Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2013-10-09, 23:27 Bardzo trudna sytuacja - zdrada
Jestesmy malżenstwem 6 lat,mieszkamy w UK, tutaj poznalismy sie, po dwoch latach ślub i kupno domu, dwoje dzieci 3 i 5 lat, pracujemy w tej samej firmie. Sytuacja zmusiła nas do pracy na przeciwnych nocnych zmianach, aby moc opiekować się dziećmi. Wszystkie obowiążki dzielilismy równo, ja tak ja zona prasowałęm sprzątałem, opiekowalem sie dziecmi. Dodatkowo remonty w domu, sprawy finansowe, wszystkiego pilnowalem. Tryb pracy spodował że zaczelismy sie od siebie oddalac, cały czas poswiecony był dzieciom. Praktycznie zero intymności i chwil tylko dla nas (wariactwo). Wakacje spedzalismy w Polsce, musielismy jezdzic do mojej rodziny i do zony. Tlumaczylem sobie, że wszystko robimy dla dzieci. Zona czesto chorowala (jakis kaszel), innym razem operacja. 1.5 roku temu rozplakala sie ze ma juz tego dosyc, nie chce sie rozwodzic ale juz nie wytrzyma dluzej. Rozmawialismy o jej zmianie pracy z nocy na dzien, abysmy mogli spedzac wieczory razem, ona nie chciala. Od tego momentu czulem ze cos jest nie tak. Wakacji juz nie chciala spedzic gdzies nad jeziorem lub mozem z dziecmi. Pojechalismy do rodziny ale to zaden wypoczynek. W pracy poznala koleżanke (z czego sie bardzo cieszylem bo wiedzialem ze brakuje jej takiej od serca), i innych znajomkow. Nagle odzyla, byla coraz opryskliwa dla mnie, przestala nosic obrączkę, jak mialem wolne to wychodzila czasami do klubow. Pozwalalem jej na to bo wiedzialem ze potrzebuje troche relaksu i odpoczac o dnia codziennego. Po wakacjach oznajmila mi ze jedzie na swieta do Polski z dziecmi ale nie wspomniala o mnie. Potem stwierdzila ze nie zostawi mnie w swieta w UK samego. Ja wiedzialem ze jak spedzi boze narodzenie w Uk to nie bedzie zbyt szczesliwa i postanowilismy ze pojedziemy do Polskie razem. NIestety jej zachowanie coraz bardziej mnie denerwowalo, ostatni raz w listopadzie po wspolnej nocy, powiedziala zebym sobie znalazl jakichs znajomych (znajomych to ja mialem tylko nie było czasu aby ich odwiedzac, kazdy wieczor spedzalem sam z dzieciakami. Gdy wrocila z Polski zaczela sie coraz dziwniej zachowywac, nie chciala zaplanowc wakacji. W koncu ja przycisnalem i oznajmila mi ze sie chce rozwiesc, ze jest nieszczesliwa, nie cieszy jej juz to ze mamy dom, piekne zdrowe dzieci.
No i zaczął sie mój koszmar, brak snu, papierosy, brak apetytu. Próby rozmowy konczyly sie jej płaczem. Powiedzialem o tym przyjacielowi, po jakims czasie powiedzial mi ze jest chyba trzecia osoba, dowiedzial sie o tym od swojej zony ktora przyjazni sie z moją. Ja postanowilem zmienic zmiany na dzienne abysmy spedzali wiecej czasu razem (ona juz nie chiala ze mna spac). Ona narzekala ze tak jest gorzej, ze caly dziec musi siedziec z dziecmi sama.
Od szwagrowej dowiedzialem sie ze w pracy ludzie cos mowia ze cos jest nie tak, moja zonka zadaje sie dzwnym towarzystwem (ktore czesciowo znam i ze ktos sie kolo niej kreci). Widzialem na facebooku ze gdy przychodzi rano z pracy przed pojsciem spac siedzi na czacie). Udala mi sie wkrasc na jej konto i gdy przeczytalem tresc czatow to jakbym dostal tepym narzedziem w glowe (w sumie to kolega dal mi wczesniej do zrozumienia ze mnie zona zdradza). Gdy juz mialem mocne dowody i jej powiedzialem to sie smiala z tego. Jeszcze przed odkryciem prawdy przysiegala mi na dzieci ze mnie nie zdradza. Zaczela czesciej wychodzic niby do kolezanki. Teraz juz wiem ze do kochanka w ktorym jest zakochana i chyba probowala sobie ukladac z nim plany na przyszlosci, chyba myslala ze sie wyprowadze a on zajmie moje miejsce. Powiedzialem o naszej sytuacji jej rodzinie, jej matce ktora pracuje we wloszech. Matka do niej zadzwonila spytac sie czy to prawda, zona sklamala ze to tylko płytka znajomosc Gdy jej tlumaczylem ze jestesmy rodzina, sa dzieci, trzeba dbac o ich przyslosc to mi mowila aby ich do tego nie wtracal (ale one przeciez beda nabardziej poszkodowane. Pewnego razu wrocila o 6 nad ranem, wieczorem mowila ze idzie na grila, ale ja przez przypadek zajrzalem do jej skypa w telefonie i wiedzialem gdzie pojdzie po grilu. Rano zamknalem jej drzwi , zaczela kopac, jak ja wposcilem to zwyzywalem od szmat i ze robi jakis burdel z domu i patologie. Wyslalem smsa do jej matki ze sie jej corka puszcza z kims a mnie zostawia samego z dzieciakami. Matka do niej zadzwonila i chyba jej niezle nagadala (ma duzy wplyw na corke). Zona sciagnela mnie telefonem z placu zabaw i spytala sie czy sie chce rozwiesc - ja na to ze nie, czy wybacze - mowie ze chcialbym. Powiedziala ze zmieni zmiany tak abysmy mogli wiecej razem przebywac. Ja na dniowce ona na nocnej zmianie wymiana dziecmi a potem 4 dni wspolne. Po kilku tygodniach stwierdzila ze nie bedzie w stanie tak pracowac bo bedzie zbyt krotko spala (wiem ze jej byloby ciezko). Ja pracy na inna nie moge zmienic, bo o prace trudno. Musimy sami sie zajmowac dziecmi odprowadzac do szkoly i przedszkola zadna babcia pomoc nie moze bo jedna jest w polsce druga we wloszech. Zona niby zerwala kontakt z kochankiem, wiem ze razem pracują, on jest trzy lata mlodszy od niej, zero obowiazkow, ma czas aby zadbac o siebie, moga sobie gaworzyc cala noc w pracy i wiem ze w takiej sytuacji gdy widzi go czesciej niz mnie to nigdy o nim nie zapomni. Najgorsze jest to ze ona nie ma wyrzutow sumienia, nie kocha mnie i raczej nie przeprosi za to co zrobila. Rozwiesc sie nie mozemy bo nas na to nie stac. Gdybym sie wyprowadzil to ciezko bedzie utrzymac siebie i placic alimenty, ona tez nie utrzyma dzieci i siebie sama . NO chyba ze z nim zamieszka w naszym domu. Nie chce sie rozwodzic szkoda mi dzieci, pomimo tego co mi zrobila wciaz ja kocham (chyba jestem nienormalny). Ona nie ma szacunku do mnie, nic nie czuje, jestem dla niej tylko wspanialym ojcem i nianka dla dzieci. Wiem ze nie da sobie rady z bąblami bo wiecznie narzeka (strasznie dają popalic). Juz jej powiedzialem ze taraz to ja sie chyba z nia rozwiodem bo juz mam tego dosc. Teraz mieszkamy razem ale jestesmy osobno. Mi jest ciezko bo widuje ją codziennie, coraz czesciej mysle o odejsciu i rozwodzie bo chyba tylko to ja zmusi do myslenia. Chyba wciaz jest w amoku milosnym, znajomi i rodzina mowia ze bylem dla niej zbyt dobry, twierdza - jesli odejdziesz to ona wroci do ciebie na kolanach. Nie wiem co robic raz chce sie rozstac, innym razem mysle aby sie wiecej starac to moze cos jeszcze odbudujemy na nowo. Mnie juz zaczyna brakowac sił. Modle sie codziennie do sw. Rity i wydaje mi sie ze ktos tam na gorze w Niebie mimo wszystko mi pomaga. WIem ze ta historia jest troche chaotyczna ale trudno tu opisac wszystko. Teraz planujemy wyjazd na swieta do polski, ale tylko do jej rodziny. Mam bardzo dobry kontakt z jej bracmi, teraz lepszy niz ona. Wszyscy widzą że jej odbilo i nikt nie chcialby abysmy sie rozwiedl. Jej bracia powiedzieli ze nigdy nie zaakcepuja kogos innego przy niej.
Jak tu dalej postepowac - czy nadal odplacac dobrem na zlo i sie starac, czy moja milosc musi byc stanowcza, odejsc i zobaczyc co dalej bedzie.
Zona zapytala "dlaczego jeszcze nie odszedlem" lub nie wyrzucilem jej z domu ale jaki to ma sens, z prawnego punktu widzenia to nie ma sensu, bo ona tez ma prawo tu mieszkac. Zastanawialem sie czy chce o to walczyc dla dzieci i dla tego na co pracowalismy razem tyle lat, a moze z obawy przed nowym nieznanym zyciem. Jednak wiem ze wciaz ja kocham i zalezy mi na niej.
twardy [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 01:11
Witaj Peter75.
Dobrze, że trafiłeś na nasze forum. Pisze tu wiele osób. Czytaj (nie tylko swój wątek), a znajdziesz na pewno coś co Ci pomoże w Twojej obecnej sytuacji.
Proponuję obejrzeć film "Ognioodporny" (inne tłumaczenie tytułu "Próba Ogniowa") - http://pl.gloria.tv/?media=297261
W stanie w jakim jesteś nie podejmuj żadnej decyzji. Najpierw musisz uspokoić swoje emocje. Trochę to potrwa, ale warto popracować nad sobą. Na żonę masz obecnie mały wpływ. Ona też potrzebuje czasu.
Z Bogiem wszystko jest możliwe.
nutka [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 07:44
Witaj Peter,
piszesz, że kochasz ... nie myśl o rozwodzie, o rozstaniu, bo Cię nie stać, tylko, że kochasz... że ślubowałeś. Małżeństwo to nie kontrakt, to przymierze z Bogiem w sakramencie małżeństwa...
Weź sugestie Twardego na plan dnia - wie co pisze ... módl się i działaj krok po kroku w jednym słusznym celu dla jedności Rodziny. ....."Miłość cierpliwa jest, łaskawa" ..... Polecam cały Hymn do Miłości jako odpowiedź dla żony dlaczego nie odszedłeś...
Aga10 [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 08:59
Moja sytuacja jest podobna do tej opisanej powyżej. Z tym że to ja jestem w tym "tą zła", to ja zdradziłam, to ja nie widziałam dalej co robić, początkowo zastanawiałam czy być z mężem czy odejść. jednak zostałam przy mężu, on był ze mną, ale nie mogliśmy się w tym wszytskim odnaleźć. Niby się staraliśmy ale ciągle było coś nie tak. Mąż tak naprawdę nie wybaczył mi zdrady, próbował ale nie udało mi się. Wytrzymaliśmy tak rok... Może gdybym była inna, gdybym się nie kłóciła i z pokorą przyjmowała zachowanie męża. A ja nie rozumiałam dlaczego mąż nie chce mnie przytulić, nie rozumiałam dlaczego nie chce się ze mną kochać... Wiem też, teraz, że zabrakło Boga między nami... Dwa miesiące temu mąż się wyprowadził. Powiedział mi, że nie wróci, że za dużo się wydarzyło, że za dużo cierpienia go spotkało z mojej strony. Powiedział że nie jest w stanie mi zaufać... Chciałabym żeby wrócił, zwłaszcza, że mamy małego synka, ale on uważa że jakoś się wychowa, że będzie do niego przyjeżdzał... Modlę się za siebie, modlę się za mojego męża. Chciałabym żeby wrócił, ale chyba za późno wszystko zrozumiałam... A z drugiej strony Kocham go bardzo mocno i chce żeby był szczęśliwy i może przy innej kobiecie znajdzie to szczęście, którego ja mu nie dałam....
grzegorz_ [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 10:29
nutka napisał/a:
Witaj Peter,
... módl się i działaj krok po kroku w jednym słusznym celu dla jedności Rodziny. ....."Miłość cierpliwa jest, łaskawa" ..... Polecam cały Hymn do Miłości jako odpowiedź dla żony dlaczego nie odszedłeś...
Miłość jest cierpliwa, nie oznacza, że bohater tej opowieści ma się modlić i cierpliwie czekać aż może przypadkiem żonie znudzi się "kolega".
Tolerowanie patologicznej sytuacji do niczego dobrego nie prowadzi
nutka [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 13:05
Kolega się już znudził na szczęście. Granice trzeba wytyczyć. Oczywiście, że cudzołożący powinien być "odstawiony", aby i ten wierny do swego grzechu nie dopuszczał, ale ratowanie Rodziny i trwanie w wierności sakramentu jest ważniejsze jako cel, aby tę patologię pokonać, przemodlić, przebaczyć i się pojednać z Bogiem i z sobą samym i z małżonkiem. Nigdy nie jest za późno - taką przyjęłam zasadę i chcę w nią wierzyć. Dla Boga nie ma nic niemożliwego! Módl się i działaj ! a nie módl się i czekaj... Ktoś musi być mądrzejszy i ten kupon TOTO_LOTKA wysłać, aby dać szansę - i ktoś ratowanie związku musi wziąć na siebie - polecam świadectwa z broszury SYCHAR z takich podobnie wydawałoby się beznadziejnych sytuacji.
JA bardzo żałuję, że tego nie zrobiłam, że nie chciałam być tą mądrzejszą, cierpliwszą, łaskawszą - i żałuję, że cierpliwie tylko czekałam oddając decyzję w ręce męża, a nie wzięłam spraw "w działanie" w swoje ręce. A dawanie szans na "lepsze życie przy innej kobiecie" to bzdura ... Ani Ty, ani on, ani ona nie będziecie szczęśliwi - być może każdy w innym czasie, ale ... - może pozornie, przez jakiś czas, bo te same problemy jakieś poczucie krzywdy, jakieś urazy z przeszłości i tak się odezwą - a sakrament małżeństwa jest na całe życie "dopóki śmierć" - więc póki co walczcie o pełną rodzinę. Niech Duch św. da Wam światło i moc.
Aga10 [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 13:18
Tak, tylko jak działać, co robić, gdy mąż unika na każdym kroku. Przyjeżdża do dziecka, ale wogóle nie chce rozmawiać, nawet mam wrażenie że nie chce mnie oglądać. Jedyne co zostało to modlitwa. Ale masz rację, z tymże ani ja ani on ani jego przyszła partnerka nie będą szczęśliwi. Tylko szkoda, że mój mąż jest innego zdania i uważa, że będzie kiedyś szczęśliwy i będzie miała gromadkę dzieci... Ze mną ma jedno dziecko. Bardzo chciałam więcej dzieci, ale mąż po zdradzie nie chciał o tym nawet słyszeć...
grzegorz_ [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 13:24
nutka napisał/a:
Módl się i działaj ! a nie módl się i czekaj...
Dokładnie to miałem na myśli !
Kolega sie nie znudził bo Peter pisze że żona jest dalej w "miłosnym amoku".
Czekanie cichutko aż żonie się znudzi, albo koledze sie żona znudzi i żona "z łaski", albo z braku "ciekawszej perspektywy" chwilowo niby się "nawróci" to najgorsze rozwiązanie.
Postawienie kogoś pod ścianą : np albo koniec romansów, albo natychmiastowa separacja zmusza do refleksji. Może się mylę, ale "granie na zmeczenie" jest bez sensu.
krawędź nadziei [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 13:40
Ja tak postąpiłam - wkroczyłam z serią czynów i działań.
Czułam jakby stopniowo w bezwład i nieczułość mojego męża wchodziło życie i sumienie.
I wrócił. I oczywiście to "początek trudnej drogi"...
Ale dopiero za rok, dwa, może trzy przekonam się, czy nie wkroczyłam za wcześnie, za mocno, zbyt niecierpliwie.
Ktoś tu napisał "Pozwolić aby to samo wyrosło i samo uschło" - to, czyli uczucie i namiętność i romans do tej trzeciej osoby. Nie szarpać się z tym, dopóki to działa i jest takie silne..
Nie wiem jak to połączyć racjonalnie z działaniem ograniczającym. Trudne.
Ja działałam w oparciu o odczucia chwili (które zresztą i tak były nieprawdziwe).
Na pewno nie umiałabym czekać spokojnie i tylko się modlić...
ja_tez [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 14:04
krawędź nadziei napisał/a:
Ktoś tu napisał "Pozwolić aby to samo wyrosło i samo uschło" - to, czyli uczucie i namiętność i romans do tej trzeciej osoby. Nie szarpać się z tym, dopóki to działa i jest takie silne..
Nie wiem jak to połączyć racjonalnie z działaniem ograniczającym. Trudne.
Ja myślę, że tak rzeczywiście jest najlepiej jeśli chodzi o skuteczność (o ile o takowej można mówić). W trakcie "amoku" NAPRAWDĘ zupełnie nic nie dociera do delikwenta, a logiczne myślenie jest u niego wyłączone...
Jednocześnie należałoby być czujnym i wyłapywać momenty, kiedy i jak można wkroczyć - bo to niezupełnie tak bezczynnie trzeba czekać... I to leży na barkach strony tej trzeźwo patrzącej, która w tym momencie myśli jakoby za obydwie...
krawędź nadziei [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 14:17
ja_tez napisał/a:
Jednocześnie należałoby być czujnym i wyłapywać momenty, kiedy i jak można wkroczyć - bo to niezupełnie tak bezczynnie trzeba czekać... I to leży na barkach strony tej trzeźwo patrzącej, która w tym momencie myśli jakoby za obydwie...
Trochę jak jak w świadectwie Doroty i Tadeusza z broszury sychar (akurat tu mąż wkroczył w sam środek, ale za to zdeterminowany i uzbrojony po zęby):
Cytat:
Zakochałam się jak nastolatka, która w ogień pójdzie za ukochanym. Ciałem byłam z moim mężem, ale całą resztą z tamtym. Świata nie widziałam poza nim. Ot, jak zły zakłada sidła, niby takie niewinne..., a człowiekowi wydaje się, że jest taki mądry i taki mocny.
Dotychczas, zawsze byłam za wiernością w małżeństwie, aż do tej sytuacji, kiedy wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Gdybym wtedy upadła na kolana i wołała do Boga! Na pewno by pomógł, otworzył oczy. Ale nie, ja byłam ślepa, zakochana, tylko niestety nie w tym, komu ślubowałam moją miłość.
Mąż w końcu odkrył bolesną prawdę. Świat mu się zawalił. Zaczęła się jego droga krzyżowa. Bał się, że odejdę i zabiorę dwójkę naszych dzieci, a nie wyobrażał sobie życia bez nich, bez nas. Czuł się zraniony, oszukany, odrzucony, gorszy. A ja? Chciałam by mi pozwolił odejść. Nic tylko myślałam o tamtym, jak zahipnotyzowana. Moje szczęście widziałam tylko z nim i nie wyobrażałam sobie inaczej. Na moje prawdziwe szczęście mąż, pomimo ogromnego bólu zranienia, nie pozwolił mi odejść.
Rozpoczął prawdziwą bitwę. Pokazywał mi obrączkę, powtarzał, że ślubowałam aż do śmierci i modlił się. Tak cierpiał. Jak już nie mógł, włączał Hymn o Miłości. Raz usłyszałam to przez przypadek i... to niesamowite uczucie pamiętam do dziś. On wierzył, że choć po ludzku wydawało się to niemożliwe, nie straci nas. Ja zaś chciałam, by mi tak po prostu pozwolił odejść, jak w wielu małżeństwach, ot tak. Ale nie dawał za wygraną. Nie wypominał mi tego, co mu robię, cierpienie ofiarował Bogu, a mnie okazywał swoją heroiczną na tamten czas miłość. Mnie doprowadzało to do szału, ale z drugiej strony coś drgnęło. Sumienie rozbudzało się z martwoty, zaczynałam powoli, choć jeszcze niejasno, widzieć..., widzieć jak krzywdzę
Dorota nie widziała, że krzywdzi.
Mój mąż powiedział mi: "Nie wiedziałem, że to Cię tak zrani" (chodziło akurat nie o samą zdradę, ale o jego kłamstwa gdy próbowałam ratować małżeństwo)
Moja przyjaciółka, która wielokrotnie z powodów dla mnie zagadkowych zdradzała partnera (nie męża), też powiedziała to samo: "Ja nie rozumiałam, że jego to może tak zranić. Teraz, po latach, po terapiach, już to wiem".
Skąd taki brak empatii? Jakby wyłączali sobie sumienie, i dopiero trzeba je u nich z powrotem uruchomić.
Ale na pewno jest on faktem i trzeba się z tym licząc podczas podejmowania działań.
grzegorz_ [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 14:32
krawędź nadziei napisał/a:
Jakby wyłączali sobie sumienie, i dopiero trzeba je u nich z powrotem uruchomić.
Ale na pewno jest on faktem i trzeba się z tym licząc podczas podejmowania działań.
Krawedz nadziei
Czy chodzi o to aby ktoś wrócił bo ma wyrzuty sumienia ?
ja_tez [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 14:39
Sumienie (i jego wyrzuty) są najczęściej wyznacznikiem tego co dobre a co złe, wtedy gdy zaczynamy błądzić...
krawędź nadziei [Usunięty]
Wysłany: 2013-10-10, 14:45
grzegorz_, chyba gdyby jedynym powodem powrotu były wyrzuty sumienia, to taki powrót raczej by na długo nie wystarczył. Wyrzuty sumienia są niezbędne, ale nie mogą być głównym fundamentem. Tak myślę...
Z drugiej strony, jeśli zdradzający tych wyrzutów nie poczuje, to znaczy że dalej zagłusza sumienie.
Zagłuszanie sumienia to coś ZŁEGO, także dla zagłuszającego.
Brak empatii w stosunku do najbliższych, to także coś ZŁEGO.
Co do tego nie mam wątpliwości.
Więc zmiana tej sytuacji będzie DOBREM - także dla zdradzającego.
Gdy wraca sumienie i empatia, to wraca możliwość rozeznania się gdzie się jest.
Tak jak napisała ja_też.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.