Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
bywalec
Dlatego ty lepiej nie kuś losu, i nie chciej dla włąsnego dobra by zona sie nawróciła, bo wtedy, ci powie:
- dziękuje, że mi pomogłeś nawrócić sie, jestem ci wdzięczna, ale dłużej z tobą być nie mogę bo jest to niezgodne z wyznawana przeze mnie wiarą.
Własnie się zastanawiam nad tym....
Co miało by być tym dobrem...?
e Mirelo prowokujesz?
Wiadomo, że powodem nawrócenia w myśl rozumienia henryjeweller jest nie powrót do wiary ale kierowanie sie jej zasadami i tylko pewnymi prawd wiary chrzescijańskiej.
Gdyby żona rzeczywiście sie nawróciła, dla niego będzie to oznaczać nic innego jak tylko kolejne kłopoty.
Bo albo
- zona odejdzie nie umiejąc pogodzić życia w mysl nawróconej wiary w cudzołóstwie i zostawi go samego, odbierze dzieci
albo
- sama borykać sie będzie z depresją, stresem jaki będzie towarzyszył brakowi spójności między nawróconymi wyznawanymi zasadami prawd wiary a włąsnymi czynami
a przecież nie taki był pierwotny cel i zamysł henryjeweller nakłaniania żony do zwrócenia sie w kierunku wiary.
Celem było by nie cudzołozyła...Jaki jest twój cel Mirelo rozumię ale rozmowa z każdym kto tych prawd wiary jednak nie rozumie, nie są mu bliskie, ma inne poglądy, wyznania, nie wyrósł w nich jest jednak cięzka do zaakceptowania i zrozumienia, iż albo się kieruje całym kodeksem prawd i zasadami wiary albo nie. Nie ma tu cząstkowej, ta zasada jest ok, nawet bardziej niż ok, ale ta zasada to już zbytnie wyrzeczenie, a tamta bezsensowana, jeszcze inna wogóle nieżyciowa.
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-24, 14:59
bywalec napisał/a:
Mirela napisał/a:
Cytat:
bywalec
Dlatego ty lepiej nie kuś losu, i nie chciej dla włąsnego dobra by zona sie nawróciła, bo wtedy, ci powie:
- dziękuje, że mi pomogłeś nawrócić sie, jestem ci wdzięczna, ale dłużej z tobą być nie mogę bo jest to niezgodne z wyznawana przeze mnie wiarą.
Własnie się zastanawiam nad tym....
Co miało by być tym dobrem...?
e Mirelo prowokujesz?
Wiadomo, że powodem nawrócenia w myśl rozumienia henryjeweller jest nie powrót do wiary ale kierowanie sie jej zasadami i tylko pewnymi prawd wiary chrzescijańskiej.
Gdyby żona rzeczywiście sie nawróciła, dla niego będzie to oznaczać nic innego jak tylko kolejne kłopoty.
Bo albo
- zona odejdzie nie umiejąc pogodzić życia w mysl nawróconej wiary w cudzołóstwie i zostawi go samego, odbierze dzieci
albo
- sama borykać sie będzie z depresją, stresem jaki będzie towarzyszył brakowi spójności między nawróconymi wyznawanymi zasadami prawd wiary a włąsnymi czynami
a przecież nie taki był pierwotny cel i zamysł henryjeweller nakłaniania żony do zwrócenia sie w kierunku wiary.
Celem było by nie cudzołozyła...Jaki jest twój cel Mirelo rozumię ale rozmowa z każdym kto tych prawd wiary jednak nie rozumie, nie są mu bliskie, ma inne poglądy, wyznania, nie wyrósł w nich jest jednak cięzka do zaakceptowania i zrozumienia, iż albo się kieruje całym kodeksem prawd i zasadami wiary albo nie. Nie ma tu cząstkowej, ta zasada jest ok, nawet bardziej niż ok, ale ta zasada to już zbytnie wyrzeczenie, a tamta bezsensowana, jeszcze inna wogóle nieżyciowa.
Serdecznie witam bywalcu.
To nie prowokacja...właśnie sobie myślę ,że nie mam powodu iść tokiem rozumowania henrego, (chociaz jest zupełnie zrozumiały), choćby z tego względu na to ,że w centrum uwagi chrześcijanina praktykującego jest Boża Miłośc, czasem bardzo paradoksalna w zderzeniu z rzeczywistością. Jeśli Pan dał Henremu okazję tutaj być , to zwyczajnie dlaczego mam nie mówic o innym Dobru, dlaczego takie pytanie miałoby mnie ograniczyć do rozumowania Henrego? Skoro miłość jest rozwojowa i pragnie sie dzielić??? Stąd moje rozważanie na temat tego co jest teraz dobrem w oczach Bozych dla Henrego???
Z drugiej strony nie mam konfliktu antropologicznego, jako osoba wierząca, wobec tego patrze na Henrego jako na osobę Bozą w pełni świadomości przestrzeni bytu ludzkiego...
pozdrawiam
bywalec [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-25, 10:43
Mirela napisał/a:
Jeśli Pan dał Henremu okazję tutaj być , to zwyczajnie dlaczego mam nie mówic o innym Dobru, dlaczego takie pytanie miałoby mnie ograniczyć do rozumowania Henrego? Skoro miłość jest rozwojowa i pragnie sie dzielić??? Stąd moje rozważanie na temat tego co jest teraz dobrem w oczach Bozych dla Henrego???
Z drugiej strony nie mam konfliktu antropologicznego, jako osoba wierząca, wobec tego patrze na Henrego jako na osobę Bozą w pełni świadomości przestrzeni bytu ludzkiego...
Mirelo nie zrozumiałaś mnie co chciałam przekazać jestem ci winna wyjaśnienia...
oczywiście, że masz prawo do swojego zdania, ja tego nie kwestionuje, wręcz bardzo dobrze rozumie twój punkt widzenia, i głośny protest przeciw takiemu dobru w mysl prawd wiary katolika.
Ja tylko nie chce wdawać sie w dyskusje tego dobra... bo po prostu dobro w takim rozważaniu, na w tym konkretnym przypadku w mysl religii jest trudnym dylematem do rozważania...w gre wchodzą dzieci, rodzina zerwania tego układu dla religii.
Ja nie wiem co bym zrobiłą, tym bardziej nie moge nikomu narzucać swojego zdania, dlatego nie chce podejmowac tej dyskusji bo jest ona według mnie teoryzowaniem, dziś łatwo mogło by przyjść głoszenie i popieranie sie zasadami wiary, ale teoria to nie życie...
pamiętam kiedyś wyznawałam zasade zdrada kończy związek, czas pokazał jak bardzo się myliłam, jak bezpośredni kontakt z takim doświadczeniem może zmieniać swoje zasady i dyktować inne rozwiązania, inne myślenie...
Mam nadzieję Mirelo, że teraz jaśniej doprecyzowałam
Terenia [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-25, 12:11
Zawiłe to dla mnie. Na jakie pytanie miałaby dać Ci odpowiedź taka zdradzaczka?
róża [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-25, 13:31
Cytat:
tylko jak dotad czuje awersje do Internetu, do forum szczegolnie
Henryjeweller, skoro do zdrady doszło poprzez internet może nie warto łamać w żonie tej dobrej niechęci do niego?
Rozumiem Twój lęk przed byciem zdradzonym ponownie, rozumiem brak zaufania (zasadny przecież), jednak szukanie zdradzaczek, które pomogą Ci uleczyć żonę z niewierności na przyszłość wydaje mi się pomysłem chybionym. Jeśli już, to dialog z żoną wierną, kochającą miłością dojrzałą...
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-25, 17:46
Serdecznie witam!
Zdaję sobie sprawę ,że intencja Henryjewellerego jest inna, sądze jednak ,że potrzebny jest w tym miejscu ten tekst
CZY WIARA JEST WYNIKIEM ARBITRALNEJ DECYZJI?
Ta sama rzeczywistość jednych rozumnych ludzi (o innych nie mówię) prowadzi do wiary, innych do niewiary (bo powstrzymanie się od sądu jest chyba również niewiarą). Istnieje wiele racjonalnych argumentów zarówno za wiarą, jak za niewiarą. Po której stronie się człowiek opowie, zależy ostatecznie od osobistych upodobań, tradycji rodzinnych, a w końcu -- od arbitralnej decyzji. Dlaczego tak jest? Czy Pan Bóg nie mógłby nam rzucić choć odrobinę światła więcej, tak, żebyśmy nie musieli wybierać drogi po ciemku? Co winien taki człowiek, który wybrał drogę fałszywą, jeśli musiał wybrać w ciemności?
Proszę mi tylko oszczędzić odpowiedzi w tym kierunku, że wiara zależy od dobrych czynów człowieka. Istnieją przecież niewierzący bardzo szlachetni, a przecież niewierzący.
Cały problem leży chyba w tym: Czy Pan ma naprawdę rację, stawiając po jednej stronie rzeczywistość, a po drugiej rozpoznający ją rozum? Bo takie jest przecież -- świadome albo nieświadome -- założenie, zawarte w Pańskim poglądzie. Otóż nie sądzę, żeby rozum był (i żeby w ogóle mógł być) zewnętrznym obserwatorem i sędzią rzeczywistości. Ponadto rozum nigdy nie działa jako wyizolowana z reszty naszego człowieczeństwa władza poznawcza. Rozumu używa człowiek jako istota niezmiernie bogata i dla siebie samego nie we wszystkim zrozumiała, istota -- o tym również nie zapominajmy -- zawsze jakoś, więcej lub mniej, pozamykana na rzeczywistość lub próbująca ją przekręcać (w języku religijnym określamy to krótko: "Wszyscy jesteśmy grzeszni!")
Słowem, jest to nieprzekraczalna sytuacja naszego rozumu. Poznający rozum jest zawsze zanurzony w człowieku i stanowi jego nie dającą się w żaden sposób odizolować od reszty cząstkę; człowiek zaś jest zanurzony w zewnętrznej rzeczywistości i stanowi cząstkę całej rzeczywistości.
Jednak człowiek może sobie wyobrazić poznawanie rzeczywistości "czystym rozumem" i z pozycji zewnętrznego obserwatora. I wielokrotnie próbujemy poznawać rzeczywistość, opierając się na tym modelu poznania. Dzięki takiej metodzie wzbogaciliśmy zresztą bardzo swoją wiedzę o świecie. Rzeczywistość jest bowiem naprawdę bardzo bogata i spojrzenie z każdego punktu widzenia -- byleby tylko wystarczająco uważne -- odkrywa nie przeczuwane dotąd bogactwa. Jednak tu właśnie ulegamy własnej ograniczoności: zafascynowani osiągnięciami tej metody, zapominamy że to tylko metoda i wydaje się nam już, że naprawdę jesteśmy zewnętrznymi obserwatorami i sędziami rzeczywistości.
Spróbuję pokazać to na przykładzie. Wiele razy rozmawiałem z młodymi ludźmi, którzy zwątpili w bezinteresowność. Wątpliwości na ten temat -- wiedzą o tym wszyscy wychowawcy -- nawiedzają młodzież częściej, niż można by przypuszczać. Taki młody człowiek kwestionuje czasem wszystko: nawet bezinteresowność macierzyńska sprowadza mu się do działania hormonów i instynktu stadnego, a cóż dopiero, jeśli zaobserwuje u matki jakiś rzeczywisty egoizm. Takiego ogarniętego programową podejrzliwością młodzieńca nie przekona nawet ofiara ojca Beyzyma, który całe życie poświęcił pielęgnowaniu trędowatych. Odpowie, że może ten człowiek kierował się jakąś chorobliwą potrzebą oryginalności, uznania, a może po prostu całe jego tak zwane poświęcenie wypływało z dewiacji masochistycznej. Niekiedy w rozmowach na ten temat spotykam się z klasycznym stanowiskiem agnostycznym. Rozmówca mówi mi wówczas tak: "Być może bezinteresowność istnieje, ja nawet bardzo bym chciał, żeby istniała, ale ja tego nie wiem i nie mam sposobu na przekroczenie swojej niepewności, zaś intelektualna uczciwość nie pozwala mi na uwierzenie w bezinteresowność tylko dlatego, że to zgadzałoby się z moimi pragnieniami".
Zbyt wiele rozmawiałem z młodymi ludźmi na tak zwane zasadnicze tematy, bym mógł sobie nie uświadamiać, że trzeba wierzyć nawet w istnienie tak wydawałoby się oczywiście istniejących i realizowanych wartości jak bezinteresowność, dobro, miłość itp. Jeśli się bowiem zajmie wobec tych wartości pozycję zewnętrznego obserwatora, nie ma sposobu, żeby udowodnić, iż empirycznie stwierdzalne przejawy bezinteresowności czy miłości rzeczywiście są przejawami bezinteresowności czy miłości. Nie mówię, że jest błędem albo nieporozumieniem spojrzeć niekiedy nawet na bezinteresowność również z tej pozycji. Przeciwnie, takie spojrzenie może niejedno w naszych poglądach oczyścić, niejedno nam uświadomić. Niemniej twierdzić w oparciu o takie spojrzenie, że wiara lub niewiara w bezinteresowność jest wynikiem arbitralnej, irracjonalnej decyzji, to nie tylko przesada, ale po prostu nieprawda.
Zresztą bardzo łatwo się przekonać, że bezinteresowność nie jest obłudnym wymysłem, ale istnieje naprawdę. Wystarczy wstać z dyskusyjnego fotela i samemu starać się czynić bezinteresownie dobro tam, gdzie to potrzebne. Nasze uprzednie -- zdawałoby się nieprzezwyciężalne -- wątpliwości nawet nie znikną, ale ulegną cudownej przemianie: przerodzą się w wiedzę o tym, jak głęboko to, co duchowe, splata się z tym, co cielesne; dawne wątpliwości będą nas ponadto pobudzały do tego, żeby oczyszczać i uszlachetniać swoją bezinteresowność. Sam jednak sens i istnienie bezinteresowności będzie dla nas czymś oczywistym i nie wymagającym dowodu.
Zastosujmy te uwagi do wiary w Boga. Zajmowanie się pytaniem o istnienie Boga z pozycji zewnętrznego obserwatora ma oczywiście sens jako jedna z ważnych metod ludzkiego poznania. Wszakże nie można zapomnieć, że to tylko metoda krańcowo jednostronna, jako że człowiek jest przede wszystkim uczestnikiem rzeczywistości, zaś naprawdę zewnętrznym jej obserwatorem nie będzie nigdy. Najważniejszą postawą poznawczą człowieka w poszukiwaniu Boga jest więc postawa uczestnika rzeczywistości, nie obserwatora. Słowem, Boga należy szukać przede wszystkim życiem. Ponieważ zaś Bóg, jeśli istnieje, to jako źródło wszystkiego, co istnieje, więc trzeba Go szukać naprawdę całym sobą, tym, co w nas najgłębsze i najcenniejsze.
Ewangelia powiada, że aby zobaczyć Boga, trzeba mieć czyste serce. "Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą" (Mt 5,8). Zaś w listach apostolskich czytamy, że ludzie "przez nieprawość nakładają prawdzie kajdany" (Rz 1, 18) oraz że "Bóg pysznym się sprzeciwia" (Jk 4,6). Osobiście nie widzę powodu, aby nie powiedzieć moim przyjaciołom niewierzącym, że ta metoda szukania Boga -- poprzez czynienie dobra i walkę z własnym złem -- z punktu widzenia wiary jest najważniejsza.
Ale przecież -- i słusznie Pan o tym przypomina -- niektórzy niewierzący są stokroć szlachetniejsi od niektórych wierzących! Jednak fakt ten naprawdę w niczym nie kwestionuje powyższego spojrzenia na sprawę poznania Boga. Powiem krótko, co mi z tego faktu wynika, a co nie wynika. Wynika mi mianowicie z tego faktu to, że my, chrześcijanie, powinniśmy nieustannie sprawdzać wartość swojej wiary, żeby -- nie daj Boże -- nie usłyszeć w dniu Sądu strasznych słów: "Nie znam was, idźcie precz!" To przecież stara prawda, że można się podawać za wierzącego, a w rzeczywistości nie znać Boga.
Natomiast z faktu, że istnieją bardzo szlachetni niewierzący, nie wynika przecież, że są oni ludźmi bez reszty doskonałymi. Naprawdę wszyscy jesteśmy grzesznikami, wszyscy moglibyśmy i powinniśmy być lepsi, niż jesteśmy. Ci bardzo szlachetni również są tylko ludźmi, tak jak wszyscy są podatni na zło i niedoskonałość. Ale dlaczego jedni -- choć chyba lepsi -- Boga nie widzą, drudzy -- często chyba gorsi -- Go rozpoznali? Otóż, po pierwsze, podkreśliłbym bardzo to słówko -- "chyba" -- serce ludzkie, takie, jakie ono jest w samym swoim wnętrzu, znane jest tylko Bogu, naprawdę Jemu zostawmy ostateczny sąd o tym, kto z nas jest lepszy, a kto gorszy. Nam niech wystarczy świadomość, że wszyscy powinniśmy starać się być lepszymi, niż jesteśmy.
Po wtóre zaś: Znając od środka swoje własne serce, mogę z całą pewnością powiedzieć, że istnieją niewierzący dużo lepsi ode mnie. Dlaczego więc ja widzę Boga, a oni nie widzą? Myślę sobie czasem, że zapewne Bóg każdemu z nas wyznaczył inny próg widzialności siebie. Niezbadane są drogi Boże w stosunku do ludzi. W każdym razie mojemu przyjacielowi niewierzącemu, dla którego mam dużo szacunku, mówię bez ogródek: "Zapewne ty jesteś dziesięć razy lepszy ode mnie, niemniej jeśli chcesz zobaczyć Boga, musisz jeszcze więcej czynić dobra i oczyszczać swoje serce".
Bo to jest naprawdę tak, że dopiero miłość, wierność dobru i czystość serca otwierają nas na głębsze widzenie rzeczywistości. Pismo Święte jednak ma rację, kiedy poucza nas: "Przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was" (Jk 4,8).
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.