Bo teraz już wiem, że mój wypracowany spokój wpłynął na niego niesamowicie. A jeszcze rok temu moja nerwowość wywoływała reakcję łańcuchową i niekoniecznie miała pozytywny wpływ na stosunki między nami.
Dlatego podkreślam jeszcze raz, warto pracować nad sobą we wszystkich możliwych aspektach, nie warto natomiast tracić życia na to, co przez kilka miesięcy robiłam po mistrzowsku - zatapianie się w bólu i rozpaczy. Zamykały mi oczy na wszelkie możliwości, karmiły moje cierpienie i skutecznie odsuwały od ludzi. Rady takie jakich teraz sama udzielam, drażniły mnie wówczas niezmiernie, wydawały się nie do przyjęcia, smutek i żal nie do przeskoczenia. Okazało się jednak że można. Sama nadal jestem tym zdziwiona ;-)
Polecam ks bk Rysia "Pokój serca"- warto posłuchać: https://www.youtube.com/watch?v=O5eaK7n3gdI
Pozdrawiam wszystkich poszukujących cieplutko.

Anonymous - 2014-08-31, 00:26

Wiesz aatko, tak czytam z uwagą Twój post i tak sobie myslę, ze chyba powoli docieram do tej drogi, którą i Ty objęłas. Ale jestem na samym starcie. ;-)
Paradoksem jest to, że jak sobie przypomnę siebie jakiś czas temu, tą fanatyczkę ratowania małżeństwa, która męża zadręczała "kocham Cię, kochaj mnie i tul i kochaj się ze mną i wogóle to ty moim powietrzem jesteś, bec Ciebie się duszę i wogóle to rób co chcesz, tylko bądz", to aż mną trzęsie. Jaka ja byłam głupia.... A ile lat potrzebowałam, by do tego dojśc...jak mogłam kiedyś godzic się na seks po wyzwiskach, jak mogłam marzyc, by mnie tulił non stop i prosic się o to, jak mogłam ciągle z nim rozmawiac o małżeństwie, a on uciekał... Tak bardzo brakło mi dystansu. Jak szalona chciałam naprawiac tu, teraz, natychmiast... I Panie Boże, czemu on mnie nie kocha, czemu on nie jest dla mnie miły, czemu tak się kłócimy... A wystarczyło zając się soba, dac spokój mężowi, olac jego humory i robic to, co nalezy do mnie jak najlepiej.
Cięzko było, z moją potrzebą czułosci, odseparowac się emocjonalnie od męża. Ciężko było wychodzic z domu by z nim na siłe nie spędzac czasu i przestac się prosic o zainteresowanie. Cięzko było postawic jasne granice, wzbudzic szacunek do samej siebie i na siłę robic dobrą minę do złej gry olewając humory pana męża. Cięzko było odmówic seksu po wyzwiskach po raz pierwszy... Ale kurcze jak to warto było :!:
Jeszcze mam problemy by dawac i nie oczekiwac rewanżu. Ale uczę się kochac szczerze, ale mądrze. Doceniac małe rzeczy, cieszyc się samotnym spacerem, czy pójsciem z córką na rower, póki co jeszcze bez męża. Ale nie będę go na siłe prosic by był ojcem i mężem. Sam musi do tego dojśc. Nie mogę matkowac facetowi 33 lata. Są małe sukcesy, są spore potknięcia, ale... BYLE DO PRZODU I RAZEM.

Anonymous - 2014-09-03, 10:24

Monisiu, jak to dobrze ujęłaś:

Cytat:
Tak bardzo brakło mi dystansu. Jak szalona chciałam naprawiac tu, teraz, natychmiast...


Miałam dokładnie tak samo. To chyba wynika z tego iż człowiek prędzej czy później nabywa tą świadomość że czas biegnie tak szybko, szkoda życie marnować, trzeba zdążyć je przeżyć jakościowo, w wartościowy sposób.
Tylko że jeśli się w tym życiu (w moim przypadku) wcześniej nieźle nabałaganiło, to najpierw trzeba posprzątać. Po wierzchu można zdmuchnąć kurz bardzo szybko, ale gruntowne porządki wymagają czasu jeśli ich efekt ma trwać. I cały problem w tym, żeby nasi mężowie doszli do tych samych wniosków. Mojemu się chyba udało, Twój widocznie jeszcze potrzebuje czasu. Albo trzęsienia ziemi ;-)
W dodatku to trzęsienie ziemi musi być "uszyte" na miarę każdego z nich. Ty znasz swojego męża najlepiej, więc wierzę mocno że będziesz mu odpowiednie dawki zapodawać ;-)

Kilka dni temu usłyszałam słowa na które czekam ponad rok: "zamierzam pójść do spowiedzi i wyprostować moje sprawy z Panem Bogiem" ..... Cóż więcej chcieć? Czegoż więcej można oczekiwać? Przez 20 lat to było niedocenianą normą, codziennością, a w obecnej sytuacji myślę sobie: Panie Boże, zarzucasz mnie takimi darami, tyle dajesz szczęścia, że nie wiem jak to udźwignąć :-) Potrzebowałam aż takiego dramatu żeby dojść do priorytetów????? Widocznie tak. Ale nikomu tej ścieżki nie polecam :-)

Trzymaj się Monisiu, bo dzielna z Ciebie kobieta i dasz radę. Już dajesz.

W sobotę, na wieczorze chwały wszystkich Sycharków obejmę modlitwą i o takową też się dopraszam.

Anonymous - 2014-09-05, 20:02

Masz i moją modlitwę. ;-)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group