Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
Nadzieja umiera ostatnia...
Autor Wiadomość
majola
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 08:28   Nadzieja umiera ostatnia...

...prawdziwa miłość nigdy.

Czytam to forum od pewnego czasu i od tego samego czasu zastanawiałam się, czy się zalogować. Jak większość Was tutaj mam problem, ale nie mam z kim o nim porozmawiać. Dlatego chyba zdecydowałam się napisać.

Moja historia pewnie nie różni się niczym szczególnym od większości tutaj opisanych. Może jedynie niebywale krótkim stażem małżeńskim. Najlepiej zacznę od początku. Mój mąż był i jest moją wielką miłością, miłością mojego życia. Poznaliśmy się na studiach, choć uczucie wybuchło dopiero po 3 latach znajomości "z widzenia". Wybuchło z tak niespotykaną siłą... Byłam osobą dość religijną, chodziłam do kościoła co niedzielę, a nawet w tygodniu, chodziłam na nabożeństwa i modliłam się gorliwie, ponieważ byłam wtedy zakochana w kimś, w kim nie powinnam. Prosiłam Boga o pomoc. Modliłam się i otrzymałam coś czego się kompletnie nie spodziewałam. Właśnie to uczucie.
Ale zamiast dziękować Bogu tak jak powinnam, odsunęłam się i poszłam zupełnie inną drogą. Mój mąż jest osobą niewierzącą (tzn. tak się deklaruje, choć nie złożył aktu apostazji). Zatraciłam się w tym uczuciu. Zamieszkaliśmy razem, przestałam chodzić do kościoła, tzn. chodziłam tylko w święta, nie przystępowałam do sakramentów. Nie żeby mój wtedy narzeczony zabraniał bądź krytykował. Czułam wyrzuty sumienia, męczyło mnie to, on nawet sam mnie namawiał "idź jak chcesz", ale u mnie wygrywało lenistwo.

Po 3,5 latach związku i 3 wspólnego mieszkania na wynajętym, wreszcie wymarzony ślub. Wzięliśmy ślub kościelny, ponieważ mimo wszystko zależało mi na tym, a mąż nie miał nic przeciwko. Tyle, że nasz ślub to był "ślub z osobą ochrzczoną, ale deklarującą się jako niewierzący". To w kwestii formalności. Czyli, że dla mnie był to sakrament, dla niego przysięga złożona mi.
Fakt, że nasz związek był dość burzliwy już przed ślubem, nie układało się tak jak powinno, ale kochaliśmy się bezgranicznie i wierzyłam, że to na zawsze, że wszystko pokonamy. Gdyby było inaczej to nie przysięgałabym "...aż do śmierci".
Niecałe 4 tygodnie sielanki i ...zmarł nagle mój Tata. Byłam z nim bardzo związana, mąż zresztą też. Nie potrafiłam się pozbierać, coraz bardziej zamykałam się w sobie, odsuwałam od siebie męża i wszelkie próby pomocy. Przyznaję, zachowywałam się wobec niego okropnie. W ogóle nie chciałam rozmawiać, nie słuchałam tego co do mnie mówi, nie liczyłam się z jego potrzebami, problemami. Liczyłam się tylko ja i mój przeogromny ból. Do tego mieszkaliśmy od jakiegoś czasu z moją mamą, nie mieliśmy do tej pory szans na kredyt na własne mieszkanie.
Pół roku po śmierci Taty zaczęliśmy się zastanawiać nad kredytem, mąż był pytać w banku, oglądaliśmy mieszkania itp. Kryzys jednak nie minął i nagle BUM. Mój mąż nagle mówi "czy to ma nadal sens?". Ja i moja urażona duma wpadłyśmy w szał. Zaczęły się awantury z mojej strony, straszenie, grożenie rozwodem, "nie to nie, łaski bez" itp. W międzyczasie okazało się, że mąż znalazł sobie przyjaciółkę, która z nim rozmawiała, zwierzał jej się z naszych problemów itp. Wiedziałam, że ona chciałaby go dla siebie, że kombinuje, że w ten sposób zdobywa jego zaufanie i zbliża się do niego. Byłam zazdrosna do granic. Tłumaczyłam mężowi jej sposób działania, ale nie wierzył. A ja nie potrafiłam usiąść i spokojnie pogadać, potrafiłam tylko krzyczeć. Kiedy w końcu porozmawialiśmy i postanowiliśmy zacząć "od nowa", po kilku dniach mąż stwierdził, że mi nie wierzy, że naprawdę się zmienię, że udaję itp. Ostatecznie mąż wyprowadził się, złożył pozew o rozwód jeszcze przed naszą 1 rocznicą ślubu. I choć to ja krzyczałam o rozwodzie to po otrzymaniu pisma z sądu prosiłam i błagałam żeby go wycofał, przepraszałam itp. Ale był nieugięty. Uznał, że nie widzi szans na poprawę, w ogóle na dalsze wspólne życie. Na pierwszej rozprawie cała zapłakana nie zgodziłam się na rozwód. Powiedziałam, że kocham męża i chcę walczyć. Na drugiej rozprawie powtórzyłam to samo, ale powiedziałam też, że znam go i wiem, że do niczego go nie zmuszę. Za 1,5 miesiąca minie rok od rozwodu i momentu kiedy po raz ostatni widziałam swojego ukochanego męża :(

Mimo, że po wyjściu z sali sądowej sam się rozpłakał to nadal mimo moich próśb żebyśmy zaczęli jeszcze raz powiedział "to się nie uda, a ja drugi raz tego nie przeżyję". Kilka miesięcy później związał się z tamtą kobietą.

Wybaczcie, że tak przydługawo (jeśli ktoś w ogóle to wszystko przeczyta). Chciałam naświetlić dobrze swoją sytuację, a może też i się "wygadać". O tym co po rozwodzie i co jest teraz napiszę w następnym poście.

[ Dodano: 2013-08-18, 10:02 ]
Od momentu rozwodu, tak jak napisałam nie widziałam męża. Swoje rzeczy zabrał już wcześniej. Od czasu do czasu pisaliśmy smsy, tzn. głównie ja pisałam i prosiłam, błagałam o rozmowę i kolejną szansę, a on odpowiadał, że on nie ma na razie nic więcej do powiedzenia, a ja nic się nie zmieniłam, bo nadal próbuję go zmuszać. I tak co kilka miesięcy.

Moje życie duchowe i religijne praktycznie nie istniało. Nie modliłam się, czasem poszłam z przymusu na mszę w niedzielę. Wdałam się w głupią relację opartą jedynie na seksie. Ciągle bardzo tęskniłam za mężem, brakowało mi go i bolało mnie, że on jest z kim innym. Albo nawet nie tyle z kim innym, tylko z tą konkretną kobietą, która od początku do tego dążyła. Nadal miałam do niego mnóstwo żalu i złości. Byłam wściekła, rozżalona i rozgoryczona.

W końcu w kwietniu zaczęłam się modlić o uratowanie małżeństwa, o cud. Trzeciego dnia po tym jak zaczęłam mąż się odezwał, tzn. odpowiedział na mojego smsa z przed kilku dni, że żałuje że nie zrobiliśmy pewnej rzeczy, dzięki której inaczej by się potoczyło. Zgodził się na rozmowę. Byłam w euforii i myślałam "cud! stał się cud!". Nadal się modliłam, jednak mąż nie przyjeżdżał, odkładał tą rozmowę, wykręcał się. A moja modlitwa nie była taka jaka powinna. Nie prosiłam, ale żądałam. Po miesiącu przestałam się modlić. Ale od momentu kiedy mąż się zgodził na rozmowę, chodziła za mną myśl, że powinnam iść do spowiedzi. Tak jakby "najpierw idź do spowiedzi, później zobaczymy". Na co ja odpowiadałam "pójdę do tej spowiedzi, ale najpierw oddaj mi męża". W międzyczasie straciłam pracę (tam trwał mój "romans"). Coraz bardziej naciskałam na męża żeby w końcu przyjechał, bolał mnie żołądek, znów wpadłam w nerwicę, miałam wszystkiego dość. Nie potrafiłam nic innego robić, ciągle myślałam i płakałam, próbowałam zmuszać męża do tego żeby w końcu ze mną pogadał. Aż napisał, że nie mam się czego spodziewać po tej rozmowie, bo przecież wiem, że nic już między nami nie będzie...

W końcu pod koniec lipca poszłam do spowiedzi. Trafiłam na empatycznego księdza, który nie potępiał, ale rozumiał, tłumaczył, kazał "nie upadać na duchu i mieć nadzieję". Dał mi modlitwę za trudnego współmałżonka właśnie z adresem tej strony w dole kartki.

Zaczęłam się modlić. Zmówiłam w jednym czasie nowennę do św. Rity i do Miłosierdzia Bożego. Zaczęłam też Nowennę Pompejańską w intencji powrotu męża i odrodzenia małżeństwa. Dziś jest już 16 dzień. Mąż się nie odzywa, ja też nie. Modlę się i czekam. I choć nadal się boję, nadal nie potrafię chyba do końca zawierzyć, to z każdym dniem bardziej ufam i z coraz większym przekonaniem mówię "Ty wiesz czego ja chcę, ale skoro wiesz lepiej co jest dobre, zrób tak jak Ty uważasz". Zaczęłam dostrzegać znaki, tu wpadnie mi w oko jakiś fragment, tu w ucho jakieś słowa. Wczoraj np. otwarłam Nowy Testament na fragmencie o św. Pawle który kończył się słowami Boga do niego "bądź dobrej myśli. Tak jak świadczyłeś o mnie w jerozolimie, będziesz świadczył i w rzymie".

Od momentu odmawiania Nowenny Pompejańskiej zaczął się rozwiązywać inny poważny problem rodzinny, który do tej pory był odkładany na bok, bo wydawał się nie do rozwiązania. A tu nagle coś się ruszyło i choć wszystko spadło na moje barki i raz idzie z górki, raz pod górkę, a problem jest naprawdę ciężkiego kalibru i wymaga czasu doprowadzenie tego do końca, to jakoś wierzę, wiem, że sobie poradzę.

W kwestii mojego małżeństwa nie mam tej pewności niestety. Nadal się boję. Ze swojej strony chcę dotrzymać przysięgi danej mężowi. Kocham go ciągle tak samo mocno. Wybaczyłam mu, rozumiem go i nie mam żalu ani pretensji. Wiem, że gdyby nie ten rozwód to wielu rzeczy bym nie zrozumiała. Nie dotarło by do mnie jak okropnie go traktowałam, bo moja pycha nie pozwoliła mi tego dostrzec. I pewnie dzięki temu też wróciłam do Boga, do Kościoła i do sakramentów. Mimo wszystko ciężko żyć ze świadomością, że w wieku 27 lat mogę nie mieć już szans na własną rodzinę i do końca życia być samą. Ale nie wyobrażam sobie inaczej, niż tylko z mężem albo sama.

Wczoraj w oglądanym filmie była taka scena rozmowy kobiety z księdzem, która zapadła mi w pamięć. Kobieta dowiedziała się, że jej mąż prawdopodobnie zginął w czasie wojny (nota bene miała na imię Ola).
"ksiądz: Czy ktoś był świadkiem jego śmierci?
kobieta: Nie.
ksiądz: To masz wierzyć, że on żyje.
kobieta: Mam się łudzić?
ksiądz: Nie. Masz wierzyć."

Odebrałam to jakby było mówione do mnie, kiedy w częstych chwilach zwątpienia myślę sobie, że po co się łudzę, przecież to niemożliwe żeby on wrócił. Nie mam się łudzić, ale wierzyć. I tego postaram się trzymać.
 
     
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 09:44   

Witaj na forum, przeczytałam dokładnie to co napisałaś.
Bogu zależy bardzo na tym, żebyśmy do niego doszli , do nieba. Kryzys w jakim teraz jesteś, ta kłoda pod nogi jaka została Ci rzucona może być stopniem w Twoim rozwoju, ale to zależy od Ciebie jak ten kryzys wykorzystasz. Jak sama piszesz , więcej już widzisz, ale też porządkujesz swoje życie. To dobra droga warto nią iść razem z Bogiem, który wie czym jest miłość i chce uczyć jak kochać swoje dzieci. Dobrze tez nie być na tej drodze samej, zachęcam do nawiązania kontaktu z najbliższym Ogniskiem.
Polecam Ci też zaglądniecie do następujących działów na naszym forum

Do działu rekolekcji - http://www.rekolekcje.sychar.org/ a szczególnie polecam ostatnie rekolekcje poświęcone przysiędze małżeńskiej, o której obszernie mówi ks. Dziewiecki.

Link z nagraniem Mieczysława Guzewicza "Zdrada małżeńska i rozstanie": http://www.youtube.com/watch?v=aYAJIiY7xWk

Link z nagraniami ks. Piotra Pawlukiewicza - http://archive.org/details/xpiotr
 
     
Bety
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 10:26   

witaj, Bóg sie upomina o Ciebie :-)
modlitwa Pompejanska jest potężna, nie wiem, czy Twój mąż wróci, ale dostaniesz wiele innych łask, i bedziesz zdziwiona nie jeden raz

korzystaj z tego forum, rozwijaj sie, a odzyskasz radosc zycia
tutaj pisza ludzie, którzy doknali wyboru, i nie jest to wybór łatwy, ale wielu przeszło już jakąs drogę i moga Ci tu pomóc

ja myslę, że Bóg Cie prowadzi (np. straciłas prace, w której była jakas "znajomość"), dostrzasz znaki, Słowa- to bezcenne :-)
 
     
majola
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 10:27   

Dziękuję Ci Teresko za mądre słowa i powitanie.

Wiem, że ten kryzys to jakaś szansa dla mnie. Mimo wszystko nadal próbuję się buntować. Tak po ludzku jest mi ciężko. Jest mi smutno, bo rozpadła się w drobny mak moja pewność, że z tym człowiekiem się zestarzeję, że nic nas nie pokona. I boli mnie świadomość, że to ja w głównej mierze do tego doprowadziłam. I to, że mój mąż ma do mnie nadal żal, choć rozumiem go. Skrzywdziłam najbliższego mi człowieka i prawdopodobnie będę ponosić tego konsekwencje do końca życia.

Staram się z tym pogodzić, przyjąć to jako hmm... pokutę? Lekcję pokory. Mimo, że dużo zrozumiałam i wiem, że Bóg powinien być na pierwszym miejscu, to wciąż jeszcze za dużo myślę o sobie, o tym, że MI ciężko, że JA tęsknię itp. Ciągle tylko JA i JA.
Wiem, że to, że straciłam moją wymarzoną pracę było po to, żeby mnie wciągnąć z tamtej relacji, bo sama nie miałam dość siły żeby to zakończyć, choć źle się z tym czułam. Wiem, że wszystko to nie dzieje się bez celu. Może kiedyś dojdę to takiego momentu, że naprawdę całkowicie zawierzę i przestanę się szarpać, a wtedy dostanę "nagrodę".

Czasem kiedy tak się buntuję, wydaje mi się, że Bóg się nie złości, tylko patrzy na mnie z takim uśmieszkiem i myśli sobie "oj po co podskakujesz, skoro wiesz że mam rację i że zrobię po swojemu". I ja też się wtedy uśmiecham i mówię "no tak".

Dziękuję Ci za linki, na pewno wkrótce do nich zajrzę.

Co do Ogniska, to wiem, że najbliższe jest w Rydułtowach. Wiem też, że w ostatni piątek było spotkanie, ale nie miałam jeszcze dość odwagi ani siły, żeby pojechać. Może kiedyś... Jestem dość nieśmiałą i zamkniętą w sobie osobą i mam problem z otwieraniem się przed ludźmi. Dlatego może też forum najpierw.

Sama się zastanawiam czego oczekuję po tym, że napisałam. Pewnie że chciałabym żeby ktoś mnie zapewnił, że wszystko się ułoży, mąż wróci i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ale wiem, że nikt nie jest w stanie mi tego zapewnić. Chyba po prostu potrzebuję kilku dobrych rad, możliwości wygadania się, wyżalenia w chwilach słabości i wsparcia.

Dziękuję wszystkim, którzy choć przeczytali moją historię i proszę Was, żebyście czasem wspomnieli o mnie w modlitwie.

[ Dodano: 2013-08-18, 11:52 ]
Dziękuję Tobie też Bety. Wiem, że masz rację w tym, co piszesz.
Z tą moją modlitwą to jest tak, że kiedy znalazłam informacje o Nowennie Pompejańskiej "rzuciłam się" na nią jak na magiczne zaklęcie. Pomyślałam "o! to jest to czego mi trzeba, modlitwa nie do odparcia". Teraz widzę, ile wysiłku mnie to kosztuje. Nie potrafię się do końca skupić, często myśli się gdzieś rozbiegają, nadal zamartwiam się różnymi problemami.

Pewnie sporo czasu jeszcze upłynie zanim nabiorę pełnej pokory. Zanim przestanę pytać "ale dlaczego aż tak? dlaczego nie mogę mieć rodziny? dlaczego mój mąż, który tyle razy dziennie powtarzał, że mnie kocha i nie wyobraża sobie życia beze mnie nie może mi wybaczyć? Przecież to samo mi przysięgał co ja jemu." i wiele podobnych pytań.

Póki co zrozumiałam swoje błędy i staram się wyciągać wnioski. Jak mi to wyjdzie, nie mam pojęcia...
 
     
Bety
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 11:35   

Ola, przyjmijmy taką wersję- ktoś Tobie obieca, że mąż wróci, wiec Ty czekasz i czekasz , mąz wraca, ale w Tobie nie nastapila żadna zmiana, nadal tkwisz w tym samym punkcie

teraz Ci sie wydaje, ze sie zmieniłaś, ze nie popełisz tych samych błędów,
ale czy taka zmiana jest prawdziwa i trwała?
ilez to razy obiecujemy sobie ze wiecej czegos nie zrobimy (np. nie bede denerowoac sie za kierownicą, ale i tak czasem przuchodza takie chcile ze chce sie pogryźć kierownice ze złosci)

ładnie piszesz: Bóg patrzy z góry i usmiecha się i moze mówi- nie Ola, Twoje serce nie jest jeszcze gotowe, to jeszcze nie czas.....nie bądźmy jak małe rozkapryszone dziecko, które chce natychmiast

piszesz, że juz znasz swoje błędy, ze chcesz wyciągac wnioski....
ja miałam tak, że miomo iz znałam swoje błędy i wady, nie umiałam z nich wyjść, niby takie proste, ale było jak w magicznym kręgu- wciąz to samo, powtarzane....

u Ciebie te powtarzalnośc widać w naciskaniu męża na rozmowę- on sie broni, Ty naciskasz, on ucieka, Ty gonisz, i tak w kółko....
stań na chwilę z boku, uspokój emocje, przyjrzyj sie....

moze cos zobaczysz, co Cie zaskoczy? (choc twierdzisz, ze juz wiesz!)

ale to odkrywa sie w spokoju, ciszy, bez szarpania sie.....

nie żałuj czasu na to forum- to sie opłaca, ruszysz do przodu :-)

[ Dodano: 2013-08-18, 12:44 ]
wiesz co, wiekszość ludzi, którzy zaczynają pierwszy raz odmawiac Nowenne Pomejanska ma tak jak Ty- "magiczne zaklęcie"
a potem odkrywają cos zupełnie niesamowitego- sama to przezyjesz

to nie jest łatwa Modlitwa
ale gdy raz zaczniesz, bedziesz do niej wracac
i cuda przyjdą :-)

czy pamietasz już aby każdego dnia dziękować Bogu za to, co masz?????
"Ale zamiast dziękować Bogu tak jak powinnam, odsunęłam się i poszłam zupełnie inną drogą."
jesli to zaniedbałas- to zrób to teraz, dziekuj (nawet za ten czas wspolny z mężem! którego teraz nie ma) i za to co masz teraz

dziekowanie rodzi radość
 
     
majola
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 12:01   

Wiem, Bety, że masz rację w tym co piszesz. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko jeszcze wiem i rozumiem. Jestem świadoma tego, że być może jest za wcześnie. Że, tak jak piszesz, wydaje mi się, że się zmieniłam, a gdyby przyszło co do czego to pewnie okazałoby się coś zupełnie innego. Wiem, że powinnam pracować głównie nad sobą, tak naprawdę i szczerze. I że mój mąż miał rację, mówiąc, że się nie zmieniłam. Sporo pracy przede mną. Nie wiem w ogóle czy uda mi się zmienić to co złe, czy starczy sił, cierpliwości i samoświadomości.
Sama wiesz, że co innego wiedzieć, a co innego coś z tym robić ;)

Od momentu spowiedzi przestałam naciskać na męża. W ogóle nie mamy kontaktu.
Myślę też, że prawdopodobnie mój mąż ma w sobie jeszcze za dużo żalu i złości i że właśnie dlatego Ktoś tam na górze odwleka tą naszą rozmowę do momentu, aż będzie lepszy czas na to. Być może w ogóle do tej rozmowy nie dojdzie.

Jeden z moich ulubionych wierszy:

"Kiedy się modlisz --- musisz zaczekać
wszystko ma czas swój
wiedzą prorocy
trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać
niewysłuchane w przyszłości dojrzewa
to niespełnione dopiero się staje
Pan wie już wszystko nawet pośród nocy
dokąd się mrówki nadgorliwe śpieszą
miłość uwierzy przyjaźń zrozumie
nie módl się skoro czekać nie umiesz"

Jan Twardowski


Co do dziękowania Bogu, to dziękuję codziennie i w modlitwie o odrodzenie małżeństwa "Dziękuję Ci, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem a nasz związek umocniłeś Twoim świętym sakramentem" i też później w mojej "rozmowie" z Bogiem, własnymi słowami za to wszystko co dla mnie robi, że mi pomaga i stawia na mojej drodze ludzi, którzy mogą mi pomóc. Aż tak niewdzięczna nie jestem ;-)
 
     
joanna83
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 12:30   

Droga Olu, bardzo poruszyła mnie Twoja historia i czytając ją odniosłam wrażenie jakbym częściowo czytała o swoich uczuciach, działaniach i pragnieniach.

Jestem na forum od kwietnia, a mój wątek można przeczytać pod tematem "Pomóżcie!" troszkę pisałam też o nim w wątku pt. "Co czuje zdradzający mąż" oraz "a jednak rozwód".

Jestem właśnie w trakcie rozwodu. Mąż ma kochankę i od ponad roku prowadził podwójne życie. Mam 30 lat, nie mam dzieci ale pragnienie w sercu założenia rodziny jest wielkie. Założenia rodziny jednak tylko i wyłącznie z mężem, z tym samym, który się pogubił. Dla znajomych to naiwność, głupie gadanie, marnowanie życia. W ocenie rodziny męża to choroba psychiczna, którą trzeba leczyć, bo mamy XXI wiek i wszyscy się rozwodzą. Taki właśnie czas mamy teraz bez wartości, aż strach pomyśleć na jakim etapie będzie świat za kilka lat, kiedy my zdążymy się już zestarzeć.

Chce Ci napisać, że jesteś w tej całej trudnej sytuacji wygrana, bo po pierwsze masz czyste sumienie- nie zgodziłaś się na rozwód, walczysz do końca, zdałaś sobie sprawę ze swoich wad, przeanalizowałaś je i masz zamiar nad nimi pracować, odbudowałaś relacje z Bogiem, którego miłość jest stała i niezmienna i tak różna od tej miłości, którą może oferować nam drugi człowiek. Odnalazłaś drogę, teraz tylko trzeba się tej drogi trzymać, zawierzyć Bogu i doskonalić się, wzrastać duchowo i intelektualnie. Dać spokój mężowi i czas na przemyślenia, na to aby Bóg zadziałał aby ten miał szansę zawrócić ze złej drogi. Twój mąż jest w złej sytuacji, daleko od Boga, daleko od wartości, od wyrzutów sumienia. Myślę, że takiemu człowiekowi, który w nic nie wierzy żyje się bardzo ciężko, bo nie znajduje w niczym oparcia, jego życie ogranicza się tylko do konsumowania, ciężko jest żyć z perspektywą, że po drugiej stronie nic nie ma ale i w to, że nic na tej ziemi nie ma sensu, do niczego nie prowadzi.

Ja też mam chwile gorsze i lepsze. Czasem nawet nie mogę w nocy spać, rano odczuwam silny lęk przed pójściem do pracy, zrobieniem czegokolwiek. Czasem czuję, że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Czasem zastanawiam się, co robi mój mąż, zadręczam się myślami o tym, co czuje i to wszystko wskazuje mi na to, że jestem nawet nie w połowie drogi do zmiany, a na samym jej początku. Patrzę i myślę, że jeszcze sporo mam do zrobienia, że jestem poraniona i smutna i gdyby ewentualnie mój mąż wróciłby teraz do mnie, to jedyne co mogłabym mu zagwarantować, to moje wyrzuty, smutek, ciągłe rozdrapywanie ran, a to nie miałoby nic wspólnego z odbudową małżeństwa, a raczej prowadziłoby do jego ponownego rozpadu. Miałam taki czas nawet w małżeństwie, że gdy pojawiał się problem, to brałam winę na siebie, zawsze tak robiłam i prosiłam męża żeby dał mi jeszcze jedną szansę.... teraz, gdy mąż mnie zostawił i odszedł, pisałam do niego smsy, dzwoniłam, pisałam listy prosiłam aby się opamiętał, aby wrócił, porozmawiał, zapraszałam go na swoje imieniny, mówiłam, że miałam wady potworne i że się zmienię. On brał to jako usprawiedliwienie swoich czynów i odrzucał moje propozycje, a ja się złościłam wtedy straszliwie. Był wtedy panem sytuacji. Gdy dowiedziałam się o zdradzie stwierdziłam, że nie będę się do niego już więcej odzywać, że nie napisze ani nie zadzwonię, nie złożę życzeń na urodziny, które ma w sierpniu, ani w święta. Zrobię coś czego nigdy przez 7 lat naszej znajomości nie zrobiłam.... nie odezwę się. Im dłużej się nie odzywam, tym większy spokój mnie ogarnia i poczucie, że tak to jest właściwa droga. Nie wiem, czy mąż do mnie wróci, nie wiem jaki plan ma dla nas Bóg ale wiem jedno. Na cudzym nieszczęściu nigdy nie zbudujemy szczęścia. Zło rodzi zło, dobro rodzi dobro, a ze zła nigdy nie powstało dobro. Z początku zło jest atrakcyjne, dobrze się reklamuje dlatego ludziom łatwiej je wybrać.... potem jednak okazuje się, że to tylko początek drogi do zatracenia. Pytanie tylko, czy tym którzy się pogubili starczy czasu aby z niej zawrócić! Nic nie idzie na marne. Nawet nasza modlitwa, którą odmawiamy za naszego współmałżonka tez kiedyś przyniesie owoce, po tej drugiej stronie, wtedy gdy Bóg będzie go rozliczał. Pod tym względem przecież tez jesteśmy wygrani, bo nie dość że sami się w porę nawróciliśmy, to jeszcze dajemy szansę bliskiej nam osobie na życie wieczne. Kiedyś usłyszałam jak ksiądz na kazaniu wspomniał pewną historię. Otóż, grzesznik ku swojemu zdziwieniu dostał się do nieba i święty Piotr miał mu wskazać dom w którym w niebie przyjdzie mu zamieszkać. Idąc po drodze mijali piękne pałace, zamki aż dotarli do brzydkiej lepianki. Święty Piotr powiedział do grzesznika: "To jest Twój dom, tu zamieszkasz". Ten się spojrzał i ze zdziwieniem zapytał czemu dostał taki brzydki, taki lichy, czemu to nie pałac. Święty Piotr mu na to odpowiedział, że wybudowano mu w niebie dom z takich materiałów, jakie on dostarczył im z ziemi. Budujmy więc sobie Kochani w niebie pałace będąc tu na ziemi!
 
     
majola
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 14:09   

Witaj Joasiu,
Przeczytałam Twoją historię i rzeczywiście, podobna. Podobne nasze reakcje przede wszystkim.

Mój mąż też powiedział mi, że już mnie nie kocha, że nie pasujemy do siebie, że pod koniec już udawał. Nie mogłam w to uwierzyć, bo mimo wszystkiego co się działo, byliśmy taką parą, którą wszyscy odbierali jako tzw. idealną.
Podobnie jak Ty, też nie miałam dobrych relacji z jego rodziną, tj. mamą i siostrą. Jego ojciec wyjechał za granicę kiedy mąż miał kilkanaście lat, tam ma drugą kobietę, o której wszyscy wiedzą, no ale oficjalnie rozwodu nie ma, bo po co, bo to problem, bo alimenty itp. Ot takie prostsze życie - tu oficjalna rodzinka, a tam proste i wygodne życie. I niestety mój mąż mam wrażenie powielił schemat, też wybrał prostsze rozwiązanie. Tyle, że on uważa że był bardziej uczciwy, bo się rozwiódł...

I wiesz co, też boli mnie niezrozumienie otoczenia. Mimo, że wszystkie moje koleżanki mają śluby kościelne to pierwszą reakcją na wiadomość o rozwodzie, po szoku oczywiście i smutku, było pytanie "ale nie masz urazu do wszystkich facetów? nie jest tak że nie chcesz mieć już z żadnym nic wspólnego?". Nawet zdarza się, że próbują mnie swatać. Podobnie moja mama podchodzi do sprawy, wszyscy zresztą. Ciągle słyszę "przecież nie będziesz sama do końca życia". Tak jak napisałaś, jakby w dzisiejszych czasach rozwód był standardem, jakby sakrament i przysięga "aż do śmierci" nic nie znaczyły.

Też mam lepsze i gorsze dni i też myślę, co robi mój mąż. Boję się. Boję się bardzo.

Co do jego wiary, to nie wiem czy jest jakaś szansa żeby się nawrócił. Pewnie zawsze jest, choć Bóg się na siłę nie wpycha jeśli ktoś go nie chce. Ja się modlę za niego, powierzam go Bogu i Jego opiece i proszę o przemianę jego serca.

I tak sobie myślę, że mój mąż moich słów, kiedy mu pisałam, że dla mnie to była decyzja na całe życie, nie brał na poważnie. Takie tam babskie gadanie. I chyba nie zdaje sobie sprawy, że pozbawia mnie możliwości posiadania rodziny, którą sam tak bardzo chciał mieć. Chciałabym żeby o tym wiedział. Ale nie napiszę mu tego. Poczekam, aż sam będzie chciał rozmawiać.

Po moich postach nawet widać, że jeszcze się miotam. Za dużo ciągle myślę o mężu, za bardzo chcę się starać, a za mało robię dla siebie i dla Boga.
 
     
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 14:11   

majola napisał/a:
Boję się. Boję się bardzo.

Czego sie boisz?
 
     
majola
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 14:18   

Boję się tego co będzie. Boję się tego, że będę do końca życia sama. Boję się, że dowiem się pewnego dnia, że mąż ma nową rodzinę i będzie bolało znów tak samo mocno jak na początku kryzysu. Boję się kolejnej utraty nadziei. Tak po ludzku boję się swoich emocji i tego, że nie będę umiała nigdy nad nimi zapanować.
To znaczy, że nie potrafię do końca zawierzyć Bogu. Wiem o tym. Ciągle za mało we mnie wiary.
 
     
Jędrek
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 14:51   

majola napisał/a:
Boję się tego co będzie. Boję się tego, że będę do końca życia sama. Boję się, że dowiem się pewnego dnia, że mąż ma nową rodzinę i będzie bolało znów tak samo mocno jak na początku kryzysu. Boję się kolejnej utraty nadziei. Tak po ludzku boję się swoich emocji i tego, że nie będę umiała nigdy nad nimi zapanować.
To znaczy, że nie potrafię do końca zawierzyć Bogu. Wiem o tym. Ciągle za mało we mnie wiary.

Witaj
Staram się nie myśleć co będzie.... bo jak zwykle zacznę wymyślać te moje różne katastroficzne scenariusze.... i dojdę do wniosku, że nie warto.... nic nie warto.
A już wiem, że warto:
1. pracować nad sobą i zmieniać siebie przy pomocy programu 12 kroków;
2. Spotykać z ludźmi o podobnych problemach i dzielić doświadczeniem... i korzystać z doświadczenia innych;
3. dążyć do spokoju wewnętrznego i stabilności emocjonalnej;
no i powierzać się Bogu.... też tego nie umiem....ciągle wątpię i się zniechęcam. Ale sytuacje wychodzą coraz bardziej zachęcające:) A ja oczywiście wątpię, czy to wynik modlitw.... Bo ja małej wiary jestem... w Roku Wiary ;)
"Wszystko co mnie w życiu spotyka jest dla mnie dobre... aczkolwiek nie zawsze przyjemne"
 
     
joanna83
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 14:53   

Olu, każdy obawia się samotności, ja również. Ja też mam czasem takie myśli, że chyba nie przeżyję tego, gdy dowiem się, ze mój mąż ułożył sobie życie, a ja będę wciąż sama- takie myśli czasem przychodzą mimo woli. Jednak mam takie przekonanie, że człowiek, który żyje z Bogiem, zgodnie z jego przykazaniami, rozwija się, pracuje nad sobą nie może w życiu być nieszczęśliwy i samotny. Odpowiedź mi na jedno pytanie: dlaczego to Twój mąż ma być szczęśliwy, a nie Ty? Dlaczego ma być szczęśliwy człowiek który żyje w grzechu, a nieszczęśliwy ten który żyje z Bogiem? Czy Bóg nie jest miłosierny? Myślę, że takie niby szczęście męża, który układa sobie życie na nowo, to pseudo szczęście, takie na chwilę i bardzo chwiejne, bo jak ma zbudować wartościowy związek osoba, która się pogubiła i żyje chwilą bez wartości? Gdy tak patrzę na swoje życie, to widzę, że sporo mnie złego spotkało, wiele upadków przeżyłam i często wydawało mi się, że to już koniec, że osiągnęłam dno i że już nic dobrego mnie nie spotka. Z czasem zdawałam sobie jednak sprawę, że to wszystko było jakby ułożonym planem, scenariuszem, który miał mnie do czegoś doprowadzić i w rezultacie zawsze i to zawsze na samym końcu byłam szczęśliwa, osiągałam stan szczęścia. Myślę, że tak będzie i teraz... chociaż ciężko mi uwierzyć w to, że tak będzie bo na chwile obecną tego nie widzę ale szczęście gdzieś tam czeka na mnie. Z mężem, czy bez niego z pewnością będę szczęśliwa. Powiem Ci, że teraz nawet patrząc na moje życie małżeńskie i na to teraz, obecne, muszę stwierdzić paradoksalnie, że jestem szczęśliwsza teraz niż wtedy gdy byłam z mężem. Nie wiem jak to wytłumaczyć! Nie chodzi o to że się wyswobodziłam, a raczej przejrzałam na oczy!

Wiesz, denerwuje mnie wśród ludzi przekonanie, że są religijni, że są dobrzy, że postępują zgodnie z zasadami. Miałam znajomych, którzy biegali do kościoła, mąż jednej koleżanki był ministrantem, nawet książek o inkwizycji jej zakazywał czytać. Chodzili z różańcem na palcu, mówili o Bogu, a teraz gdy ja mam problem to moi przyjaciele odwracają się ode mnie, bo byli wychowywani z mężem od maleńkości i mówią, że trzymają jego stronę i mówią mi, że po rozwodzie sobie życie ułożę i to będzie piękne życie i będę silniejsza..... co za bzdury.... taka jest właśnie nasza wiara..... na pokaz..... od święta!

Olu, napisz mi proszę ile czasu trwała Twoja sprawa rozwodowa i czy wnosiłaś o orzeczenie separacji i na jakich podstawach sąd oparł wyrok, co stwierdził? Wykazywałaś w procesie, że mąż kogoś ma?
 
     
tereska
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 15:00   

A może wciąż pokładasz nadzieję ,w tym, że to bycie z mężem zapewni ci szczęście ? Tak mocno przywarłaś do tej wersji Twojego życia, że trudno Ci zobaczyć , że jak będzie inaczej to możesz być jeszcze szczęśliwsza? Wejdź na drogę osobistego rozwoju i bliskiego kontaktu z Bogiem, a zobaczysz w inny sposób swoje życie i perspektywy swojego szczęścia, a wtedy może znajdzie się przestrzeń dla Twojego męża, bo drugi człowiek, nie jest w stanie zapełnić naszych pragnień, bo sam ma braki.
 
     
joanna83
[Usunięty]

Wysłany: 2013-08-18, 17:31   

tereska- to co napisałaś w pełni oddaje mój stan i wielu osób, które dręczy pustka po odejściu bliskiej osoby. Ważne żeby nie uzależniać szczęścia od powrotu małżonka.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group












Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym
i naturą człowieka..." – więcej na stronie >>>






To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...











"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!








Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"


Slowo.pl - Małżeństwo o jakim marzymy. Jednym z elementów budowania silnej relacji małżeńskiej jest atrakcyjność współmałżonków dla siebie nawzajem. Może nie brzmi to zbyt duchowo, ale jest to biblijna zasada. Osobą, dla której mam być atrakcyjną kobietą, jest przede wszystkim mój mąż. W wielu związkach dbałość o wzajemną atrakcyjność stopniowo zanika wraz ze stażem małżeńskim, a często zaraz po ślubie. Dbamy o siebie w okresie narzeczeństwa, żeby zdobyć wybraną osobę, lecz gdy małżeństwo staje się faktem, przestajemy zwracać uwagę na swój wygląd. Na przykład żona dba o siebie tylko wtedy, kiedy wychodzi do pracy lub na spotkanie ze znajomymi. Natomiast w domu wita powracającego męża w poplamionym fartuchu, komunikując mu w ten sposób: "Jesteś dla mnie mniej ważny niż mój szef i koledzy w pracy. Dla ciebie nie muszę się już starać". Tego typu postawy szybko zauważają małe dzieci. Pamiętam, jak pewnego dnia ubrałam się w domu bardziej elegancko niż zwykle, a moje dzieci natychmiast zapytały: "Mamusiu, czy będą u nas dzisiaj goście?". Taką sytuację można wykorzystać, by powiedzieć im: "Dbam o siebie dla was, bo to wy jesteście dla mnie najważniejszymi osobami, dla których chcę być atrakcyjną osobą". Nie oznacza to wcale potrzeby kupowania najdroższych ubrań czy kosmetyków. Dbałość o wygląd jest sposobem wyrażenia współmałżonkowi, jak ważną jest dla nas osobą: "To Bóg mi ciebie darował. Poprzez troskę o higienę i wygląd chcę ci wyrazić, jak bardzo mocno cię kocham". Ta zasada dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn.



"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23)
"Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)


Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)


Modlitwa o odrodzenie małżeństwa

Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:

- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.

Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..

Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!


Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego

Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:

1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.


Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi

Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.

św. Ludwik de Montfort

Pełnia modlitwy



We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 1We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 2Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr PawlukiewiczKapitanie, dokąd płyniecie? - ks. Piotr PawlukiewiczJakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? - ks. Piotr PawlukiewiczOdpowiedzialność za miłość - dr Wanda Półtawska - psychiatra Bitwa toczy się o nasze serca - ks. Piotr PawlukiewiczKto się Mnie dotknął? - ks. Piotr Pawlukiewicz Miłość jest trudna - ks. Piotr Pawlukiewicz
Przebaczenie i cierpienie w małżeństwie - dr M. Guzewicz, teolog-biblistaZ każdej trudnej sytuacji jest dobre wyjście - ks. Piotr PawlukiewiczMłodzież - ks. Piotr PawlukiewiczSex, poezja czy rzemiosloWalentynki - ks. Piotr Pawlukiewicz Mężczyźni - ks. Piotr PawlukiewiczFałszywe miłosierdzie - ks. Piotr PawlukiewiczSakrament małżeństwa a dobro dziecka - ks. Piotr Pawlukiewicz
Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Przeciąć pępowinę, aby żyć w prawdzie i zgodnie z wolą Bożą | Tylko dla Panów | Mężczyźni i kobiety różnią się | Tylko dla Pań
Mąż marnotrawny | Miłość i odpowiedzialność | Miłość potrzebuje stanowczości | Umierać dla miłości
Trudne małżeństwo | Czy wolno katolikowi zgodzić się na rozwód?
Korespondencja Agnieszki z prof. o. Jackiem Salijem
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą
zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód.
KAI
Ks. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.
Godność i moc sakramentu małżeństwa chrześcijańskiego | Ks. biskup Zbigniew Kiernikowski "Nawet gdy drugiemu nie zależy"

Bitwa toczy się o nasze serce - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kiedy rodzi się dziecko, mąż idzie na bok - ks. Piotr Pawlukiewicz


Do kobiety trzeba iść już z siłą ducha nie po to, by tę siłę zyskać - ks. Piotr Pawlukiewicz


Czy kochasz swojego męża tak, aby dać z siebie wszystko i go uratować? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Jakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? Czy takie jak Bartymeusza? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Miłość jest trudna: Kryzys nigdy nie jest końcem - "Katechizm Poręczny" ks. Piotra Pawlukiewicza


Ze względu na "dobro dziecka" małżonkowie sakramentalni mają żyć osobno? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Cierpienie i przebaczenie w małżeństwie - konferencja dr Mieczysława Guzewicza, teologa-biblisty


Co to znaczy "moja była żona"? - dr Wanda Półtawska - psychiatra, członek Papieskiej Rady ds. Rodziny


"We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane" (Hbr 13,4a) - dr M. Guzewicz


Nic nie usprawiedliwia rozwodu, gdyż od 1999 r. obowiązuje w Polsce ustawa o separacji :: Każdy rozwód jest wyjątkowy



Żyć mocniej




Książki warte Twojego czasu ---> książki gratis w zakładce *biuletyn*
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 8