Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Nic nie piszesz jakie miejsce w Waszym życiu zajmuje Bóg ?
W naszej wspólnocie proponujemy rozwój duchowy i intelektualny pracujemy programem
" 12-kroków- ku pełni życia "
Zapraszam do naszych Ognisk Sycharowskich , na górze strony masz wypisane miasta w których takowe są.
Zapraszam na skypa ,spotykamy się codziennie wieczorem , można też pogadać indywidualnie
na skypie mam taki nick jak tu :Mirakulum
Pogody Ducha
kinga2 [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 00:51
rieldz napisał/a:
Kompletnie nie wiem co mam robić?
Witaj na forum.
Z tego co piszesz wystraszyłeś swoja połowicę i nie dziwię się w cale,że nie reaguje na to co robisz, bo zamiast ją utwierdzić w chęci zmiany zwyczajnie straszysz, choć nieświadomie.
Rodzice są jak mury obronne w twierdzy i nie sforsujesz dopóki nie wykażesz inicjatywy.To najbardziej wymowna forma przeprosin i skruchy-praca nad sobą.
Proponuję sprawdzić takie mozliwości naprawy małżeństwa:
-odnów i umocnij swoja relację z Bogiem-sakramenty, rekolekcje, słuchaj audycji o małżeństwie ( są na forum )- to pomaga opanować i wyciszyć emocje. Spokojny mężczyzna budzi zaufanie, rozemocjonowany może obudzic obawy.
-zapisz się do psychologa i na terapię dla osób mających kłopoty z agresją-zacznij uczciwie uczęszczać na zajęcia- dasz dowód determinacji i chęci poprawy
-obejżyj film "Ognioodporny " jaki Ci poleciła Miraculum- dużo Ci powie o sposobie podejścia do żony.
- nie dzwoń i nie nagabuj żony- wyślij np. kwiaty , ale dopiero, gdy będziesz już uczestnikiem grupy terapeutycznej, możesz jej o tym napisać w bileciku.
-pracuj i dbaj o siebie i dom ( utrzymuj czystość i porządek ) jakby żona była w domu, gdy zechce Cię odwiedzić zobaczy,że czekasz w jak mąż nie kawaler.
-porozmawiaj z psychologiem jak postępować z osobą niedojrzałą emocjonalnie, która nie odcięła pępowiny. Nie postępuj jak domorosły psycholog, bo może tylko pogarszałeś sytuację przez swój sposób myślenia o tym jak w twoim odczuciu powinna funkcjonować zdrowa rodzina. Nie zapominaj,że Ty i żona wychowaliście się w innych środowiskach i macie inne wzorce zachowań, małżeństwo winno wypracować kompromis postepowania, a nie narzucać spojrzenie jednej ze stron.
Trauma w rodzinie żony mogła upośledzić normalne funkcjonowanie jej rodziny, ale nie musiała, byc może to tylko Ty tak odbierasz tę zwiększoną troskę. Dobrzeby poznać osąd o tym jakiegoś neutralnego fachowca, bo z punktu widzenia żony ta historia z pewnością brzmi inaczej.
-poszukaj poradni rodzinnej , sprawdź mozliwość terapii
-pogadaj z wieloletnim małżonkiem, który wydaje i się szczęśliwym mężem. Dowiedz się jaka jest różnica w myśleniu kobiet i mężczyzn, a jak nie to wysłuchaj audycji z naszego forum o tych różnicach. Często zapędzamy się w kozi róg oczekując od kobiet męskich reakcji lub od mężczyzn damskiego rozumienia spraw.
Na rozmowę z teściową musisz mieć konkrety, matka żony Cię wysłucha tylko gdy będzie widziała w tym dobro córki, nie fantazje. Rozmawiając z nią pamiętaj,że to przede wszystkim kobieta i matka, nie wróg i nie facet.
To tak w skrócie to co mi się nasunęło .
Satine [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 03:24
Nic dodać, nic ująć do słów Kingi.
Ode mnie lekkie zwrócenie Twojej uwagi na to zdanie:
rieldz napisał/a:
W jednej chwili straciłem całe życie - straciłem żonę, syna, pracę, dom, samochód...
Żona, syn, dom, samochód.
To Twój stan posiadania?
Wybacz - zabrzmiało, jakbyś wymieniał inwentarz. Elementy na równi ze sobą.
Bo jeśli traci się rodzinę - cóż z tego, że traci się też auto? Jakie to ma znaczenie?
Pierwszy zwrot do Ciebie - gdzie może zazgrzytać. Być może (to tylko moje przypuszczenia) żona poza tym, co zrobiłeś, podsumowała sobie to, jak się czuła w małżeństwie - jak element Twojego wyposażenia. Nie partnerka, nie kobieta.
No i terapia. A czemu to żona musi iść na terapię? Przecież to Ty ją uderzyłeś.
Mnie też raz mąż uderzył.
Jedyne, co czułam w tamtym momencie - to nawet nie strach, ale... wstyd, że zobaczyłam mojego męża w tak poniżającej dla niego sytuacji (bo kimże jest facet, który uderza kobietę (osobę słabszą fizycznie, czy kogokolwiek zresztą).
Wstyd czułam za niego.
Brak szacunku (a jak pożądać, podziwiać, chcieć być razem, jeśli się nie szanuje).
Rozczarowanie ogromne, taki zwykły ludzki zawód drugim człowiekiem, przyjacielem, kimś bliskim.
I utrata czegoś, co dla każdej kobiety jest najważniejsze - utrata poczucia bezpieczeństwa. Bo jak może czuć się bezpieczna kobieta, kiedy ktoś, kto w zamyśle powinien ją chronić i dbać o jej bezpieczeństwo, sam ją krzywdzi?
Mąż w tamtej chwili stał się jakby obcym człowiekiem.
Wszystkie jego miłe określenia mojej osoby - kruszynki, słoneczka, kochania stały się kłamstwem.
Jego miłość do dziecka stała się kłamstwem.
I tak dalej. Gonitwa myśli.
To czuje Twoja żona.
Dodatkowo wspierana zapewne przez rodziców.
Wstyd jej przed rodzicami też zapewne, że była w takiej sytuacji. Wiadomo, że chciałoby się pokazać małżonka z jak najlepszej strony, a tu taka porażka.
No i świadomość, że to nieodwracalne.
Można powiedzieć, że w kłótni i gniewie powiedziało się kilka słów za dużo i wcale tak naprawdę nie myślało.
Ale co zrobić z uderzeniem? Ręka przez pomyłkę się sama zamachnęła?
Daj żonie czas i ciszę. Wierz mi, ona teraz tego bardzo potrzebuje.
Plus wiedzę na temat tego, że się starasz.
Zacznij od terapii dla przemocowców.
Bo jakoś o tym nie mówisz, jakbyś bagatelizował sprawę - ale masz z tym problem.
Dojrzały, zrównoważony człowiek nie rozwiązuje swoich problemów agresją, przemocą.
I błagam - nie tłumacz się, że to był tylko raz, nie bagatelizuj tego, że Cię poniosło.
Nie chodzi o to, byś teraz do końca życia chodził w worze pokutnym, ale NIE BAGATELIZUJ i nie wybielaj tego czynu, to może zrobić tylko Twoja żona, sama.
Masz więc swoje pole do zaorania - bierz się za robotę i czekaj na żonę.
Na wspólną terapię przyjdzie czas.
Z Bogiem....
bellator [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 18:47
Witaj
Wybaczenie u kazdej osoby to zapewne sprawa indiwidualna.... potrzeba Tobie dużo sił i wytrwałości aby doczekać tej pięknej chwili , której to uzyskasz wybaczenie od swojej Żony... ja czekam już 2 lata i nic i wczesniej myślałem że wina stoi bardziej po stronie mojej Żony jednak, gdy zaczełem pisać na tym wspaniałym forum to zrozumiałem iż to ja jestem tutaj jak najbardziej winny.... zrozumiałem iż muszę sobię postawić twardo zasady i się ich mocno 3 mać... nawet jak opadam juz z sił....a gdy cierpie to mówie sobie najwidoczniej na to zasłużyłem.... mnie za moje grzeczy powinno spotkać coś wiecej niz brak przebaczenia..... nie umiałem zajać się córeczką, kłamałem, leniłem się... po prostu się poddałem dlatego mam jak ma... ale dość o sobie.... jedno jest pewne proszę już nigdy nie uderz swojej Żony, pokonaj swoje agresywne zachowania.... kobieta wytrzymała ból przy porodzie, który meżczyzna by nie przeżył... moja Żona prawie umarła po porodzie( transfuzja krwi uratowała moja Królową) a córeczka była owinieta pępowiną i nie oddychała... a ja upadłem i nie robiłem nic... wiec proszę nie popełniaj moich błedów.... wybaczenie nie jest sprawą łatwą... zaufaj Bogu a w nim odnajdziesz siłe.... podziękuj za to co masz.... cierpliwi wszak zawsze otrzymują nagrodę....i pamiętaj każdego dnia będziesz musiał walczyć z swoimi słabościami, lecz pamietaj by się nie poddać a masz dla kogo walczyć.... najgorzej będzie jak bedziesz miał kryzys, bo nie otrzymasz wybaczenia tak szybko jak chcesz... ale pamietaj teraz to twoja Żona decyduje , kiędy Tobie wybaczy....czasami trzeba pozbyć się z siebie swojego egozimu i patrzec tylko na druga osobe... 3 maj się i nie poddawaj i poczytaj dalsze posty ludzi, którzy potrafią uleczyć tego co jest nie uleczalne , wszak nie kazdą rana da się zabliżnic...
zen77 [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 19:27
Otóż ma znaczenie czy straci się samochód czy nie, podobnie rzecz ma się ze stratą pracy. Skoro ktoś tak twierdzi, to jednak argumenty pisane go nie przekonają - ale być może kiedyś samo życie tak.
Żyjemy w realnym świecie, gdzie jak na razie manna z nieba nie spada. Czasem warto o tym pamiętać zamiast z marszu posądzać autora wątku o zbytnie przywiązanie do materialnych rzeczy. Warto też mieć na uwadze, że to mężczyzna, który zabiegał o finansowe i nie tylko uniezależnienie swojej rodziny od teściów. Sądzę, że jest godny podziwu, bo mógł żyć nie wysilając się zbytnio w - jak sam napisał - dobrobycie, ale wybrał trudniejszą i godniejszą drogę.
Skoro już uderzył żonę to oczywiście należy ją przeprosić. Jednak w żadnym wypadku nie należy się przed nią płaszczyć. Nie chce przyjąć przeprosin - to trudno. Może kiedyś doceni ten gest, a na razie należy jej pozwolić pożyć z nieprzebaczeniem. Nie od niego to zależy.
Nie na tym polega małżeństwo, by szantażem (jak się będziesz bardziej starał to może kiedyś Ci przebaczę...) próbować coś osiągnąć.
Z terapią dla przemocowców to chyba przesada?
Ci którzy jeszcze nie czytali, a nie doświadczyli na żywo sytuacji przemocy bądź nie byli jej świadkami, polecam Dobsona - pisze on tam wyraźnie, że w większości ci "źli"męźczyźni, którym zdarzyło się nieszczęście uderzyć żonę, byli prowokowani przez żony, czy nierzadko też bici. To nikogo nie usprawiedliwia, ale pozwala inaczje spojrzeć.
bellator [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 19:33
Zen a co według Ciebie jest płaszczeniem się przed Żona? a co do prokowakacji to skaść ją znam eh.... niektórzy nawet nazywają facetów pantoflarzami bo słuchają swojej Żony...a przecież słuchac się na wzajem to podstawa
zen77 [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 20:24
Pod pojęciem "płaszczenia się" rozumiem pozbawianie się godności, by tylko zdobyć przebaczenie, w tym przypadku żony. A trzeba mieć szacunek do siebie, bo jak niby ktoś inny ma nas szanować? Jeśli ona nie chce przebaczyć to nie przebaczy. I żadne słowa ani czyny tego nie spowodują. W przebaczaniu jest coś z szlachetności. Jeśli ktoś nie przebacza, to należałoby się domyślać, że uważa się za idealnego, kim oczywiście nie jest.
Natomiast ten kto "płaszczy się" ma przeważnie dobre intencje (chyba, że nieszczere, wtedy to próba manipulacji). To przeważnie dobry człowiek, który jednak za mało kocha siebie a za bardzo (niewłaściwie) tą drugą osobę. Zrozumiał swój błąd i szczerze chce pojednania. Niestety często jest też naiwny - przynajmniej ten pierwszy raz i daje się osobie od której oczekuje przebaczenia zmanipulować i wpędzić w poczucie winy - niewspółmierne do czynu, który nieszczęśliwie popełnił . Osoba ta, jeśli w ogóle dopuszcza przebaczenie, to najpierw chce go "przeczołgać" - najpierw przed sobą. A zapewne potem - bo jak pisze autor wątku, najpewniej mamy do czynienia z nieodciętą pępowiną u jego żony - także przed jej rodzicami.
I tu trzeba się zastanowić czy chce się takiego przebaczenia. Bo nawet jeśli do tego dojdzie, to jak potem z tą osobą żyć, kiedy ma się świadomość, że postąpiła z nami niegodnie wykorzystując naszą słabość czy niedojrzałą do niej miłość?
Odnośnie męża, który jest tzw. "pantoflarzem". Z najbliższej rodziny znam takie małżeństwo i faktycznie jest bardzo szczęśliwe. Jednak żona "pantoflarza" jest pewną swojej wartości (żadne tam współżycie przed ślubem itp.), szanującą siebie i dbającą o męża i dzieci kobietą. Mąż "pantoflarz" świata poza nią nie widzi - bo niejako ona swoim szlachetnym, pełnym miłości postępowaniem wobec niego i dzieci nie daje mu innego wyjścia. Ja chciałbym być takim "pantoflarzem".
bellator [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 20:50
przyjdzie czas gdy wogóle nawet nie uzyska się przebaczenia i co wtedy? czy warto kcohać za dwóch?
rieldz [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 21:15
...
Ostatnio zmieniony przez rieldz 2012-05-03, 12:12, w całości zmieniany 1 raz
bellator [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 21:23
aby nie ponieśc konsekwencji ludzie mówią to nie moja sprawa.... po to by nie narobić sobie wrogów.... taką opinię słysząłem i to smutne i osoby trzecie wpłyneły na decyzje swojej Żony ale walcz a to że zapisałeś się na terapie to już pierwszy krok ku zwycieństwu...
zen77 [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 21:38
Myślę, że skoro się kogoś poprosiło o przebaczenie, tzn. ten ktoś wie, że chcemy aby nam przebaczył, że nam na nim zależy i chcemy uzdrowienia naszej relacji to nie należy nalegać. I dać mu spokój. Może na razie nie dojrzał do tego, a może nigdy nie dojrzeje. Wiem z własnego doświadczenia, że na początku chciałoby się, aby ta upragniona chwila nadeszła już, jak najszybciej. I wtedy łatwo o emocjonalne działanie, którego potem przeważnie się żałuje.
Satine [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-29, 23:33
rieldz napisał/a:
nie jest to dla mnie teraz istotne, sprawy materialne nigdy nie byly wazniejsze od rodziny a Zona nigdy nie miala prawa czuc sie przedmiotowo...
Zwróć uwagę: "nie miała prawa czuć się (jakoś tam)"
Ależ miała prawo czuć się tak, jak czuła.
Co nie oznacza oczywiście, że jej odczucia były adekwatne do sytuacji, prawidłowe, uzasadnione itd.
Ale mogła czuć wszystko (bo tak, a nie inaczej była wychowana, bo miała takie, a nie inne oczekiwania, bo źle Cię zrozumiała w danej chwili itd - powodów może być mnóstwo.
Wyznaczanie granic drugiej osobie, co ma prawo czuć lub nie, to też rodzaj przemocy. Stawiasz się w pozycji osoby, która "wie lepiej", co jest dla niej najważniejsze, najlepsze i prawidłowe. Jeśli jest uzależniona od rodziców i oni również jej wyznaczali całe życie takie granice (masz co jeść, masz w co się ubrać, teraz wypełniaj swoje zadanie bycia dobrą córką), to z jednego rodzaju zniewolenia weszła w drugi.
To tylko zwrócenie uwagi na pewien problem, jaki występuje u wielu osób, nie tylko mężczyzn. Przypisujemy innym ludziom, naszym małżonkom NASZE odczucia, nasze rozumienie pewnych spraw, zapominając, że ci nasi najbliżsi wychowali się w innych domach, patrzyli na inne wzorce itd. Są innymi ludźmi i właśnie mają PRAWO do odczuwania spraw tak, jak czują. Nawet jeśli my się z tym nie zgadzamy.
Rozumiesz?
To żaden zarzut, to tylko zwrócenie uwagi.
Piszesz, że nie powinna czuć się przedmiotowo. A jednak wymieniłeś sprawy doczesne na równi z ludźmi, wspominając o ich utracie. Może to tylko zapis, literki, a może Twoje spojrzenie na życie, gdzie małżeństwo jest elementem do wypełnienia, podobnie jak osiągnięcie statusu materialnego - a to są dwie kompletnie różne sprawy.
Nieprawdopodobnie wiele rodzin rozpadło się, kiedy mąż/żona w pogoni za osiągnięciem statusu materialnego zapominało o potrzebach duchowych swoich bliskich i traktowało rodzinę, jako element życia, taki sam, jak praca, dom, samochód. W rezultacie często "przegapiało się" osamotnienie tej drugiej osoby, jej ból osoby opuszczonej dla spraw materialnych (choćby i sama do tego zachęcała). Nawet tu na forum mieliśmy całą masę takich smutnych przypadków...
Przychodził dzień, kiedy był dom, były pieniądze, było wszystko - tylko nie było rodziny, dla dobra której rzekomo się to wszystko zdobywało. I potem frustracja: ja wypruwam flaki, a tobie ciągle coś nie pasuje.
Właściwa hierarchia to podstawa. I jeśli nawet jedna strona o tym nie wie, to warto popracować, by samemu tej hierarchii przestrzegać.
Byłoby mi przykro, gdyby mój mąż gdzieś tam wymieniał, co osiągnął w życiu - w taki właśnie sposób: mam żonę, dziecko, dom i samochód. Okropne być czymś, co jest - jak dom, samochód - "własnością" drugiego człowieka, co się miało, zdobyło, straciło...
Rieldz, co mogę Ci poradzić, to jedno - nie schodzić z obranej drogi, bo wybrałeś ją słuszną. Może pod wpływem groźby utraty rodziny, a może podświadomie chcesz odbudować swoją męskość, która została nadszarpnięta w momencie tego incydentu.
Wytrwałość, cierpliwość, pewność siebie, pokora (przyznanie się do błędu) to wybitnie męskie cechy. Pielęgnuj je, bo to jedyna droga do osiągnięcia porozumienia z żoną i odbudowania zaufania.
Minęły dwa tygodnie, to mało czasu. Myślę, że nie jest tak źle, nawet oceniając pobieżnie Twoją rozmowę z teściową. Postaraj się ją zrozumieć - tak po ludzku, w tej konkretnej sytuacji. Jesteś ojcem - przeszedłbyś nad tym do porządku dziennego, gdyby ktoś użył przemocy na Twoim dziecku? Nieważne, że jest dorosłe.
A co do wtrącania się, pewnie w jej mniemaniu ich wcześniejsze zachowania, postępowania wobec córki, nie były wtrącaniem się. To dość powszechny problem - rodzice małżonków bardzo często nie widzą, jak mocno ingerują w małżeństwo ich dzieci, a zbyt bliskie i częste kontakty, niestety bardzo często też kończą się rozbiciem rodziny.
Są dwa problemy więc, z którymi musisz się uporać. Przekonanie żony o prawdziwości swoich intencji, o miłości. I ułożenie prawidłowych relacji z teściami. Jedno jest pewne, to drugie będzie teraz o wiele trudniejsze.
Może być tak, że nawet jeśli żona "zapomni", to w odpowiedniej chwili teściowa lub teść jej to przypomną. Tutaj dużo zależy od Twojego dalszego postępowania.
Na Spowiedzi Świętej same przeprosiny nie wystarczają. Nie wystarcza też obietnica, że nigdy się danego grzechu nie powtórzy. Ważna jest pokuta i....zadośćuczynienie. Wynagrodzenie krzywdy. Myślę, że Bóg to świetnie przemyślał i pokazał drogę do wybaczenia ludzi, których skrzywdziliśmy.
Małżeństwo nie polega na tym, by "nie krzywdzić". To nie wystarczy.
Myślę, że dobrze by było, gdybyś przeczytał Pulikowskiego 'Warto pokochać teściową". Tak dla siebie. Jeśli trudno będzie "zmienić" postawę teściów, warto poznać motywy ich postępowania, by móc potem ułożyć z nimi zdrowsze relacje.
Olbrzymi plus dla Ciebie, ta decyzja o terapii.
Mój mąż też bardzo szybko na nią się zapisał, do dzisiaj profilaktycznie chodzi na spotkania ze swoją panią psycholog, raz na dwa miesiące.
Dla pokrzepienia powiem Ci, że jest możliwe, aby żona na nowo poczuła się bezpiecznie w Twoich ramionach. Bo ja się czuję bezpiecznie w obecności mojego męża. Spokojnie, pewnie. Czuję się kochana, szanowana.
Ale w 95% była to tylko i wyłącznie zasługa mojego małżonka, który NIGDY się nie usprawiedliwiał, nie wybielał, przyjął na klatę swój błąd i ciężko pracował (terapią i mozolnym budowaniem mojego zaufania na nowo).
Pomógł mi w tym procesie wybaczenia, bez jego pracy, nie wiem, co by było.
I wcale się nie płaszczył - nie trzeba tu płaszczenia się.
Szanuję mojego męża, imponuje mi w wielu sprawach i podziwiam go. Odbudował to wszystko.
Może tylko dodam, jak zachowywał się mój mąż po całym incydencie.
Pierwsze tygodnie chodził jak cień, unikając mnie (przeprosił tego samego dnia i na drugi dzień). Było mu wstyd, wiem to, ale i ja nie chciałam o tym rozmawiać. Tu się wpasowaliśmy w swoje potrzeby. Byliśmy trochę jak obcy sobie ludzie, ten okres wspominam najgorzej. Ale myślę, że nie można było inaczej.
Dalej powoli wracało wszystko do normalnego życia - rozmowy o sprawach codziennych, wspólne spędzanie czasu.
Widziałam, jak mąż wciąż czyta coś na temat przemocy, agresji, sposobów radzenia sobie z emocjami (do dzisiaj czyta różne pozycje na temat relacji międzyludzkich).
Zaangażował się bardziej w życie domu - porobił wszystkie zaległe sprawy domowe, jakieś naprawy i rzeczy, o które go wcześniej wiele tygodni prosiłam.
Wyremontował pokój synka, spędzał z nim więcej czasu, co sobotę szli razem na spacer na takie łąki za naszym osiedlem, skąd wracali obaj z bukiecikiem własnoręcznie zebranych roślin.
Sam z własnej woli robił mi herbatę i stawiał na biurku, kiedy pracowałam (do dzisiaj to robi).
Częściej całował mnie w czoło, w głowę, bardzo często całował w dłoń - nigdy wcześniej gest ucałowania dłoni nie miał dla mnie takiej siły, jak wtedy.
Kiedy na filmie oglądanym wspólnie była pokazana przemoc w rodzinie - przytulał mnie mocno. Szczególnie silnie przeżył pewną scenę z "Placu Zbawiciela". Myślę, że zobaczył siebie w tej scenie i było mu bardzo źle z tym.
Za dużo nie rozmawialiśmy o tym. Nie roztrząsaliśmy tego.
Raz jedyny mu to wypomniałam, w sprzeczce na temat wycieczki szkolnej syna, mąż podniósł głos, powiedziałam mu wtedy, że skoro krzyczy, to może niech mi przywali, to lepiej zrozumiem jego argumenty. Ale przeprosiłam go za te słowa, to było beznadziejne z mojej strony.
Nigdy już do tego nie wracaliśmy, nigdy.
Czy jego zachowanie było podpowiedzią jego pani psycholog?
Czy były podyktowane sercem?
Nie wnikam. Wiem, że było (i jest szczere) i dlatego nie miałam problemu z wybaczeniem.
W tej chwili wydaje mi się, że ta cała sprawa tylko mi się śniła. Pamiętam ją, ale nie mam już żalu do męża.
zen77 napisał/a:
Skoro już uderzył żonę to oczywiście należy ją przeprosić. Jednak w żadnym wypadku nie należy się przed nią płaszczyć. Nie chce przyjąć przeprosin - to trudno. Może kiedyś doceni ten gest, a na razie należy jej pozwolić pożyć z nieprzebaczeniem.
Nawet trudno to skomentować....
Straszne.
Ma docenić gest przeprosin... bo to łaska. Wszak mógł bić i nic sobie z tego nie robić.
Niech się żonka cieszy, że żałuje.
Mąż, który "pozwala swojej żonie pożyć" z czymś tam...
Naprawdę straszne.
Błogosławię Bogu, że dał mi mądrego męża.
bellator [Usunięty]
Wysłany: 2011-12-30, 07:33
Miło przeczytac iż cudą się zdarzają co może być przykładem i wielką motywacją dla tych, którzy walczą aby kryzys w swoim małżeństwie pokonać...oby wszystkim została dana taka możliwość.....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.