Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2013-11-23, 19:09 jestem winna ale przeszlości już nie zmienię
Wracam na forum po dwóch latach.
Tym razem nasz kryzys nadszedł równie niespodziewanie jak poprzednio. Boli dużo bardziej niż poprzednio. Wyniszcza mnie dzień po dniu, noc po nocy.
A byłam taka szczęśliwa.....
W skrócie: ja i tylko ja jestem wszystkiemu winna. Mój mąż był bardzo dobrym człowiekiem i kochał mnie szalenie. Dawał z siebie tyle, że w naszym małżeństwie niewiele miejsca zostawało dla mojego dawania. Więc było mi dobrze. On - dobry, pracowity, przystojny, choleryk i uparciuch ale wszystkie dziewczyny zazdrościły. Ja - inteligentna, empatyczna, lubiana, lecz emocjonalnie popaprana. On - zero przyjaciół, jedyne hobby - dom i samochód. Ja - różne zainteresowania, dzieci na pierwszym miejscu, dom - zepchnąć nudną robotę i tyle. Bardzo bałam się że kiedyś mnie opuści. Dlatego mimo gorących nocy w dzień nie pokazywałam jak bardzo kocham. Kiedy nadeszła depresja (efekt niedomagania organizmu jak stwierdził lekarz, nie o podłożu psychicznym) dodatkowo wzmożona wcześniejszym przekwitaniem - taki koktajl emocjonalny - wszystko mnie dołowało i drażniło. Zaczęłam unikać wspólnych nocy.
Mój mąż doszedł do dwóch wniosków: po pierwsze kogoś pewnie mam, po drugie on tak się starał, traktował jak księżniczkę 19 lat, a ja go odrzuciłam.
I znalazł sobie pocieszycielkę. Tak trochę na siłę, żeby mieć pretekst do odejścia. Bo, jak twierdził, bez tego by nie znalazł siły by odejść.
Kiedy mi o tym zakomunikował, wiadomo, rozpacz, ból, prosiłam, błagałam, bez echa. Na chwilę nawet wyrzuciłam z domu. Powrót po 4 tygodniach, zgodził się tylko "dla dzieci". Dążyłam do naszego pogodzenia nadal, ponieważ zrozumiałam swoje błędy choć wcześniej nie byłam ich świadoma - byłam pewna że jest ze mną szczęśliwy, że przejdę przez piekło menopauzy i wszystko się ułoży.
Po 3 miesiącach zerwał tamtą znajomość (matka 2 dzieci) również pod wpływem nalegań męża tamtej.
Wrócił do mnie.
Jakże byłam szczęśliwa!!!!! Choć od razu powiedział że takiej miłości jak miałam to już nie będę miała. Dla mnie najpiękniejsze były słowa: "nie potrafiłem przestać Cię kochać"! Postanowiłam już nigdy nie dopuścić do tego by czuł się niekochany.
Było cudownie przez rok. Potem zaczął się powolutku oddalać. Zaczęłam się bać. Potwornie. Dopytywać. Drążyć. Twierdził ze nic się nie dzieje, ale już nie przytulał tak często, nie patrzył z miłością. Kiedy w końcu rzucił że "nie wie co czuje", czułam się jakbym po raz drugi umierała. Od tej pory już było tylko gorzej, aż w końcu powiedział że wydaje mu się że już mnie nie kocha.
Ze nie potrafi zapomnieć.
Że budował, starał się i walczył 20 lat i przegrał.
Że jest już innym człowiekiem. Dodam, ze był bardzo dobrym katolikiem, lepszym niż ja. Teraz lekceważy wszystkie próby rozmów o Bogu i sakramencie małżeństwa.
Twierdzi że jest mu tak dobrze i że na razie możemy tak żyć.
Tak, to znaczy jak kolega z koleżanką?????
Strasznie mi brak jego czułego dotyku. Przytulenia. Miłości w oczach. Uśmiechu i zachwytu na mój widok. A jeszcze kilka miesięcy temu miałam to wszystko.....
Teraz mam buziaka na "do widzenia" i "dzień dobry", jednego SMSa dziennie zaczynającego się od "cześć kochanie". Poza tym chłód i obcość. Każda rozmowa na ten temat kończy się kłótnią. Na rekolekcje nie pojedzie, rozmowy na ten temat z nikim nie potrzebuje. Tekst "teraz taka święta jesteś?" boli jak rana.
Temat tamtej (czy innej) pani nie istnieje, to wiem na pewno. Ale na jak długo?
Ja wiem że to wszystko moja wina.
Próbowałam przyjmować to w kategorii pokuty. Ani odrobinę mniej nie boli.
Modlę się. Przeczytałam i wysłuchałam już chyba wszystkiego na Sycharze. Czasem pomaga ale na krótko. Nie mogę spać, jeść, pracować. Myślę o tym bez przerwy. Dlaczego? Po co? Boli.
Schudłam 5 kilo. Zestarzałam się.
W międzyczasie najbliższa przyjaciółka rozchorowała się. Nowotwór.
Kolejny ból.
Modlitwa pomaga o tyle że jeszcze żyję.
Powtarzam, wiem że to wszystko moja wina, ale przeszłości już nie zmienię, robiłam dużo żeby teraźniejszość była lepsza.
Nie potrafi zapomnieć.
Ja nie potrafię z tym żyć.
Pomóżcie.
Wspomnijcie w modlitwie, bo tylko Jezus może mi pomóc. Choć modląc się, mam wrażenie że jeśli chciałby pomóc mojemu mężowi to rzeczywiście uwolniłby go ode mnie.
Więc już sama nie wiem.
Pomóżcie.
MonikaMaria3 [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-23, 21:15
aatka napisał/a:
Teraz mam buziaka na "do widzenia" i "dzień dobry", jednego SMSa dziennie zaczynającego się od "cześć kochanie". Poza tym chłód i obcość. Każda rozmowa na ten temat kończy się kłótnią. Na rekolekcje nie pojedzie, rozmowy na ten temat z nikim nie potrzebuje. Tekst "teraz taka święta jesteś?" boli jak rana.
Twoja historia jest bardzo, bardzo przykra. Mam nadzieję, że mężowi to minie.
Wiesz, ja nie dostałam buziaka od męża od prawie roku. Boli? Boli, nawet nie wiesz jak bardzo. Ostatni sms ze słowem kochanie był kilka miesięcy temu. W lato. Boli... Bardzo boli. A obcosc i chłód... mam to codziennie. Co z tego, że przytuli raz na dzień, jak mu się przypomni, jak wiesz, że on już cię nie kocha. Te wyzwiska i przekleństwa....
Spróbuj postarac się bardziej. Teraz Ty się staraj...Ale prawdę mówiąc ja nie wiem, czy dobrze radzę, bo nie jestem szczęśliwa.
aatka [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-23, 21:47
Dziękuję że mnie wysłuchałaś/przeczytałaś.
Bardzo się boję że te SMSy to tylko takie "zatkanie buzi", udawanie że można tak żyć..... Że jest w miarę normalnie..... Nie czuję w tym spontaniczności, no może czasem.
Starałam się przez cały okres po powrocie męża, mówił że jest mu dobrze.... Nagle przestało być. Powiedział że to było nieprawdziwe.... Podczas gdy ja otworzyłam się chyba pierwszy raz w życiu, pokazałam uczucia, dobroć, miłość - uznałam że już nic gorszego w tym temacie nie może mnie spotkać więc mogę wyjść ze skorupy. Bardziej pomylić się nie mogłam.
Staram się nadal, choć jest we mnie tyle żalu i bólu.
Mam wrażenie że to donikąd nie prowadzi w kwestii naszego małżeństwa. Na szczęście czuję (czasem) że to rozwija mnie, że jestem coraz bliżej siebie dawnej, bliżej Boga. Bo jego też zaniedbałam - w końcu mąż był tu autorytetem, ja mu do pięt nie dorastałam więc się nawet nie starałam.....
Teraz odbudowuję swoją wiarę, mam nadzieję ze nie za póżno i że nie "handluję z Bogiem", choć na tym się łapię.....
W zasadzie chciałabym żeby się wyprowadził - mam nadzieję że wtedy poukładałby sobie priorytety, ale po poprzednim razie nie chcę ponownie narażać dzieci. One już swoje przeżyły i więcej ich nie narażę na taką huśtawkę emocjonalną.
Pozdrawiam wszystkich "niekochanych" i tych do których "nie wiadomo co się czuje".....
juana [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-23, 23:28
Aatko kto wiele otrzymal, od tego wiele bedzie sie wymagac...
Otrzymalas wspanialy prezent od Boga w postaci meza, ktory kochal Cie miloscia bezinteresowna przez wiele lat. Sa ludzie, ktorym nie dane bylo tego przezyc nawet polowy lat, ktore Ty otrzymalas...
Masz racje, ze przeszlosci nie zmienisz, ale mozesz zmienic terazniejszosc.
Z tego co piszesz, to nie bardzo rozumiem, czego bys chciala od zycia, meza? Bo piszesz, ze moze lepiej, zeby odszedl?
Zapytaj samej siebie czy kochasz meza? Jesli tak, to nie pozostaje Ci nic innego niz prosic Boga o sily, pomoc w okazywaniu tej milosci mezowi. Dzien po dniu, tydzien po tygodniu tak jak on to robil, bezinteresownie.
I jeszcze jedno, piszesz, ze maz byl autorytetem w drodze do Boga, ze Ty sie nawet nie staralas, bo nie dorastalas mu do piet Moja droga Bog prowadzi kazdego z nas inna sciezka, nie mozesz myslec, ze nie dorastasz komus do piet!
Sprobuj prostej modlitwy: Boze dziekuje Ci, ze kochasz mnie taka, jaka jestem. Prosze prowadz mnie Twoja droga, bym nigdy z niej nie zboczyla. Naucz mnie, jak mam zyc, jak uswiecac sie jako ja, jako matka, jako zona.
Wspomne w modlitwie i prosze za mnie sie pomodl!
martusia_1970 [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 00:02
......to trudne, nawet bardzo, ja też jeszcze czasami obwiniam się jak mam ogromnego doła o to wszystko że nie odwzajemniałam uczuc męża , że go odpychałam , że go odtącałam a teraz .............. za późno i co z tego że bardzo żałuję że nie byłam idealna jak nic się nie da zrobic .....jest mi źle
[ Dodano: 2013-11-24, 00:06 ]
on nie chce mi pozwolic na to bym mu pokazała jak bym chciała aby wyglądało nasze życie, on już na nic mi nie pozwalwa po postu go nie ma, dziś mam chyba ten gorszy dzień bo nie mogę sobie z tym poradzic
[ Dodano: 2013-11-24, 00:18 ]
jest mi tak po ludzku źle i nic na to nie poradzę że nie radzę sobie z tym dzisiaj wczoraj, przedwczoraj i kila dni wcześniej było lepiej ze mną, a dziś tylko smutek i nic mnie nie cieszy
Nierównowaga była
w tym dawaniu - braniu .
Jakieś to powierzchowne .
Skoro byłaś zamknięta , to gdzie tu była ta prawdziwa więź ?
On "zainwestował w księżniczkę" , nie w żonę ,
Ty w dzieci .
I wydaje mi się ,
że obie inwestycje niewiele mogą przynieść .
Dla mnie zbyt "przesłodzony" ten obraz męża , tej jego miłości .
Lekko mdli .
Bóg chyba powiedział "sprawdzam" ( was , waszą zdolność kochania )
no i wyszło średnio , dla obojga chyba .
Może i ostro piszę , mylę sie , ale tak widzę .
........... ale z linka zawsze można skorzystać , świeżutki
____________________________________
Martusia
Mąż przysłonił Ci Świat cały .
Całą optymistyczną rzeczywistość - życia wiecznego
i szczęśliwego , Boga i jego miłości do Ciebie .
Mąż to tylko marny epizodyczny statysta
w filmie prawdziwego życia ,
a to "życie" choć zdaje się tak ważne ,
chwilą ledwie .
Ostatnio zmieniony przez mare1966 2013-11-24, 00:42, w całości zmieniany 1 raz
martusia_1970 [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 00:28
robiłam porządki w papierach i co rusz to ............przypominałam sobie tyle tych wspaniałych chwil..........boje sę że to już nie wróci, ja nie wiem czy kiedyś bedzie normalnie .................. teraz to ja już tylko muszę dbac o siebie i dziewczynki bo nie chcę już kolejnych dołów!
Cały czas się podnoszę, po czym upadam ponownie, może lepiej by było żeby mój mąż się wyprowadził ..........
[ Dodano: 2013-11-24, 00:46 ]
u mnie to było ...........teraz to widzę jak zrobiłąm sobie rachunek sumienia, od kilku lat tyle że ja nie tego widziałam - czy mój mąz mnie kochaL? ( tego nie wiem ponoc byłam miłościa jego życia ale się wypaliło?) ) czy nie?, zawsze sie o wszystko za bardzo martwiłam za bardzo przejmowałam się wszystkim i w tym tkwi mój największy błąd .....zamias zając się nami to ja dręczyłam się pierdołami ..........
aatka [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 12:18
Dziękuję Wam za wszystkie słowa.
Zapytaj samej siebie czy kochasz meza? Jesli tak, to nie pozostaje Ci nic innego niz prosic Boga o sily, pomoc w okazywaniu tej milosci mezowi. Dzien po dniu, tydzien po tygodniu tak jak on to robil, bezinteresownie.
Juana, masz rację, zadaję sobie to pytanie codziennie i codziennie staram się okazywać mu tą miłość. To trochę jak walenie głową w mur, kiedy słyszę że on tego nie chce, ale wiem, że tak powinnam, że muszę i chcę. Wiem że miłość to postawa. I że jeśli któregoś dnia odpowiem sobie "nie", to nie będzie już nic.
Mare, Twoje słowa wcale nie są ostre.
Rzekłabym raczej - prawdziwe.
Gdybym nie żyła przez lata całe w uśpieniu, otoczona staraniami męża, przekonana że ja już nic w kwestiach relacji nie muszę robić, bo o wszystko dba moja druga połowa (nie mylić ze zwyczajnymi "życiowymi" obowiązkami, bo te wypełnialiśmy obydwoje, po partnersku) pewnie burzyłabym się i "nie rozumiała". Ja to wszystko teraz widzę, rozumiem - i doświadczam. Bardzo się boję że za późno.
Ponieważ do moich przewinień dochodzi jeszcze to iż mój mąż jest upartym człowiekiem. Przekonanym że on wszystko wie i robi lepiej. I nikt mu nie będzie radził jak żyć. Nie udało mu się stworzyć rodziny choć bardzo się starał więc niczego już nie będzie budował (jego słowa).
A ja wiem, że w naszej relacji od początku wiele trzeba było zmieniać i budować, że nie powinnam przyjmować jego zasad i wizji małżeństwa jako tych "lepszych" niż moje widzenie rodziny. Przyjęłam, tak mi było wygodniej.
Wiem też że póki życia starczy, można wszystko zmienić.
Tylko on już tego nie chce.
Więc zmieniam siebie, a jego to irytuje.
Więc pogrążam się jeszcze bardziej.
Martusiu - przytulam Cię do serducha, doskonale rozumiem co czujesz.
Spokojnej niedzieli.
bywalec [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 12:52
aatka napisał/a:
. Bardzo się boję że za późno
Witaj,
Odbudowanie na nowo relacji, to nie jest rzecz niemożliwa do zrobienia…
Tylko nie staraj się mieć wizji związku jaka byłą, tylko stwórz nową. Nie patrz na przeszłość, widzisz ją dziś inaczej, bo coś utraciłaś cennego czyli jak to widzisz dziś, utraciłaś męża czułość, zainteresowanie twoją osobą.
Ta relacja była i nie wróci, czy była dobra czy nie dla was obojga nie ma też znaczenia dziś. Była i jakoś w niej funkcjonowaliście, raz dobrze raz źle, ale nikt jej nie zmieniał do momentu kryzysu…
Dziś możecie razem ją na nowo odbudować. Możesz zacząć ty pierwsza, nawet nic nie mówiąc mężowi. Zacząć od siebie zmieniać coś, robić coś w tym kierunku.
Zacznij od zmiany swojego nastawienia. Poczucia winy. Jak już sama zauważyłaś sama do niczego dobrego nie prowadzi. Tracisz energie, dobre samopoczucie, chęć do życia. To sprawia, iż twoje ciało reaguje od razu na to. Zacięty wyraz twarzy, mimika dodaje zmarszczek, oczy smutne, zaczynasz tracić na wadze ale nie w taki korzystny sposób jak po treningu gdzie ciało się kształtuje poprzez ćwiczenia i lepsze dokrwienie organizmu. Patrzysz w lustro i widzisz starzejącą się osobę i odczuwasz jeszcze większy dół.
Nie tylko ty to widzisz…. Chcesz być atrakcyjną dla męża zrobić wszystko by znów ujrzeć ten błysk w oku męża na twój widok a tu jak na złość robimy wszystko tylko nie to co trzeba.
Zacznij od siebie, jaka byłaś kiedyś? 20,30 lat temu? Nie chodzi mi o wygląd zewnętrzny bo on się zmienia. Chodzi mi jaka byłaś wewnątrz siebie, jakie miałaś marzenia, ideały, zainteresowania? Z czasem wszystko odkładamy na bok, ważniejsza zawsze jest rodzina, dzieci, rutyna małżeństwa też sprawia, że mniej się staramy, odpuszczamy, robimy się leniwe pod tym względem. Kiedyś zawsze był czas dla siebie, później zmęczenie i zaczęłyśmy odpuszczać powoli nie widząc tego jak oddalamy się od siebie. W końcu nic się nie działo co by zapowiadało i pokazywało nam, iż nasza relacja małżeńska się zmienia na gorsze….
To jest możliwe, tylko odnajdź w sobie tą dziewczynę z młodości, z jej pasjami, błyskiem w oku, uśmiechniętą buzią a możliwe może być i na powrót zobaczenia zainteresowania męża tobą.
Pewnie z początku nie będzie łatwo zmieniać starych nawyków, pewnie nie od razu jest dobrze, bo na efekty trzeba czekać. Pamiętaj gdy znów dopadną cię wyrzuty sumienia, brak motywacji by dalej iść tą drogą…. Chyba, że masz inny fajny pomysł, który być może być nawet lepszy od tego co tu piszę… jeśli tak podziel się i działaj…tylko przestań się zamartwiać i obwiniać. Razem tą relacje tworzyliście kiedyś i razem ja popsuliście. Nie tylko ty!!! Jesteś winna. I nie chodzi tu o winę każdy z was robił co wtedy uważał za dobre, że to nie wyszło nie jest powodem do odczuwania winy, a do zrozumienia warto inaczej dziś, jutro, by było fajniej. Nikt nie da nam gwarancji, że znów robimy właściwie, i dobrze dla siebie obojga bo tego nikt tego nie wie ale daje nam możliwość uczenia się co złe, co można zmieniać na lepsze.
Powodzenia i ciesz się życiem jest piękne, żadnej minuty straconego dnia już nie odzyskacie, możecie tylko ty, razem tworzyć ją taką jaką chcesz by była w jakie czujesz się, czujecie szczęśliwi i spełnieni.
A i twoim, waszym atutem jest czas. Wbrew pozorom macie już odchowane dzieci i więcej czasu dla siebie. Ciężej wbrew pozorom jest młodym małżonkom, dzieci absorbują i biorą czas jaki można poświęcać dla siebie.
MonikaMaria3 [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 14:03
Wiesz Bywalec twoje rady są jak zawsze bardzo mądre. Chyba sobie je pożyczę i wkleję na tapetę w komputerze.
Ja też mam dziś straszny dół. Jak zwykle spytałam się męża o 1 rzecz dotyczącą jego telefonu, a mianowicie co zrobił z drugim numerem koleżanki, która do niego dzwoniła i co sądzi o facecie, który zapisuje numer kobiety jako faceta. Tak, jest to kolejna koleżanka, przez którą się kłócimy. Ale była awantura...
Mąz w końcu stwierdził, że wzystko to moja wina i że na chwilę obecną jego ostateczna decyzja to ta, że mu na mnie nie zależy, że nie chce ze mną byc i ma mnie dośc, poparta kilkunastoma wyzwiskami. Powiedziałam, że ja to rozumiem jako ostatecznośc i że też już mam dośc. Ciągle go podejrzewam o romans z tą koleżanką, bo piszą ze sobą, on jej się żali, zawsze reaguje na jej wzmiankę wściekłością. Ostatnio mnie uderzył w tamtą sobotę. I wiecie co? Powodem było to, że spytałam się jego o sygnał bo ktoś mu puszczał. Wsciekl sie, wywiązała się wielka awantura a potem jak już nie mogłam znieśc jak mnie wyzywa i ja w końcu wrzasnęłam, podszedł do mnie i uderzył. I wiecie co? On napisał tej koleżance smsa że zrobił rzezc straszną i że się wstydzi, a mnie, swojej ofiary nawet nie przeprosił. I do tego ciągle zwalał winę na mnie.
Wiele starałam się poprawic w swoim zachowaniu, ale im bardziej byłam wyrozumiała i próbowałam byc dobra, miła, powstrzymywac się ciągle od pytań i komentarzy tym tak naprawdę było gorzej. Wystarczyło 1 zdanie, w którym sprzeciwiłam się meżowi i awantura gotowa. Jedno moje pytanie, jedna uwaga.... Według niego powinnam byc cicho, akceptowac go całego i byc gotowa na każde jego skinienie. ja nie mam prawa się przytulac, muszę czekac az zrobi to on. Nie mogę inicjowac zblizen, tylko czekac na niego, a i tak konczy się to analem, którego nie chcę. CZY CHCĘ CZY NIE NIE OBCHODZI GO WOGÓLE. Żadnych pieszczot, pocałunków nic... On traktuje mnie bardzo źle, a ja mam na to się godzic.
JUŻ NIE CHCĘ.
Niewinne pytania powoduj w nim wciekłośc, a to on zdradził mnie 2 lata temu i to on nie odbudował tego, bo zamiast naprawdę mnie przeprosic i zakończyc takie znajomości, a potem mnie wynagrodzic, to kłamał i rok pózniej kolejna koleżnka pojawiła się znowu.
Wiesz Bywalec, ja mysle, że zdecydowanie przekroczył moje granice. I TO WIELOKROTNIE
Przepraszam rozpisałam się w temacie Aatki. Ale Aatko, póki on traktuje Cię dobrze i wiesz, że nie ma osoby trzeciej, walcz o niego. Bo jeszcze warto.
Martusiu, rozumiem Twój ból. nawet nie wiesz jak bardzo. Ale ja już mam dośc mojego czekania na poprawę męża. Muszę zadbac sama o siebie i Ty zrób to również.
AATKO TRZYMAJ SIE I WALCZ!!!!!
Mirakulum [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 15:59
Moniko stop przemocy ,szukaj pomocy
MonikaMaria3 [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 16:08
Mirakulum napisał/a:
Moniko stop przemocy ,szukaj pomocy
Tak Mirko już teraz to wiem. I wiem, że macie rację.
aatka napisał/a:
Wiem że miłość to postawa. I że jeśli któregoś dnia odpowiem sobie "nie", to nie będzie już nic.
Wierzę, że u Ciebie tak nie będzie i głową przebijesz mur.
juana [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 16:38
Aatka, MonikaMaria, Martusia chcialabym napisac cos pozytywnego, ale zyje w stanie niewazkosci miedzy chce a nie chce sie starac, wiec tak naprawde slow mi brak.
Przytulam Was mocno i modle sie o to, by Bog dal sile kazdej z nas by podniesc sie i zyc, zyc naprawde, a nie wegetowac. Zyc swoim zyciem, bez wzgledu na to, czy nasz maz jest obok czy nie. Byloby pieknie, gdyby byl i kochal. Ale skoro przyszlo nam uczyc sie zyc "razem ale osobno", skoro wszyscy powtarzaja nam, bysmy inwestowaly w siebie i relacje z Bogiem, to chyba nie mamy innego wyjscia, bo przynajmniej u mnie wszystko inne zawodzi.
Ja wiem, ze nie powinnam oczekiwac na zmiane meza, ale moje serce nie przestaje na to czekac... jak sprawic, by zrzucic z siebie to oczekiwanie na gest, na slowo? probuje od lat, ale nie umiem sie odciac...
bywalec [Usunięty]
Wysłany: 2013-11-24, 16:54
MonikaMaria3 napisał/a:
ja mysle, że zdecydowanie przekroczył moje granice.
a ja myślę, że ty Moniko sama pozwalasz na przekraczanie granic wciąż przesuwając jej granice... co by nie zrobił, jak by się nie zachował masz zawsze dla niego usprawiedliwienie, wybaczasz tak jakby nic sie nie stało... myślę, że i mąż twój tak sobie myśli - nic takiego nie zrobiłem, to przez nią tak się zachowałem tłumaczy się przed innymi byle tylko nie odczuwać odpowiedzialności. Zawsze znajdzie pocieszycieli bo do takich tylko skieruje swoje drogi i tam też je uzyska. A "opiekuńcze doradczynie" jeszcze ujrzą w tym zachwyt nad jego osobą. Dlaczego by miał tego nie robić ? chce poczuć się fajnie po tym co zrobił.
Pytanie tylko moje
- dlaczego ty przejmujesz się opinią kogoś tam, kto tym bardziej nie zna ciebie, lub sytuacje zna tylko z jednej strony?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.